Opoww *** Goły Tyłek Śfiętego
Tekst satyryczny, jeno
--------------------------
Słońce wciska swój czerwonawy wrzący pysk, między Ziemię a horyzont, a my tłumnie zgromadzeni na przepastnym ściernisku po wyciętych w pień łanach, zaczynamy niecierpliwie utyskiwać czym popadnie, a nawet szemrać→na cholerę tu przyszliśmy. Widzimy co prawda wysoki podest obleczony w jednokolorowe girlandy, uplecione z miłosiernej miłości, lecz to zupełnie nie zmienia faktu, że czujemy się mniej zrobieni w szambo.
Wtem słyszymy donośne zawodzenie werblów, a owe dźwięki z ogromnych głośników wylatują, by nasze otwarte gęby, wpatrzone i zasłuchane, poczęły nagle cokolwiek jarzyć, a nie tylko być.
Wreszcie do nas –– stęsknionych maluczkich tego świata –– dociera niczym obuchem w łeb, nieśmiały jeszcze sens. Aż się niektórym obywatelom głupio robi i wielu oczekujących, chętnie by nosy zawstydzone na kwintę spuścili, ale upał siarczysty jak diabli, niczym smoła gorąca doskwiera i wszyscy ledwo wciągają i wyciągają spocone oddechy. Także z oniemienia.
Nic dziwnego. Jesteśmy świadkami niecodziennego zjawiska, nie w kij dmuchał, które ma nas wyzwolić, z plugawych i nieobyczajnych oraz z różnych innych lub nawet bardziej innych, w mordę przywar.
Bo oto człowiek nieskazitelny, bardziej prawy niż prawy skręt w prawo, ma za życia swego wejść na wzniesiony piedestał, by stać się z marszu Śfiętym, a gdy już wejdzie, Nadśfiętym i wtedy do nas przemówi w mowie, by wskazać jedynie słuszną ścieżkę, bez żadnych zbocznic, byśmy wreszcie wiedzieli, co durnowate, a co wskazane po jego myśli jest.
Bezdźwięk nagle nastaje, jakby zaspanym makiem, ktoś ściernisko obsiał. Słychać jedynie szum motylich skrzydeł, lecz fruwających tylko w jedną stronę, w granicach naszej łąki. Co prawda, niektórzy na boso stoją i dreptać w miejscu muszą, bo im szpikulce w stopy zasłuchane w ciszę, żarłocznie wchodzą. Wszyscy jak jeden mąż natężamy wzrok, w tym samym kierunku, gdyż robi się cholernie ciekawie.
Przyszły Śfięty nagle łapie i wyjmuje. Aż się cofamy zgorszeni odruchowo nieco. A to co trzyma, wilgotne i z lekka mięciutkie jest i poza dłoń zwisa, jak śpiący snem przybity. Treść tryska radością. Chlapie samouwielbieniem, wnętrze przyszłego. Zaczyna na głos czytać rozwiniętą kartkę A4:
Zbawco. Prostowniku Umysłów Naszych.
Obrońco Ciśnionych itp.
Ulituj się nad ludem zbłąkanym.
Za swego żywota, wejdź na godny ciebie Ołtarz.
Po co mają biedacy nieprawomyślnie spaczeni,
po twojej śmierci trupa dźwigać.
–– Właśnie, o Czcigodny. Słusznie prawisz – dobiegają słowa pochwalne dla miłosiernej decyzji. – Nasze członki już nie takie siu fit jak kiedyś. Do dźwigania nie zdolne, bo jeszcze dysk wyskoczy. O, dziękujemy ci panie, że masz na uwadze, nasze dobro.
A zatem z powodów mu znanych, przyszły Śfwięty, poczyna czcigodne członki na podium wdrapywać, rzecz jasna na Liczbę Przed Liczbami. A gdy już stoi, błyszczy tyłem, gdyż wchodził jak zwykle słusznym przodem, lecz dolną szatę o występek skalny zahaczył, odsłaniając.
–– Chwila. Coś z nim nie tak. Wypiął się w nas gołością – warczy wzburzona niewiasta. – Gdyby przodem, to można by chociaż na co spozierać. A może nie… hmm?
–– Tobie babo tylko jedno w głowie –– gorszy się wypowiedzią starszy pan po trzydziestce. –– On wie wszystko. To tym bardziej wie, gdzie ma jedyny słuszny przód.
–– Wzwód? –– dopytuje niedosłyszący dziadek.
–– Błyszczy jak cholera, ale nie tym co trzeba. Jeszcze jeno miedzy z obesranym zającem na środku potrzeba i będzie komplet.
–– Przecież wiadomo, która połówka słuszna? –– grzmi sześcioletnia dziewczynka, obyta, choć zwiewna niczym okruszynka, na czerwonym dziobie bociana.
–– W rzeczy samej. Na pewno prawa, bo jakaż inna.
–– To zależy z którego punktu widzenia.
–– Z jego oczywiście. Przecież innych nie ma, nieprawdaż.
–– Gówno zależy –– tłumaczy konsekwentnie konserwatysta. –– On ma dwie prawe.
–– Właśnie o to chodzi, że bez rzeczy samej. – wtrąca ktoś spóźniony za wcześnie.
–– A co. Kto jemu zabroni? Durnie jesteście. Pragnie nas oczyścić z nieprawości.
–– To po co nam gołą dupę pokazuje i to jeszcze umorusaną?
–– To nie dupa. On świeci przykładem.
–– Może będzie nią przemawiać.
–– Właśnie przemówił. Aż maki zwiędły.
Lecz nagle przyszły Śfięty, ślizga się skutecznie na Jedynej Prawdzie. Wdepnięcie w jakąkolwiek alternatywną, nie wchodzi w rachubę, a nawet gdyby, to zaraz wychodzi. Jest wierny swojej. To trza mu przyznać. Wchodzący na Zasłużony Szczyt, spada w dół, uderzając o szarą polną mysz, siedzącą na kamieniu i opuszcza padół w tej samej chwili, z uwagi na walnięcie głową o wystający kant, poza gryzoniem, co mógłby służyć jako amortyzacja, ale nie posłużył. Co za wredna mysz!
–– Chwila! Jaki kant? Nie w twoim przypadku, o Ty mój Krysztale. Jaja sobie robisz? Nie zostawiaj mnie samą –– wrzeszczy do nieboszczyka dozgonna wielbicielka, pełna wewnętrznej, jednostronnej symetrii.
Tak czy siak, wytrwali wyznawcy muszą tłuste zwłoki mozolnie dźwigać. Na piedestale kładą opierając o zwierciadło, dla zwiększenia blasku… znowu z tyłu, gdyż mimo wszystko żywią nadzieję, że jednak zostaną oczyszczeni i usłyszą wiele przydatnych prawd, a może nawet co dobrego z tego wyjdzie, oprócz.
Może faktycznie wrzask podziałał, gdyż raptownie wszystko się zmienia. Śfięty ożywa i to w kilkudziesięciu osobach i cała zgraja przemawia dalej do tłumu, jakby nic się nie stało, wyciskając swoje ciała. Słychać nawet jednostajny szum podziwu, za wytrwałość w swoich racjach, ale także inny, trwożny nieco o przyszłość ludzkości.
–– Spójrzcie kochani wyznawcy! Wyciskamy dla was swoje prawe ręce. Wyciskamy dla was swoje prawe drugie. Wyciskamy prawe nogi. Wyciskamy drugie prawe. Wyciskamy…
–– Matkości świata. Tylko nie stąd! Dajcie Śfięci śfięty spokój. Co za dużo to niezdrowo.
–– … no dobra. Faktycznie. Stąd nie wyciskamy, lecz kto wtranżoli ten syrop już wyciśnięty, znajdzie się po zejściu z tego, w tamtym, czyli w Krainie Wiecznej Syropowości.
–– E tam… nudy na pudy, skoro tak.
Jednak większość z nas, skuszona powabną propozycją, podchodzi i spożywa. I nagle wszyscy rzygają w jasną cholerę. Nie dosyć, że wstrętny w smaku, to cuchnie przeraźliwie. Ktoś nawet wskazuje palcem okoliczny popłoch. To pobliskie skunksy uciekają gdzie pieprz rośnie. A Pan Śfięty Zwielokrotniony, zamienia się w tym czasie, w jedną wielką breję. Już żaden najgorliwszy wyznawca, nie śle do niej modłów. Także piekło rezygnuje z wciągnięcia eliksiru w swoje czeluści, gdyż taki olej, to nawet do smażenia członków grzeszników się nie nadaje.
*
Komunikat końcowy:
„Z uwagi na zaistniałe okoliczności –– na jednym ze ściernisk, usytuowanym na naszej planecie, tak dziwne, że aż przed chwilą powtórzyliśmy trzy razy: na –– zbudowano stosowną rakietę, by oględnie mówiąc, pozbyć się „niestosownej woni, zakłócającej rozwój fauny i flory, a przede wszystkim rasy ludzkiej. Wysłano ją z ładunkiem odoru na Księżyc, gdzie po niedługim czasie, Pan Twardowski zaniemógł, zaś zmarł, a jego kogucik sflaczał i w końcu zdechł, przytulony do swego pana. Bardzo ubolewamy z tego powodu i jest nam niezmiernie przykro, lecz Ziemia jest większa i bardziej ludna. To niestety nie wszystkie szkody dotyczące srebrnego globu. Nie ma już ciemnej strony Księżyca. Obydwie są ciemne. Koniec komunikatu”
Komentarze (14)
Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie. :)↔Pozdrawiam:)
A słodki i śmierdzący, wyciskany syrop - w punkt podsumował patos i jego hipokryzję.
5!
Miłego dnia!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania