Pokaż listęUkryj listę

Opoww *** Ɗzíҽϲƙo ղɑ Ɗɑϲհմ

Stoi na brzegu dachu. Noski białych ślicznych bucików wystają poza krawędź, nieznacznie się kołysząc w dół i w górę. Czerwona błyszcząca sukienka w białe groszki oraz niebieska czapeczka z żółtą kokardką, dodają dziecku bajkowego uroku. Dziwnie to brzmi w sytuacji, która w tym miejscu zaistniała. Jest prawie nieruchome. Dla ludzi na dole, sprawia wrażenie sparaliżowanego strachem. Na szczęście wiatr wieje prosto w twarz. Tworzy jakby sprężynującą ścianę, która nie pozwala na niebezpieczne wychylenie, umożliwiające przekroczenie granicy, bez możliwości powrotu.

  

– Mamo. Ono za chwilę spadnie.

– Mam nadzieję, że to nie nastąpi. Wyobrażam sobie ciebie, jak tam stoisz. Chyba bym umarła z rozpaczy.

– Ale póki co żyjesz, więc na wszelki wypadek, stańmy w innym miejscu.

– Jak tak można dziecka nie pilnować. To ja nawet mojemu kotu, nie pozwalam wejść na dach.

  

Biegnie po schodach jak oszalały. A przed nim jego serce spocone ze strachu, co prawie z piersi wyskoczyło. Czy zdąży uratować, czy przybiegnie za późno, by zobaczyć: osamotnione ślady. Sekundy się dłużą niemiłosiernie z każdym następnym nadepnięciem. Jakby stopnie były coraz szersze, oblepione czymś lepkim, wstrzymującym bieg. Białe odzienie, wiewa na wszystkie strony. Trzepocze niczym ostatnie podrygi uwięzionej nadziei. Omiata poręcze z łuszczącej farby, zakłóca światło zza brudnych kloszów i rujnuje drgające pajęczyny. Jeszcze jedno piętro, jeszcze tak niewiele... i wejdzie przez właz... i wszystko będzie jasne.

Lub ciemne.

  

Wielu ludzi stoi na chodniku. Wszyscy patrzą w jeden punkt. Ta niewielka postać, w każdej chwili może rozpocząć ostatni lot. Pionowy, bez żadnego wyboru. W jedną, ostatnią stronę życia.

 

W niektórych umysłach zalega przekonanie, że mogli by wejść na dach, zaryzykować pomoc. Jednak z drugiej strony, stoi na samej krawędzi. Każdy hałas z tyłu, mógłby je przestraszyć. Tak samo długa drabina przystawiona do ściany. Bo niby skąd wiadomo, co za światy sączy wyobraźnia do świadomości przestraszonego dziecka? Przed czym uciekło aż tak wysoko?

  

Wiadomo, lęk może paraliżować. Stępiać zbawienne działania. Chociażby takie, jak kilka kroków w tył. Jakie kształty i dźwięki, mogą się przeistoczyć w najgorszego potwora. Przecież tak niewiele brakuje, do pełni nieszczęścia.

  

– Przepraszam! Czy pan może wie, dlaczego tamten sklep jest zamknięty?

– Który?

– No ten, który wskazuje.

– A skąd mam wiedzieć. Proszę mi głowy nie zawracać. Tu się ważą losy dziecka.

– Bo tak sobie pomyślałem oglądając...

– A idź pan. Żeby w takim momencie, głowę zawracać. Czyżby ludzkie uczucia były panu zupełnie obce?

  

Na szczęście właz nie jest zamknięty na kłódkę. Zdejmuje drabinkę z haka. Dosięga nogą najniższego szczebla. Po chwili wychodzi na zewnątrz. Nie jest zimno, ale też nie ciepło. Płoszy parę gołębi. Odlatują obrażone. Zakłócił rozkoszne gruchanie. Ma to głęboko gdzieś. Dla niego najważniejsze jest to, co widzi. Jeszcze. Na szczęście zdążył na czas.

  

Ono stoi nadal na krawędzi, lekko się kołysząc. Jego myślobieg działa na wzmożonych obrotach. Nie ma co krzyczeć. I tak nie usłyszy. Nie w takim stanie w jakim jest. On o tym wie. Przecież tyle czasu poświęcił. Wiele miłych wspomnień tkwi głęboko w nim. I teraz miały by zlecieć w przepaść. Marzy o tym, żeby znowu przytulić tę małą postać.

  

Spogląda w niebo szukając ratunku. Cholerne deski. Kto wymyślił taki dach. Są w nieustannym, z lekka falującym ruchu. A na ich końcu widzi swoje ukochane dziecko. Wyraźne kształty, jak kolorowa chorągiewka, zasłaniają część wieżowca stojącego na horyzoncie. Musi podchodzić rozważnie. W przeciwnym wypadku, za bardzo rozkołysze podłoże, co może spowodować nieodwracalny koniec. Znowu patrzy w niebo. Prawie zaczyna się modlić. Na nic to wszystko. Na tle błękitu, dostrzega ciemną chmurę. Na jej tle krążą czarne ptaki. Szybują ciężko, nie zawsze tam gdzie chcą. Wiatr spycha je na boki. Skrzydła ugrzęzły w gęstym syropie przeciwności. Zdaję sobie sprawę, że podmuch się wzmaga. Przybiera na sile. Na dodatek zmienia kierunek. Jak śmiercionośna wirującej otchłań, uderza w plecy.

  

Nie tylko jego.

Zaczyna padać deszcz. Dziecko nadal stoi jak sparaliżowane, Wygląda trochę inaczej. Nic dziwnego. W takiej nawałnicy, on też ma inny wygląd. Małe piórka, niesione cząsteczkami powietrza, szybują nad dachem, niczym srebrzyste wróżki. Niektóre przysiadają na czerwonej sukience. Niestety... jest ich za mało, żeby w razie czego zahamować spadanie, lądując wspólnie i bezpiecznie na ziemi.

  

To co teraz widzi naprawdę go przeraża. Tym razem on stoi jak skamieniały. Nie wie, czy to przypadek, czy przeznaczenie. Czarny ptak siedzi na białej czapeczce. Jego pazury weszły miękko w podłożę. Nieustanie przebiera nogami, spychając głowę w kierunku przepaści. Nie tylko głowę.

Wiatr jest coraz silniejszy. Dopomaga ptakowi w jego monotonnym dreptaniu. Też usiłuje zepchnąć dziecko ze śliskich już teraz desek.

  

Nie wie, co robić... to są ostatnie chwile, w których cokolwiek można zmienić. Zatrzymać przeznaczenie. Podejmuję desperacką próbę. Przestaje myśleć o możliwych skutkach tego, co czyni. Wiatr się wzmaga co raz bardziej. Podchodzi bardzo szybko, popychany niewidzialną ręką z tyłu. Słyszy miękkie dźwięki kropel. Stukają jakby bębniły o wieko tekturowej trumny. Ptak jeszcze bardziej wzmacnia swoje działania, lecz po chwili odlatuje z resztą białej czapeczki. Kilka odrobinek wiruje w powietrzu, niczym mini motyle.

  

Jest bardzo blisko celu. Prawie na wyciągnięcie rąk. Nieopacznie nadeptuje na chybotliwą deskę. Upada do przodu. Chwyta dziecko. Trzyma je kilka szczęśliwych sekund. Niestety. Za bardzo gładkie od deszczu, co minął. Wyślizguje się z dłoni. Znika za krawędzią.

*

Ulica pustoszeje. Zostaje kilka dzieci. Muszą się spieszyć, zanim ktoś posprząta.

*

Długo nad tym rozmyślał. W końcu doszedł do wniosku, że był to zwykły psikus. A może po prostu, zrobił to ktoś, ze zwykłej podłej zawiści. Jest w końcu najlepszym w okolicy Artystycznym Cukiernikiem.

Średnia ocena: 3.9  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Trzy Cztery 30.01.2022
    Ufff! Aż odetchnęłam z ulgą. Dobre zakończenie. Udało Ci się utrzymać napięcie do samego końca.
    Zrozumiałam też, dopiero na końcu, co się stało z czapeczką. Dlaczego najpierw była niebieska z żółtą kokardką, a gdy porwał ją ptak - biała.
    Jednak - w ostatecznym rozrachunku - opowiastka zasmuca, bo przypomina pojawiające się tu i ówdzie wzmianki o dzieciach, które odbierają sobie życie. To jest wielki dramat. I przyczyn coraz więcej.
  • Dekaos Dondi 30.01.2022
    Trzy Cztery↔Dzięki:)↔To dawny tekst, nieco zmieniony:)↔Dobrze zauważyłaś z czapeczką. Z tym sklepem, to też pewne naprowadzenie... :)↔A tak poza tym, fakt, przyczyn coraz więcej:)↔Pozdrawiam:)
  • satyrekrol 31.01.2022
    Nastrojowe opowiadanie!
  • Dekaos Dondi 31.01.2022
    Satyrekrol↔Dzięki:)↔Czasami coś umiem napisać nastrojowego, skro tak:)↔Pozdrawiam:)
  • Możesz więcej takich dawać.
    Szkoda, że tak nie umiem pisać.
    Pozdrawiam.
  • Dekaos Dondi 31.01.2022
    Błękitnypłomień:)↔Dzięki:)↔Ważne to mieć dystans do samego siebie:))↔Ja też nie umiem pisać, jak wielu innych umie:)
    Pozdrawiam:)
  • szopciuszek dwa lata temu
    Jakie to było zimne wszystko, i klimat i ludzie, no wszystko. Ale na samym końcu dajesz czytelnikowi to, na co już nie liczył, ale na co bardzo czekał. Jakiś cud, żeby "dziewczynce" w czerwonej sukience nic się nie stało. Ostatnie zdania są takim pogłaskaniem po głowie. No już, już, przecież nic się nie stało ;) ciekawe też to, ze gdyby uciąć to, co pod gwiazdkami, czytelnik miałby zupełnie inny nastrój. Udało Ci się wyciąć mi psikusa ;)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Szopciuszkowa↔Dzięki:)↔A zwróciłaś uwagę na krótki dialog o... zamkniętym sklepie. Nie dano mu rzec, czego brakuje na wystawie... ?:)↔No ale masz racje z tym... ucięciem↔Pozdrawiam?:)
  • szopciuszek dwa lata temu
    Dekaos Dondi No potem zwróciłam, że nie było mu dane skończyć :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania