Opoww *** Żɾóժło / Śաíɑեҽłƙo
Dawne teksty powtórkowe, trochę zmienione
-----------------------------------------------------
Źródło
Środek nocy. Siedmioletnia dziewczynka leży sama w drewnianym łóżeczku, pachnącym świeżym świerkiem. Pokój rozświetla słaba poświata księżyca. Nie wszystko jest tak samo widoczne, pod całunem pełzającego mroku. Niektóre przedmioty, jakby się ruszały. Falują nieznacznie na boki, niczym trupia główka na sprężynce, w jadącym karawanie.
Okno z przyczajonym widokiem, lekko uchylone, więzi czerwoną, ozdobną wstążkę. Sprawia wrażenie czarnej, w srebrzystym tańcu cieni. Trzepoczę się w powiewach wiatru, niczym przestraszone pisklę. Widocznie gdzieś jest przeciąg, chociaż drzwi zamknięte. Niewielka obserwatorka ma oczy otwarte, całe spocone ze strachu. Samotna łza spływająca po policzku, nie może już wrócić, by bezpiecznie skryć swój lęk, w kanaliku.
Dziewczynka słyszy ciche, nieustanne mlaskanie. Nie leży na wznak, tylko na boku. Boi się, że zobaczy na suficie, ciemno krwiste usta, ociekające: spleśniałym drapieżnym tynkiem. Najgorsze jest to, że nie może zlokalizować źródła niepokojących odgłosów. Pod szklaną tarczą zegara, odbija się księżyc. Widzi na nim ciemną plamę. Pulsuje miarowo, niczym dupa diabła. Nagle przebija szkło i dopada twarz dziewczynki, nieustannie mlaskając, cuchnącym smrodem. Z wielu kątów pokoju, dobiega coraz głośniejsza kakofonia wirujących dźwięków i rozprutych ech.
Zdobywa się na odwagę. Po chwili leży na plecach. Tylko nie na swoich. Coś ją uwiera. Jakby leżała na twardych gałązkach. Domyśla się, co to może być. Słyszy pod sobą zgrzytające szuranie. Jest taka przerażona, że jej wszystko jedno. Podnosi się i patrzy w dół.
Coś szeleści pod prześcieradłem. Wyraźnie widzi pełzające węże wybrzuszeń. I nagle wszystko znika. Nic tam nie ma. Jednak w nogach, na końcu łóżeczka, stoi czarny pająk. Dużych rozmiarów jak na pająka. Ma na sobie maskę klauna. Z nosa wyłażą robaki w czapeczkach wyrzeźbionych z gałek ocznych. Pajęcza nóżka jest coraz dłuższa. Odbicie w źrenicy ostrego pazurka, większe z każdą sekundą, zdaje się szyderczo uśmiechać. Prawie dosięga wilgotnego oka. Dziewczynka ani drgnie ze strachu. Leży jak sparaliżowana.
Nagle pająk tonie we widomej pajęczynie. Natomiast obraz na ścianie ożywa. Wylatuje z niego mały motylek, zostawiając pustą łąkę, którą natychmiast spowija mgielny mrok. Owad siada na stoliku, oświetlony słabym światłem. Skrzydełka rosną w szybkim tempi. A im większe, tym ciemniejsze. Po chwili są skrzydłami wielkiego czarnego nietoperza. Chce wylecieć przez okno. Uderza w szybę. Ciało się rozpryskuje, brudząc dziewczynkę cuchnącą breją. Chce to wszystko z siebie strząsnąć, lecz wilgotne kawałki kleją się do rąk…
*
Ma tego stanowczo dość!
Dlatego tak samo stanowczo wstaje – i natchniona szóstym zmysłem – zagląda pod łóżeczko. A tam mały chłopczyk o żółtych oczach, smacznie mlaskając, wcina coś. Dziewczynka nie widzi dokładnie co, bo jest za ciemno. Ma natomiast wrażenie, że to coś się rusza i piszczy. To tylko moja wyobraźnia – uspokaja samą siebie – wycierając pobrudzone dłonie, o lepką sukienkę.
Światełko
Słońce chyli się ku upadkowi. Ciężkie burzowe chmury opadają na miasto, jak pogrzebowy całun. Silny wiatr targany własną furią i niepojętą złośliwością, wyrywa wszystko, co napotka na swojej drodze.
Dziewczynka siedzi na trawie. Ponura ciemność przytłaczała ze wszystkich stron. Nie wie jeszcze, że zbliża się straszliwy huragan. Nie może nawet płakać. Wszystkie łzy – te kropelki rozpaczy – wypłakała dwa dni temu. Pamięta jak jej rodziców, przygniótł ogromny symbol przyrody: wielkie rozłożyste drzewo.
Będąc dzieckiem bawiła się pod tym drzewem. Można by rzec, że dorastała razem z nim. Z zachwytem patrzyła na wielkie rozłożyste konary, zastanawiając się, kto szybciej rośnie, ona czy one. Urzekały ją promienie słońca biegające w listowiu. Wyobrażała sobie, że są to małe wróżki, które spełnią każde życzenie.
Pamięta, że tatuś zrobił dla niej przepiękną huśtawkę. Ona mu za to podarowała wianek upleciony z polnych kwiatków. Trochę koślawy, ale tacie się podobał. Zrobiła specjalnie dla niego, jako podziękowanie za tą wspaniałą huśtającą rzecz. Ostatnią, którą zrobił. Przypomina też sobie, że kiedy zbierała kwiatki, widziała małe wirujące chochliki. Myślała sobie, co by to było, gdyby były duże, takie jak cały dom.
Matka przyniosła wtedy, kawałek zwyczajnego placka. Dla niej nie był zwyczajny. Był najlepszym plackiem jaki jadła w całym swoim życiu. Do dzisiaj pamięta ten smak. Wiedziała, że był dany tak od serca, które ją naprawdę kochało. Jeszcze bardziej pamięta uśmiech matki, której na drugi dzień miało już nie być. Patrzyła z miłością, jak ona - pyzata dziewczynka - jadła ten podarunek.
*
Huragan jest coraz bliżej. Słyszy jego szyderczy śmiech i szeleszczące szpony. Porywa ją w swoje objęcia jak małą szmacianą kukiełkę. Targana na wszystkie strony podąża w ramiona śmierci. Bezlitosny wiatr przeobraża wieloletnie szczęście, w wielką rozpacz, której tak naprawdę, już nie ma kto doświadczyć.
Nie jest smutna, gdy leci w ciemność. Chce wierzyć, że gdzieś tam na końcu, ujrzy światełko, w którego poświacie, będą na nią czekać ukochani rodzice. Wierzy, bo nic jej innego nie pozostało. Huragan podąża dalej. Nieświadomy tego, co uczynił.
Komentarze (12)
Dzięki in edwans - jak mówią inglisze.
Drugi na początku lekko nostalgiczny (te wspomnienia), pod konie jednak nie byłam pewna czy zrobiło
mi się przykro, czy wierzyłam z bohaterką.
Pozdrawiam : )
"Źródło" tak plastycznie wchodzi w wyobraźnię, że poczułam strach.
Potęga huraganu, ze świetną sceną końcową, też ciekawie oddana.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania