Opoww *** Zᴡᴄɪęsᴛᴡᴏ Mɪłᴏśᴄɪ
Rechoczę włochatym zawszawionym pyskiem, do zaropiałej dziewiczej gęby. Gały wytrzeszczam przez okulary obsrane muchami. Widzę obraz nakrapiany ciemnymi plamkami. Czy chcesz być moją morderczynią? Patrzę na powabną, umorusaną twarzyczkę. Błagam, proszę! Wynocha z mojej głowy. Ale już! Co tam w ogóle robisz? Jeszcze co zepsujesz. A może już zepsułaś, durnoto jedna. Nieznośna ty.
Zdejmuję twoje zabłocone trepy, brudnymi łapami. Zdzieram z powabnej tali, poplamioną resztkami jedzenia, sukienkę. Ciało tak samo brudne i klejące, jak moje. Kochanie! Miej litość nade mną. Proszę cię. Spadaj stamtąd lub nie słuchaj, co mówię. Bo jak walnę w ten wpatrzony łeb!
Przepraszam. Głaszczę cię po tłustych, twardych kłakach. Widzę zawszawione ciało, wydłubując z uszu gęsty miodzik. Czujesz jak cię wyrywam z umysłu. Rzucam na ziemię. Czujesz ten ból? Teraz wiesz jak to jest. Kochana ma. Najdroższa jedyna. Twoje poplamione ciało, gęstym cuchnącym płynem, przyciągam do siebie. Całuję brudną śliną, rzucaną na połacie lepkiego od smrodu, języka. Za chwilę wdepczę cię w ziemię, byś kwiczała niczym zarzynane prosie.
Najmilsza ty moja. Jakbym śmiał. Zostań we mnie. Co mi znowu brzęczysz, ustami gdzie jeno wyszczerbione pinki zębów. Zaprzestań samopochwał wizualnych. Mam takie same, oblepione śmierdzącym oddechem. Podobnym do twojego. Nie chcę cię znać tak bardzo, że aż chce z tobą zostać. Przyklejonym na wieki. Tak uroczo cuchniesz pod pachami.
A jednak wynocha. Nie, nie, wołasz. Możesz sobie wołać. Dosyć przez ciebie wycierpiałem. Słyszę jak trzeszczą twoje sparszywiałe kości. Słyszę rozłożyste, ozdobione cierpieniem jęki. Wyłażą z twoich ust, niczym obleśne, białe robaki. Czuję konwulsyjne drgawki.
Cholera. Co ja robię. Najdroższa ty moja. Wybacz! Przecież zalatujesz stęchlizną. Taką jak moja. Połamane paznokcie. Kłaki w nosie i uszach. Kochana. Jesteśmy do siebie stworzeni. Wygadywałem jakieś durne głupoty. Przepraszam za ciepłe kluseczki, co wyleciały mi z gardła, na wpół strawione. Poczekaj. Zgarnę z twojej piersi.
Gówno przepraszam. Jeszcze trochę moja kochana jeszcze trochę. Zaraz nastąpi agonia. Cieszy mnie twój ból, jako swój. Przestań się wiercić. Utrudniasz zadanie. Już mi nie uciekniesz.
Przecież wcale nie pragnę, byś uciekła. Pasujemy do siebie, jak dwie krople sraczki.
— Tylko żartowałem. Kocham cię.
–– Wiem. Ja ciebie też.
Komentarze (7)
No to dałeś z grubej rury :-)))
Nie oceniam, bom niegodna :-P
To takie metafory, że prawdziwa miłość, przetrwa wszystko:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania