Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 73

Kolejni rabusie zasiedlani przez skarabeusze, ostrzeżeni przez wrzeszczących kompanów, dość szybko dostrzegli ich przemieszczanie pod skórą. Ogarnięci paniką próbowali dłońmi chwycić wzgórki i wyrwać spod skóry. Kiedy nie przyniosło to efektu, użyli ostrych przedmiotów, którymi usiłowali wydobyć je, lecz one niesłychanie sprawnie przenikały przez mięśnie i kości, tylko po to, by znaleźć się z dala od miejsca rozcięcia, czy przekucia. Najmniejsza walka z nimi potęgowała odczuwalny ból i przynosiła znacznie więcej ran.

Nosiciele skarabeuszy, kiedy zostali zepchnięci z pokładu przez Naira do zimnego morza, odczuli uczucie ulgi. Impuls elektryczny przenikający ich organizm po najdalsze zakamarki zanikł i przez krótką chwilę wydawało się, że na stałe. Uczucie szybko okazało się złudzeniem, ponieważ po kilku uderzeniach serca, ból powrócił z dwojoną siłą i skoordynowanie napędzał ręce i nogi do szybszego wydostania się z wody. Widocznie to środowisko nie służyło skarabeuszom, które pragnąc się z niego uwolnić, przejmowały w pełni kontrolę nad funkcjonowaniem organizmu. Posiadały też i inne właściwości, a mianowicie chroniły nosiciela przed wszelkimi chorobami i zagrożeniem, co skutkowało w skrajnych przypadkach ich dominacją nad jego poczynaniami. Dobro siedliska było ponad wszystko i zwalczały wszelkie nawet potencjalne zagrożenia.

Wysłannik, jeszcze przed orbitalnym zrzutem niewielkiego zasobnika, został szczegółowo zapoznany z wszystkimi negatywnymi skutkami zasiedlenia ciała organizmów żywych przez złote skarabeusze. Zastosowanie ich jako obrońców było ryzykowne, lecz skuteczne, zwłaszcza gdy się wiedziało, w jaki sposób można było je wywabić z wnętrza ciała. Niedługo po jego opuszczeniu zapadały w stan hibernacji i trwały w nim, dopóki nie poczuły ciepła potencjalnego nowego nosiciela. Kiedy do tego dochodziło, aktywowały się i brnęły wszystkimi siłami, nie oglądając się na skutki do jego zasiedlenia. Jedynie słowa pieśni, w jakich był ukryty rytmiczny kod, potrafiły ten stan przedłużać w nieskończoność i go powielać o ile zaistniała taka konieczność.

Noc w osadzie musiała przebiegać wyjątkowo niespokojnie albo burzliwie, ponieważ tuż przed świtem przed cumującym w prowizorycznym porcie statku zbudowanym z trzciny, pojawił się spory tłum. Przybysze nie hałasowali i nie skandowali haseł, które uprzedzałyby adresatów, co ich tak wcześnie przywiodło w to miejsce. Powód musiał być wyjątkowy, sądząc po licznym zgromadzeniu gawiedzi. Prawdopodobnie, gdyby tak uważnie policzyć, nikogo znaczniejszego w zgromadzeniu z wioski nie zabrakło i był obecny pomimo niesprzyjającej pory dnia.

Wilczały, dostrzegły zbliżający się tłum na długo, zanim dotarł do prowizorycznych nabrzeży portowych. Alarm podniosły, dopiero gdy bliskość stała się niepokojąca, a drapieżniki nie potrafiły ocenić skali zagrożenia i czy ono istnieje.

Bezgłośny mentalny alarm wysłany przez wilczały, obudził Mino, która była pogrążona w głębokim śnie, a pora dla jej wypoczynku była najbardziej odpowiednia. Wyrwana, przedwcześnie i częściowo rozbudzona, nie była w stanie początkowo określić, co było przyczyną wrzawy i z jakiego powodu została ona wszczęta. Kiedy uniosła ociężałe powieki, pary oczu przystosowanych do patrzenia w dzień, ujrzała siedzącego w zadumie partnera – ty już wiesz – powiedziała i uspokojona przytuliła głowę do posłania. Sen dotarł do niej szybciej niż słowa – wiem.

Nair, przeczekał marsz tłumu i wyszedł im na spotkanie, dopiero gdy zatrzymali się w sporej odległości od burty trzcinowego statku. Widocznie poczuli respekt, do tego, co reprezentuje pod wpływem wydarzeń wcześniejszych i ostatniej nocy. Sądząc po nieszczęsnych minach, musiał się zrodzić w bólach i cierpieniu. Dlatego, zanim opuścił bezpieczne wnętrze, uważnie spojrzał w niebo, czy przypadkiem nie czai się na nim nawet niewielka chmurka, która mogłaby zakłócić przyjście Neczeru z pomocą. Kiedy się upewnił, że Gwiazda Poranna czuwa, zbliżył się do burty statku. Strażnik miał doskonałą widoczność przy wschodzie słońca na miejsce niezacienione.

Promienie słoneczne oświetliły trzcinowy statek i plecy wysłannika. Nisko położone światło oślepiało spoglądających w jego kierunku i powodowało po dłuższej chwili zaburzenie percepcji wzroku. Kontury zostały zamazane albo zbyt wyostrzone i powiększone. Powstała sceneria przy dodatkowym podświetleniu przez strażnika, nienaturalna i zarazem tajemnicza. Zjawisko wywoływało ciarki na plecach nawet u najbardziej światłych i odważnych, dla pozostałych stało się złowrogie, ponieważ niczego podobnego nawet najstarsi ludzie nie pamiętali.

- Przyszliście, by zmusić mnie do uwolnienia z bólu waszych synów i poddanych, którzy porywając się na wysłannika Aniołów, zasłużyli na ich gniew. Wszyscy co mają czyste ręce, podejdźcie bliżej, nie lękajcie się mnie, ponieważ przeze mnie przemawia głos anielskiego pana, który pomimo wielu niesłusznych oskarżeń i obelg, jest dalej miłosierny dla ludzi. Swoim postępowaniem wasi przodkowie i wy ich spadkobiercy, doprowadziliście do wielu katastrof.

Tak jak się spodziewał Nair, już na wstępie jego wystąpienia pojawiły się głosy pełne złości i wypierania się złych uczynków. Gdyby strażnik uważnie nie obserwował od dłuższego czasu tego zbiorowiska miernot z pewnością przybysz wobec licznych argumentów, zwątpiłby we własne odczucia i jego przekaz. Jednak zarejestrowane przez Neczeru brutalne sceny, jakie niezwykle często odbywały się na placu sądowym, przeczyły ich niewinności.

- Faryzeusze, powstrzymajcie swój plugawy język, zanim nie będzie za późno i dosięgnie was ręka sprawiedliwości bożej. Kiedy do tego dojdzie, ponownie w tym miejscu nie zostanie kamień na kamieniu, jak w dniu upadku wysoko rozwiniętej technicznie cywilizacji. Właśnie wtedy, tacy grzesznicy i obłudnicy jak wy bez zmrużenia oka skazali dzieło pana na zagładę. Gdyby nie jego wielka miłość do bezbronnych nikt by nie ocalał z pożogi. Dał wam kolejną szansę na poprawę, lecz wy ją odrzuciliście, po raz ostatni proszę was o poprawę, uwolnijcie zniewolonych i przetrzymywane w klatkach branki wraz z ich dziećmi – dokończył w momencie, gdy tarcza słoneczna znalazła się dla stojących przed nim, dokładnie za głową.

Nikt w tłumie się nie poruszył i nie wykazał chęci, podporządkowania się prośbie. Woleli trwać w swoim uporze i nie przyznawać się do posiadania na własność innych osób. Niewolnictwo w tej społeczności było praktykowane, a ilość posiadanych dusz była wyznacznikiem zamożności.

- Dany wam czas minął i nastała godzina sądu – wysłannik, wypowiadając te słowa, odsunął się od burty trzcinowego statku i stanął za sterem. Kiedy to zrobił, nagle cumy jak za dotknięciem niewidzialnych rąk puściły i statek rufą zaczął wypływać w morze pomimo przypływu i wysokich fal pchających pływające śmieci i powiązane dłubanki na ląd. W pewnym momencie zatrzymał się i trwał w jednym miejscu, jakby silne prądy morskie oddziaływające na wszystko inne, nie odnosiły się do niego.

Zgromadzeni na widok działających niezrozumiałych dla nich sił, zaniemówili i z otwartymi ustami oczekiwali na dalszy rozwój wydarzeń. Statek napierał początkowo na spore fale pchany nieznanym napędem. Kiedy tubylcy zaczynali mieć nadzieje, że wraz z oddalaniem się obcych, ich świat powróci do normalności, zatrzymał się gwałtownie, jakby osiadł na mieliźnie, a nie wpłynął na głębie. Tkwienie statku na morzu w miejscu nie dotyczyło licznie zgromadzonej ludności. Niespodziewanie powoli, lecz stopniowo i wybiórczo stojące w tłumie osoby zamieniały się w miękki kamień. Niezmiennie szybko on wietrzał i się obsypywał, tworząc niewielki wzgórek, który po chwili wnikał nawet w skałę. Dotykane klątwą osoby początkowo uważano za przypadkowe. Jednak po dwunastym dostrzeżono pewną prawidłowość. Niezwykłe zjawisko zapoczątkowali najbardziej sadystyczni, chciwi i wredni. Samo bogactwo prawie nie miało znaczenia, o ile posiadacz fortuny nie czerpał korzyści z grabieży, pracy niewolniczej i wyzyskiwania najbiedniejszych. Kiedy mniej zamożni uświadomili sobie ten fakt i powiązali go z jego wcześniejszą wypowiedzią, a zwłaszcza siłami, które mu towarzyszyły, pobiegli na wyścigi do swoich obejść. Sama ucieczka nic nie dawała, gdy nie wiązała się z naprawą wyrządzonych krzywd. Najbardziej oporni i głupi, by powiązać z sobą luźne fakty, kolejno rozsypywali się w pył od przyjęcia spadku, do zachodu słońca nowego dnia, o ile nie nastąpiła zmiana w ich postępowaniu w stosunku do zniewolonych i wykorzystywanych.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania