Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 64

Pojemnik zawierający materiał biologiczny, zgodnie z poleceniem strażnika został przez nowego człowieka i kobietę z plemienia Sardów uwolniony z jedwabnego spadochronu. Ustawiony i zabezpieczony pionowo, ponieważ przez dziesiątki sezonów wegetacyjnych musiał pozostać w niezmienionej pozycji, by uwalniać nasiona i zarodniki. Ostatnim jego zadaniem przed samounicestwieniem, było wypuszczenie z inkubatorów sklonowanych ulepszonych organizmów żywych. Przez ten czas miał dokonywać modyfikacji, którą przewidziano i zaplanowano, ponieważ został przerwany proces ewolucji i powolnego dostosowania się do zmieniających warunków klimatycznych oraz promieniowania ultrafioletowego i kosmicznego, jakie nastąpiły w ostatnich tysiącleciach od chwili zmagazynowania.

Jednym elementem niewiadomej w układance, była potrzeba podzielenia stada wilczałów na dwie mniejsze grupy, w której pierwsza miała zapewnić bezpieczeństwo kosmicznemu pojemnikowi. Nair nie sprzeciwiał się decyzji Neczeru, ponieważ rozumiał, jak ta misja jest dla niego ważna i w każdej chwili może stracić wszystko, o ile wejdzie niekontrolowanie w pole magnetyczne Ziemi.

Wilczały czuły albo same planowały od pewnego czasu podzielenie na dwie mniejsze dużą watahę i nie oprotestowały decyzji nowego człowieka, tylko przystąpiły do ustalania hierarchii w nowo powstałych grupach. Żaden osobnik nie sprzeciwiał się roli, jaką mu przydzielono, więc należało przypuszczać, że nikogo nie zdegradowano do podrzędnej roli. Tylko cały proces obfitował w liczne awanse.

Odchodzili z jałowych ziem w znacznie mniejszej grupie, niż gdy do nich wkraczali. Pozostawiali za sobą strażników, którzy godzili się na postawione przed nimi zadanie i czuli na sobie wielką odpowiedzialność za powierzoną im misję. Nair, miał pewność, że prędzej wszystkie zginą w obronie zasobnika, niż opuszczą go przed czasem. Neczeru, zapewniał go, że gdy proces się powiedzie, część z nich nigdy nie opuści tego miejsca i będzie uważała je za własne.

Mino, przytłaczało rosnące w jej oczach monstrualne pasmo górskie i motała się przy podjęciu decyzji, w którą stronę mają się udać. Nie chcąc uchodzić w oczach Naira za niezdecydowaną, poprosiła o pomoc Księcia. To, co usłyszała, zaskoczyło ją, ponieważ gdy pójdą w prawo, trafią na jego ziemię, a tam liczny dwór i rodzinne zobowiązania nie pozwolą mu pójść dalej. Nieobecny był przez jeden cykl wegetacyjny roślin, więc przez ten czas musiały powstać nowe frakcje i układy towarzyskie. Natomiast on uczestnicząc w niewiarygodnych przygodach, przepełnionych adrenaliną i niezwykłymi sytuacjami nie tęsknił za dniami, w jakich był tylko tytułem, a nie istnieniem. Gdyby pozostał w pałacu, żyłby wiecznie, lecz po odpoczynku zacząłby tęsknić za uczuciem upływu czasu, w którym każdy dzień jest cenny i ważny.

Samica Sardów zawsze mu zazdrościła, tytułu, pozycji, bogactwa i tego, że może w luksusie istnieć przez wieki. Zwłaszcza gdy jego rogi odrosły i stały się jeszcze bardziej wspaniałe niż kiedykolwiek. Mięśnie pod wpływem wysiłku fizycznego stały się widoczne, a zgęstniała od zimna sierść nabrała blasku. Prawdopodobnie teraz byłby najdorodniejszym okazem w swoim gatunku, któremu wszyscy by zazdrościli. Potrzebował w jej ocenie do pełni szczęścia partnerki albo kilku, które stale by mu towarzyszyły. Jednak on nie podzielał jej zdania, od czasu, gdy poznał na własnej skórze, co znaczy niedostatek i tego dla najbliższych nie chciał, lecz jemu to nie przeszkadzało. Dzięki temu zaczął cenić życie i w nim się rozsmakował. Nastał dla niego cudowny czas i nie chciał z niego rezygnować. Mino, kilkakrotnie zastanawiała się nad tą rozmową, nim wyłapała sedno i prawdziwe wartości, jakimi się kierował. Dlatego, kiedy podeszli wystarczająco blisko, zadecydowała się odejść jak najdalej od dziwnego dworu i panujących tam zwyczajów. Nair, szedł w skupieniu i był wyjątkowo w ostatnim czasie małomówny, ponieważ nawiązał kontakt z Aniołami ze zrujnowanego podziemnego kompleksu i przekazywał im wszystkie pozyskane informacje.

Nikt się nie sprzeciwił jej decyzji, gdzie powinni iść, widocznie i wilczałom odpowiadał obrany kierunek. Natomiast jej najbardziej doskwierało ukrywanie się pod przykryciem od wschodu do zachodu słońca. Bywały dni, podczas których padało i było szaro, wtedy szła z odkrytą głową i cieszyła się w przeciwieństwie do innych, że jest przemoczona.

Neczeru, stale obserwował grupę i o ile nic im nie zagrażało, pozostawiał im pełną swobodę. Jednak czasami, gdy zbliżali się do niebezpiecznych miejsc, zalecał nadłożenie drogi i ominiecie przeszkody ze sporym zapasem.

Nair, po rozmowie z Aniołami z podziemnego zrujnowanego pustynnego kompleksu, czuł dumę z pochwał, jakie otrzymał. Miejsce ich przebywania było mu bliższe, niż kiedy tam mieszkał. Zaledwie dwa okresy pełne planety minęły od ukończenia nauki w pustynnej akademii, a on w tym czasie przeszedł przemianę, zdobył zapomniana wiedzę i znalazł się po przeciwnej stronie gór, gdzie klimat był bardziej przyjazny dla życia, lecz tylko w wąskim paśmie wzdłuż gór. Jego rozmyślania zostały przerwane przez strażnika, który ostrzegał przed dużą zorganizowaną grupą dwunożnych owłosionych stworów przypominających mityczne Yeti lub Wielką Stopę. Jednak w przeciwieństwie do tamtych unikających kontaktów, używali narzędzi i toczyli krwawe walki we własnym gronie. Niepewność sytuacji i brak możliwości prawidłowej oceny ich reakcji na obcych, nakłonił go do poinformowania o wysokim ryzyku podążania na wprost. Zanim podczas pospiesznie zwołanej narady, podjęli decyzje, jakie najlepsze i najwygodniejsze dla nich będzie obejście wojowniczego gatunku. Neczeru, powiadomił zebranych o zbliżającej się do nich dużej grupy Jeleniowców, którą powinni wkrótce za sobą dostrzec.

Książę, gdy został przez swojego dwunożnego przyjaciela powiadomiony o zbliżających się pobratymcach. Natychmiast wyszedł im na spotkanie, własną postawą i władczym krokiem chciał im okazać, że on tu jest panem. Przyjęty szyk i galop jego współplemieńców już z daleka powiadomił jego, że to jest szarża, która pierwszym uderzeniem ma zmiażdżyć przeciwnika. Chcąc powstrzymać swoich poddanych i uchronić ich przed całkowitą klęską, ponieważ wiedział jak wielkie siły stoją za nowym człowiekiem przy bezchmurnym niebie, wydał rodowy ryk. Pojemność jego płuc podobnie jak kondycja fizyczna uległa w ostatnim czasie zwielokrotnieniu i wydobyty z gardła dźwięk pomknął niczym odgłos gromu na spotkanie Jeleniowców. Odgłos i przekaz, jaki niósł z sobą do rogaczy, musiał być niesłychanie mocny, ponieważ uderzyli w niego niczym w niewidzialny mur. Inteligentne czteronożne rogate istoty po usłyszeniu, zaparły się racicami i hamowały jakby przed sobą dostrzegły skraj przepaści. Mniej zwinni osobnicy z opóźnieniem wykonali manewr i wpadli na bardziej fizycznie sprawnych. Powstało kłębowisko ciał, które nie dla wszystkich okazało się niewinne w skutkach. Najbardziej ucierpieli ci, co doświadczyli kontaktu z rogami. Przynajmniej odniesione rany nie okazały się poważne i bardziej zraniły dumę winowajców niż ciała współplemieńców.

Głównodowodzący odsieczą, kiedy ujrzał jego ekscelencję księcia Yai w doskonałym zdrowiu, podszedł do niego i zameldował.

- Wasza Książęca Mość, ojciec wasz, jego wysokość po wysłuchaniu meldunków wywiadu wysłał nas, byśmy uratowali jego syna z niewoli.

Książę, dokładnie przyjrzał się odsieczy, a właściwie prawie samym oswobodzicielkom, które nie mogły wrócić bez niego. Gdyby sprzeciwiłby się powrotowi, z pewnością zaciągnęłyby go siłą, a to nie było po jego myśli. Chcąc wybrnąć z niezręcznej sytuacji, zaproponował.

- Drogie panie, od dawna nie jestem więźniem i przebywam w tym mieszanym towarzystwie ze swojej woli. Jak same widzicie nic złego mi się nie stało, a okrutne drapieżniki i dwunożni są moimi przyjaciółmi. Stając się jednym z nich, poznałem ich możliwości i siłę. Dlatego mogę wam zaproponować przyłączenie się do naszej ekspedycji, by dzielić z nami radość odkrywania nieznanych miejsc.

Nair, w przeciwieństwie do Mino nie zrozumiał treści rozchodzących się ryków i skłonny był uznać je za przejaw sprzeciwu, niż uwielbienia.

- Kochany mój – w taki sposób po raz pierwszy odezwała się do Naira, Mino – one oszalały dla naszego czworonożnego przyjaciela.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania