Opoww *** Kup Pan Konia
♞
– Dzień dobry. Jest tu kto?
– A jestem, jestem. Ale po co pan pyta skoro pan widzi, że jestem?
– Kiedy pytałem, pan jeszcze nie stał na dziejach progu.
– Doprawdy? A rzeczywiście. Nie widziałem pana.
– Nie szkodzi. Ja też.
– Proszę stać bez krępacji. U mnie z krzesełkami jak na lekarstwo.
– Pomagają?
– Nie bardzo. A pan w jakiej sprawie, że zapytam?
– Podobno sprzedajesz pan zwierzęta, a ja nie wiem, co się do bryczki przywiązuje, by ją ciągnęło razem z moją żoną.
– To pan żonę do dyszla chcesz przywiązać? A może też batem smagać po tyłku? Co z pana za mąż. Wstydź się pan okrutnie. Toż to niesłychane! Oburzające! A idź pan sobie, zboczeńcu jeden!
– Jaką znowu żonę?!
– No pańską!
– Jeno zwierzak ma bryczkę ciągnąć. Nic poza tym.
– Czyli pustą?
– Niezupełnie. My na niej będziemy.
– To czemu pan tak od razu nie gadałeś? Koń!!!
– Co koń?
– Kup pan konia! Ale tylko na raty sprzedaję. Po kawałku.
– No dobra. Co mi tam, może być… chwila… na raty… po kawałku? Dobrze zrozumiałem?
– Ależ oczywiście. Jak najbardziej. No co? Kupuje pan? Mocarny koń!
– Do rzeźni trafiłem… tak?
– No co pan. Pragniesz mnie obrazić? Jaka rzeźnia? Aczkolwiek przyznam, że tak to może wyglądać.
– Nic nie rozumiem. To chyba od sterczenia mózg mi staje.
– Mnie też jak trzeba, to staje. Niektórzy nie stoją i mają to samo. Po co te nerwy. Głowa do góry… no nie. Bez przesady. Proszę nie brać moich słów dosłownie. Puść pan wreszcie. Przestań szarpać. Bo sobie urwiesz i podłogę krwią zachlapiesz. Już i tak mam nierówno pod sufitem. Deski faliste z lekka.
– Aaa… no tak. Przepraszam. Zamyśliłem się. Teraz wiem, czemu jedną nogę mam zgiętą w kolanie. No co z tym koniem?
– Jak już powiedziałem na wstępie naszej konwersacji, sprzedaje wyłącznie na raty. Ależ proszę się nie martwić. Jestem porządną firmą i wszystkie części są jak najbardziej żywe. Wystarczy po zgromadzeniu fragmentów, całość złożyć do kupy. Wszystko jasne?
– Nie.
– A wie pan... nie jestem zaskoczony pańskim stwierdzeniem.
– Ja też nie jestem: swoim.
– Coś panu pokażę. Takie małe. Tylko wyciągnę. Też żwawe.
– Dziękuję. Nie trzeba. Dosyć mam atrakcji. A konia owszem, kupię.
– Miło mi to słyszeć. Jest pan dopiero drugim klientem.
– To prawie pierwszym.
– Nie ważne. Radzę najpierw dla wprawy, tylną nogę. Mniejsza szansa, że pana kopnie, gdy pójdzie pan przodem. Dam panu smycz. Jest trochę narowista.
– Smycz?
– Z nogą owszem. Tak czy inaczej, nie radzę iść z tyłu.
– A ludzie normalni nie będą się dziwić.
– Normalni? A kto w okolicy jest normalny? Chyba tylko koń.
– Ale jednak...
– Żaden problem. Powie pan, że to nieznana rasa psa.
– Aaa… świetny pomysł.
Maszeruję polną ścieżka, prowadząc końską nogę za sobą. Faktycznie. Siłę psiajucha ma. Szczególnie gdy staje słupka uparta jak cały osioł i nie chce iść. Podczas odpoczynku powiedziałem: siad, ale jakaś nieusłuchana. Nic z tego. Sprzedawca rzekł, że mam przyjść na drugi dzień po następną część, bo koniecznie na raty musi być. Mam ją trzymać na uwięzi, by nie uciekła. Chociaż po prawdzie, płot domostwo okala, to kłopot z głowy. Tylko co tubylcy powiedzą.
– Sąsiedzie kochany. A cóż to biega za twoim płotem?
– Psa kupiłem.
– Nie znam takiej rasy. A gdzie ma pysk?
– Pysk… potrafi chować w ciało, jak nie musi szczekać.
– A ogon? Czym się cieszy na twój widok.
– Ogon też może schować. Merda wewnętrznie.
– To ja już pójdę, sąsiedzie. Jakby co, to nic nie widziałem. Wracaj do zdrowia.
Widzicie sami, że sąsiedzi mnie lubią i szanują. Dzisiaj nowy dzień. Za chwilę pójdę po następną część. Jak już całego konia złożę, to powiem, że psa sprzedałem, gdyż nie mogłem go głaskać, bo wciąż głowę w ciało chował.
– Dzień dobry. To znowu ja. Chciałbym kupić kolejną część.
– Właśnie widzę. Jak tam kopytko... pieska? Biega?
– Nie narzekam. Co radzi pan kupić jako następne.
– Zostały jeszcze: trzy nogi, cztery części tułowia, głowa, ogon, grzywa i to małe coś… no wie pan.
– Mniejsza o szczegóły.
– Ależ panie. To istotne. Jeżeli to ma być klacz, to wyjdzie trochę taniej, a jeżeli rozpłodowy koń…
– Panie. Co pan mi tu gada. Jeno do bryczki potrzebny. A nie może być koń bez… tego.
– Głupio będzie wyglądał.
– Powiem sąsiadom, że to klacz.
– Jak pan sobie chce. Klient nasz pan.
Tym razem prowadzę przednią nogę. Jest to o tyle bezpieczne, że raczej mnie nie kopnie. W jakimkolwiek będę położeniu, względem prowadzonej. Dochodzę do swojego domku. Tylna skacze z radości, ale nie merda widocznie. Zaczynają biegać razem.
*
Została jeszcze głowa do przeniesienia, ale będę cwany. Pojadę rowerem.
Włożę ją do koszyczka. Takiego z przodu, żeby nie czuła się markotna w czasie podróży.
Części tułowia, dwie nogi i grzywę, przywiozłem taczką. Obróciłem wiele razy. Ale cóż. Niedługo złożę całego konia. Tylko muszę spytać jak to się robi, żeby łba do tyłka nie przyłożyć, gdyby doszło do tego, żebym się nieopatrznie zamyślił.
– Życzy pan sobie, żebym zapakował główkę, w kolorowy papier w kucyki?
– Ależ nie! Tak miłosiernie patrzy.
– Okulary można założyć.
– Proszę nie gadać głupot! Mam pytanie: jak się składa całość?
– Nic prostszego. Nogi jak zobaczą tułów, to nie będą uciekać na boki. Wystarczy przyłożyć w odpowiednie miejsce i chwile poczekać, by doszły. Ogon, głowa, grzywa, to raczej nie zwieją. Bo niby jak? No sam pan powiedz. Zresztą otrzyma pan gratis: Instrukcję Składania Konia.
– Bo słyszałem, że taki jeden głupek biednej śwince, kacze łapki przyprawił. Wyobraża pan sobie takie coś.
– No wie pan… ludzie bywają okrutni.
– Jeszcze jedno. Czy te wszystkie części na pewno nie ulegną zepsuciu, przed złożeniem. Nie mam takiej dużej lodówki.
– Zepsuciu! Jak pan śmie wątpić w solidność mojej firmy. Ja wszystko przemyślałem. Zapobiegłem innowacją dławiącą wszelkie przeciwności. Rozkładowi może jeno ulec koń, do końca złożony, który zdechnie jako całościowa jednostka żyjąca.
– To on mi zaraz kopytami w kalendarz walnie? Tak od razu po złożeniu zdechnie? Jeszcze się nie znamy jak łyse konie, to nie wiem co pan kombinuje.
– Nie wiem, kiedy zdechnie. Tak samo nie wiem, kiedy pan albo ja. Daję tylko gwarancję na osobne części. Wszystko jasne? Może żyć jeszcze sto lat. Pana przeżyć. Pocieszyłem choć trochę?
– No… niby tak. No to płacę, pakuję głowę i dzięki za wszystko. Jakby co to przedzwonię.
– Nie ma sprawy. Jestem do usług. Polecam się na przyszłość. Koniowi też. Dopóki na gwarancji.
– Dzięki.
Wbrew pozorom wszystko poszło sprawnie. Mam konia, który ciągnie bryczkę, razem z nami. Jeździmy sobie z żoną do lasu, by krążyć na polance. Od tego czasu, jak inna żona powiedziała swojemu mężowi: ’’Ty znowu swoje! W kółko Macieju” a on zamiast na karuzelę, wskoczył do studni, żadne wesołe miasteczko do nas nie przyjeżdża. Bo jeszcze trochę żywych Maciejów zostało.
*
Po jakimś czasie.
– Halo! Tu sprzedawca zwierząt. To pan przy telefonie?
– Aaa… to pan. No ja. A o co chodzi?
– Zapomniałem wtedy dać dodatek gratis, jako podziękowanie za kupno tak dużego zwierza. A właśnie. Jak się czuję?
– My z żoną? W porządku.
– Koń?
– A… koń. Nogi mu odpadły, ale co tam. I tak długo wytrzymały. Teraz to i tak po gwarancji. Doczepiliśmy mu koła od bryczki. Wnuki mają radochę, jeżdżąc na takim koniu. Okoliczne dzieci też. Tylko popychać trzeba.
– O!! To nawet nie wiedziałem, że jest końpatybilny z naturą nieożywioną. Dobrze wiedzieć. No tak, o podarunku bym zapomniał.
– A co to? Przyda się chociaż?
– Oczywiście. Pragnę panu podarować nogę służącego. Jak pan na wierzchołku obszerną tacę przykręcisz i balustradą ochroną obudujesz, to nawet taka zmodyfikowana noga, będzie przynosiła śniadanie do łóżka.
– To ona ma ręce?
– Takie trochę.
– Nie dziękuję. Koń nam wystarczy.
– Koń? Na kółkach? Po schodach?
– Panie! Czy masz aby wszystkie części na swoim miejscu?
– Szczerze mówiąc, nie wiem kto mnie składał.
Komentarze (14)
Pozdrawiam ?
pozdr.
5
Ale wiem, że tego typu humor, nie wszystkim pasi. I dobrze. Nudno by było↔Pozdrawiam?:)
▄█ █▀█
░█ █▄█
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania