Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 82

Mino, od najmłodszych lat nie chciała być przywódczynią, kapitanem statku, a tym bardziej nikogo nie nakłaniałaby do zaokrętowania, lecz prośbom dusz ludzi najbardziej wartościowych dla przyszłości człowieka nie mogła odmówić. Zanim się zastanowiła, szybko okazało się, że nie ona jedna wiedziała, co się wkrótce stanie. W świecie duchowym każda wiadomość w jednej chwili docierała do wszystkich, ponieważ tam nie istniały bariery, jakie określa czas i przestrzeń. Osobiście wątpiła, żeby jej stara dusza uwięziona ponownie w ciele na czas życia, rozpowszechniła, bez jej wiedzy otrzymane od obecnego partnera wiadomości.

Zamiast dociekania źródła pochodzenia wieści, skupiła się na rozważaniu wszelkich możliwych skutków przebiegunowania, tych dobrych i złych. Dlatego sięgnęła do własnego nieśmiertelnego embriona niczym powielanego kokonu. Tak jak się spodziewała, to w nim zapamiętane były wszelkie najistotniejsze wydarzenia od czasu powołania człowieka do życia. Najbardziej w tym momencie wartościowym był dział słownych sag, powstałych przed pismem, gdzie kolejni plemienni bajarze przez wielokrotne przypominanie najmłodszemu pokoleniu najdobitniejszych czynów herosów, swoim snuciem faktów, wyryli głębokie bruzdy w podświadomości boskiego JA. Kolejni, obarczeni negacją młodego wieku człowieka, doszukiwali się fałszu i przenosili opowieści do świata równorzędnego z bajkami. Jednak samica z plemienia Sardów pod wpływem starych legend potrafiła sobie wyobrazić ogromne liczne ofiary i fale podczas nawadniania.

Obserwatorzy najbardziej nieprzychylni morskim przybyszom, którzy zniszczyli ich fortuny i sprowadzili na nich demony oraz obnażyli ich nikczemne dusze, zupełnie inaczej odbierali krzątaninę na pokładzie statku. W ich ocenie wszystko wyglądało na wcześniej zaplanowane i nieprzypadkowe albo chaotyczne, lecz z rozmysłem realizowane perspektywiczne.

Prawdopodobnie pani kapitan nie wiedziałaby do końca, co czyni poprawnie logistycznie i niespodziewana pomoc nowych załogantów okazała się niezwykle pomocna. Nawet wilczały włączyły się w przygotowania i po zapewnieniu ochrony, czwórka najlepszych łowców pobiegła na polowanie, by zgromadzić zapasy. Towarzyszący przygotowaniom narzucony pospiech pozwalał na prowizoryczne zapełnienie magazynu i to tylko w łatwo psujące się produkty. Jednak dzięki wspólnemu wysiłkowi nowoprzybyłych statek zbudowany z trzciny pod wieczór miał uzupełniony zapas wody i zgromadzony niewielki zapas prowiantu. Jedynie szybkie dotarcie do celu zapewniało przyzwoite wyżywienie, w innym przypadku i podczas niesprzyjających kierunków wiatru załogę czekały przydziały o połowę mniejsze albo przymusowy post.

Okoliczną ludność prawdopodobnie nawiedził wirus głupoty, ponieważ impulsywnie postanowiła towarzyszyć w rejsie Mino i jej synkowi. Dlatego zgromadzili się gremialnie na nabrzeżu i oczekiwali na zaokrętowanie. Niewielki statek na swój pokład mógł przyjąć bezpiecznie najwyżej dziesięć osób, które już na nim przebywały, więc zwiększanie obciążenia nie mogło być brane pod uwagę. W ocenie chętnych ich wybór wiązał się z niesprawiedliwością, a pani kapitan nie chciała wpuścić nikogo więcej. Wyraźna i zdecydowana odmowa miała skutkować rozejściem się i powrotem do swoich siedzib. Pierwsi zniechęceni odchodzili i wydawało się, że pozostali pójdą za ich przykładem. Jednak większość postanowiła pomimo wyraźnym trudnościom towarzyszyć i na przekór zdrowemu rozsądkowi szykowali się na rejs.

Kilka przybrzeżnych kutrów rybackich, które nie były przystosowane do wyjścia na otwarte morze, zostało pospiesznie obsadzonych, w większości przez zwykłych amatorów, spontanicznie i w sposób nieprzemyślany. Pozostali chętni zbudowali prowizoryczne tratwy i zajęli przypadkowe miejsca, kierując się przekonaniem, że w pobliżu partnerki i syna ulubieńca Boga nic im nie grozi, a nie perspektywą uniknięcia zatonięcia. Większość nie zabrała ze sobą jedzenia, czegokolwiek do picia i zachowywali się jakby przygoda zaraz miała się skończyć.

Pani kapitan osobiście wybrała cumy i przy ostatniej oczami wyobraźni przy sterze ujrzała swojego partnera, który jak wcześniej po nabraniu morskiej ogłady był szczęśliwy, gdy dziobem mógł rozpruwać fale. Patrzył jej w oczy i spokojnie oczekiwał sygnału, że nie ma przeszkody i statek jest wolny, by wypłynąć w morze. Kiedy odruchowo ręką dała mu znak i zaczęła zastanawiać się jak zmysły mogą sprawiać figle, usłyszała głośny płacz dziecka. Zatroskana rzuciła liny na pokład i pospieszyła do kajuty, by uspokoić syna.

Pociecha na długo pochłonęła całą jej uwagę i za nim mogła powrócić do przerwanych czynności minęło sporo czasu. Zmysły jej w kabinie nie zarejestrowały zmiany w bujaniu statku i jego ruchu. Dlatego wychodząc z kajuty, postanowiła ze względu na późną porę odłożyć wyjście z portu do świtu następnego dnia. Kiedy stanęła na pokładzie nie mogła uwierzyć własnym oczom, ponieważ jej dzieło dokończyli niewprawieni załoganci, stawiając żagiel, który wypełnił podmuch wiatru na całej jego powietrzni. Statek parł do przodu płynnie jakby się unosił po wzburzonym morzu i tylko sterem delikatnie spieniał wodę.

Radość z bezpiecznego wyjścia z portu została przyćmiona widokiem rybackich łodzi i tratw zapełnionych różnymi rasami ludzi, które zachowywały się tak jakby były holowane przez statek. Miejsce, w jakim się znajdowali na otwartym morzu było dla niej nie mniejszą zagadką, jak to, jak do tego doszło, bez jej komend i udziału. Zanim rozwiązała zagadkę ujrzała znajomy brzeg morski, na którym stały pozostawione wilczały i na widok statku skakały z radości. Kolejna niewiadoma przyćmiła wcześniejsze i zmusiła ją do zatrzymania rozpędzonego statku. Pod wpływem wydarzeń i towarzyszącym im zmian, porzuciła wszelkie ograniczające ją myśli i podbiegła do masztu. Jedno szarpniecie liny spowodowało odwrócenie żagla i odczuwalne spowolnienie.

Zanim statek delikatnie dobił do skalistego brzegu, od którego wiele dni temu odbijali, spojrzała w kierunku steru i ujrzała widmo rozpromienionego ojca swojego syna. Wtedy serce ja zakłuło i po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że tego dziwoląga kocha nad życie. Obcy jej gatunkowo samiec, oprócz promieniującego jasnym światłem jej syna, stał się jej najbliższą osobą. Wiedziała, że dziwak kocha tylko ją i wodę, a dopiero później ich syna. Zawsze cieszył się jak dziecko, gdy brał kąpiel albo mógł się umyć się w czystej wodzie. Stale przy tym powtarzał, że zawsze jako dziecko o tym marzył. Nawet nieobecny ciałem był przy nich i często przy karmieniu piersią nawet myślała, jaka jest głupia, widząc jego rozpromienioną twarz i roześmiane oczy.

Trzcinowy statek delikatnie burtą dotknął występu skalnego, jakby bał się fizycznego kontaktu i czekające wilczały wtargnęły na pokład, by przywitać się ze swoimi dawno niewidzianymi pobratymcami. Radość drapieżników była wielka, lecz uwagę Mino zaprzątnęła troska o ludzi na przybrzeżnych kutrach i tratwach. Najbardziej zaskoczyły ją, ich przekonania, że morze jest małe i niepotrzebnie przez pokolenia obawiali się je pokonać, skoro wystarczała do tego jedna noc, albo dzień według uznania.

Zupełnie inaczej przepłynięcie sporej odległości oceniała Mino, ponieważ wcześniej przy sprzyjających wiatrach na pokonanie tego dystansu potrzebowali prawie dziewięćdziesięciu dni, a powrót zajął im jedną noc. Nadnaturalność zjawiska samica Sardów dostrzegła, lecz próba analizy nie doprowadziła do logicznego wniosku.

Wychodziło, że statek z widmową postacią przy sterze pokonał bezpiecznie dystans z towarzyszącymi mu dłubankami oraz prowizorycznymi tratwami, niewspółmiernie większy w ciągu jednej nocy niż kiedykolwiek wcześniej. Mino, zanim rozwiązała nurtujący ją dylemat, zderzyła się z kolejną niewiadomą w postaci pojawienia się demonicznej starej baby i jej plemienia. Jakakolwiek próba zbagatelizowania sporej grupy ludzi została zaprzepaszczona głębokim skłonem wyrażającym szacunek i wypowiedzią wiekowej przywódczyni.

- Wielka Pani, przyjmij w opiekę mój lud i roztocz nad nim swoją opiekę.

Partnerka Naira najchętniej odpowiedziałaby – nie i zajęłaby się swoimi sprawami, lecz powaga sytuacji pozbawiła jej tego komfortu i z racji obowiązku odpowiedziała.

- Zgadzam się przyjąć cię jako przywódczynię i twój lud pod moją opiekę.

Zanim przebrzmiały jej słowa przybyły grupy innych inteligentnych nieznanych jej stworów, które prosiły o roztoczenie nad nimi jej opieki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania