Opoww *** "Brzydkie Kaczątko" → inna wersja
Dwie kury przygarnęły brzydkie kaczątko. Jedna wyznawała wielkiego koguta, druga przeciwnie, miała go w kuprze, lecz obydwie skrywały dobre serca. Opieka przebiegała sprawnie, choć z biegam czasu, coraz bardziej konfliktowo, gdyż każda opiekunka pragnęła przekabacić latorośl na swoje dziobanie.
Aż pewnego razu, sprawa stanęła na ostrzu pióra.
Każda uczciwie wyskrobała pazurem, swoje ogromne za i malutkie przeciw, a biedne podopieczne, musiało to przeczytać i zdecydować.
Nagle przyszedł lis z apetytem i rozbebeszyli pisarki, z uwagi na wspomniane dobre serca.
Jako już sierota, zapoznało się z treścią i po dogłębnym przemyśleniu, rzekło samo do siebie:
–– To ja już wolę zostać brzydkim kaczątkiem.
Usłyszał to łabędź, który w międzyczasie przyszedł.
–– Twoje chcenie lub niechcenie, nie ma tu nic do rzeczy. Jeżeli przeżyjesz i tak zostaniesz białym łabędziem.
•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Babcia Cicikowa od samego rana gdera i mamrocze, nerwowo gładząc cicika na głowie. W końcu wyciąga z lodówki Mroźnego Skrzata. Tak samo jak babcia Cicikowa, też jest nerwowy, gdyż jakieś stare babsko, wytaśtało zmarznięte ciało, z błogich zimnych pieleszy, bezczelnie chuchając z nozdrzy ciepłym chuchem.
— Przestań się wiercić głupi skrzacie –– marudzi babcia, trzymając wierzgającego za sopla. ––Położę cię na zapiecku, byś nieco odtajał.
–– Puść mnie głupia babo –– wrzeszczy dźwigany w kierunku ciepłoty, kierując zimny wzrok spod chrupiących od mrozu rzęs. –– Chcesz żeby dostał dziurawych płuc od gorąca?
–– Cicho być pożyczkowy!
–– Tylko nie pożyczkowy. Nie dosyć, że świrnięta, to jeszcze gatunki bajek myli.
–– Jak trochę odtajesz, to się chociaż na coś przydasz –– mówi agresorka, tarmosząc pypcia w lewej dziurce nosa.
–– Wcale nie jestem ciekawy, na co! A do czego”
–– Od tego mrozu, poprzez kapelusz na mózg ci padło, bo zaplątane pytania zadajesz. Zaraz cię wykręcę nad początkiem kota. Mało deszczu ostatnio. Jeno wąsy na razie wzeszły.
Babcia Cicikowa taszczy wierzgającego, trzymając go lewą ręką za boże poszycie, gdyż u prawej paluszki ćwiczy, by do wykręcania sprawne były. Po chwili przekłada pakunek do prawej ręki, by gimnastykować paluszki, u tej dłoni co dźwigała. Skrzat nawet nie marudzi, że przekładaniec, bo pytanie mu z ust wychodzi, podciągając się na oszronionym pytajniku:
–– Nad początkiem kota? –– skrzata aż zdziwko zmroziło na śnieżynce. –– To ty masz kota?
–– Nie. Dopiero sadzonkę, ale wilgoci brakuje w korzennym zadzie.
–– A co mnie do jego zadu. Mało mam problemów z tobą, to jeszcze jakiś florakot? I przestań mnie wykręcać, bo mam w głowie kręćka!
–– Wiem, że masz, bo bredzisz jak pokręcony. Sadzonkę kota trza podlać, bo inaczej nie wyrośnie. Chyba, że ty wyłapiesz te nieznośne Bimbole, poszlachtujesz i zamrozisz w kawałkach. Przydadzą się jako chłodne dzwonki do drinków cicikowych.
–– Nie będę wyłapywać paskudnych bimboli. a tym bardziej szlachtować. Znowu mi brodę odgryzą.
–– Przecież ci odrosła. Oczy mam, to słyszę, co widzę. Ten wnerwiający szelest.
–– Ale z tyłu odrosła i nie na twarzy –– zapiszczał zdegustowany Skrzat do cna zbrodziały.
–– O właśnie. Brodę też wykręcę. Dużo wody w niej. A kłaki przydadzą się do roślinnego kota, na futro.
Wtem wielkie zamieszanie i skrzydlato nożny chrobot. To Bimbole wylazły ze wszystkich zakamarków. Nawet jeden ukradł wąsa, wschodzącemu kotu i włożył sobie. Cała reszta fruwa i biega gdzie popadnie. Przewracają naczynia kuchenne, wyjadają żabie udka przeznaczone do kumkających wywarów, pośród gdakających kurzajek. Huśtają się na świetle omuszałej lampy, gryzą błyskotliwe fotony, wyjadają gwoździe ze ścian, przez to wnerwione przodki spadają na tyłki wgniatając klepisko, bo peneli nie dowieźli. Wiele Bimboli wierci się w cicikach na głowie Cicikowej Babci, a jeszcze inne wtranżalają lód z uszu Mroźnego Skrzata.
–– Kobieto! –– wrzeszczy wspomniany Skrzat w poprzednim akapicie –– zrób coś wreszcie. I jak one w ogóle, te paskudy wyglądają –– dodaje zimno, zmrożonym językiem.
–– A skąd mi wiedzieć, głupku. Jak są pochowane, to niewidoczne, a gdy atakują, to jeno smugi. Trudno rzec o wyglądzie nicponi. Wyciągaj młodzie zza pazuchy! Ale mi już!
–– A na Bimbola ci młodzie –– marudzi niewyraźnie zapytany, wypluwając flaki pogryzionego agresora.
–– Pod sadzonkę kota włożę. Szybciej wyrośnie i wyłapie atakujący burdel.
Kot wyrasta jak na drożdżach, tylko trudno stwierdzić z jakich roślin się składa. Zamiast futra ma pokręcone liście, cztery łapy to grubaśne gałęzie, z sękami jako przeguby, głowa ma wygląd wiechcia z wiechciowatymi uszami, lecz ogon jest przydatny i nadzwyczaj powabnie przyczepny, gdyż nagle wszystkie nieznośniki, jak jeden mąż, przyczepiają się do przedłużenia kociego tyłka.
— Miau, miau, durna hodowczyni –– miauczy kot, wyrwany z grudkami ziemi na końcach łap.
–– Masz racje, głupi kocie –– dodaje zbieraczka. –– Miał kotek pusty ogonek i już nie ma.
–– Zabierz te pokraki, bo go obgryzą z korzennej otoczki. Przyczepiły się jak rzep do psiego ogona!
–– Tyś kot. Nie pies. Przestań mi tu miauczeć
Babcia Cicikowa chce się nadal cieszyć, lecz nagle słyszy pukanie do drzwi. Kogo tu Bimbole o tej porze niosą – znowu gdera jak na początku bajki. Jednak drzwi otwiera. Słyszy oniemiała, nabrzmiałe wykrzyknikiem słowa:
–– Oddawaj babo moje dzieci. Chyba widzisz, kim jestem i się lękasz.
–– O! Co za niespodzianka. Popatrz Wykręcony Skrzacie, kogo tu przyniosło. Starego Bimbola. Ojca naszych słodkich Bimboli.
–– Skąd wiesz przemądrzała jędzo, że ja to ja? –– pyta wspomniany Stary Bimbol.
–– Niewiele żeś większy od swoich dzieci. Trudno nie rozpoznać. Na ogonie kota były, przez to wiem, jak wyglądają.
–– Jeszcze niektóre są –– dodaje wspomniany. –– To znaczy te zdechłe, co się zakrztusiły mchem.
–– Moje dzieci na jakimś kocie? Wypraszam sobie!
–– Nie na jakimś, jeno roślinnym, podlewanym wyciskiem ze Skrzata. A tak w ogóle to już ich tam nie ma. Na choinkę te żywe powiesiłam. Zamiast bombek. Ciebie też powieszę. A właściwie będziesz czubkiem.
Po tych słowach, zmarnowana kobiecina, łapie za coś ojca dzieci, wchodzi na stołek i nadziewa go na wierzchołek choinki.
–– A łaj –– wydziera się nadziewany, niczym czekolada bakaliami. –– Toż to wbijanie na pal, wstrętna sadystko.
–– Nie narzekaj. Jakbyś miał większą dupę, to by bardziej bolało.
Mroźny Skrzat korzystając z zamieszania, wchodzi do lodówki, by przyjść do siebie i na chłodno przemyśleć przeszłe wydarzenia. Jednak pewien szczegół, zmienia nagle szczęśliwe zakończenie bajki. A właściwe szczegóły. Wstrętne Bimbole mają wybuchowo wściekłe miny, który ni stąd ni zowąd, wybuchają.
*
Babcia Cicikowa, siedzi na spopielonych zgliszczach, obgryzając z mięsa piszczel pieczonego Skrzata, chrupiąc w międzyczasie ugotowane Bimole, duszone w sałatce roślinnej z rozbebeszonego kota, a Stary Bimbol umorusany popiołem, zostaje na ocalałym czubku choinki. Będzie służył jako strach na wróble.
Komentarze (24)
Pozdrawiam?:)
o pewnych kwestiach zawartych:)
? ? ? ? ?, pozdrawiam ? ? ?
Pozdrawiam ?
Pozdrowienia!
Coś jak: "Wyszedł chłop ze wsi ale wieś z chłopa nigdy."
Przeznaczenia nie oszukasz?
Pozdrawiam?:)
No i to też napisałem. Możemy pogadać, pomarudzić ale nie będziemy mieli wpływu na to jak nasze przyzwyczajenia i wychowanie odbierze świat ?
Kaczątko, brzydkie, przygarnęły dwie kury. Oblubienica wielkiego koguta, i druga, rzadziej miewająca go w kuprze, z tak samo skrywanym, dobrym sercem i innymi podrobami. Wodzenie go, po niewolnym od gówna wybiegu, z kurzym biegiem czasu stawało się coraz bardziej konfliktowe, bo jak mówi mądrość z wyższej grzędy: gdzie dwie kwoki, tam bardziej przedziobane.
Aż pewnego razu, skoczyły sobie do grzebieni..
itp.itd
bez urazy
Przeważnie z tekstami niedomówionymi tak bywa, że każdy widzi to, co mu najbardziej pasi, do jego spojrzenia na świat:)↔Pozdrawiam?:)
to zapobiegliwie, po wygłoszeniu kwestii, schowam dziób do środka głowy:)↔Pozdrawiam?:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania