Opoww *** Pofruń Fruwek...
Zmieniłem↔Jasia, na pseudonim bardziej pasujący.
----------------------------------------------------------------
Mieliśmy u nas takiego Fruwka, co koniecznie chciał być ptakiem i fruwanie było mu w głowie, przez tego typu myśli, może nie z gałęzi na gałąź, ale ogólnie wysoko mierzył w swoich lotnych marzeniach, w przeciwieństwie do rozumu, o którym pociesznie zapominał. Nikt go nie traktował poważnie mówiąc zazwyczaj głupi Fruwek i tyle, ale wszyscy nawet go lubili, jak akurat mieli humor, w przeciwieństwie do Fruwka.
Bo Fruwek zawsze miał humor na twarzy i gdziekolwiek by na niego nie spojrzeć i o każdej porze dnia, a nawet o zmierzchu, bo w nocy Fruwek spał, śniąc o lataniu. Zbierał wszystko, co mogło posłużyć za skrzydła. Kiedyś nawet chciał indykowi wyrwać, ale ten gulgotał na Fruwka i Fruwek na niego, lecz w końcu uciekał, próbując mimo wszystko ze strachu wzlecieć, ale nie wzleciał, tylko walnął w drzewo, a te wystraszyło ptactwo i Fruwek tęsknie patrzył szybującym wzrokiem.
A kiedyś z kartonów posklejał cudaczne skrzydła i skoczył z niskiego dachu i złamał rękę krajanowi i ten mu sprawił manto, ale nie złamaną, bo zwisała w dół, tylko tą na chodzie. Fruwek chodził też w temblaku, a kiedy przestał, to zrobił znowu skrzydła, z puszek po piwie i tym razem skoczył z wieży strażackiej, aż nawet syrenę włączył, tylko nikt nie wiedział, którym członkiem i w jaki sposób, a wylądował w grajdołku pełnym wody i różnych kaczek, co szybko wyskoczyły, widząc to co zobaczyły ze strachu.
Między próbami latania, Fruwek miał jeszcze inne, fajne zamiłowanie. Lubił torturować obiekty nieożywione. Takim niby sadystą był, na szczęście dla różnych niepotrzebnych rupieci. Kiedyś wszyscy jak jeden mąż, obserwowali z wesołą zgrozą w oczach naszego Fruwka, co to staremu krzesłu, nogę tępą piłką ucinał. Widzieliśmy uśmiech na jego rozanielonej twarzy, bo podobno słyszał, jak krzesełko wyję, jęczy i błaga o litość. Innym razem, miażdżył starą lampę gołymi rękami. I znowu słyszał żarówkowe jęki i narzekania. Powiedział nam w tajemnicy i z radosnym przejęciem, że zmiażdżył lampie światło w żarówkach z szybkością dźwięku. Ktoś zakrzyknął, ej Fruwek. To pofruń na niej
Ogólnie mieliśmy z niego straszny ubaw. Aż kiedyś znalazł zwłoki na polu ornym, w rajce leżały bez ruchu, bo jeden z nas umarł na śmierć, ale dla Fruwka to był obiekt nieożywiony i pociął komuś z rodziny członka, na wiele części, słuchają jęków torturowanych zwłok. Rodzina nieożywionego obiektu, miała za złe Fruwkowi profanacyjne usia siusia, a Fruwek w międzyczasie przyczepił sobie skrzydła z różnych badyli i kończyn zmarłego i uciekał na skraj, nie chcąc sobie robić kłopotów, a jednocześnie skorzystać z rozpędu galopującego stresu i pofrunąć.
I poleciał prosto do przepaści, bo nasze domostwa, wyżej jakoś tak są. Aż niektórzy złowieszczo wesoło klaskali, że wreszcie poleciał, a później poszliśmy na dno, by zeskrobać ciało Fruwkowe ze skał i powyciągać resztę z rzeki nieco czerwonej z połamaną kością piszczelową i mokrą gałką oczną.
Włożono Fruwka do worka i zakopano u nas, w trumnie ze skrzydłami i beznożnym krzesłem i lampą ze zmiażdżonym światłem. Było nam w sumie szkoda Fruwka. Bo jakoś nikt inny nie miał ochoty wzlecieć wyżej. Już nie mówiąc, o obiektach nieożywionych. Leżały niechciane, bez żadnego zainteresowania naszej społeczności. Kiedy wiało i wiatraczek wirował na grobie Fruwka, to było nam tak jakoś nostalgicznie, aż łzy z oczu wzlatywały do nieba, jakby chciały dogonić i przytulić Fruwkową duszę.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania