Opoww *** Cᴜᴄʜɴąᴄʏ Wᴀʀᴜɴᴇᴋ Tᴇsᴛᴀᴍᴇɴᴛᴜ
Trochę inna wersja dawnego tekstu
--------------------------------------------
Jestem Pokichańcem Pierwszym i ostatnim w naszej rodzinie. Tak mnie kiedyś matka nazwała, jako że najwięcej robiłem w pieluszki. Bracia i siostra nie mieli takich zdolności. Dlatego do dziś są zwyczajnie wołani, po imieniu. Aczkolwiek jeden brat już nie, bo nie żyje. Pragnę opowiedzieć historię, która jest ściśle związana z bliskimi. Z niektórymi, aż za bardzo. Zastrzegam jednak, że nie wyjaśnię wszystkiego do końca, w takich czy innych kwestiach. W miarę możności postaram się streszczać. Proponuję cofnąć czas do tamtych zdarzeń.
***
Siedzimy wszyscy przy okrągłym stole. Najważniejsze miejsce{przy pogryzionej nodze, ale to już inna historia rodzinna} zajmuje Dziadek. Jeno on z wielkiej litery, z racji tego, co obiecał, gdyż przyrzekł, że dzisiaj odczyta testament. Rzeczywiście. Wstaje. My odruchowo też. Macha ręką, że możemy siadać i dodaje, że na swoich dupach.
– Ojej Dziadku. A fe! Takie słowo. Przy nas? Gdy się ważą losy… a na cudzych można?
– Cicho tam. Jak mówię, to nie chcę słyszeć żadnych dźwięków. Dotarło?
– Później pogadamy – mówi babcia z malej.
– Tak kochanie – przytakuje Dziadek z dużej.
– No co z tym testamentem. Jesteśmy ciekawi.
– Niewątpliwie.
– Ojciec przestań o pierdołach pierdolić, tylko mów z łaski swojej, do rzeczy.
– Z wami wieczne problemy. Chcę odczytać pókim żyw, bo zaś będzie mi trudniej.
– A nam łatwiej, jeżeli...
– Cisza tam. Trochę szacunku wobec starszego, o klak zmarłego członka.
– Ależ my Dziadka szanujemy. Szanujemy?
– Musimy. W takiej chwili, na pewno! – zawołało zniecierpliwione grono.
– Mogę zacząć. Czy łaskawie pozwolicie?
– Jakże by inaczej.
Otwiera kopertę, strasznie szeleszcząc. Aż nam ciarki po plecach przechodzą, w butach obleczonych w raki. Odruchowo żyrafuję, żeby zajrzeć, co tam stoi. Nic z tego. Mam za krótką. Dziadek zaczyna czytać:
– Cały swój… mój… cholera, jak to leci poprawnie?
– Nie ważne. Wiemy, że twój.
– … majątek, a jak wiecie jest tego dużo, przepisuje mojemu wnukowi: pokichańcowi pierwszemu.
No i zaczyna się nieśmiałe utyskiwanie:
– Jak to: tylko jemu. Pokichaniec ma wszystko dostać? Co ludzie powiedzą na taki bezczelny afront?
– Co my powiemy.
– Taki wstyd niesprawiedliwy w rodzinie.
– Czy to nasza wina, że nam z dupek mniej leciało?
– Dlaczego on? Taki sam popapraniec, jak jego Dziadek.
– I my. Bądźmy uczciwi w rozważaniach tej natury.
– Spokój – wrzeszczy przyczyna zamieszania. – Jest pewien warunek. Bez tego nic nie dostanie.
– Dlaczego, najukochańszy Dziadku, nic? – pytam ja, niedoszły obdarowany.
– Bo tak mi się podoba. Na czym to ja stanąłem?
– Na zasranym pokichańcu z najmniejszej litery!
– Takiej zupełnie maciupkiej.
– Na dodatek dziurawej.
– Dlatego przeciekał.
– Tylko on? Dobre sobie!
– Boki irytacji zrywać!
– Posłuchajcie warunków, matoły jedne! – grzmi Dziadek błyskawicznie.
– Nie tylko my jedne, jak już. No słuchamy.
– Pokichaniec pierwszy otrzyma cały spadek…
– Dziadku. Z czego będzie musiał spaść? – pyta rezolutnie prawnuczka.
– Dziecko. Co z czego… łącznie z nocnikiem, jeżeli po mojej śmierci, będzie ze mną spać lub leżeć w swoim łóżku, przez dziesięć dni. Sprawa dotyczy nocy. W dzień nie musi mnie wąchać.
– Dziadku, to straszne. Przy twoich nieżywych zwłokach.
– Tak. Inaczej figę bez maku dostaniesz, a nie majątek. Przytulać mnie nie musisz.
– Pokichańcu, wytrzymasz! Dziadek nie będzie nachalny. Jakoś się wszystko ułoży!
– Raczej rozłoży – dodaje babcia. – Wreszcie – uściśla.
– Babciu, nie strasz pierwszego. Nie dostanie i się z nami nie podzieli. Dasz nam pokichańcu?
– Oczywiście. Dobry ze mnie człowiek. To co złe wykichałem jako dziecko. Tylko żebym przetrzymał smród.
– Właśnie. Żadnego zatykania nosa. Kamera będzie nieustannie włączona. Będziemy cię co noc obserwować. To znaczy nie ja. Rodzina i tak zwani: oo – obiektywni obserwatorzy, których wyznaczę.
– Mam spać przy zapalonym świetle? Nie lubię tak.
– Polubisz. Jeszcze jedno – dodaje Dziadek. – Z uwagi na moje dziwne właściwości…
– Cały czas mamy z nimi do czynienia.
– … nie życzę sobie po mojej doczesnej śmierci, żadnych lekarzy do aktu…
– Do aktu to lepiej goła kobieta wszędzie – wtrąca speszony rodzinny malarz.
– Co? No tak… dwaj wyznaczeni ludzie, zaniosą mego trupa do pokoju pokichańca i położą do łóżka. Będę tam leżeć przez pięć dni, biedny i samotny. Dopiero w szóstym dniu, zacznie się odliczanie. W czasie wnoszenia zwłok, żadnej rodziny przy tym... najlepiej jak się wyniesiecie na ten czas z domu. Akt zejścia i pochówek po sprawie, czyli najwcześniej po szesnastu dniach od daty rozstania. Warunki znane? Wszystko jasne?
– Jak piwo – zawołaliśmy radośnie. – Cóż innego nam pozostało. Ciemne wypić.
***
Teraz będę skracać, w miarę możności.
Dziadek nagle zaniemógł. W drugim dniu, jeszcze bardziej, a w trzecim, spoczął w moim łóżku.
Po pięciu dniach, wchodzę do pokoju.
Widzę kamerę pod sufitem. Bacznie mnie obserwuje. Noc pierwsza. Na pewno cała rodzina
wpatrzona w ekran, jak sroka w cuchnący gnat. Będą mieć nocki popsute. Ale skoro chcą kasę, to niech sobie zapracują, chociaż oglądaniem. A co ja mam powiedzieć? Mnie jeszcze wąchanie dochodzi i trupia aura wokół.
Kładę się przy Dziadku, tak na boku, plecami do niego. Mam trochę stracha, żeby mnie zimną ręką, z tyłu nie poszmyrał. Do niego wszystko podobne. Co z tego, że nie żyje. Z nim to różnie.
***
Noc dziesiąta - ostatnia.
Odór nie do wytrzymania. Chciałbym stąd zwiać, lecz trzyma mnie łapami majątek. Nie mogę zatkać nosa. Obserwatorzy obserwują. Zresztą co by to dało. Nic. Kładę kołdrę na głowę. Sto razy gorzej. Albo tak mi się wydaje, bo pod tą samą leży dziadek. Prawie na niego nie patrzę. Nawet na dobrą sprawę, nie wiem, jak wygląda. Otworzył bym okno, ale też nie mogę. Kasa przez nie wyleci. Jeszcze trochę muszę wytrzymać. W pocie, który mnie zalewa, uwiły przytulne gniazdka, całe chmary rozkosznych słodkoodorków. W końcu zasypiam odurzony.
Rodzina wpatrzona w ekran.
– Babciu! Spójrz na dziadka. Nie wygląda jak zwłok. Kiedyś takiego widziałam na obrazku.
– Matkości świata! Dziecko! Co ty oglądasz? Dziadek się rozkłada.
– Naprawdę? Jakoś tego nie widać – dodaje ktoś.
– Bo jeszcze za wcześnie, głupolu.
– Za wcześnie? A pokichaniec śmierdzi jak zgniły wytrysk skunksa. Smrodzi ciągle o gadaniu. A może odwrotnie?
– Zapewne zaistniał rozkład wewnętrzny. Na oko nie widać.
– Co wy chrzanicie za głupoty.
– Ale spójrz kochanie. Jak żywy.
– Babciu! Zobacz! Dziadek wstaje w jasną cholerę!
– Nie może być.
– Porąbało go czy co? Skoro nieżywy, to po diabła wstaje? To nie przystoi.
– Zawsze wiedziałam, że z moim starym, coś nie tego. – uściśla babcia
– A pokichaniec śpi jak odorem uśpiony.
– Bo i jest… widzicie, Dziadek wyciąga kartkę, coś bazgrze i kładzie na stole. Wychodzi z pokoju. Trzaska drzwiami. Czort go wie, gdzie polazł.
– Biegnijmy do pokoju. Zapytać.
– Kogo?
– Czorta. On wie.
– A po co? Najpierw przeczytajmy co napisał.
– Czort?
Czytamy napis, odurzeni, z chustkami w nosach.
Letarg to moja specjalność. Akurat tym się nie chwaliłem. Tylko ci dwaj wiedzieli. Pokichaniec gówno dostanie i wy wszyscy razem razem wzięci. Nie leżał przy moich zwłokach. Dosyć miałem z wami ambarasu. Albo wy ze mną. Co na jedno wychodzi. Nie szukajcie mnie. Pod łóżkiem zostawiłem prezent. Mam kasę, to jakoś wszystko klapnęło gdzie trzeba. Zostawiłem wam trochę, na tą okoliczność. Powinna wystarczyć na powrót do dołka. Pa!
Zaglądamy pod łóżko. Prawnuczka świeci tam kolorową lampką, a drugi wnuczek nie wiadomo czemu, strzela z korkowca. Zapomnieliśmy, że z nami przyszedł niewybawiony. Mówi do nas:
– Ale fajne mięsko. Nawet kościa widać.
– Strzeliłeś w niego? Boże...
– Nie mówi się: kościa, tylko kości – poprawia mama. – Dziecko! Jakie kości?
Zaglądamy pod łóżko, a tam… a ku ku... leży mój brat, co jakiś czas tamu, odszedł z tego świata. Ten co mniej kichał w pieluszki. Dał się rozpoznać po nieco brudnawej żółtej marynarce, w kiedyś kolorowe motylki. Ciekawe, jak to Dziadek wszystko urządził. No tak. Miał szmal. Zawsze był trochę dziwny. Na cholerę, mam tą zwisającą pościel po bokach.
– Teraz dopiero widzę, że nie dał sobie wprawić, dwóch nowych zębów – dodaje rozgoryczona bratowa. – Miał tendencje do kłamstw. Już ja go znałam.
Wszystkie rodzinne członki, mają potężny wzwód złości. Wściekłość staje na baczność, podpierana ostrymi kamieniami zawodu i żalu, po tak dotkliwej stracie.
Gdy jakoś dochodzimy do ładu psychicznego, po nieodżałowanych pieniążkach, chowamy znaleźne, tam, skąd je wyjęto. Są pewne ceregiele z tym związane, ale rozkładamy banknoty i jakoś daje się załatwić.
Pokój wietrze i wietrze. W końcu, po długim czasie, ostatni skrawek „cuchnącego powiewu” brata, wylatuje przez okno. Gołąb, co akurat sfrunął na parapet, przestaje gruchać, ale zaczyna: ćwierkać. Pierwszy raz mam do czynienia z takim zjawiskiem. Widocznie, coś mu zaszkodziło.
Po jakimś czasie dostajemy tajemniczą wiadomość, od członka rodziny:
Dziadek odszukany, w jednym ze swoich domów. Ciężki sufit na niego spadł, gdy smacznie spał w swoim łóżku. Ciało dosłownie zmiażdżone. Na pewno nie żyje. Jest nas tutaj więcej członków. Mamy przygotowane wiaderka, łopatki i ściereczki. Pozgarniamy dziadka, do tych pojemników, a pościel nad nimi, wykręcimy. Pragniemy przywieźć wszystko, co można nazwać: dziadkiem, żeby w należytym porządku, zachować warunek testamentu. Wyrzucimy całość na twoje łóżko, wejdziesz tam po pięciu dniach, poleżysz przy tym dziesięć nocek i majątek nasz. Głowa do góry. Jeszcze nie wszystko stracone. Nadzieja umiera ostatnia.
Komentarze (14)
Pozdrawiam:)
5
Nie znajduję po prostu żadnych słów komentarza...może jedynie to, że robi wrażenie, chociaż w głowie się nie mieści?
No jak tak można:)↔Aczkolwiek, miło mi?↔Pozdrawiam:)
Niesamowity, niecodzienny, zastanawiający... a że nie wiem co napisać to jedynie moja ułomność i pewnie wynika z tego, że ja żyję nocami?
Ze mną też tak bywa.
Nie wszystko da się wyrazić słowami?→to tak w sensie ogólnym:)
Ja też w niektóre sensy wątpię, lecz na dłuższą metę, jest to trochę niesensowne, bo jakoś żyć trzeba:)
Pozdrawiam:)
To naprawdę świetny tekst. Polecam wszystkim!! 6
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania