Pokaż listęUkryj listę

Opoww *** Inwazja ŻҽƖɑzղych ⱮoեყƖi

Trochę inna wersja dawnego tekstu

-------------------------------------------

 

 

>/<Prolog>|<

  

Nagły ruch sprawia, że odrobina białego puchu, szybuje po metalowym zboczu.

 

>/<

W jednej chwili uświadamia sobie, że wybiegnięcie z lasu na pole było najgorszym wyborem, jakiego mógł dokonać. Na co liczy? Że pobiegnie szybciej, zdoła uciec. Przecież wie, że nie ma najmniejszych szans. A jednak nadzieja pcha do przodu. Byle dalej od przeciwnika. Z tym tylko, że przeciwnik jest coraz bliżej. Na dodatek ma skrzydła. Nadleciał znad drzew, jak tylko zauważył potencjalną ofiarę. Bawi się z nim w kotka i myszkę. A on jest myszką. Szarą i malutką.

 

Miał złudzenie, że na polu będzie łatwiej, bo wiatr dopomoże. Mógł zostać w lesie. Między drzewami, by go nie dopadł. Nie pomyślał racjonalnie. Pragnie uciekać szybciej, lecz śniegu po kolana. Nie może przyspieszyć, a nawet spowalnia bieg. Ma wrażenie lepkiej klaustrofobii. A najgorszy ten metaliczny szum z tyłu i skrzypiące odgłosy. Zdaje sobie sprawę, że przeciwnik szybuje prawie przy ziemi. Słyszy złowieszcze ocieranie śniegu o metal, kiedy zesuwa się ze skrzydeł. Przecież mógł go dawno dorwać. Widocznie nie chce. Podnieca się uciekającą ofiarą.

  

W głowie układa obraz bestii, którą słyszy za plecami. Średnia rozpiętość skrzydeł, trudna do oszacowania. Składają się z połączonych równoległych sztabek. Jednocześnie każde z trzech wzdłużnych części, prostopadłych do tułowia. Środkowe służą do łapania zdobyczy, pozostałe, by kontynuować lot. Odgłosy świadczą, że są zrobione z metalu, ale pewności nie ma. Sposób zabijania: nadlecieć nad ofiarę, owinąć skrzydłami i przeciąć na pół ostrymi jak brzytwa, szerokimi końcami. Górną połowę jakiś czas dźwigać, nacieszyć się ofiarą, by po chwili wyrzucić jak zwykłego śmiecia. Żadnego szarpania, szatkowania i obdzierania ze skóry. Chodzi tylko o jedno: żeby zabić i mieć z tego satysfakcje.

 

Biegnie coraz wolniej. Czuje zimny pot pod ubraniem. Uciekając, a właściwie idąc, zbliża się do śmierci. Księżyc świeci jasno z tyłu. Widzi przed sobą cień wielkich skrzydeł. Są bliżej i bliżej. Metaliczny dźwięk jest wprost nie do zniesienia i coraz głośniejszy. Wciąż nie może biec szybciej. A bardzo by chciał. Chociaż wie, że to daremny wysiłek. Sytuacja przypomina: gęsty, lepki sen, przez który stara się przedostać. Śnieg już sięga do połowy ciała. Odpycha się od zimnych kryształków, chce jeszcze przyspieszyć, lecz sił zaczyna brakować. Ciemna, śnieżna mucha na białej muchołapce.

 

Koniec gry.

 

Żelazny motyl wreszcie go dopada. Przepoławia ciało. Echo rozcinanych kości, błąka się wśród drzew. Śnieg nasącza czerwony znak śmierci. W świetle księżyca jest czarna.

  

>|<

–– Mamo! Spójrz! Jakiego ładnego motylka zrobiłam. Z kolorowej bibułki. Bardzo się starałam.

–– Właśnie widzę. Śliczny.

–– Przyduszę go szpilką do poduszki.

–– Tylko uważaj na rączkę.

>/<

 

Ludność wioski budzą o świcie niepokojące dźwięki. Dochodzą z góry. Jakby metaliczny szum. Prawie wszyscy mieszkańcy wkładają ciepłe ubrania i wybiegają na zewnątrz. Inni patrzą przez okna. Jest słoneczna, piękna pogoda. Na tle błękitu nieba dostrzegają lecące obiekty. Przypominają swoim wyglądem wielkie, ciemne motyle. Tyle tylko, że są z żelaza. Zbliżają się bardzo szybko. Metaliczny odgłos jest coraz wyraźniejszy. Obniżają po skosie lot i niespodziewanie atakują. Wielu ludzi nie dobiega do swoich domów. Napastnicy nadlatują nad ofiary i robią to co zwykle. Przecinają skrzydłami na pół.

  

Po krótkim czasie ulica jest pełna parujących szczątków, strzępków ubrań i niespełnionych marzeń. Na białym śniegu przypominają czerwone, rozłożyste maki. W innym miejscu, na zamarzniętym jeziorze, trzy motyle okrążyły ofiarę. Warują przy ziemi jak krwiożercze drapieżniki. Przesuwają się wzdłuż okręgu, raz na lewo, raz na prawo, uderzając skrzydłami o lód. Człowiek nie ma szans na przeżycie.

 

>|<

–– Tatusiu. W twoim buciku, jest twoja stopa. Czemu leży osobno?

–– Tak, wiem. Uciekaj synku. Tylko się nie poślizgnij.

–– Wezmę ją ze sobą. Jak wrócisz do domku, to ją sobie przyczepisz.

>/<

 

Kobieta biegnie z dziewczynką na rękach. Czują z tyłu podmuch o intensywnym zapachu żelaza oraz metaliczne brzęczenie. Za chwilę bestia jest nad nimi. Przepoławia ciało szybko i sprawnie. Słychać dźwięk przecinanych kości. Dziewczynka zostaje wewnątrz podwiniętych skrzydeł z górna połową matki. Motyl szybuje z wyciekającym strumyczkiem. Po kilkunastu sekundach zawartość zostaje wyrzucona. Dziecko spadając nadziewa się na szpikulec płotu. Krew ścieka po sopelkach lodu.

  

Wiele ludzi wsiada do samochodów. Nie myślą racjonalnie. Są miażdżeni i przecinani wewnątrz. Odgłosy ocierania metalu o metal nie należą do przyjemnych. Tym bardziej, że są to ostatnie, jakie w życiu słyszą.

  

Niektórzy biegną na dach. Nie wiadomo dlaczego. Panika robi swoje. W takich sytuacjach rzadko kto myśli racjonalnie. Motyle spychają ludzi z oblodzonych powierzchni. Inne ich łapią skrzydłami. Wiele części zlatuje na ziemię niczym szkarłatne truskawki do bitej śmietany. Dla atakujących jest to po prostu mordercza zabawa, kryjąca w sobie znamiona zemsty. Ktoś wisi na rękach trzymając się rynny. Podfruwa jeden z motyli i je odcina. Spadającego, gonią cienkie stróżki własnej krwi, cieknące z kikutów.

 

>|<

–– Kochanie. Nie możemy się zatrzymać. Później ją wyplączę.

–– To mnie ciągnie z włosy. Wczoraj byłam u fryzjera, durniu.

–– Tak. Wiem. Nie może ciągnąć. To tylko okrwawiony kikut.

>|<

  

Motyle szybują bardzo nisko. Rozbryzgują krwisty śnieg, odrzucając ludzkie szczątki na boki. Są też inne, dużo mniejsze. W przeciwieństwie do wielkich, te, oprócz ostrych krawędzi skrzydeł, mają dodatkowo sześć cienkich nóg ostro zakończonych. Do patroszenia ofiar i przemiany ich w durszlaki. Wlatują przez okna do mieszkań, rozbijając szyby i niszcząc futryny. Sieją spustoszenie wewnątrz. Wszystkie są niesamowicie szybkie, silne i bardzo wytrzymałe. Potrafią odciąć bokiem skrzydeł ludzkie głowy.

 

Zewsząd słychać przerażone wrzaski. Mieszają się ze wszechobecnym metalicznym zgrzytem. Ludzie mają wrażenie, że biegają pod atakującą, metalową wiatą. Wiele motyli uderza w inne. Potworny hałas jest nie do zniesienia. To coś więcej niż żelazo, gdyż kryje w sobie cząsteczki nienawiści i czystego zła. Jeżeli w ogóle nim jest.

 

Wtem atak się urywa. Odlatują tak samo szybko i niespodziewanie, jak przyleciały.

 

>|<

Ludzie zaczynają debatować: w jaki sposób pokonać takiego wroga. Nic na nich nie działa. To jeszcze nie te czasy wymyślnych śmiercionośnych broni. Tym bardziej wszystkich dziwi, skąd się nagle te stworzenia wzięły.

  

Nagle pewien starzec przypomina sobie, że właśnie w tym miejscu dawno temu wymordowano wiele niewinnych istnień i zostawiono zwłoki na wierzchu na pożarcie dzikim bestiom. Zgromadzeni przypuszczają, że być może są to dusze tych nieszczęsnych ofiar. Słowa: przepraszam, nie zostały nigdy wypowiedziane po tych, co przyszli po nich.

 

–– Posłuchajcie! Należy ułożyć na śniegu napis: przepraszamy za to, że nasi was wtedy zabili.

–– Toż to banał w najczystszej postaci. Wierzycie, że zadziała?

–– A cóż nam pozostało. Układajmy.

–– Mam pytanie natury formalnej. Czy one umieją czytać? I to po naszemu?

 

 >/<

Na odśnieżonym pustym polu, ułożono napis, z czego się tylko dało. Zakończono wieczorem. Wzmocniono okna i drzwi. Mało kto spał tej nocy.

O świcie usłyszeliśmy znane metalowe odgłosy. Najpierw ciche, później coraz głośniejsze. Tym razem wyleciały z gęstej, ciemnej chmury, prawie od razu dostrzegając wiadomość. Szybowały nad nią długi czas. Ich cienie snuły się po ziemi, jakby usiłowały odczytać. Temperatura powietrza diametralnie wzrosła. Zaczął padać deszcz. Tysiące kropel pochłonęły skrzydła.

    

   

>|<Epilog>/<

   

–– Puść tego motyla. Na diabła ci on?

–– Wyrwę mu skrzydełka. O tak właśnie.

–– Zdurniałeś?

–– No coś ty. To fajna zabawa. Zaraz zgniotę, co między nimi.

–– Coś tobie sił brakuje, sadysto.

–– Twarde jak stal.

–– Masz okrwawione palce.

–– A niby od czego?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • rozwiazanie dwa lata temu
    Parafrazując Stephen Hawking, pojawienie się sztucznej inteligencji jest najlepszą, albo najgorszą rzeczą, jaka kiedykolwiek przytrafiła się ludzkości. Prawdziwym ryzykiem związanym ze sztuczną inteligencją nie jest złośliwość, ale kompetencje. Sztuczna inteligencja jest niezwykle dobra w osiąganiu celów, a jeśli te cele nie są zgodne z naszymi, mamy problem. Pozdrawiam.
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Rozwiazanie↔Dzięki:)↔S.Hawking↔Czytałem:)↔Wiele prawdy jest w tym stwierdzeniu. Oby nie mieliśmy nigdy takiego problemu, gdyby.... Co innego współpraca, z obustronną korzyścią. Ale wiadomo, jak to bywa...
    Pozdrawiam?:)
  • Pobóg Welebor dwa lata temu
    Makabryczne, w Twoim stylu. Motyle mają trochę racji ?
    Pozdrawiam ?
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    P.W↔Dzięki:)↔Jeżeli jakikolwiek styl mam?↔Pozdrawiam?:))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania