Opoww *** Niewdzięczny Ząb
Inna wersja tekstu z↔2.11.2017
---------------------------------------
Budzi mnie krzyk w zębie.
Wrzeszczy jak opętany. Aż czuję zgrzytanie sąsiadującej plomby. Wsadzam palucha do gęby i głaszczę gościa po szkliwie, mając nadzieje, że jakoś ulżę jego cierpieniu. Nawet szudram na całego. A on nic. Nadal się wydziera. Małe to takie, żółtawe, a głośne jak stado dzwonów, w pijanej dzwonnicy. Aż mnie od tego hałasu, głowa rozbolała. Ślepa kiszka to już zupełnie nie wie, co jest grane, bo biedna nic nie widzi, przez te kłębowisko podrobów.
Ząb, który nadal wrzeszczy i narzeka, niczym diabły przy pustych kotłach, postanawia iść ze mną do specjalisty, który jemu mnie usunie.
Nie mam nic przeciwko temu, bo cały ten tumult, jest nie do zniesienia, na czymkolwiek.
Siedzę razem z zębem w gabinecie na fotelu. Niby nic takiego dziwnego. Odrobinę jestem zaskoczony wyglądem specjalistów. Dwa ogromne zęby siekacze, w białych kitlach, mają chyba z dwa i pół metra wysokości oraz gryzący wygląd. Każdy stoi na wielgachnym korzeniu. Kiwają się na wszystkie strony, ale jakoś zawsze wracają do pionu.
Jedyne pocieszenie to takie, że im z oczu nie źle patrzy, bo takowych nie mają. Za to posiadają dwie ręce, z muskułami na kształt, plomb. Tym jestem bardziej zaskoczony, bo zęba z kończynami, przyszło mi widzieć, po raz pierwszy. Uśmiechają się przymilnie, srebrnymi koronkami korygującymi zgryz. Za nimi na ścianie wiszą dwie skrzyżowane szczoteczki do zębów, pokaźnych rozmiarów.
Zupełnie niespodzianie, wyrywają mnie z zęba.
Teraz biedak jest cicho, bez wrośniętego człowieka, czyli mnie. Przestałem go boleć. Trochę jednak za wcześnie, wstecznie pożałowałem. Domniemam, iż zaplanował zemstę za udrękę. Widzę, jak zaczyna rosnąć. Po chwili jest taki wielki, jak jego ziomkowie. Zauważam, że złowrogo na mnie popatruje, bo mu nagle z tej ulgi, oczy wyrosły. Wściekle macha korzeniem, niemiłosiernie drapiąc podłogę, dźwiękiem paznokcia po tablicy i śpiewu łabędziej kosy.
Nie upada skubaniec. Popatruje na swoich współbraci. Kiwają przytakująco.
Rzuca się na mnie. Podskakuje wysoko, a spadając, skręca korzeń pod kątem prostym i przebija nim moje ciało. Za chwile, poprzez mokre flaki, wykukuje owe narzędzie z tylnej części oparcia fotela. Kukułka z zegara, której czas już minął.
Jestem niczym uroczy motylek w gablocie, przyszpilony szpilką.
Ostatni widok jaki dostrzegam,
jest na wskroś banalny.
Szkielet szczoteczki tańczącej z zębami.
Komentarze (15)
To dawny tekst, lecz trochę zmieniony i z innym zakończeniem:)
Pozdrawiam?:)
Kłaniam się :)
Pozdrawiam ?
Później już poszło łatwo z czterema korzeniami........
Fajnie, że zdołałem poszudrać:)↔Pozdrawiam?:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania