Opoww *** Bɪᴇsɪᴀᴅᴀ Mᴏʀᴅᴇʀᴄᴢʏᴄʜ Nᴀʀᴢęᴅᴢɪ
Trochę inna wersja
------------------------
Drodzy państwo, że tak banalnie zacznę. Jak co roku, w święto Diamentowej Taniej Jatki, zebraliśmy pospołu, jako narzędzia wszelkich możliwych zbrodni. No… może trochę przesadziłem, gdyż widzę… albo raczej nie widzę, ilu już naszych odeszło, do krainy niemożności, biorąc pod uwagę poprzednie spotkanie. Uczcijmy póki co, pożałowanych zdobrzonych, sekundą ciszy, bo mamy dzisiaj ciekawych gości i trochę szkoda czasu na… to znaczy… szacunek szacunkiem… ale tak… no… tego tam.
–– Zmieńmy przewodniczącego –– brzęczy Pan Widelec. –– Jestem szczerbaty, ale rozum na tyle pofałdowany, między resztkami zębów, żeby pomyśleć, iż szanowny Pan Przewodniczący ma gdzieś pod koniec długości, naszych bliskich co odeszli wbrew woli, do Świata Dobrych Dłoni.
–– Miarkuj się mordo wyłamana –– upomina uprzejmie Pan Cyjanek. –– Naszym przewodniczącym jest Pan Miecz. Od czasów Wielkiego Wyrzeźbienia Rękojeści, wielce zasłużony wieloma ściętymi członkami. Jednym lub wieloma, gdy obiekt nadmiarem rozmiaru, jego długość i możliwości przerobowe zatrwożył. Mnie to tylko brak oddechu i głupawe grymasy twarzowe, wyczuwać przychodzi z wnętrza oślinionej gęby.
–– Cisza, spokój –– ryczy obgadywany. –– Chciałbym wam czcigodnych gości przedstawić: Panią Szubienicę i Pana Gilotynę. Zarówno Pani Szu jak i Pan Gi, mają w swoim dorobku, wielu znamienitych ściętych uduszonych. Sami rozumiecie, że takie towarzystwo zaszczytem i balsamem dla nas nieskończonym. Wzmacnia prestiż, wśród innych, tego typu zgromadzeń.
–– A ja to co? Jakieś nic? Dupek mały zardzewiały, tak? –– jojczy Pan Gwóźdź.
–– Ciebie jedynie Młotkiem w spróchniałą dechę –– dogaduje litościwy głos z sali.
–– A w kolano to co? Albo dajmy na to… w oko? –– nadal gwoździ Gwóźdź.
–– Jam ogólnie szanowaną Sztachetą z Płota. Z dziada pradziada, z rodu Zasłużonych Sęków herbu Błękitna Żywica. Dlatego szanownego kolegi obrażać nie pozwolę. Iluż to jego braci, główki skryło w czeluściach moich. Aż miałam wilgotno w słojach i musiałam gałązkami pogmerać. To było takie, że aż...
–– Pani Sztacheto. Ogłady frywolnej trochę. Małe żydki słuchają. A poza tym, odcinamy się od tematu.
–– No właśnie –– nadal wystaje przy swoim Gwóźdź. –– A tak w ogóle, to mogę być ostatnim gwoździem do trumny.
–– Panie kolego –– drga Pani Metalowa Linka. –– Toż to metafora. W naszym fachu, taki ostatni, to poniżej normy wszystkiego. Do dzisiaj pamiętam, jak o kręgi zahaczyła. Weszłam elitarnie jak w masełko.
–– Mam gdzieś twoje masełko –– tym razem dziurawi słowa, żona Gwoździa. –– Mój mąż obok wbity, też swoje umie, gdy człowiek w wannie… a nuż się utopi, udławiony obluzowanym gwoździem, co mu ze ściany do gardła wpadł.
–– Ja tam się nie cektolę –– świszczy Pan Tasak. –- Rach ciach i po sprawie.
–– Spójrzcie na mnie. Jestem Kawałkiem Kamienicy. Jeno niewielkim przedstawicielem. Cała bym się nie zmieściła. Ile już ze mnie skoczyło z łabędzim śpiewem. Tylko za szybko spadali. Mój gzyms, nie nadążył z obserwacją, jeno paroma nutami oberwał. Przeto zwisa smutny, okupiony przez gołębie.
— Dawać ptaszyska. Przerobimy na nieloty –– doradza Maszynka do Mięsa.
–– E tam. Chwalipięta jedna. Ze mnie to przynajmniej coś. Kawałek wody, która na potrzeby zebrania, przemieniła się w zgrabny i powabny skrawek lodu. Topielców miałam w sobie, że ho ho ho. Rozkoszne, kolorowe baloniki. Doprawdy, wesołe miasteczko.
–– Ja tam się nie bawię w długie zgony – tasaczy Pan Tasak. – Rach ciach i po sprawie.
–– A z tobą co? Powtarzasz w kółko zębate to samo.
–– Panie, panowie! Więcej subtelności! Proszę! Popieram ostrzem kolegę Tasaka. Jam Sztylet z dziada pradziada.
–– Wypraszam sobie, Sztylet. Dziady pradziady, to mój pomysł na podkreślenie znaczenia –– trzeszczy głośniej Sztacheta, bo kornik ją wspomaga chrupaniem.
––E tam. Cicho mi tam. Wiórki srurki! Co ja chciałem rzec? Aha. Gładko w serce po zastawkach. Śmierć raz dwa. Czysto sprawnie. Normalnie na rzyganie mam z czubka, gdy was słucham.
–– No właśnie. Trochę kultury! Nasi goście zniecierpliwieni. Czyż nie widzicie, że Panu Gi, szczęka opadła smutno. I po co? Na próżno ino. A Pani Szu we własnej pętli zaplątała siebie. To tak z nerwów mają. Przez niegościnność waszą, milczą po zwłoczemu.
–– Naszą, jak już.
–– No dobra. Naszą. Cieszmy się, póki ofiary żyją. To żadna zabawa zabijać martwych.
–– To może coś im zaśpiewajmy.
–– Potencjalnym ofiarom? Bez przesady.
–– Naszym szanownym gościom. Jak za młodych dobrych lat. Nie jednemu kropla krwi spadnie ze wzruszenia. No co przewodniczący? Możemy?
–– Ale tylko jedną zwrotkę zetnijcie, z tułowia literatury.
–– No to wszyscy społem tryskajmy :
piła gładko kość przecina
otwieramy czaszkę już
wyjadamy z apetytem
różowawy smaczny mózg
gilotyna błyszczy w słońcu
ostrze robi nagle ciach
główka spada tam na końcu
całe ciało idzie w piach
–– Cisza! Miała być jedna. Jak długo mają czekać nasi znamienici goście na wysłowienie.
–– O w mordę. Czuję się niedowartościowana –– wrzeszczy Pani Szpilka, aż echo trąca szpic. – No co! Oni lepsi? W końcu parę źrenic przebiłam. Aż główka tęczówkę wgniotła.
–– Pani Szpilko. Po co te nerwy –– rzecze ciężko Kowadło. –– Już wiele członków spłaszczyłem ciałem swoim. A było ich tak dużo, że nawet szpilki nie dało się wcisnąć.
–– Och doprawdy? Nawet szpilki? Co pan powie? Jaki pan miły. Ty grubasku ty. Jestem wielce zobowiązana.
–– Mnie to na nic. Jestem kowadłem.
–– Lecz pana inteligencja, to jak zwiewne piórko na dywanie puchowym, nad pierzastą chmurką.
–– To ma być komplement, czy niby co? Nie wyczuwam wagi pochwały.
–– Niby co. Odkuł się grubas i głupa rżnie – szumi Pani Suszarka, co wpadła kiedyś do wody, nie samotnej.
–– Dlaczego mnie nikt nie chwali. Jestem żyletką. Gdy żyłkę kiedyś przepołowiłam, to trysnęło pod sam sufit.
–– Ta znowu swoje nadprogramowe wizje przytacza. –– rzecze Dołująca Psychika. –– A poza tym, bez mojej pomocy, figę byś mogła.
–– Spokój tam! Bo pościnam naszych –– lśni ponownie Pan Miecz. –– Ciekawej rozmowy posłuchajmy wreszcie, w uspokojeniu swoim, między...
–– Wiemy między... kim a kim i jakoś nam się nie chce z obcymi. Wolimy we własnej szatkownicy.
–– Szefie. Wskoczę im do gardeł – sugeruje nieśmiało Pan Cyjanek. – Będzie weselej. Może nawet gości pokochają!
–– Ani się waż. Ze swoich chcesz dechy wypędzać.
–– Dechy w trumnie? Hura! – wrzeszczy Pan Gwóźdź –– Chce być ostatnim wbitym!
–– Cicho być! –– mieczy ponownie Przewodniczący. –– A zatem przed państwem, nasi szanowni, którzy będą się ścinać. Słownie rzecz jasna.
–– E tam. Zostawmy filozoficzne bajdurzenia. Idźmy stąd. Wystąpimy w następnej części.
–– Części? Polubiam –– bzyknął Pan Pił Mechaniczny. –– Ząbek w górę.
–– A tak ogólnie, już niedługo nie będziemy potrzebni. Widziałem, że świat zdobział –– ziewa Bomba Wodorowa.
–– Taa… miło nam, żeś znowu na czuwaniu. Przytomna wśród nas. Tyle fajowości przespałaś. Żałuj. Ale wiesz co... nie musisz się martwić. Miałaś tylko zły sen.
Komentarze (10)
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania