Pokaż listęUkryj listę

Opoww *** Tɑɱ Gɗzie Rośƞie Lɑweƞɗɑ

Trochę inna wersja, dawnego tekstu

  

  

                                 )Prolog(

  

–– Mamusiu! Dlaczego tatusia zeskrobują łopatką.

–– Bo tatusia walec przejechał. Patrz uważnie i nie zadawaj głupich pytań.

–– Ale chyba z tego okrągłego też go odwiną?

–– Oczywiście kochanie. Nie musisz się martwić.

–– Wiesz mamo… tak sobie myślę, że trochę tatusia na jezdni zostanie.

–– Skarbie… nie zaprzątaj tym sobie głowy. Deszcz resztę zmyje. Słychać grzmoty.

–– Boję się burzy.

–– Ja też… ale teraz już nie muszę.

*-----------------------------------------*

  

Początek zjawiska ma miejsce rano, gdy jeszcze nie wszyscy jesteśmy na nogach. Nasza wioska niewielka i jak to niektórzy mówią… jakoś wiążemy koniec z czymkolwiek. Tym bardziej, że dzisiaj obchodzimy Świepodniak→Święto Poprzednich Dni. Taka uroczystość następuje zawsze, kiedy większość z nas docenia fakt, że do dzisiaj przeżyła i nic gorszego się nie wydarzyło. A zatem brak ustalonej daty.

  

Istnienie wspomnianego święta ma swoje uzasadnienie, zważywszy na fakt, że jesteśmy raczej impulsywni. Na szczęście do tego czasu – odpukać – nikt nie zginął. Niby jedni drugich szanują, ale złości w nas nie brakuje, co można dostrzec w różnych ludzkich przywarach. Trzeba by długo wymieniać, więc tylko wspomnę… że łatwo nie jest. I tak po prawdzie, rzadko kto bywa szczęśliwy porównując siebie do innych, którzy odczuwają dokładnie to samo.

  

Lecz dzisiaj jest wyjątkowo inaczej. Wszystkich co do jednego, opanowuje ta sama, lepka wizja. Te same myśli zawiadują umysłami, niczym stado wściekłej szarańczy. Siła sugestii tak bardzo magnetyczna, że nie potrafimy temu przeciwdziałać. Chociaż na dobrą sprawę, nie bardzo tego chcemy. Przecież to obietnica, dzięki której, chociaż przez jakiś czas, będziemy mogli poczuć się jak w raju. Szczęśliwi do granic możliwości. Wewnętrzny nakaz, prosty, zrozumiały i łatwy do wykonania, tylko umacnia nasze przekonanie. Dlatego od razu przystępujemy do pracy. Jak jeden współżyjący mąż.

  

*

Pole lawendy zajmuje znaczny obszar, tuż za wioską od strony zachodniej. Pełnia kwitnienia sprzyja pięknym widokom. Słońce niczym malarz poeta, omiata promieniami, delikatne obiekty kwiatowe. Nie za dużo, nie za mało, pieści delikatnie pomarańczową poświatą. Łany o kolorze wszystkim dobrze znanym, falują na lekkim, ciepłym wietrze. Lecz nie wszystko trwa wiecznie.

  

*

Następuje niemałe zamieszanie. Wszyscy biorą do rąk, co popadnie. A dokładniej narzędzia, którymi można ciąć. Dzieci wyrywają lalkom nożyki i biegną w tym samym kierunku, co starsi tubylcy. Nawet dziadki z fajkami i babcie z wałkami, zasuwają zdyszani. Wszystkim doskwiera jeden cel. Jak najszybciej powycinać. Przygotować miejsce. Wiedzą dokładnie co i w jaki sposób. Niemowlęta w wózkach trzymają ostre gruchawki. Niektóre buzie są zakrwawione. Rodzicom to nie przeszkadza. Obetrą później, gdy zakończą to, co nakazał wewnętrzny głos. Mieszkańców może nie za dużo, ale zadymy jak najbardziej.

  

Po chwili wybiegają z wioski. Zacięte twarze, ostre noże i inne takie, aż buzują tęsknotą i tryskają chęcią do pracy.

 

Wycinać! Wycinać! Wycinać! Słychać podniesione na szczyty możliwości twórczej, nawoływania.

  

Aż wreszcie całym tłumem wpadamy na pole lawendy i we wskazanym miejscu zaczynamy ciąć i wyrywać. Szybko powstaje znacznych rozmiarów, okrągły plac. Biedne kwiatki śmigają na wszystkie strony. Deptane, poniewierane, tłamszone i wynoszone poza obręb owej kolistej krainy. Leżą teraz martwe na żywych. Złożone ofiary za to, byśmy szczęśliwi byli.

  

Trzeba przyznać, że poszło raz dwa. Chęci nie zabrakło. Dokonaliśmy tego, co od nas oczekiwano. Mamy swoją Krainę Szczęśliwości. Trzeba tylko ławeczki odpowiednie zrobić. Chociażby dla starszych osób. No i sprawdzić, czy działa jak trzeba. Głos nakazał, że dopiero jutro. Musimy czekać. Póki co robimy siedziska. Nieco wnerwieni. Myśleliśmy, że tak od razu.

  

Na drugi dzień, wszyscy podążają w kierunku lawendowego pola. Niestety. Wolniutko. Wczoraj głos nie bronił. Mogliśmy biec na zbity pysk. Dzisiaj sytuacja jest nieco inna. Zakazał pośpiech. A zatem niespieszno, człapiemy do punktu przeznaczenia.

  

Wreszcie wchodzimy do rajskiej krainy. Starsze osoby siadają, dzieci biegają wesoło, a ci pośredni, jak tam komu przypadnie. Głos obiecał, że po jakimś czasie, poczujemy się tak szczęśliwi, jak nigdy dotąd.

  

Faktycznie. Najpierw wolniutko, a później trochę szybciej, twarze wykrzywiają błogie uśmiechy. Jak by nas opuściła wszelka nieprawość, złość i odwrotność powiedzenia: kochaj bliźniego jak siebie samego. Nawet dzieci są radosne. Ale z nimi to tak przeważnie. Trudno odróżnić, czy przez to.

  

Przez dłuższy czas sytuacja się powtarza. Nie wszyscy już tam chodzą, ale wystarczy, że poczuje się ktoś podle, to wie gdzie ma iść, by zaznać prawdziwego szczęścia.

   

***

Ciemne plamy wyłaniają się bardzo wolniutko. Tak wolniutko, że rzadko kto je zauważa. A nawet gdyby, to przecież na polu, różne rzeczy wyrastają. Nawet pod nogami, które należą do uśmiechniętych ludzi.

Jest ich coraz więcej i więcej. Cała wycięta polana jest nimi pokryta.

 

***

Ten poranek nie należy do radosnych. Po pierwsze wioska ogrodzona jest niewidzialnym murem. Jedynie drgania powietrza uświadamiają, że coś tam jest, czego przekroczyć nie sposób.

Po drugie, od strony zachodniej, nadlatują wirujące ciemne plamy. Nie istnieje dla nich żadna przeszkoda. Nawet wspomniany mur. Ściany budynków też nie stanowią żadnego problemu. Wchłaniają się w ludzi, strasznie raniąc ciała. Dziwnym trafem, akurat wszyscy jesteśmy wewnątrz.

 

Różnokolorowe kwiaty, będące dotychczas ozdobą, pokrywają się niechcianą gęstą czerwienią, a nawet wnętrznościami. Jednak żaden człowiek nie umiera. Muszą jeszcze pocierpieć. Jakby wszystko było pod kontrolą. Z daleka widać lecące stada. Niczym czarne kruki. Wrzasków nie ma końca. Nagle ktoś głośno krzyknął, dopóki jeszcze mógł. Gdyby nie okoliczności, to by można powiedzieć, że wykrzyczał głupi banał:

 

–– Wyciekło z nas wiele zła. Zakiełkowało jak parszywe nasiona. Wyrosło i teraz wraca. A przecież nie wszyscy byliśmy tacy… pamiętam tego poczciwotę. Siedzieliśmy pośród nich i gówno żeśmy widzieli. Tylko własne durne szczęście.

     

Ciemnych plam nadlatują całe gromady. Są teraz większe, przyobleczone w śmierci, którymi częstują wszystkich wokół. Zaczyna się prawdziwy koszmar. Ludzie giną w powolnych męczarniach, patroszeni przez własne zło lub niestety cudze. Zapewne wielu nie zasługiwało na taki los. Niestety. Wszyscy zostają potraktowani jednakowo. Wtem całe zamieszanie dobiega końca, równie nagle jak się zaczęło. Widać wiele powyżeranych trupów, chociaż nieliczni są cali. Dziecko w wózku ma do oka wciśniętą rączkę od gruchawki.

  

***

   

Podczas ataku, ściana uniemożliwiająca ucieczkę, w jednym miejscu lekko pęka. Jedna z plam przesącza przez nią siebie i wylatuje na zewnątrz. Jednak poza strefą działania, jest już osłabiona, przezroczysto szara, a działanie odbiega od normy. Na poboczu stoi otwarty samochód. Wewnątrz siedzi rodzina. Matka, ojciec i córka. Część plamy wnika w kobietę, malutki skrawek w córkę, a pozostałość jeszcze gdzie indziej.

  

Z tyłu zbliża się walec. Dziwnie szybko, biorąc pod uwagę rodzaj pojazdu. Nagle wszyscy wychodzą z auta. Widać, że chcą przejść na drugą stronę.

  

Może córka chce nazbierać kolorowych kwiatków dla tatusia?

  

Gdy maszyna jest bardzo blisko, kobieta popycha mężczyznę. Córka tego nie zauważa, bo patrzy w niebo na białe baranki. Zabójczy manewr następuje w ostatniej chwili. Mąż nie ma szans. Część ciała nawija się na okrągłe żelastwo, z wilgotnym chrupaniem. Słychać łamanie kości i dziwne mlasknięcia. Da się też zauważyć strzępki różowego mózgu, z rozgniecioną ostatnią myślą.

 

 

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Aisak dwa lata temu
    Świepodniak - interesująca nazwa, zwłaszcza w obliczu niedalekiej, kalekiej przyszłości :)
    A lawenda, choć pięknie wygląda w skupisku, to śmierdzi okrutnie.

    Jeszcze wpadnę, by żywotniejszym okiem rzucić na tę lawendę.

    La Venda ?
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Aisak↔Dzięki:)↔Być może ów zapach, też ma znaczenie w opku.
    La Venda→raczej w sensie tekstu, nie będzie potrzebna:)↔Pozdrawiam?:)
  • szopciuszek dwa lata temu
    Straszna obrazy nam tu prezentujesz. To zdanie o dziecku z gruchawką. Brrr... :S
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Szopciuszek↔Dzięki:)↔Ojej. Chyba nie przestraszyłem Cię↔Pozdrawiam?:)
  • szopciuszek dwa lata temu
    Dekaos Dondi Tak łatwo mnie nie odstraszysz ;)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Szopciuszkowa↔?:)Żywię taka nadzieję, by głodna nie była?:)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    taką?:)
  • Poncki dwa lata temu
    Jak zacząłem czytać to sobie pomyślałem, że napiszę: "A co by było jak by w to święto dziękczynne ktoś umarł" ale się dowiedziałem :P

    Świetny zwrot akcji. Bardzo ciekawa historia ze zwrotem, którego się nie spodziewałem po zamydleniu oczu polem lawendy.

    Swoją drogą nie znoszę zapachu lawendy. Nie wyobrażam sobie znaleźć się w upalny dzień na polu uprawnym tej byliny. Przypuszczalnie stał bym się cieniem :P
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Poncki↔Dzięki:)↔Kiedy wtedy zacząłem pisać ów tekst, to nie wiedziałem, jaki będzie zwrot.
    Jeno w trakcie mnie napadło↔Pozdrawiam?:)
  • Piotrek P. 1988 dwa lata temu
    Ten klimatyczny, surrealny horror trzyma w napięciu aż do samego końca. I wrócił, legendarny już, motyw gruchawki. Tym razem jednak, gruchawka nie jest nie wiadomo jak wyglądającym, tajemniczym, nieokreślonym bytem, ale ma postać pozornie niewinnej zabawki... która jednak sieje przerażające spustoszenie!

    Mój poziom przerażenia: bardzo wysoki: ?????, pozdrawiam ?
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Piotrek P.1988↔Dzięki:)↔No właśnie. Gruchawka?↔Fajnie, że trzyma w napięciu↔Pozdrawiam?:)
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Najpierw czarny humor, potem tajemnicza. Dobre opowiadanie! Pozdrawiam 5
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Marek Adam Grabowski↔Dzięki:)↔No w sumie tak miało być. Prolog jest końcem tekstu?:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania