Opoww *** Lմϲყƒҽɾ í Lմϲყƒҽɾղíɑ
Tekst powtórkowy
#Prolog#
– Słyszałeś? Nasz szef ma kochankę.
– Wątpię, żeby się przejmował, że zgrzeszy.
– Bardzo śmieszne... ale posłuchaj, kim ona jest.
– Mów głośniej, bo akurat potępieńcy wrzeszczą.
– Dorodną Anielicą. Wyobrażasz to sobie?
– Może wybory trza zwołać, skoro aż tak błądzi.
– W dupie błądzi. On ma dobrze. Jemu wszystko wolno.
– Nie tak głośno. Jeszcze grzesznik usłyszy.
– Diabli z nim. I co z tego. A muszę ci wyznać, że nawet jeden z nich wrzątkiem się zakrztusił, jak to usłyszał.
– To ci nowina. Aż mi w kopyto poszło.
– No nic. Nie żałujmy smoły kiedy płonie piekło.
– Bez przesady. W tej chwili co innego płonie.
– Taa... bierz widły, bo znowu z kotła wyłażą. Trza dźgać.
– Pamiętasz jak żeśmy całą noc jednego ścigali. Aż się spociłem.
– Nie lubię potu. Dostaję parchów na rogach.
@∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧∧@
#Licho co nie śpi, ino kusi. A zatem wcześniej lub jeszcze wcześnie#
Białe pierzaste skrzydła lekkie jak piórko a wielkie jak żagle, roztrząsają swoim majestatycznym machaniem otaczającą czasoprzestrzeń. Doczepione do smukłych pleców najpiękniejszej Anielicy jaką kiedykolwiek świat by ujrzał, gdyby intensywnie szukał, spełniają w każdym zakątku swoją unoszącą, jakże przydatną rolę. Melodyjny wahadłowy szum, jakby nie patrzeć niemałych skrzydeł, nie przeszkadza w najmniejszym piórku w szybujących rozmyślaniach intensywnie podwieszonej.
Przez to nie zauważa, że leci między ramionami klucza. Zdegustowane kaczki popatrują na nią nerwowo. Mówi: przepraszam i wyprzedza je z pośpiechem szeleszcząc nad szpicą.
Gładkie alabastrowe lico, tuli w sobie obrazki pierzastych baranków sunących w przestworzach, na dodatek białych. A przecież tak naprawdę nie powinno ich tutaj być. Nie w sytuacji w której się znalazła. Jedno do drugiego za czorta nie pasuje. Tak podpowiada rozum, lecz serce pulsuje co innego.
To niepojęte. Zakochała się do suchej nitki i jest doszczętnie przemoknięta nieokreślonym stanem, którego nawet nie bardzo rozumie. Skrzydła wilgotne od palącego uczucia, nęcą pieszczotliwym pożądaniem, nawet najbardziej zasłonięty puszek. Pała nieprzebraną miłością do istoty nieskończenie wrednej, lecz diabelnie inteligentnej. Dlaczego tak się dzieje? Co ją do tego skłoniło? Czyżby miała jakąś misję do spełnienia?
Długie złociste włosy szumią nie wiele mniej niż silnik z piór, który ją napędza. Trzepocząca tęsknota oplata ich gęste długości, zwijając w powłóczyste świderkowe loki. Owiewana wiatrem ze wszystkich możliwych stron, a nawet frywolnie pod wyczulone piórka, leci niezaprzeczalnie do celu podróży, niczym upierzony pocisk armatni w kierunku muru zamczyska. Serce gdyby miało skrzydełka już dawno by z piersi wyfrunęło, szybując niecierpliwie przed nią, wołając przedsionkiem: szybciej... no bez jaj... pospiesz się.
#
W piekle wielkie zamieszanie. Pucowanie kotłów, rogów, kopytek, wideł, dziadków do jąder oraz innych narzędzi tortur wszelakiej maści, w zgodzie z zasadą: każdemu według zasług. Całą mroczną krainę obiegła plotka, które okazała się prawdą. Ich Szef zakochany po same rogi! I to w kim? W pięknej Anielicy. Kolejny zbuntowany anioł. A swoją drogą, co to wszystko ma znaczyć. Jedyna nadzieja w tym, że będzie wcielonym złem, by nie odstawać od reszty. Chyba szef wie co robi i kogo do sypialni wpuści. Już pomału kazał język wyciągnąć. Nawet szkarłatny dywan na nim położyć. Niemożebne, żeby tliła się w niej iskierka: dobra. Z takim łajdactwem nie mamy na co dzień do czynienia. Za jakie grzechy mielibyśmy cierpieć. A tak, każdy swoje zło pilnuje, dzieląc się z innymi. Oby tak dalej.
– Widzę, że szef ma dzisiaj rajzefiber.
– Przestań rechotać, bo ci kopytem w mordę przywalę.
– Ależ szefie. Zło piękności szkodzi.
– Głupiś klaunie. Nie wiem, w co mam się ubrać.
– Ubrać? Gorąco jak diabli. Po co?
– Na gołego mam witać?
– No tak. Nie chce szef zgrzeszyć. Rozumiem.
Po tej wypowiedzi, mówiący wylatuje przez zamknięte drzwi. Możliwe, że nadal leci, prosto do kotła.
#
Szybciej, szybciej! Serce nadal pogania pod smukłymi żebrami. Machanie diabelnie ją męczy. Tym bardziej, że pogoda pod szkarłatno-czarnym psem. Chmury koloru zatroskanego ołowiu, wiszą nisko nad jej lotem, a wiatr wyje prosto w śliczne uszy: pieśń o zawróceniu z drogi. Ale cóż. Uczucie nie sługa. Ma polecenia poniżej progu reagowania.
Nagle zupełnie niespodziewanie zdaję sobie sprawę, że nie musi ruszać skrzydłami. Przejmuje ją magnetyczny promień piekielnej siły: naprowadzająco -przyciągający-kuszący.
Wtem widzi na horyzoncie: ciemną bramę piekieł. Ma wygląd gumowego diabełka. Takiego ludzie kupowali na odpuście. Tyle, że ten jest dużo większy i mniej śmieszny. Na wyciągniętym, czerwonym języku, stoi: on.
Anielica wzdycha po raz ostatni w czasie długiego lotu i po chwili dokuje.
#
Po konwenansach przewidzianych na taką okazję, czyli: ukłonach, okrzykach, cmoknięciach tudzież tańcach powitalnych, Anielica uroczyście, przy waleniu w kotły, przyjmuję imię: Lucyfernia.
Odtąd pragną żyć długo i złośliwie.
Diabłom spada kamień z kamiennego serca. Rzeczywiście, stara się być złą. Jej partner, którego nazywa pieszczotliwie: Lucy, wprowadza ją w zakamarki tego typu zachowań.
Aczkolwiek po płomiennej nocy, cała reszta przebiega nieco... niedbale. Na Ziemi znowu panoszy się zło. Coraz większe i większe. Szef ma nie tylko rogi na głowie, ale też całe piekło. Każdemu musi osobiście kocioł wskazać i widłami podziurawić. Czyni to z największą przyjemnością. Większą, niż te wszystkie figo fago, ze swoją ukochaną Lucyferią. To prawda, kocha ją nienawistną miłością, aż mu się chwaścik czerwieni, ale cóż... bardziej go cieszy: metaforyczna księga zła.
Szybciej szczytuje w niej rozkosze.
#
A ona biedna robi co może. To grzesznika kopnie, to znowu maszynerię do tortur naoliwi, a to kogoś ogniem przysmaży lub wrzątkiem obleje. Potoczne diabły są w siódmym piekle. Zachowuje się jak swoja. Cóż z tego jak jej miły zaczyna ją zaniedbywać. Postanawia z nim pomówić o tej całej sytuacji, prosto w dwa rogi i dwa skrzydła.
#
– Trzeba przyznać, że ta jego wybranka jest całkiem do rzeczy. Baliśmy się, że będzie... hmm... dobra, a tu proszę. Jakie fajne tortury czasami wymyśla. Ma talent. A talentów nie można marnować, bo to... mniejsza z tym.
– Skrzydłami mimowolnie pozamiata.
– Co racja to racja.
– Dobrze gadasz.
– Durnowaty jesteś! Jedyne dobro jakie się u nas przydaje, to: dobre chęci. Drogi nie tego. Trza remontować.
– Taa... ale coś mi się widzi, że szef ma inną.
– Nie mów... zgłupiałeś? Zło cię opętało? Sorry.
– No mówię ci. Wczoraj widziałem...
– Cicho. Lucyfernia idzie. Jeszcze usłyszy.
– Jej zemsta może być straszliwa. Przecież w torturach jest lepsza od szefa.
– Licho nie śpi ino kusi. I dobrze.
– Co... lepsza? No bez przesady... jak to inną. Jeszcze bardziej złą? Myślisz to samo, co ja?
– A co ty myślisz?
– To co ty. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
– Właśnie.
Głośno już o zdradzie we wszystkich zakątkach piekła... po cichu i nieoficjalnie. Szykuje się rozłąka. Grzesznicy na tym korzystają, gdyż diabły gorąco dyskutując, zapominają do ognia szczap dokładać. Maszyny torturowe po prostu nie działają a niektórzy potępieńcy, łażą gdzie chcą. Atmosfera wyczekiwania gęsta jak smoła, z której sączy się: ciekawość. A to pierwszy stopień do piekła, więc nikt nie narzeka. Para zamknęła się w sypialni, by przeprowadzić decydującą rozmowę. A przynajmniej wszystko na to wskazuje. Nawet zimno pali siarczyście, bo ogniska wygasły.
Niektóre, co odważniejsze diablątka podchodzą pod same drzwi, przykładając do nich włochate uszka. A nóż coś usłyszą. Nie wiedzą jednak o innej krótkiej rozmowie.
#Licho co wcześniej#
– Cześć. Jestem Lucyfernia. A tyś za pewne Diablomara? Zgadza się?
– A tobie co do tego. Spadaj.
– Kochasz się w Lucym? Ślepy grzesznik by zauważył.
– Oczywiście. Nie jestem taką pokraką jak ty. Spójrz na swoje skrzydła. Brudne pogniecione szmaty. A ducha złego w piórach tyle, co na kuprze kolibra!
– Nigdy go nie usidlisz. To ty jesteś szmatą, którą potępiony obesrał ciepłym gównem. A dupę masz płaską jak drzwiczki pieca.
– Obyś dobro musiała czynić. Babrać się w tym plugastwie. Zobaczysz, że będzie mój. Może nawet na rożnie skończysz jako oskubany kurczak.
Na peryferiach umysłu Lucyferni, zrodziła się ledwo wyczuwalna myśl, pewnej... prowokacji. Sama dobrze nie wie, dlaczegóż to zagaiła tego typu: konwersacje.
#O kopytko później#
Wiele uszek słucha przy drzwiach sypialnej komnaty
– Przyznaj się Lucy. Jesteś potworem.Wcieleniem zła.
– Oczywiście. Czyżbyś nie wiedziała?
– Dla innych. Mnie miałeś kochać.
– A po diabła?
– Zdradzasz mnie. Przyprawiłeś mi rogi.
– Jak najbardziej.
– No zerknij bydlaku, jak ja wyglądam. Dobrze, że jeno: metaforyczne. Rozumiesz, że moja zemsta ciebie nie ominie.
– O tak... to rozumiem. Nauka nie poszła w las.
Niefortunny wybranek z racji emocjonalnej rozmowy, nie zauważył, że była wybranka musnęła jego chwaścik: Dziesięcioma Piórkami Dobra, o których akurat w czasie rozmowy, nie wiadomo dlaczego sobie przypomniała.
Po czym klątwą w niego rzuciła, kleistą jak luźne flaki rozbabrane w żółtym tłuszczu: oby ci dobro rozum odebrało!
Następnie wyfrunęła z piekła i tyle ją widziano.
#Licho co później. Tak jakoś trzy ziemskie lata ugotowane#
– Szefie. Ognia zabrakło. Mógłbyś: nachuchać?
– Synu. Chodź do mnie. Pogłaskam cię po rogach.
– Ależ szefie. Co z szefem. Nie można diabła głaskać jak dobrego.
– Skoro tak mówisz, to się mylisz. Proszę, bądź tak miły i przyprowadź resztę. Będziemy przytulać grzeszników. Dosyć się nacierpieli. Moje serce krwawi z tego powodu.
– Ależ szefie, że powtórzę: choryś? Co ona tobie zrobiła?
– To prawdziwy anioł. A gdzie się podziała?
– Wyfrunęła i zniknęła.
– Och, och... zostaw mnie samego. W kąciku łezki uronić muszę.
– Szefie! Błagam! Bądź zły!
– Opróżnić kotły. Żadnych zapiekanek. Maszyny zatrzymać. Opatrzyć rany. Dziadki jądrowe utulić do snu.
– To ja już sobie pójdę.
– Tylko nogi nie złam, mój ty drogi przyjacielu.Tu bardzo ślisko.
Znowu w piekle zamieszanie. Szef oszalał skoro tak się zachowuje jakby rozum postradał. Jak on może łezki ronić. Wstyd szanownej instytucji przynosić. Dobrze, że chociaż nie graniczymy z innym piekłem, bo tylko na pośmiewisko i lekceważące grymasy by nas naraził, swoim, jakże niestosownym zachowaniem. Może istnieje jakiś ratunek, by zbawienne zło powróciło.
I jeszcze to małe plącze się pod nogami. Akurat teraz, gdy taką hańbę przyszło znosić. Toż to gorsze od zła.
Odejdź! Nie mamy czasu się z tobą bawić. A sio. Poszła!
#
Lucyfernia szybuje daleko od piekła. Dopiero teraz do niej dociera, co miało dotrzeć. Mimo, że przebywała w piekle jakiś czas, to nadal nie rozumie wszystkiego do końca. I za pewne nie będzie jej dane, zgłębić tej tajemnicy. Przypomina sobie jednak i to ją trochę smuci, że dotknęła go nie tymi piórkami, co trzeba. Takimi, które były jedynie w pobliżu tych właściwych. No cóż. Tam już nie powróci. Wie, że nie mogła stamtąd czegokolwiek zabrać. Nagle to zrozumiała. W tamtej pamiętnej chwili. Będzie tęsknić. Trudno. Tak widocznie musiało być. A dlaczego? Nigdy się nie dowie. Nie zna całości planu.
#
#Jakiś czas minął, a to już trzecie zamieszanie plus radość szatańska#
Szef powrócił do zdrowia. Wścieka się z byle powodu. Przykleja błogi uśmiech na twarze szatanów. Jest przyschniętym plastrem odrywanym od rany. Może nawet od kilku, bo musi odrabiać zaległości. Grzesznicy mieli trochę pobłażania z racji tych: niewłaściwych stanów świadomości, co akurat im na dobre wyszło, ale teraz nie ma zmiłuj. Urlop się skończył. Czas wracać do cierpienia. Mają tylko nadzieję, że może kiedyś, znowu jakaś wyląduje, niczym zapomniany wyraz na końcu języka.
W końcu mają całą wieczność na czekanie.
– Dlaczego luzem biegają? Co tu się wyprawia do diabła?
– Przecież szef kazał. Nie nasza wina, że ozdrowienie przyszło nagle. Nie zdążyliśmy wszystkich....
– Powinniście wiedzieć, że jeno przez chorobę majaczę!!! Czyście poszaleli!!! Jakbym prawie w niebie przebywał.
– Ależ szefie...
– Tu nigdy nieba nie było, nie ma i po wsze czasy nie będzie. Czy wszystko jasne... znaczy ciemne?
– Piwo?
– Co piwo... ochlapusie! Chcesz po pijaku, zło mi tu czynić? Pohańbić naszą: świętość.
– Uchowaj...
– Zamilcz! Jeszcze jedna tak odzywka z domysłem, a przysięgam, że razem z potępieńcem skwierczeć będziesz na żwawym ogniu. Bądź zimną smołą lub wrzącą!! Jeno: ogarek. O kant dupy świeczkę!
– A szef może wysmażać tego typu głupoty.
– Ja to ja. Tyś młody. Jeszcze nasiąkniesz propagandą wroga. Takiego szczęścia mi tylko potrzeba.
– Szczęścia?
– Głupiś jak rogi od stołu! Pytam was biesy po raz wtóry: czy wszystko ciemne?
– Jak smoła, o której szef raczył wspomnieć!
– To znaczy?
– Wszystko ciemne!
– Tak trzymać... to znaczy: lać!
###~~~###
{Po dłuższym czasie}
Lucy siedzi w swoim gabinecie, grzejąc ogon przy kominku. Słyszy pukanie.
Do diaska! Kogo znowu diabli niosą?
–Wejść!!!
– Dzień dobry tato. To ja.
– Tylko nie: dobry.
– Szukam mamusi.
– Wcześnie się tobie przypomniało.
– Byłam zajęta.
– Mamusia odfrunęła. Zostawiła mi ciebie.
– A czemu?
– Skąd mam to wiedzieć... chociaż coś mi się jarzy, czemu...
– Czemu?
– Bo jestem inteligentny.
– A co to jest: ineli gege..tencja? Dupa z tego... trudno mi wymówić, tato.
– Dupa. To lubię. Idź już sobie. Nie zawracaj mi kopyta!!!
– Zobacz co zrobiłam z cienkiej skórki. Piekło i niebo. To się nakłada na rączkę i raz jest...
– Wywal to łajdactwo!!
– Taki jesteś zły i chcesz mi od dawna gardło poderżnąć? Przyznaj się pojebańcu!
– O! Kciuk do góry... chętnie bym to uczynił, ale nawet zło ma pewne granice. Tyś córka ma.
– Zło nie ma granic. Ględzisz jak by ci kotłem po mordzie przywaliło.
– O, jak miło!
– Nie rymuj mi tu. Tu nie portal poetycki. I mamusi jestem też!
– Właśnie! Tfu!!!
– Czemu?
– Czemu sremu.
– A ja mam: różki i skrzydełka. A ty jesteś zafajdanym kaleką, bo masz tylko: jedno.
– Super nawijasz!
– A mnie dzisiaj grzesznik podrapał... o!!! A ciebie pokrako, do sześćset sześćdziesiątej szóstej potęgi, ominął.
– No nie. Co za wredne słowa. Git smażalnia!! Wierzę, że go walnęłaś jak zwykle: żelazną chochlą z przytupem.
– Jedną rączką walnęłam, aż siknął z bólu. Nawet jęknął przez wytrzaśnięte zęby.
– Świetnie. Moja krew.
– A drugą rączką z czułością obmyłam bolące miejsce.
– Ja pierdolę!
Komentarze (22)
Czy ja muszę coś pisać? Skąd Ty bierzesz te metafory...?
Nie-boski tydzień na opowi trwa...
Wszystko tu jest jak trzeba podlane sosem a'la DD.
"Szybciej szczytuje w niej rozkosze." - a to już w ogóle szkoda gadać :)
Mówię mu - daj namiar do dealera - to nie... Chitrus jeden, sam chce tak pisać i drugiemu nie da.
A Ty takich komentarzy nie pisz, bo potem znowu powiedzą, że klony jesteśmy - ja i Sowa. Bo na razie to tylko klonem Angeli zostałam dziś. Ja pierdziele, ci ludzie to mają taki wychodek we łbach, że dramat...
To Opowi.pl:)↔Jest jakie jest?↔A tak napisałem, bo lubię czasami tak "wzniośle":)
Ubaw po pachy
Dekaosku od dziś jestem Twoją fanką ?
Ogólnie jest to dobry kawałek rozrywki. 😁
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania