Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 8

Gdy nastał wschód słońca, stopiona powierzchnia skały, oświetlona pierwszymi promieniami, wyglądała niezwykle malowniczo, jakby ktoś pokrył ją pasiastą powłoką ceramiczną. Tylko licznik Geigera zakłócał ten sielski odbiór, wydając dźwięki trwogi. Poziom promieniowania znacznie przekraczał dopuszczalne normy przeznaczone dla dawnych ludzi. Współczesny człowiek, jakim był łuskowiec, nawet bez skafandra mógł bez obaw przyjąć sporą dawkę. Tysiące lat ewolucji uodporniło mieszkańców Ziemi na silne promieniowanie. Jedynie epicentrum gdzie nastąpiła detonacja, stanowiło dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo i tego podświadomie unikali. Stopniowo zagrożenie mijało, lecz do jego całkowitego samo ustąpienia musiało jeszcze upłynąć wiele tysiącleci. Czas powoli leczył rany zadane planecie przez wysoko rozwiniętą demoniczną cywilizację, która niczym gigantyczny szkodnik tylko brała, a w zamian nic dobrego z siebie naturze nie dała. Wydarte z ziemi i roztrwonione zasoby naturalne, nie mogły być już wykorzystane do powstania nawet najbardziej przyjaznej dla środowiska nowej cywilizacji. Nic nie zostawiono spadkobiercom, wszystko roztrwoniono i skazano ich na nędzną wegetację. Jedynie następujące po sobie tysiąclecia, skutecznie zacierały ślady blizn i wchłaniały składowiska niebezpiecznych odpadów. Gdyby istniał ktoś przez eony i byłby w stanie spoglądać na Ziemię przez miliardy lat jej istnienia. Musiałby się bardzo zdziwić, gdyby zobaczył jakich nieodwracalnych zniszczeń można dokonać zaledwie w kilka wieków.

Rekonesans i zebrane dane przez kilkanaście godzin przez komputer kwantowy były szczegółowo analizowane. W tym czasie Nair zapoznawał się ze starą encyklopedią pozbawioną jakichkolwiek rycin, jak nazywał barwne ilustracje, polecaną przez wszechobecny głos. Hasła i wyjaśniające je słowa w większości rozumiał, lecz samych znaczeń już nie, a do przerywania rozmyślań Aniołowi nie był skory. Słyszał jakieś mruczenie, brzęczenie albo niewyraźne mamrotanie, co świadczyło o głębokiej medytacji. Nigdy wcześniej tak długo one nie trwały i zaczynał podejrzewać, że podobnie jak szamani plemienni wpadł on w trans. Nawet ucieszył się, jak nastała cisza i usłyszał.

- Jest to możliwe do wykonania

Następnie dostał niezwykle długą listę poleceń, które nowy człowiek z trudem zapamiętywał, ponieważ z częścią słów i określeń pierwszy raz się spotykał. Największa trudność polegała na skompletowaniu potrzebnego wyposażenia, które kiedyś było zmagazynowane w podziemnym niewielkim składzie, mieszczącym się przy drzwiach windy. Zejście w głąb czterdziestometrowego szybu było w zasięgu możliwości sprawnego, zdrowego mężczyzny, jakim był Nair. Uruchomienie mechanizmów wyciągu, już po pierwszej pobliskiej detonacji stało się niemożliwe, inaczej wszyscy by wyjechali na górę. Grube stalowe liny kiedyś nierdzewne, od jakiegoś czasu pod własnym ciężarem zaczęły się rwać. Pozostawało jedyne rozwiązanie polegające na zejściu po porwanych miedzianych przewodach z uszkodzoną izolacją, które należało starannie ze sobą spleść. Zanim sprawne ręce współczesnego człowieka uporały się z powierzonym zadaniem, już został uprzedzony przez Anioła, czego nad dole może się spodziewać i co zastanie. Wizja masowego grobu wypełnionego szkieletami nie przypadła mu do gustu, lecz pierwsza możliwość zobaczenia pozostałości po byłych ludziach znacznie bardziej.

Prowizoryczna lina w równych odstępach posiadała wplecione uchwyty, w jakie można było włożyć stopę, lub dłoń w zależności od potrzeby. Nair, z założonym plecakiem i z rozświetlającym prastarym prętem schodził w głąb szybu windy. Uważał, aby przypadkiem nie dotknąć jednej z dwóch wiszących stalowych grubych lin, ponieważ w każdej chwili mogły się zerwać i oplatając pociągnąć w dół. Głos Anioła powoli cichł, aż zamilkł, wtedy wiedział, że sporo się zagłębił i powinien szczególnie uważać, by o coś nie zahaczyć i niczego sobie przypadkiem nie złamać. Zanim poczuł, że na czymś staje, usłyszał trzask łamanych kości. Przed wykonaniem następnego ruchu, zgiął pręt i wydobył z niego schowane światło. Blask był słaby, lecz pozwolił na rozproszenie mroku. Dookoła niego było pełno niekompletnych zniszczonych ludzkich szkieletów z resztkami skór, wplecionych w dwie wcześniej zerwane stalowe liny. Musiał je zgodnie z otrzymaną instrukcją odsunąć i dostać się do niewielkich drzwi w dachu windy. Powoli rozsuwał na boki zalegające rozsypujące się w proch kości i metal, którego nawet niewielki fragment w jego świecie był wart więcej niż niejedno ludzkie życie. Dokładnie w miejscu wskazanym odnalazł klapę i szarpnął w górę. Gdyby w tym pomieszczeniu byłaby kiedykolwiek jakaś wilgoć, z pewnością zawiasy byłyby zardzewiałe, lecz one jak nowe bezgłośnie ustąpiły. Prawdopodobnie na sworzniach zachowały się resztki smaru, podobnie jak kiedyś umożliwiły wejście do wnętrza. W środku był stos zrobiony z rzeczy osobistych, resztek ludzkich ubranych w srebrne kombinezony, w jakim on niedawno wyszedł na zewnątrz.

Jak najbardziej delikatnie zsunął się do wnętrza, a mimo to słyszał trzask zgniatanych szkieletów. Starał się nie deptać pozostałości po starożytnych, lecz takie przemieszczanie uniemożliwiał sposób ich ułożenia. Czaszki dawnych ludzi nad i w windzie nieznacznie różniły się od tych, jakie widział w swoim klanie po rytualnym spożyciu zmarłego. Jednak nie zastanawiał się specjalnie nad tym, ponieważ Anioł Święty opowiadał o kilku rasach ludzi, jacy żyli równocześnie w dawnych czasach. Widocznie miał do czynienia z jakimiś obcymi, a nie ze swoimi odległymi przodkami. Kiedy sobie to uświadomił, było mu znacznie lżej i już bez obciążenia psychicznego mógł skupić się na powierzonym zadaniu. Niewielki składzik miał się znajdować niedaleko drzwi windy, które musiał wyważyć, gdy okazały się zamknięte i nie chciały ustąpić. Przedarł się przez nie i przestał się dziwić trudnościom, jakie napotkał, ponieważ tam też piętrzyło się sporo szkieletów.

Podziemny kompleks tylko częściowo był zasypany i gdyby nie wyznaczone mu zadanie z pewnością, by go spenetrował, pomimo prawdopodobnego zagrożenia. Swoją ciekawość ograniczył do najbliższego sąsiedztwa i przyjrzał się odchodzącym wachlarzowo korytarzom. Widoczność miał ograniczoną do kilku metrów i oprócz pozostałości po ludziach, niczego nie dostrzegł. Składzik był wyposażony w rzeczy, o których wspominał wszechwiedzący głos i zapakował do przyniesionego plecaka, tylko to, co miał i zamierzał wracać. Zanim się oddalił, dostrzegł ciekawą rzecz. Znalezisko było na tyle intrygujące, że wrzucił je do plecaka. Pozostało w nim dużo miejsca, gdy z dwóch szpul kabla, które miał zapakować, odpadła izolacja. Ostatecznie podjął decyzję i dopakował trzecią, tylko ze względu na piękny złoty kolor przewodów, co sugerowało, że drut w zwoju jest bezcenny i to, że jest w jednym kawałku.

Wcześniej wydawało mu się, że powrót będzie trudniejszy z uwagi na bagaż. Stało się zupełnie inaczej, łatwiej było wejść, niż zejść. Anioł tylko częściowo ucieszył się z przyniesienia przewodów i trzecia dodatkowa szpula nie poprawiła jego nastroju. Ponownie coś mruczał i mamrotał, trwało to tak długo, aż przetrawił częściowe niepowodzenie wyprawy do podziemia. Dopiero po posiłku Naira, powiedział do niego.

- Może nam się udać, skoro w glebie niema wilgoci, więc zwarcie i przebicie nigdzie nie powinno nastąpić – i przystąpił do omawiania sposobu wykonania anteny oraz połączenia jej z kompleksem w sposób jak najmniej widoczny.

Anioł swoimi pomysłami zawsze imponował Nairowi, który marzył, żeby i on tak kiedyś potrafił. Polecenia charakteryzowała precyzja i oszczędność wysiłku, nic nie było przypadkowe oraz zbędne. Niezwykle elastycznie wynajdywał kompromisy i najlepsze rozwiązania, jakby przewidywał, co nastąpi w niedługim czasie. Dlatego bez sprzeciwu podporządkowywał się jego prośbą, stale się uczył i chłonął wiedzę jak piasek pustyni wodę.

Nair ponownie ubrany w kombinezon, tylko tym razem wyszedł zrealizować zadanie w księżycową noc. Sejsmograf dwa dni wcześniej zarejestrował przejście grupy koczowników, albo wykluczonych i do tego czasu powinni oddalić się na bezpieczną dla niego odległość. Pierwszym najważniejszym zadaniem było rozciągnięcie przewodów odbiorczych nad wypaloną niecką. Kable zakotwiczał w miejscach dokładnie na rysunku oznaczonych, chodząc dookoła niecki. Przytwierdzał je w punktach z jak największą precyzją. Czynność wymagała cierpliwości, dokładności i przemierzenia sporej odległości, co wiązało się ze sporym wysiłkiem. Kolejnej nocy wygrzebał dwa równoległe niegłębokie rowy, za pomocą metalowego przyboru ciągniętego przez siebie. Wewnątrz ułożył miedziane przewody, starannie połączył z anteną, a drugi koniec wprowadził do podziemnego kompleksu i zasypał. Wykonanie zadania mocno nadwyrężyło jego siły i czuł się wykończony. Pomimo nie najlepszej kondycji, kolejnej nocy sprawdzał połączenia, ponieważ Anioł przez cały dzień nie odebrał sygnału od swoich braci, szybujących wysoko w niebie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania