Opoww *** Broɴowαɴιe Mózɢυ
To dawny tekst, trochę zmieniony.
Oprócz braku↔się↔wyrzuciłem jeszcze wiele zaimków. Chyba?
Zdania raczej krótkie. Tak lubię.
--------------------------------------
Siedzi tłustym, włochatym tyłkiem w fotelu z wyobraźni. Na brudnej desce pobrudzonej zjełczałym masłem i własnym moczem. Rozpizdrzonym spinaczem, monotonnie wydłubuje brud spod paznokci. Cienki srebrzysty drucik, przesuwa wolno między różowawym twardym daszkiem, a zżółkniętym mięskiem spoconego palca. Skrawki brudu spadają po obu stronach, zlatując bezgłośnie na podłogę. Niczym zwęglone szczątki spalonych motyli, pokrywają szarym pyłem zwłoki zapałek i oślinione pety.
Wytarta postrzępiona wykładzina, kleista od rozlanych płynów różnej maści, stanowi istotne dopełnienie wszystkiego co wokół. Stare, zaschnięte kałuże, plamy pośmiertne po różnorodnych płynach, urozmaicają wyglądem trupa podłogi. On tego nie widzi. Dłubie nadal przy palcach. Nie może znieść widoku brudnych paznokci. Czyści codziennie. To rytualne zajęcie. Azyl. Jego schronienie. Trzyma go przy życiu. Dodaje wiary i sił do działania.
Przed nim niski stół. Zepsute, spleśniałe resztki jedzenia, przyschły do dna talerzy. Zabrudzone cząstki, lekko podrygują od zepsutego oddechu. Kiedyś, raz po raz, jeszcze coś umył. Robactwo wszelkiego rodzaju, szeleści brudem, łażąc po lepkich wilgotnych papierkach. Na parapecie wiecznie zamkniętego okna, stoi samotnie przepełniona popielniczka. Mont Everest wszystkiego, co odeszło w zatęchłe zapomnienie. Widoczne białe niedopałki, stanowią parodię śniegu na wysokiej górze, na którą nigdy nie wchodził, by cokolwiek osiągnąć.
Nie dostrzega, że jego zamknięty świat, cuchnie i gnije. Mógłby wyjść na zewnątrz, by zobaczyć kwiaty. Niby tak, ale po co? Ma ważniejszą sprawę do załatwienia. Siedzi w stęchłym, dusznym powietrzu, myśląc tylko o jednym: żeby mieć czyste paznokcie.
Nadal dłubie przy palcach. Daleko jeszcze do końca. Dopiero jest przy trzecim. Ma problem. Brud nie chce opuścić lepiącego gniazdka. Z coraz większą siłą przesuwa drutem. Nic to nie daje. Żółtawy opuszek zaczyna krwawić. Brudzi obrzeże zatłuszczonego mankietu koszuli. Przeszkadza w pracy. Jest za nisko. Zasłania często paznokcie. Musi ciągle odgarniać. Na pewno przez słabe światło, nie wie dokładnie, co robi. A przecież nie mogą takimi pozostać.
Na stole przysiadł, stary spasiony szczur. Pod łapą szeleści kawałek papierka. Wąsy drgają leciutko. Wysyłają sygnały do mózgu. Ogon leży w gęstej, prawie twardej, zgniłej zupie. Sierść postrzępiona, a kręgosłup wygięty w łuk. W czarnym oku widać odbicie żarówki, wiszącej pod sufitem. Na ścianach porozrzucane skrawki szarych cieni. To dlatego, że żarówka brudna i obsrana. Niektóre plamy ruchome, kiedy to różnego rodzaju owady krążą wokół niej. Szczur nie atakuje. Najedzony, więc leniwy. Zapach sierści, szybuje nad zgnilizną.
Między nogą od stołu, a blatem, wisi gęsta i prawie biała. Czarny włochaty pająk, właśnie z niej wychodzi. Pajęczyna drga. Struny harfy, zwiewnie poruszane odwłokiem. Najpierw widać kawałek, a później całe ciało. Wchodzi na ciemno cuchnący strzępek jabłka. Macha nóżkami na wszystkie strony, jakby dyrygował śmierdzącą orkiestrą złożoną z petów i spleśniałego żarcia. Podąża w kierunku zdechłej muchy. Leżą wszędzie, najczęściej zmiażdżone klapką ze skóry. O to jeszcze dba. By je zabijać i niszczyć. Ma obawy, że mogą wejść pod paznokcie i tam nasrać, a co gorsza zdechnąć i rozłożyć ciało. Tego by nie przeżył. Musi mieć czyste. To dla niego absoluty priorytet.
Szczur chodzi po stole robiąc straszny hałas, mieszając we wszystkim, co napotka na drodze. Potrąca stare, pogniecione opakowanie po czekoladkach w kształcie trumienki, z datą ważności na wieczku, która już dawno uległa rozkładowi. Cały czas coś jadł, ale mimo wszystko zaczyna odczuwać głód. Pająk włazi na muchę. Jedna z niewielu niezgniecionych, świstem klapaki. Zmusza ją do ruchu. Wysuszona i lekka. Zwiewne pośmiertne piórko. Mała purchawka, do rozgniecenia paluszkami dziecka, z cichym pyknięciem.
„Muszę coś zrobić z tym światłem. Będę lepiej widział. Chyba mam zapasową żarówkę, gdzieś w szafie”.
Podnosi ciężki, spocony tyłek. Pośladki chwilę falują miękkim tłuszczem. Zesuwa deskę niezdarnością, z podtrzymujących wiader. Przewraca je. Głośne echo, szybko gaśnie na ścianach, pośród połaci grzybów, obleczonych w pleśń. Z metalowych naczyń wylatuje cuchnąca, chlupocząca ciecz. Jelita wypływające z rozciętego worka brzucha, dają podobny odgłos. Pływają w nich skrawki paznokci i malutki pluszowy misiu. Wspomnienie z dzieciństwa. Najczęściej tylko leżał, tuląc go do siebie, niczym wielki skarb, sam nigdy przytulanym nie będąc.
Szczur zeskakuje ze stołu. Potrąca talerz, który spada na podłogę. Odgłos upadku, odbity słabym echem o zawilgocone ściany, szybko ustaje. Kawałki lecą na wszystkie strony. Jeden rozrywa: różowe włochate mięso, trochę nad stopą. Wylatuje krew. Zwabia to szczura. Wyrywa kawał skóry i ucieka. On wrzeszczy z bólu, jednocześnie zdejmując koszulę, by zatamować krew. Przerażony i przytłoczony nieznanym światem, nie wie co robić. Co innego go teraz obchodzi. Umysł nadaje na zupełnie innych falach. W tej chwili ma w dupie paznokcie. Chce po prostu przeżyć.
Krew tryska na wszystko wokół. Czerwienią pokrywa odłamki talerza, wypalone zapałki i lepkie plamy. Nie jest jej dużo, lecz on widzi cały ocean. Prawdziwe gejzery ciepłej szkarłatnej cieczy. Ma obawy, że skrzepnie na paznokciach. Będzie musiał skrobać. Drucik nie wystarczy. Po jakimś czasie, wszystko wraca do jako takiej normy. Mokra koszula na nodze, przesiąknięta krwią, utrudnia chodzenie. Więcej waży niż zazwyczaj.
„Przecież po coś wstałem. Tylko po co? Ach, już wiem. Mam wkręcić nową żarówkę. Żeby lepiej widzieć. One muszą być czyste”.
Otwiera drzwi szafy. Skrzypią niczym nienaoliwiony szkielet. Jest! Leży samotnie w kącie, jakby na niego czekała. Ciężar spada z serca. Weź mnie do ręki, proszę, zdaje się mówić. Bierze. Ogląda za wszystkich stron, zaropiałymi oczami. Paluchem przesuwa po gładkiej krągłości. Uśmiech zakwita na uśmiechniętej twarzy. Kwiat jabłoni wśród pożółkłych zębów. Pajęczyna spada na głowę. Odgarnia odruchowo. Pająk wlatuje do ust. Na szczęście wypluwa, ale najpierw miażdży kilkoma zębami. Przez chwilę mała czarna nóżka, wystaje z ust.
Podstawia stary taboret z niestabilną nogą. Wchodzi, by wykręcić zepsutą żarówkę. Muchy latają wokół głowy, co go bardzo irytuje. Cały czas musi odganiać. Jedną łapie. Nigdy nie podejrzewał siebie o taki: refleks. Przykłada do żarówki. Ciało skwierczy przez chwilę. Prawie czuję zapach palonego mięsa. Z góry dostrzega spinacze. Błyszczą jak srebrne gwiazdy na dolnej parodii nieba. Dotyka jej. Parzy jak cholera. Pod sufitem duszno i gorąco. Jeszcze ten mokry ciężar na nodze. Złazi. Kropelki potu na czole odbijają światło. Wyciera brudną szmatą, tłustą lśniącą skórę. Zahacza o brązowego pypcia na policzku. Sapie głośno, omiatając wszystko wokół cuchnącym oddechem.
Wchodzi znowu. Szmatę trzyma nadal. Złapie przez nią żarówkę. Wykręci. Wkręci nową. Będzie więcej światła. Zobaczy dokładnie, co i jak ma robić. Będą czyste. To napawa umysł optymizmem. Łapie kawałek światła. Zaczyna odkręcać. Jakiś owad wlatuje do oka. Cholernie łzawi. Utrudnia widzenie. Stołek trzeszczy i skrzypi. Koszula na łydce jest teraz luźna. Zahacza o nią drugą nogą. Wychyla ciało do przodu, lecz bezpiecznie wraca do pionu. Mimo tego zapał w nim nie gaśnie. Już niedługo będzie lepiej widzieć. Wyczyści do granic możliwości. Będą błyszczeć i lśnić jak nowo narodzone.
Atakuje go z tyłu. Skacze na niego. Noga od taboretu pęka. Spada, uderzając głową o kant stołu. Krew wycieka na spinacze. Czerwona kropelka. Drogocenne oczko na srebrnym pierścionku. Gęsty płyn nasącza podłogę. On nadal przytomny. Widzi jakiś cień. Coraz większy. Nadal z niego wypływa. Osłabia nie tylko ciało, lecz także nadzieje. Pety pływają wokół. Biało czerwone łódeczki na morzu przeznaczenia. Przez chwilę jest patriotą. Nie leży na wznak. Na spasionym boku. Patrzy przed siebie na perspektywę podłogi. Horyzont życia. Dostrzega przed oczami, inne czarne oczka. Widzi w nich odbicie swoich. Jedne w drugich. Złączone bliską wspólną przyszłością. Są bliżej i bliżej. Słyszy tuptanie małych łapek. "Misiu. Choć do mnie. Przytulę cię. Tak jak dawniej. Pamiętasz?"
*
Czuje lekki, cuchnący oddech i zapach mokrej sierści. Łaskotanie wąsów. I ostre zęby na gardle.
*
W ostatnich sekundach życia, zdaje sobie sprawę, że umrze z brudnymi paznokciami.
Komentarze (12)
Nie ma tej dziecinnej intrygi podpiętej pod dramaturgię. Buduję to realność zdarzenia.
Poza tym absurd czystości świetnie się wkomponowuje w otoczenie i zdemolowany mózg.
Szczur śmierdzi, nawet jak jest wykompany we wannie, gorzej od mokrej kury. ?
Ciągle pamiętam o Twych słowach, tyczących dopowiedzeń. Żeby unikać, gdy można inaczej.
Tak jak pamiętam, reprymendę Canulasa, o↔się i zaimkach:)
Pozdrawiam.
Mogłem więcej szczegółów, ale bez przesady:))↔Pozdrawiam:)
O matko, Dedusiu, mam nadzieję, że bohater i syf mi się nie przyśnią. Blee... turpizm całą gębą. Świetne opisy beznadziei egzystencji. Ale i też przestroga, aby nie zamieniać realnego życia na ten wyobrażony, z tylko np. wirtualną aktywnością, która bronuje mózg w równe fałdki po żniwach.
5.
Albo paznokcie↔czego symbolem? Duszy?→to dobrze, że dbał. A jeśli czegoś innego?
No ale... co miałem na myśli, to miałem:))↔Pozdrawiam:)
I w kontraście - ustawione w przedpokoju walizki. Od największej do najmniejszej. W równych odległościach od siebie.
Pan był bardzo utalentowanym fizykiem i cybernetykiem, choroba oddzieliła go od świata.
Tak sobie myślę, że paznokcie to te walizki. Porządek, czyli ostatnia lina łącząca z normalnością.
Czyste paznokcie, czyste ręce - podświadoma tęsknota i usprawiedliwienie.
Ale tego szczura, to Ci nie wybaczę:) To inteligentne stworzenia, nie atakują żywiciela, chyba że już martwego.
Idąc tym tropem, można by dojść w końcu do wniosku, że siedział w pustym pokoju, a prawdziwy był jeno on i np:szczur.
Nawet podłoga w pewnym momencie, była blatem taboretu Itp.
Podobno można mieć złudzenia wizyjno–dotykowe?
A szczur kiedyś zaatakował kogoś z mej rodziny, skacząc z gwoździa nad drzwiami, na kark.
Może miała tam gdzieś młode?
Pojawiają się w schizofrenii i w mniejszym natężeniu z powodu wielu innych chorób, np. nowotwory mózgu.
Niesamowita historia z tym gwoździem i szczurzycą. Pojęcia nie mam czemu.
Narrator to druga osobowość, która wie, że to halucynacje,
ale nie mówi pierwszej, bo jest na nią wnerwiona, że zdradziła ją… z misiem:)
Zaszłości z dzieciństwa.
Szczur atakuje, bo druga nie jest martwa, ale pierwsza tak. I jakoś to wyczuwa.
Inna wersja↔narratorem jest: szczur albo duch misia→symbole nieokreślonego zewnętrza.
Tego typu rozważania, to przykład tego, że absolutnie każdy tekst, można różnie zinterpretować.
Nawet↔2 + 2 = 4 :))
To czytelnik definiuje tekst, a autor nie udowodni, że tak nie jest:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania