Dasz radę część 145
Witaj, Basiu!
Nie jesteś w tym wypadku odosobniona, trzeba mieć nie lada tupet, iść przez życie jak nosorożec, by wejść w takie wielkie miasto z nonszalancją. Nic w tym dziwnego, że po takim okresie zachwytów, zaczęłaś powoli przyswajać, że to inne tempo, rozmach i tych wszystkich ludzi, co jednak są czasem …hm…szykowni, ekstrawaganccy. Jak pierwszy raz byłem w Paryżu, to też to miałem, usiadłem sobie cichutko w plenerze i zadałem sobie pytanie: - chłopcze, a co ty tu bidaku robisz? Poczułem się jak nieproszony gość na imieninach, bliżej mi nieznanego Kazia, albo dodatkowa postać wciśnięta na obrzeżach namalowanej panoramy miasta.
Pamiętasz jak Lusia opowiadała, że w Londynie to tylko w swoim parku, no i może na ulubionym targu, czuje się w miarę swojsko. A jakby nie patrzeć, to szmat czasu, dzieci przecież już mają odchowane, a ona ciągle nie widzi tam siebie, jako pani pełną gębą. Dzieci to, co innego, one wchodzą w takie sytuacje bez kompleksów, dla nich to jeden krok i zaczynają nowy rozdział. Nie mają po prostu naszych wspomnień, przemyśleń, a to chyba najbardziej uwiera, te wszystkie marzenia o byciu na swoim. Nie da się ukryć, że takie są realia, a sam przepych miasta, to nie wszystko, potrzebna jest jeszcze mentalna warstwa.
Jesteśmy jednym narodem, operującym tym samym językiem, ale żebyś była jak elokwentna, to twoje prowincjonalne nawyki, słownictwo, będą widoczne w Warszawie. Gdzieś to już jest w nas, tkwi od środka i zawsze będziemy zdradzać swoje regionalne przyzwyczajenia, gestami, czy zwłaszcza nazewnictwem. Już nie mówię o słynnym polu i dworze, ale jest tyle prostych sformułowań, które dziwią ludzi w innych częściach regionu. Przebywając w danej społeczności, wchłaniamy te słowa, przyswajamy, tak, więc trudno by było, abyś będąc w Rzymie mogła bez problemu zrozumieć, to wszystko, co jest potoczną mową, ucząc się w wielu miastach.
Ciężko mi jest powiedzieć, czy to prawda, że należy się nauczyć i myśleć w taki sposób, co twoja sąsiadka i Giovanni i każdy inny rodowity mieszkaniec Rzymu. Ale skoro tak uważa Giulio, a Maria go popiera, to w tym szaleństwie może i jest metoda, jakaś recepta na asymilację. Tylko zaraz, zaraz, piszesz, że nie interesuje cię jakakolwiek metropolia, a ja wczytuję się, w co raz to większe dywagacje, jak to zostać tym kimś, co twoi przyjaciele z Rzymu. Coś tu nie gra, czyżbyś jednak zaczęła żałować, że jednak w przyszłym roku, ta cała historia z mieszkanką Włoch przejdzie do annałów życiorysu?
Od tego trzeba zacząć, że oni tam są z rodzinami, a to zdecydowanie ułatwia pozytywne nastawienie. To nie oni zmagają się z samotnymi nocami, więc i prościej im wygłaszać niby proste definicje, co należy dokonać, by czuć psychiczny luz. To podobnie jest jak w moim wypadku, gdzie siedząc sobie w cieplutkim pokoiku, wygłaszam ci znakomite dogmaty, co powinnaś, a będzie super. Piszę to byś wiedziała jak bardzo jesteś akceptowana, jak dobrze tam trafiłaś, mając takich ludzi, na co dzień, można tylko skorzystać. I przyznam ci się, że te ich starania są przemyślane, a to znak, że musiałaś im przypaść do gustu, skoro tak się starają.
To do jutra, moja koleżanko
Pozdrawiam, Kacper.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania