Opoww *** Bałwan, Służby i Obywatel
Zima za pasem, przeto takowy, tekst powtórkowy
Patrzę, a śniegu dużo. Postanawiam ulepić bałwana, bo wezbrało we mnie dziecko. Poczuć się jak dawniej, kiedy byłem malutki, a białe kule ogromne. Właśnie umęczony i szczęśliwy, odchodzę kilka kroków wstecz, by obejrzeć swoje dzieło i pochwalić siebie, gdy nagle uderzam plecami o czyjeś ciało, które wydaje odgłos:
– Proszę w tej chwili zdemontować bałwana. W przeciwnym wypadku, zapłaci pan grzywnę w stosownej wysokości do zła, jakie pan popełnił.
Póki co nie zerkam do tyłu, tylko myślę. Nie chcę łapać dwóch srok za jeden ogon.
W końcu pytam jeszcze nie nawrócony:
– A czemu? Kim pan jest?
– Proszę nie zadawać dwóch pytań naraz, bo jestem tylko: jeden.
Co tu począć? Taki fajowy bałwan, tylko nie wiem, który ciekawszy: ten z przodu, czy ten z tyłu. Powtórnie słyszę głos:
– Pan mówi sam do siebie. To nota bene objaw niezgodny z prawem. A zatem wyłapałem sens. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu, bo tylko wykonuję swoje obowiązki a pan mnie obraża.
Odwracam się, myśląc, że zobaczę co najmniej: lodowego kosmitę, a tu banał stoi w kapeluszu. Postanawiam wziąć sprawy w swoje ręce. Zdejmuję nakrycie z jego elokwentnej głowy i rzucam na śnieg. Następnie patrzę, co uczyni. A on nic. Myślę sobie: licho wie, co to za jeden. Szkoda mojego trudu. Zadaję jedno pytanie:
– A pan kto?
– Służby Równowagi. A co? Nie widać?
– A gdzie reszta?
– Jaka reszta? Ja stanowię Prawo i Służby.
Nagle sobie przypominam, że przecież chodzi o ukochanego bałwanka. Symbol mojego dzieciństwa. Na pewno zaraz wspomniane służby zaczną swoje. Nie mylę się. Zaczynają:
– Proszę w tej chwili zdemontować: marchewkę.
– To znaczy: nos?
– Tak.
– A czemu?
– Po pierwsze: obraża pan rolników. Nie miejsce marchewki w bałwanie, tylko na rodzinnym stole, wśród przyjaciół i bliskich, ewentualnie w ojczystej ziemi. Po drugie: no jak tak można. Czerwień na bieli w takim miejscu. To profanacja flagi państwowej. Po trzecie...
– Przepraszam... przecież w tyłek mu nie wetknąłem.
– Zamilcz pan. Zakłóca pan Równowagę, gdzie wszystko ma swoje miejsce. Niezdrowe
skojarzenia, są jak... najgorsza plaga.
– Ależ...
– Proszę natychmiast wydłubać wszystkie węgielki.
– Chyba nie oczy? Oślepię go. Nie będzie mógł oglądać: służb. Co za strata. Roztopi się z rozpaczy.
– Pan raczy żartować. Monitoring działa, a kara może być dotkliwa, niczym przymarznięty język do pionowej rury.
– Takiej jak w...
– Proszę mnie nie gorszyć... chyba pan nie rozumie, że jedni chcą, żeby kopalnie były, drudzy nie chcą... na dodatek: smog, rasizm czarno na białym, długo by wymieniać. Dla pana dobra mówię. Żadnych węgielków.
– A miotła może zostać, że nieśmiało zapytam?
– Czy pan kobiet nie szanuję?
– Ależ skąd. Sam mam kilka. Tylko nie wiem, o co panu chodzi.
– Nie wie pan. Czy pan głupka udaje?
– Szczerze powiedziawszy: nie zawsze muszę. Czasami taki luz napawa optymizmem. Człowiek nie myśli o służbach.
– Czyli o mnie?
– Taa... dochodzi do siebie, po nadmiarze pychy... lub dochodzi.
– Jaja pan ze mnie robi. I to w biały dzień. Bez grzędy? A ja dla pana dobra jak do człowieka mówię. Wyciągaj pan miotłę z prawej strony.
– Dla mnie jest: lewą.
– To bez znaczenia. No wyciągaj pan.
– Czemu, że zapytam znowu?
– Kobiety tu chodzą. Jeszcze która pomyśli, że jest czarownicą i ma na nią wsiąść, bo pan ją zaprasza. No jak tak można. Nie wstyd panu?
– Ale jedna rzeczywiście jest brzydka. Pasowała by jak ulał.
– Dowcip się panu nie zamyka. Pan też ma gębę, jak przechodzona podeszwa. Ale cóż... taki się pan urodził. Nie pana wina. Przyznaję, że moja sąsiadka... ale nie o to biega. Rozumie pan?
Czynię jak każe. W końcu dosyć się na bałwanka ubranego napatrzyłem. Zostanie we mnie jako wspomnienie. Taki goły smutny i zmarznięty. Niestety. To nie koniec.
– Czy pan nie widzi, że trzy kule są nierówne. Największa, duża, mała. Pan chce szerzyć: nierówność i niezdrowe instynkty społeczne. Maluczkich ugruntować w przekonaniu, że są mali, a dużych, że są duzi i mogą spocząć na liściach bobkowych. Pragnie pan zakłócić rozwój społeczeństwa. Już nie wspomnę o innych sprawach, z czym się mogą kojarzyć.
– To ustawię z równych.
– Jak to z równych? Coś pan. Wszyscy równi? Jest pan zwolennikiem stagnacji? Wrogiem postępu? Zdrowego współzawodnictwa? Żadnych igrzysk, a jeżeli już, to jedno długie podium na tym samym poziomie. O to panu chodzi?
– Alę ja lubię babrać w śniegu. To co mi w końcu wolno? Na co zezwalają służby?
– To już problem Ali. Proszę mu wsadzić. Natychmiast.
– Wsadzić? Mam zgwałcić bałwanka? Mróz jak cholera, a służby chcą, żeby mi odpadł i żebym więcej nie grzebał w wyżu demograficznym. Przecież służbom powinno zależeć na tym, żeby mieli komu służyć.
– Proszę w dziurkę od miotły, wsadzić laskę dynamitu. Będzie łatwiej.
– Pragnie pan, żebym projekcję moich wspomnieć, wybuchnął w mroźne powietrze?
– Chciałem tylko pomóc.
– Dziękuję. Własnym rękami rozbiorę każdą śnieżykę. Z należytą miłością i z zamarzniętą łezką w oku.
Też tak czynię, wewnętrzne rozedrgany. Po czym zabieram głos:
– Powtarzam jeszcze raz: lubię babrać w śniegu... szukać w białym puchu dziecka.
– No cóż... może pan coś usypać.
– I nie zapłacę kary?
– Nie.
– Tak przyrzekają: służby.
– Tak.
– Wielkie dzięki. To chociaż coś.
– Tylko proszę pamiętać: kupa przez pana usypana, nie może mieć żadnego kształtu. Najmniejszego. Dosyć już pan nabroił! Rozumiemy się?
– Chwilę! To wokół tyle kształtów i różnych fałd śniegu, a pan mi mówi... wariata chce pan ze mnie lepić?
– A muszę?
– Co?
– Nic. A pan chce dołożyć nieszczęścia naszemu społeczeństwu, lepiąc znowu co popadnie? Z pana nieprzystosowany do norm społecznych obywatel. Panu się widocznie marzy, żeby rzekę miodem i mlekiem płynącą, lód ściął. Tak?
– Lud?
– Nie! Lód. Takie zimne coś z fokami.
– No nie... jakbym wpadał w przerębel!
– Proszę posłuchać.Wyróżniamy cztery podstawowe kształty: przydatny, obojętny, nieprzydatny i destrukcyjny. Czy to jasne?
– Jak piwo i śnieg... ale mam pytanie. Do którego ja należę?
– Do obojętnego. Lecz pana uczynek, to jawna destrukcja.
– Ą pan do którego należy?
– No wie pan! Co za pytanie! Do przydatnego! A pan co myślał?
– A czemu?
– Co czemu? Pan myślał? A umie pan?
– Nie. Czemu pan przydatny?
– Ja jestem: Służby. Sprawuję pieczę nad Wielkim Całokształtem.
– A jak panu przywalę w nos, to jakim pan będzie?
– No... hmm... nieprzydatnym raczej.
– I pójdzie pan na chorobowe albo nawet na rentę inwalidzką, by odpoczywać jak normalny obywatel, a ja w tym czasie, będę mógł lepić swoje ukochane bałwanki, bo służby nie będą mi zawracać dupy. Tak?
– To pan powiedział. Po prawdzie...
– Męcząca służba, co? Ile w końcu człowiek może wytrzymać. Dobrze chociaż płacą?
– To pan...
– Wiem. To ja powiedziałem.
– Nie narzucam się... w zasadzie z tym: monitoringiem... pusto tu jakoś.
– Rozumiem. Proszę bardzo.
Chrupiący odgłos łamanej marchewki, odbija się głośnym echem od kupy śniegu.
Komentarze (16)
❄️ ❄️ ❄️ ❄️ ❄️, pozdrawiam ⛄️
Pozdrowienia!
No nie sposób nie uśmiać się... nie wykluczając swoistej inkontynencji, a szyszynka, choćby tak potężna jak u samego Szymka Sz. z 'Piwnicy pod Baranami' nie potrzebną przytoczenia jest???
Zastanawiam się tylko... co jeszcze pod Twoim 'morskim konikiem' - zwanym hipokampem czy innym 'ciałkiem migdałowatym' mieści się?????
Nieustające?
Toć to nie te migdałki... ino insze ciałko migdałowate/blisko konika morskiego/... tak czy siak... no nie wytrzymuję ?????
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania