Opoww *** Rzeźbiɑɾz
Trochę inna wersja dawnego tekstu
-------------------------------------------
Niesamowicie żarłoczny żar ze słońca wycieka, na wszystko, co promieniami swymi spryskać zdoła. Spocone, śliskie ptaszki, póki co w dziuplach schowane, o wstawaniu za bardzo nie ćwierkają, chociaż poranek figlarnie w dzioby zagląda, łaskocząc włochaty wzgórek na podniebieniu, jeżeli takowy posiadają.
Tu i ówdzie na gorących, pulsujących leżakach, tłuszcz spływa z przypalonych bywalców ciepłych okolic, kapiąc kap kap, na rozkoszną, zefirkiem podmywaną trawę wyczekującą. Niektórym wszystko jeszcze zwisa, innym już nie. Błękitne niebo z podwieszonymi barankami, dla wszystkich jednakowy baldachim zachęt różnorodnych, stanowi.
Właśnie jeden z leżących, na źrenicach żaluzje szeleszcząc podnosi, by na złotawe słoneczko spojrzeniem rzucić. Oślepia go jednak za bardzo, jakby wieniec laurowy, z blasku gwiazdy utkany założył i nagle obserwator nie dostrzega, co się wokół na świecie dzieje.
Człek to jednak pozytywny, do załamań nie prędki, więc w te pędy, rzeźbiarzem postanawia zostać. Ma już nawet plan, jak to czynić będzie. Ludzie mu zapewne pomogą. Mało to bliźnich, a szczególnie bliźniowe, w potrzebie wspomagał, dla obopólnych korzyści? No niemało. Dużo.
Próba pierwsza
Gruba, ociosana kłoda, na sztorc przed chałupą stoi. Tak przynajmniej rękami wyczuwa. Obok, by za daleko chadzać nie musiał, krasnal gipsowy na trawie spoczywa. Zawzięty w swoim postanowieniu Rzeźbiarz, co chwila do jegomościa podchodzi, dłońmi obmacując wszędzie, by wiedzieć, w jakie kształty drewno metamorfozować.
A zatem w myślach je zachowuje i takie same w kłodzie, wydłubać się stara. Narzędzi ludzie tyle nazwozili, że pod nogami złowieszczo zgrzytają, więc uważać musi, by się nie przewrócić i swego członka jakiegoś, nie nadziać na ostry zadzior. Po kilku zaledwie stuknięciach, małego palca brakuje, lecz nie ma w nim lęku, bo wierzy, że trening mistrza z niego uczyni, tym bardziej, że ma jeszcze dziewięć na zbyciu.
Stuk puk twardo w drewno, stuk puk miękko w palec i coś się z kłody wyłaniać zaczyna. Jeno krasnal coraz bardziej mizerny, gdyż prawie całą farbę Rzeźbiarz z niego wytarł, obmacując doszczętnie, ze wszystkich możliwych stron i w dostępnych zakamarkach, a nawet poziomo do ziemi, krótko lecz dokładnie, ruchem posuwisto zwrotnym, spoconą dłonią przesuwając.
Zapracowany taki, więc nie wyczuwa, iż tłumu więcej niż ludzi, z zaciekawieniem jego poczynania obserwuje . Słowa z tętnicy dobrego serca płyną, krwawymi radami:
•→Rzeknięcia Rzeźbiarza
– Trochę na lewo. To usta, a nie nos.
– Broda się rozwidla za bardzo. Mordę węża pan rzeźbisz?
– Ciutkę w prawo, bo trzecie oko wydłubiesz.
– Panie... nie znowu w tą stronę. Już i tak nie ma trzech palców, a pan nie przykleisz.
– No coś pan. To ma być kapelusz, a nie durszlak!
– A gdzie ubranie. Gołego pan robisz. Tu dzieci biegają. A i starszy oczka spuści.
– Uważaj pan! Palec!
• Uważam przecie.
– Na swój, a na mój już nie, łachudro jeden. Paznokieć mi czarny ucieka.
• To przywiąż łańcuchem! Rasisto jeden!
– Matkości świata. Urżnij pan natychmiast to małe stojące. Nieznośny deprawator.
• To jeno gałązka.
– Ja ci dam gałązkę, zboczeńcu!
– Cichaj babo. Jak na niewidomego, to i tak dobrze mu idzie. Nie poddał się chłop.
– Właśnie widzę. Za dużo. To ma być krasnal?
– A on krasnala rzeźbi?
– Spójrz pan na bok. Zobaczysz co rzeźbi. Stoi i pozuje.
– Jakiś nieruchawy.
• Bo z gipsu, palancie!
– Mimo wszystko... leń.
Nagle słychać donośny głos:
– Coś ty narobił nicponiu. Takiego mam brata, co to drzewa przed chałupą niszczy. Jak ono będzie rosnąć, takie powycinane.
– Niech pani na niego nie krzyczy. Nie dosyć, że się nie poddał, to jeszcze go pyskata siostra tłamsi, kłody pod talent rzucając.
– Cieszy mnie to, ale po co przyrodę niszczy. Kornik jakiś czy co?
• Spoko. Jak widzę...
– Panie! To ty widzisz? Ja nie mogę. Ale siupy!
• Głupiś. Tak tylko się mówi. Musicie przyznać, że ładnego wyrzeźbiłem. Mnie się podoba.
– Podoba? To?
– Ojejku. Dajcie panu rzeźbiarzowi spokój.
– To nie jest krasnal.
– Ale coś jest.
– Drzawe pugryziuna przaz wściakła, pijena bubry. Tek tu wyględe.
– A pani od czego na mowę padło?
– Tu z narwów jązyk mi sią plęcza. Na chwilę.
– Nic dziwnego! Pani się na sztuce nie znasz. A brat taki zdolny. Jeszcze słynny będzie.
– Do domu. Ale mi zaraz. Oddawaj dłuto i młotek. Długo mam czekać?
• Siostrzyczko. Tylko bez nerwów. Zobacz ilu ludziom się podoba.
– Głupiś jak pień przydrożny z prostymi słojami.
– Proszę nie obrażać brata. To wrażliwy artysta i jeszcze ze zgryzoty, nic więcej nie wyrzeźbi. Nie dosyć, że nie widzi, to jeszcze mu los zieloną siostrę napatoczył.
– To było jedyne drzewo w naszym ogródku. Resztę bobry zagryzły.
– A widzi pani! Zostawiły dla brata. Przeczuły, że ma artyzm w rękach.
• Przesadza pan. Jakby nie było, siostra głupsza od bobra nie jest. Moja krew.
Próba druga
– Proszę mi dłoni między uda nie kłaść, bo moich kłaczków i tak pan nie wyrzeźbisz.
• Kto wie, panienko, kto wie. Mam bardzo delikatne dłutko.
– Och, doprawdy. No cóż. To proszę macać, skoro pan musisz. Jam nie taka znów płocha.
• To dla rozwoju sztuki, rozumie panienka.
– Och, och, dla sztuki. A może by jeszcze do czego?
• O cholera!
– Nie zwykłam słuchać takich brzydkich słów, w czasie poznawania rozwoju. Niewinnam jeszcze. Przeprosin się domagam natychmiast, bo inaczej gołą stópką, będę zmuszona w nerwach o klepisko stuknąć lub w jaja pana kopnąć.
• Przeprosin, panienko? A co ja mam mówić, skoro dłoni wyplątać z tego gąszczu nie sposób. Takie twarde, że ręce mi ponacinały. A jajka siatką uzbrojoną mam otulone.
– Ja winy za to nie ponoszę.
• To prawda panienko. Przyznać muszę. Sam na drutach dłubałem.
– Nie narzekaj panie rzeźbiarzu. Matula i ojciec taką gęstą mnie zrodzili. A cóż to widzę. Spodnie w jednym miejscu przesadnie wykrochmalone. Sztywne, uniesione takie. Jam stuknę, to płasko będzie. Ojejciu! Przeciwnie! Aż mi dłoń podniosło.
• Waćpanna pyskata, a mnie po ręce coś cieknie, chociaż jakoś wyplątać zdołałem, gdyż wilgotno, to ślisko. A pracy mam jeszcze dużo. Kształty namacane w drewno przelać muszę.
– To ze mnie cieknie, mój ty głuptasku.
Smutna rozmowa z Rzeźbiarzem
– Coś pan ostatnio nie rzeźbi za dużo.
• Jestem trochę niedysponowany, lecz mniemam, że na dniach mi przyjdzie.
– A co się stało.
• No wie pan... mąż jednej z pozujących, w mojego Wacusia przywalił.
– To pan masz czeladnika? Nie wiedziałem. Taki sam zdolny jak pan?
• Czeladnika? E tam... no tak, jest cały czas ze mną. Wszędzie go zabieram.
– Coś mało dla ludu widoczny.
• Nieduży jest, to i wstydliwy nieborak. Rozumie pan?
– Owszem. Nie nalegam na dalsze wyjaśnienia. Ochrona danych osobowych. Przestrzegać należy. Ojciec ''Rodo'' czuwa!
*
Po odpowiedniej kuracji, kariera Niewidomego Rzeźbiarza na sile przybiera. Wielu chętnych ludzi pozować pragnie, by swoją podobiznę w ogródku postawić. Rzeźby niecodzienny powab mają, że aż trzeba tabliczki fikuśne przyklejać z wyjaśnieniem, kto to lub co to. Sława na świat świat się rozchodzi. I to jest niestety - by się wydawało - wspaniałej kariery artystycznej początek końca.
Niedokończona rzeźba
Do Afryki Pana Rzerzbiarza zaproszono, by wśród plemienia wyrzeźbił wodza, gdyż na rynku wioski, chcieli rzeźbę postawić. Wódz jednak poszedł nad rzekę, bo tam do macania zapragnął stanąć. Reszta wioski w to samo miejsce artystę zaprowadziła. Ustawiono kłodę i narzędzia podano. Pan Rzeźbiarz co chwila spocony podchodził i zawzięcie w kółko, co popadnie macając. Ludność się rozeszła do zajęć swoich, bo za czorta w tym, co wyłaniać się w drewnie zaczęło, wodza dostrzec nie mogli. Pomyśleli, że jak wrócą, to rozpoznają.
Pech chciał, że mocz w pęcherzu męczyć wodza zaczął, pojemnością. A że wódz wstydliwy był nieco, poszedł w ustronne miejsc, bo przy obcym, nie chciał strumieniem paprotki zmaczać. Pan Rzeźbiarz, nie świadom tego, znów się nawrócił, by pomacać ponownie. W tym jednak czasie, krokodyl z rzeki wyszedł i na miejscu wodza, ustawił swoje ciało, by odpocząć.
Nagle ktoś spokój gadowi zakłócił, macając podłużną, ząbkowaną twarz.
Po chwili przestał.
Komentarze (8)
Średnia ocena 3 ?
Ale nie będę oceniał oceniających... Daję five.
Pozdrawiam ?
• To jeno gałązka.
– Ja ci dam gałązkę, zboczeńcu!
???
Kilka razy żywo parsknęłam, czyli bardzo mi się podobało :)
I pasuje do dzisiejszego święta?
Pozdrawiam Dekaosie!
5
Pozdrawiam?:)
? ? ? ? ?, pozdrawiam ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania