Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 109

Więcej poleceń Matki Ziemi wydawanych Magowi, Nair nie usłyszał, zamiast nich poczuł aromaty towarzyszące wiośnie, latu jesieni i zimie połączone w jedno. Uzupełniały je morskiej wody oraz takie, jakie się czuje, stojąc na brzegu jeziora czy przepływającej rzeki. Między nimi wkradł się dobrze mu znany pustyni, podczas burzy piaskowej. Zanim uporał się ze zrozumieniem docierającego do niego bogactwa, podczas krótkiego oddechu przebrnął przez wszystkie i stanął przed drzwiami własnego domu.

Gdy jeszcze oszołomiony doznaniami przekraczał próg własnego domostwa, nie wiedział, że od ostatniej jego obecności w tym miejscu, minęły trzy lata, dziesięć miesięcy, dwadzieścia trzy dni i czternaście godzin według czasu jajogłowych, ponieważ chata wyglądała tak samo, jak w dniu, gdy ją opuszczał. Przez ten czas wcześniej uciążliwie przeciekający dach był szczelny, a dom nawet podczas siarczystych mrozów ciepły. Dopiero otwarcie drzwi uświadomiło mu, że coś się zmieniło. Widok zaskoczonych prawie dorosłych córek powstrzymał go w połowie kroku.

- Gdzie jest matka? – zapytał zaniepokojony.

- Poleciała na grzbiecie Yai – odpowiedziała najstarsza, która podczas nieobecności rodziców odgrywała rolę, opiekunki pozostałych sióstr i gospodyni domu.

Były Łuskowiec rozejrzał się po pierwszej izbie i wzrokiem ogarnął panujący w niej ład. Pełen dobrych intencji przytulił każdą z dziewcząt, zapytał o zdrowie i powiedział.

- Moje, ukochane córki, spisałyście się wyjątkowo dobrze, więc czeka was nagroda, gdy wkrótce wrócę. Jednak teraz muszę was opuścić, by ratować oboje. Tym razem jestem znacznie lepiej przygotowany, niż wcześniej, gdy z misją ratowania waszego brata udałem się zbyt impulsywnie. Troska i lęk o Arengę przyćmiła mój zdrowy rozsądek – powiedział to i korzystając z pomocy pierwszego Maga, znikł.

Dzięki darowi Matki Natury, Nair mógł bez ograniczeń podróżować po jej gospodarstwie, o ile nie utraci więzi z gliniastym. Materia, z jakiej było zbudowane jego ciało, w dowolnym momencie mogła być przemieniona w energię, która nie była podporządkowana przestrzeni i czasowi. Połączony z nowym człowiekiem, mógł widzieć jego oczami, słyszeć jego uszami i w każdej chwili przychodzić mu z pomocą, o ile nie będzie ona negatywnie wpływała na otaczającą go przestrzeń. Chociaż minęło od jej spotkania w tym momencie półtora miliarda lat, przywilej obwiązywał z mocą, jakby wydany był wczoraj.

Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy, gdy w centrum wielkiego zgromadzenia wypaczonych błędnych ogników na wymarciu, zmaterializował się podstarzały człowiek ze swą brodą. Mężczyzna był postawny i w ułamku chwili dostrzegł więźnia, który pomimo chęci, starań i zagrożenia życia nie potrafił im pomóc.

- Oj nieładnie od pewnego czasu czynicie, dlatego pokonałem górę ognia, płonącą w dzień i w nocy, by was powstrzymać od haniebnych czynów. Zanim tego dokonałem, podszedłem do najwyższej i za nią ujrzałem łańcuch znacznie mniejszych, lecz o wiele wspanialszych i dostojniejszych szczytów. One wiele nie różniły się od siebie, jednak każda starała się być odmienna i wyjątkowa. Większość prezentowała się, jakby jej kamienie, były tymi jedynymi, a nie występującymi pospolicie w tym łańcuchu górskim. Kiedy pochyliłem się i spojrzałem, przekonałem się, że tak było w istocie. Każdy z nich wyglądał wspaniale i drogocenne, ponieważ tak chciał. Miały też przeróżne kształty i barwy. Jednak skały trzech gór stojących po wschodniej stronie, miały na sobie łańcuchy zrobione z kryształów drogocennych i dzięki nim wyglądały, jakby nosiły korony. Kształty ich były owalne, podobne do jaj potężnych zwierząt, o jakich mówi się wymarłe. Jednak cztery góry niższe od pozostałych będące po stronie południowej, prezentowały to, co miały najwspanialsze, czyli swoje najgłębsze kaniony. Zwariowaniu i modzie nie poddała się siódma góra, stojącą pośród mniejszych, choć miała złote siedzisko pośrodku – powiedział Nair z taką mocą, że aż ziemia zadrżała od tych słów – następnie dodał – zapomnieliście motta waszych przodków, które brzmiało „służyć”, a nie zadawać cierpienie.

Najbardziej hardy i nieustępliwy ognik, który uważał, że wszystko mu się należy, przybliżył się do nowego człowieka i powiedział z arogancją w głosie.

-Kim jesteś i czego tu chcesz, by nas pouczać.

- Jestem ojcem waszego więźnia i zarazem strażnikiem Matki Natury, którą plugawicie własnymi nikczemnymi uczynkami. Jeszcze nie jest dla was za późno, lecz zanim zostaną darowane wam wasze winy, musicie się ukorzyć, prosić ją o wybaczenie i obiecać poprawę.

Prawie wszystkie gorejące ogniki z nielicznymi wyjątkami nie zamierzały spuścić z tonu i w przekonaniu, że tylko siłą zwyciężą, stanęli w szeregu przed Nairem. Niezwykle sprawnie i harmonijnie połączyli targające nimi płomienie w jeden buchający żarem. W bezpośredniej bliskości Naira skały zaczęły się topić, lecz on nie cofnął się nawet o krok, tylko spokojnie przemówił.

- Zdecydowaliście się na konfrontację, a nie na refleksję i pokojowe współistnienie z innymi gatunkami, więc otrzymacie dziś swoją nagrodę. Jednak pamiętajcie, że w każdej chwili możecie odstąpić od swoich nikczemnych zamiarów i przyłączyć się do tych, którzy zostaną ocaleni z pożogi, jaką zgotowali wam przed wiekami nikczemni ludzie.

Zamiast przemyślenia propozycji i refleksji nad tym, co nadzwyczajnego i niewytłumaczalnego doświadczyli, postąpili krok naprzód. Zbliżenie niczego w postawie Naira nie zmieniło, nawet roztopienie skał pod jego stopami. Wbrew siłom grawitacji stał na lawie i wyglądał, jakby prawa fizyki jego nie dotyczyły. Skóra i odzież jego okazała się odporna na temperaturę odpowiadającą lawie skrytej w głębi Ziemi. Pomimo widocznych anomalii zbuntowane błędne ogniki nie odstąpiły, tylko zwiększyły swoją temperaturę i w bezpośrednim kontaktem zamierzały spopielić cielistą postać. Dotkniecie pierwszych, podczas połączenia z nowym człowiekiem wyzwoliło wybuch chmury gigantycznej pary wodnej. Gdyby przetrwał i przeżył hutnik wytapiacz martena upadek wysokorozwiniętej cywilizacji, prawdopodobnie powiedziałby – tak hartuje się stal – jednak nikogo podobnego w pobliżu nie było, zamiast tego nastąpiło wielkie i niesamowite stygniecie. Ogniki podobnie jak surówka metali pod wpływem wody i mieszaniny olejów skalnych skwierczały, pokrywając się czarnym nalotem. Jednak w przeciwieństwie do hartowanej stali nie zachowały swojej twardość, tylko w krótkim czasie przeistaczały się w drobny pył, rozwiewany już przez delikatny wiatr.

Rozszalała bezpośrednim kontaktem gorąca i chłodu pożoga ustała, nieliczne ocalałe błędne ogniki zdegenerowane ręką człowieka, które nie przyłączyły się do gromady. Zbiły się w ciasną grupę i starały się być niewidoczne. Okalający bezcielesne istoty płomień nie zmniejszył i nie zwiększył swojej intensywności, pomimo realnych bodźców utraty życia, na przykładzie ich pobratymców. Kiedy temperatura opadła i powróciła przejrzystość powietrza. Oczom patrzących ukazała się niezmieniona gorącem postać Naira. Brodaty mężczyzna opuścił piekielny krąg i podszedł do spanikowanych ogników i powiedział.

- Swoją postawą dziś utwierdziliście nie tylko mnie w waszej dobrej woli, bycia dobrym i nią okazaliście, zwłaszcza że pragniecie kontynuować dzieło przodków. Dlatego i ja się do niej przyłączam, poprzez przekazanie swojego daru, jaki otrzymałem od Matki Natury. Ponownie powrócicie pod wpływy waszego ojca, który powołując waszych przodków do życia, wyznaczył im misję bycia pożytecznym.

Mówiąc to, podszedł do każdego i dotknął jego czerwony płomień. Zamiast spodziewanego swądu i odgłosu przypalonego ciała, dała się odczuć harmonia oraz odczucie wzajemnego przebaczania. Kiedy dźwięki przebrzmiały, nastała cisza i okalająca ogniki czerwień, przeistoczyła się w błękit. Niczym trzask z bicza i odgłos gromu dało się słyszeć dźwięk zrozumienia i pokoju.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania