Opoww *** Osᴛᴀᴛᴇᴄᴢɴᴇ ᴢʀʏᴍᴏᴡᴀɴɪᴇ ᴍᴇʙʟɪ
— Nieznośna droga Szafo. Wystarczy, że ci w dziurce pogmera, to od razu się przed nim otwierasz. A poza tym nie szarmancko wierci kluczem. Chyba blatem go walnę. Kultury nauczę.
— Czy wy w ogóle wiecie, że jestem proroczym taboretem. Wstrzymajcie utarczki, waśnie wasze, bo jeszcze niejeden z was zapłacze.
–– No coś ty! Bzdury pleciesz. Nie inaczej.
–– Ale...
–– Dobra, dobra. Twa mowa głupia, nie mądra wcale. W ten sposób nas nie zabawiaj. Ja z mą lubą poważnie gadam. Bom zakochanym stołem i powiedzieć wolę, że z tym wszystkim porządek zrobię. Nie będziesz mnie zdradzać z durnym ludziem, oraz z jego kluczem, tudzież.
–– Durnyś kochanie. Ludź tylko zagląda do wnętrza. To twej miłości nie umniejsza, gdy ze mnie gadki wyciąga, skarpetki. Na moje wdzięki nie jest on chętny.
–– Czy wy w ogóle wiecie, że jestem proroczym...
–– Ty nam możesz naskoczyć. Stul nogi taboret, bo ci sękiem przypier… na dolę i nie dolę. Nasz temat jest poważny. A skąd wiesz szafo, że nie pożąda twych zawiasów oraz drzwi. No odpowiedz wreszcie mi? Może nawet o twych molach śni?
–– Zmyślasz stole. Przestań wydziwiać, bo naszej miłości będzie koniec. Ja ludzia przecież nie zapraszam. Ma biegać przy przy mnie na golasa? Prawdę mówiąc, wolę go w w gaciach.
–– Czy wy ogóle wiecie…
–– Ten znowu swoje. Aż mnie pod oparciem złość piecze. Jam krzesło wyściełane i szczerze mówiąc mam przesrane. Gdy siądzie na mnie, przydusza tyłkiem. To nic, że na chwilkę. Czasami nawet puszcza gazy. Ma mnie za nic. Na takiego to jeno kaftanik.
–– Jestem gazówka. Chyba kiedyś z miłości skonam, bo na piekarnik jam napalona. Te delikatne, błękitne płomienie. Pieszczą me dziurki. Na żadne skarby nie wymienię. A gdyby ciasto chciało ich wiele, to je spalę na czarny węgielek.
–– Ze mnie biurko intelektem przykryte. Z was najmądrzejsze, sami widzicie. Po co w ogóle z wami gadam. Umiecie tylko głupotą zawadzać.
–– A czy wiecie, że jestem…
–– Taboretem durnym.
–– A czy wiecie, że jutro zrobią z nas trumny. To będzie nasz koniec. Spoczniemy pod ziemią, a zaś na innym każdy poziomie.
–– No nie! Taboret. Co ty gadasz. Normalnie szuflada ze mnie wypada.
–– To znowu ja, maszynka gazowa. Miło z wami konwersować, lecz mnie ten problem nie dotyczy. To wy na dobrą zmianę musicie liczyć.
–– Hej, gazówa. Ty przyszłość przeczuwaj. Twoje ciało z metalu jest. A zatem i ciebie wezmą precz. Jakiś rzeźbiarz niewyżyty, zrobi z ciebie do trumien uchwyty.
Itd...
Komentarze (3)
Bardzo przyjemny tekst z ciekawym rytmem. Opowiada o zwykłych meblach w sposób niezwykły, nieco komediowy, co bardzo do mnie przemawia. Pięć.
Pozdrawiam!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania