Pokaż listęUkryj listę

Opoww *** Tajemnica Błękitnej Ⱳsեążҽϲzƙí

Stoję na moście, oparty plecami o balustradę, w chłodny wiosenny wieczór. Czuję pod sobą nieustanny szum, niczym jednostajny upływ czasu. Światła żelaznych latarni, z lekka przyćmione wilgotną mgłą, migoczą nikłym blaskiem na płynącej wstędze. Drgają jak maleńkie złotawe gwiazdy, tyle tylko, że niebo nie jest w tym miejscu, gdzie być powinno, lecz na dole, tam gdzie spadają rozkołatane myśli. Prawie że widzę migotliwe świetliki. Szybują w dół, znikając między zodiakami rzeki. Mówiąc prosto z mostu, to przyszedłem tu po to, żeby popełnić samobójstwo. Za dużo różnych spraw prostuje fałdy mojego mózgu.

 

*    

Ostatnio miałem sen.

   

Siedzę w pokoju na zwykłym krześle. Odruchowo spoglądam, czy to nie krzesło elektryczne. Wspominam frytki, które jadłem ostatnio. Nie, to tylko zwykły taboret. Wtem ciszę zakłóca mokry śliski szelest. Gałki oczne dokonują obrotu, o sto osiemdziesiąt stopni. Zaglądam w głąb siebie, do czeluści pokręconego umysłu. Przeraża mnie to, co tam widzę. Świeżo wypraną ze wszelkich emocji podświadomość. Wisi na sznurze nad piękną łąką. Moje ego jest prawie wyschnięte. A gdzie świadomość? Tylko strzępki wystające z jakiegoś stwora. Wszelkie inne odczucia dokładnie wymieszane. Widzę małego chłopca. Stoi na przegniłym moście. Ciemne, brzemienne chmury. wiszą nad głową. Nagle mostu nie ma. Wlatuje do rzeki, lecz chłopiec nie tonie. Trzyma niebieską wstęgę zwisającą z nieba. Wtem błyskawica rozświetla sen. Z chłopca zostają zwęglone zgliszcza.

*    

 

Nadal stoję oparty o mokrą żeliwną balustradę. Tym razem plecami, do szerokości mostu. Wyczuwam chropawe wybrzuszenia. Nie lubię mieć podrapanych dłoni, szczególnie przed śmiercią, zatem zmniejszam nacisk. Ciało wychylam do przodu. Owiewa mnie zimny powiew. Rzeka faluje, niczym wielki płaski wąż. Niedługo skoczę na jego grzbiet. Przebije płynące istnienie, swoją bliską śmiercią. Poczuję zbawczy chłód. Zobaczę przez cienką, prawie przezroczystą skórę, zamglone światło, które za chwile zgaśnie. Przynajmniej dla mnie. Światu dużo nie ubędzie, nawet nie zauważy tak nieważnego zniknięcia, ale za to ja zaznam błogiego spokoju. Wszelkie lęki i zmartwienia odpłyną ode mnie.

  

Przechodzę przez balustradę, a tym samym odwracam siebie w kierunku tej drugiej, po przeciwległej stronie. Tylko że jej nie widzę. Około metra przede mną stoi czarna postać. To takie nagłe i niespodziewane, że aż mnie zatyka ze strachu. Jeszcze bardziej zaciskam dłonie na poręczy. Na domiar złego deszcz zaczyna padać. Ciemny typ, ubrany w nieprzemakalny płaszcz, nie wygląda jak wolontariusz, czyniący dobro. Woda spływa z ciemnego nakrycia głowy. Nie dostrzegam twarzy. Jest w cieniu. Stoję jak sparaliżowany.

 

Najchętniej bym puścił żelastwo i poleciał tyłem w dół, lecz nie mogę. Żeliwne pręty są w stalowym uścisku moich zdrętwiałych palców, a zdenerwowanie jeszcze bardziej je zaciska. Błyszczące deszczem kropelki, spływają po lśniącym od wody okryciu obcego. Hipnotyzują mnie. Wodzę za nimi wzrokiem. Nawet zaczynam je liczyć, byle tylko nie patrzeć w głąb kaptura. Z moich dłoni zaczyna kapać krew. Wyobrażam sobie, jak każda maleńka cząstka leci w dół prosto na migoczącą gwiazdę, tworząc na kilka sekund, miniaturowy czerwono złoty wulkan niesiony falami rzeki.

  

Postać chwyta mnie za rękę. O dziwo, wcale nie jest zimna, jak dajmy na to u trupa. Delikatna, lecz ścisk ma piekielny. Nie odczuwam bólu. Raczej coś w rodzaju… błogiego otępienia. Mimo tego dostrzegam, że zaczyna zdejmować kaptur. Otępienie stanowczo mija. Wraca lęk i ciekawość równocześnie. Co za chwilę zobaczę. Może tym razem, wstrząśnięty widokiem, już na pewno polecę w dół. Ale nie. Przecież mnie trzyma ręką. Wreszcie zdejmuje kaptur całkowicie. W czasie tej czynności mam zamknięte oczy. Nie mogę jednak stać w ciemnościach, bo to jeszcze gorsze.

   

Takiej ładnej dziewczyny w życiu swoim nie widziałem. Od razu mam gdzieś samobójstwo i przełażę przez balustradę na most. Wiem, brzmi to trywialnie, a nawet niepoważnie, lecz działam odruchowo, bez zastanowienia. Jest bodziec, to do niego legnę. Ona uwalnia moją rękę. Spogląda dziwnie, ale zarazem tajemniczo. Jej oczy. Mam wrażenie, że chce mnie nimi pochłonąć. Wyobrażam sobie ogromną źrenicę otoczoną tęczówką, do której skaczę z wysokości, jak do wielkiego jeziora. Czekam na jej słowa. Może coś wyjaśni. Jestem zdany na milczenie, gdyż mi od tego niebiańskiego widoku mowę odbiera.

  

Nagle przestaje padać i wychodzi słońce. Słońce? Wieczorem? Coś tu chyba nie tak z tym światem. Czyżbym dostał świra i tak naprawdę leżę w zamkniętym pokoju na łóżku u czubków, przywiązany pasami, żeby mnie ktoś nie pogryzł, gdybym ja zaczął pierwszy? Co ja plotę, myślę sobie, na tyle ile pozwalają okoliczności.

  

Słyszę słowa:

  

– Od teraz musisz o mnie cały czas myśleć. W przeciwnym wypadku zniknę.

– …

– Powiedz, że zrozumiałeś, albo chociaż kiwnij głową, niczym pajac.

  

Kiwam głową niczym pajac. Zresztą nie tylko. Wszystkim kiwam, bo mi zimno. Muszę się rozgrzać. Nawet zaczynam skakać jak żaba, mlaskając strasznie buciorami. To skutkuje tym, że mogę jako tako mówić. Nawet zadawać pytania:

  

– Kto jesteś?

– A kto pyta?

– Niedoszły samobój – wyjaśniam prawie czytelnie.

– No to jeszcze raz. Chcesz być moim… no wiesz… tego tam?

– Tego tam? Aha. No chyba – nie bardzo jeszcze jarzę.

– Przyjacielem?

– A ja myślałem, że…

– Mam misję do spełnienia

 

Misję, myślę sobie. No chyba wypełniła już swoją misję. Uratowała mi życie. Tylko czy tego chciałem? Sam już nie wiem. Słyszę słowa:

 

– Myślisz o mnie?

– No ba. Też pytanie.

– To nie przestawaj.

– A jak przestanę, to co?

– Spróbuj, to zobaczysz.

  

Spoglądam na lampy, balustradę od mostu, kałuże po nogami, myślę o różowych migdałach, motylkach bielikach na główkach kapusty, spadających żołędziach, wnerwionych wiewiórkach, moich śmierdzących, przemoczonych skarpetkach, krzakach słodkich malin, parówkach w majonezie... nagle słyszę: spójrz na mnie.

  

O cholera! Jest półprzezroczysta. Widzę przez nią drugą stronę mostu. Naprawdę znika. Zaczynam usilnie o niej myśleć. O wszystkich szczegółach jej ciała, co akurat przychodzi mi łatwo. Mam wrażenie, że mózg mi skwierczy, smażąc filety z moich myśli. Ona wraca do normalności. Nic przez nią nie dostrzegam. Zasłania wszystko, co popadnie.

  

– No już dobrze. Mam zamiar myśleć o tobie nieustannie. A mogę na chwilę przestać?

– Do pewnego momentu. Gdy zupełnie zniknę, to już nie wrócę.

– Powiesz mi, co to za misję masz do spełnienia? W końcu dzięki mnie istniejesz

– Nie istnieje dzięki tobie, ale dzięki tobie mogę istnieć nadal.

– Kim ty właściwie jesteś?

  

Może to jakaś wariatka, a ja drugi czubek. Mam zwidy, że ją widzę półprzezroczystą, a ona jest przekonana, że naprawdę można przez nią oglądać przęsła mostu oraz inne zabytki. Powtórnie słyszę głos:

  

– Pamiętasz dobrze dzieciństwo?

– Czyje?

– No przecież, nie moje.

– W zasadzie najbardziej to, co mi frajdę sprawiało.

– Łobuzem byłeś. Nie zaprzeczysz.

– Acz nie groźnym. Takim tyle o ile, na ile pozwalały okoliczności.

 

O co jej chodzi. Moje dzieciństwo jest dla niej ważne. Niby dlaczego. Nie przypominam sobie takiej ładnej. Raczej miałem szczęście do…

  

– Zapomniałeś, kiedy wyrosłeś na dużego. A ja cały czas byłam w Przechowalni Snów. Tam nie musiałeś o mnie myśleć.

– Chwila. Gdzie byłaś? W przechowalni czego?

– Snów, baranie jeden! Sorry!

– Nadal nie wiem, kim jesteś?

– Częścią twojego snu. Śniłeś o mnie często, gdy byłeś małym chłopcem. Tak bardzo mnie polubiłeś, że twój sen przeniknął do rzeczywistości, lecz tak naprawdę dopiero teraz.

 

– No tak. Wszystko jasne. Jesteś z moich snów. Jak mogłem o tym nie pomyśleć. Głupiec ze mnie, do entej potęgi. Ciamajda niedouczona. Co ja w szkole robiłem? Wiesz co… wracaj do pokoju bez klamek.

– Nie wierzysz mi? To mnie akurat nie dziwi.

– A ty byś uwierzyła w takie banialuki, będąc na moim miejscu?

– No coś ty.

– A ja mam uwierzyć. Tak?

– Tak.

– No jasne. Nie ma sprawy.

   

Ona mnie coraz bardziej wnerwia, ale też ciekawość nadgryza umysł. A jeżeli to prawda. W jakiś pokręcony sposób, jest to możliwe.

  

– Pamiętasz dziewczynkę, której uratowałeś życie. Wpadła do rzeki. Niedużej. Chciała ratować małego pieska. Otoczyła go swoją opieką, bo jego matka zginęła po kołami samochodu. Pamiętasz?

– Nic nie pamiętam, ale skoro tak twierdzisz. Chwila… chcesz powiedzieć, że tą dziewczynką byłaś ty? Z mojego… jak twierdzisz… snu?

– Nie. To nie byłam ja. Wtedy jeszcze siedziałam w twoich snach. Ale ją znałam. Byłam częścią ciebie. Widziałam, jak ją ratujesz.

– Chcesz powiedzieć, że jak spałem, to ją uratowałem. Czyli… lunatykowałem, robiąc dobre uczynki, bo za dnia miałem co innego w głowie.

– Też, ale nie o to chodzi. Śniłeś o mnie tyle razy, że w końcu przeszłam z krainy snów do twojej… prawie świadomości. Nie wiedziałeś, że jestem z tobą, nawet jak nie śpisz. Rozumiesz?

– Nie.

  

No nie! Co ma to wszystko do diabła znaczyć? A może nadal śpię, lub co gorsza zwariowałem do tego stopnia…

  

– Czekałam w Przechowalni Snów, bo w jakiś sposób wiedziałam.

– A dlaczego nie we mnie, że zapytam?

– Bo byś nie mógł normalnie funkcjonować. Nie chciałam być zazdrosna… lub coś w tym rodzaju… pogmatwać twoich doznań, życia zmieniać… nie potrafię wszystkiego wytłumaczyć… sama dokładnie nie rozumiem, o co w tym biega. Wyszłam z twojej głowy, by prawie od razu trafić do Poczekalni Snów.

– Prawie?

– Spotkałam tę małą dziewczynkę. Podarowała mi błekitną wstążeczkę na pamiątkę. Miała ją przyczepioną do tego pieska. Powiedziała, że to prezent.

– A w tej… Przechowalni Snów… nie nudziłaś się. Tyle lat?

– To było coś w rodzaju letargu. Czas dla mnie nie istniał. Naprawdę wielu spraw sama nie pojmuję.

– A co było twoją misją?

– Uratowanie ciebie, głupolu! To chyba jasne. Za to, że tamtą dziewczynkę…

– Chwileczkę. Jak już stałem bezpieczny na moście, to powiedziałaś, że masz do spełnienia misję. Tak?

– Tak.

– A co jest tą drugą?

– Nie mogę powiedzieć. Pomyśl.

 

– A dlaczego byłaś taka… w czarnym czymś. O mało co, a bym zleciał nie tylko z mostu, ale dodatkowo z przerażenia.

– Miewałeś różne sny. Nie tylko takie słodkie... jak ja. Nie mogłam inaczej.

– Aha! Jeszcze jedno. Dałaś do zrozumienia, że nie istniejesz dzięki mnie. Przecież cię wyśniłem. No to jak to nie?

– Twój sen to za mało. Zaistniało coś więcej, ale faktem jest, że bez ciebie nie było by naszej rozmowy.

– Co więcej?

– Nie wolno mi powiedzieć.

– A skąd wiedziałaś, że właśnie dzisiaj przyjdę na most, by skończyć ze sobą?

– Twoje emocje mnie… jakby to powiedzieć… obudziły. Przykro mi, lecz szczegółów nie znam, jak to wszystko zadziałało. Tak naprawdę bardzo mało wiem. A na pewno za mało, żeby wszystko wyjaśnić, tak do końca.

– Możesz wrócić do Przechowalni Snów.

– Nie.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Tak to działa.

 

– Czyli będziesz istnieć, dopóki będę o tobie myśleć. Tak?

– Tak.

– Zależy ci na tym, żebym o tobie myślał?

– Bardzo

– A jak przestanę?

– To zniknę na zawsze.

– I już nie powrócisz do moich snów?

– Nie.

– Dołożę wszelkich starań, żeby o tobie myśleć. Zależy mi na twojej obecności przy mnie... też bardzo, jednak nie mogę tego obiecać. To trudne zadanie, cały czas o kimś myśleć. Nawet jak krótkie przerwy są możliwe.

– Wiem. Rozumiem.

– A jeżeli umrę. To też znikniesz?

– To też umrę.

 

– Wierzysz w życie po śmierci.

– Nie wierzę, ale ono wierzy we mnie.

– Skąd w tobie ta pewność ?

– Żebym wiedziała, to bym uwierzyła.

– Czyli można założyć, że tam istnieje… być może dalsza droga… bez żadnych obaw, że jak przestanę o tobie myśleć, to znikniesz.

– A jeżeli tam nic nie ma?

– To znikniemy razem.

  

*

– Kochanie spójrz!

– Gdzie?

– No tam na moście. On przełazi przez balustradę.

– O cholera… faktycznie.

– Tak sobie myślę, dlaczego skoczył? Bez żadnego wahania. Nawet nie postał chwili na drugiej stronie poręczy.

– Widocznie przyszedł z takim zamiarem.

– Szkoda człowieka. Z jakiegoś powodu musiał bardzo cierpieć, kiedy spadał.

– Tego nie wiemy.

– Podejdźmy do tego miejsca.

  

Idą w tamtym kierunku. Światła latarni spowija mgła. Są coraz bliżej tego miejsca. Podchodzą do balustrady. Spoglądają w dół na ciemną rzekę.

 

– Spójrz kochanie. Jednego życia mniej. Utonął wśród gwiazd na niebie.

– Na niebie?

– Takie skojarzenie.

– Mam dziwne wrażenie, że nie jest tam sam.

– Tego też nie wiemy.

– Wiesz, to miejsce jest dziwne. Może to tylko wytwór naszej wyobraźni.

– Że niby skoczył, a tak naprawdę była to… jakaś gra cieni.

– Może. Sam już nie wiem, co myśleć.

   

Odczuwają lekki powiew wiatru. Jest im jakoś nieswojo, lecz nie jest to lęk. Raczej stan umysłu, który wymyka się słowom, które próbują go określić. Ona nagle czuje lekkie muśnięcie. Jakby coś delikatnego, zwiewnego jak sen.

 

Na balustradzie, zaczepiona o chropowate żelazo, powiewa błękitna wstążeczka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Trzy Cztery dwa lata temu
    I tajemnica rozwiązana. Dobrze się czytało, chociaż też nawarstwiało się wrażenie natrętności i skok z mostu przyniósł mi zrozumienie bohaterów potrzebujących wytchnienia, a więc ulgę poczuli i oni, i ja.
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    TrzyCztery↔Dzięki:)↔Chciałem tak, by nie było za bardzo jednoznacznie. Zakończenie też?↔Pozdrawiam:)
  • rozwiazanie dwa lata temu
    – Wierzysz w życie po śmierci.
    – Nie wierzę, ale ono wierzy we mnie.

    Ciekawe podejście do tematu, świetny tekst. Pozdrawiem.
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Rozwiazanie↔Dzięki:)↔Faktycznie. W tym temacie, nikt nikomu nic nie udowodni.
    Ani na tak, ani na nie?↔Pozdrawiam:)
  • błękitnypłomień dwa lata temu
    Te opisy, które robisz to mi powiedz, jak to robisz, bo też tak chcę.
    Tak jeszcze dodam, że w tym tekście znalazłam trzy elementy z moich - skakanie z mostu, postać w kapturze tajemnicza, postać tak jakby zmaterializowana z energii - fajne wrażenie mi to dało.
    Popraw sobie, co by się żaden mądruś nie przyjebał:
    "ale za to ja zaznam błogi spokój" - "błogiego spokoju" i "ale za razem tajemniczo." - spacje wywal.
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Bluefire↔Dzięki:)↔Hmm... po prostu piszę po swojemu, a ewentualne dziwności zdań, są zamierzone
    Trudno wymyślić zupełnie coś nowego. Składowe mogą się powtarzać, lecz w innym kontekście.
    Poprawiłem, jak rzekłaś:)?↔Pozdrawiam:)
  • błękitnypłomień dwa lata temu
    Dekaos Dondi Ja nie w tym sensie pisalam - tylko tak jakoś poczułam się znajomo podczas czytania, a to fajne uczucie. Twoje dziwności zdań są super, powtórzę - opisy takie walisz, że zazdraszczam. :)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Błękitnypłonień↔To fajnie, że znajomo się poczułaś. Miło to słyszeć :)?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania