Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 10
Pierwsze gromy
– O Arkturosie, co za ziąb… Ssss… – skomentował Kal i potarł ręce, energicznie stąpając z nogi na nogę: przeciąg na wysokich murach klasztoru dawał mu się we znaki, a jesienna aura potęgowała odczucie chłodu. – Jeszcze tak o suchym pysku… Ehh… No cóż. – Zmienił ton na bardziej energiczny. – Służba nie drużba, na żołd trzeba za-za-zapracować – zaszczękał zębami.
Na szczęście fala ciepła wędrująca znad rozgrzanego ciasnego miasta, dała chwilę wytchnienia spiętemu drgawkami ciału.
– Przyniosłam ci koc – orzekł miły delikatny i nieśmiały głos.
– Milena? – Kal spojrzał na kształt, wyłaniający się z wejścia do stołpu. Karevis ubrana w surowe zakonne szaty wkroczyła w światło księżyca, niosąc zwiniętą w rulon tkaninę.
– Pomyślałam, że może ci się przydać. – Nie patrzyła mu w oczy. – Odłożę na blance. – Strażnik doskoczył do niej z chyżością młodego zająca.
– Nie obchodzi mnie koc. – Złapał ją za rękę. – Spójrz mi w oczy! Dlaczego nie odpowiadasz na listy? Dlaczego mnie unikasz?! – podniósł głos. – Chodzi o tamto…? Nie wiem, co się stało! Ja taki nie jestem. Przecież wie…
– Wiem – przerwała mu Milena. – Ja też nie.
– To nie możemy po prostu, zapomnieć? Uznać to za jakiś, nie wiem… Impuls?
– Ja też nie wiem… – wyszeptała.
– No dobra, jak już sobie wszystko poukładasz, to ja tu będę czekał i… – Milena nagle przylgnęła do niego i wtuliła twarz w skurzaną zbroję osłaniającą tors. – Naprawdę jest zimno – skomentowała, bo wypadało coś powiedzieć.
– No dobrze. – Zaśmiał się i pogłaskał ją po głowie. – Pierwsze koty za płoty.
Karevis głośno pociągnęła nosem i gwałtownie zadarła głowę. Jej oczy zaognił gniew.
– Znowu paliłeś! – Odstąpiła od niego. – Przyznaj się, Kal! Czuję dym!
– Nie… Przysięgam – zarzekł się, uderzając w mostek tak mocno, że aż zakasłał. – Od tygodnia jestem czysty – oświadczył i pociągnął nosem. Wiatr uderzył kolejną gorącą falą. – Faktycznie, czuć dym i to bardziej niż zwykle.
– Kal, zobacz. – Milena wskazała zatopiony w mroku horyzont, daleko na południe od Telmonton. Na pograniczu lasu Sunden, punkt po punkcie, zapalały się kolejne świetliste plamy, które zlewały się w większe skupiska.
– Czy to pożar? – spytała Milena, kurczowo ściskając jego ramię.
– Nie… Nie sądzę, nie o tej porze roku, kiedy jest tak mokro.
*******************************************************************************
– Zemma! Kahia!
– Tak, Matko Sainik!
– Goniec doniósł, że od strony Planfert zbliża się duża fala rannych.
– Będziemy gotowe! – oświadczyła medyczka, a Zemma zawtórowała jej pewnym skinieniem głowy.
Tatiana wzięła głęboki oddech i położyła ciężką dłoń na ramieniu podopiecznej. – Nie będziecie: na to nie można być gotowym, ale wiem, że dacie radę. – Uśmiechnęła się smutno i ruszyła w kierunku bramy.
Mistrzynie pobiegły przekazać wieści adeptkom, pochłoniętym pracą przy rannych z telmiańskiego zwiadu. Większość konnych, którzy uszli z zasadzki Sungardzczyków pod Planfert, ulokowano w sanktuarium Arkturosa. Kaplicę uprzednio opróżniono z ciasnych ław do modlitwy, a w ich miejsce wstawiono zapasowe prycze, zaś podłogę wyłożono derkami i kocami. Matka Sainik uznała, iż bliskość świętego tryptyku doda otuchy obrońcom Telmonton.
Dzień był pochmurny, a w powietrzu kłębiła się groza nadchodzącej wojny. Tatiana skręciła w pas arkad otaczających dziedziniec z rozstawionymi namiotami, w których zgromadzono zapasy: koców, prycz oraz dzbany świeżej wody i alkoholu do dezynfekcji. Zakonnice, pod nadzorem Kahii de-Roj, zorganizowały również kilka stanowisk do prostych zabiegów.
W odwecie za zajęcie miasta, niespełna tydzień temu, telmiańska piechota ruszyła pod Planfert i starła się z Sungardem. Tysiące mężczyzn zwarło się na polu bitwy niczym krwawe kleszcze z pik, berdyszy, mieczy i halabard. Co gorsza, wojska zgromadzone na przełęczy Iwry, zamiast ruszyć na Watenfel, podążyły wzdłuż Baskiru i wkroczyły na telmiańską ziemię od północnego zachodu.
Pierwszy rzut rannych to zaledwie mały oddział; przedsmak tego, co ma nadejść, pomyślała Matka, gdy omiotła dziedziniec wzrokiem. Wiedziała, co oznacza wojna: przed nią uciekała z Oruun jako mała dziewczynka.
Minąwszy gwarny plac, Tatiana zeszła do piwnic, gdzie Perl i Milena szykowały magiczne medykamenty. Pomagało im kilka adeptek: młodych dziewcząt, nie więcej niż po kilkanaście wiosen na karku, które szukały w klasztorze swojego miejsca na świecie.
Przepraszam was dzieci, pomyślała Matka i podeszła do zaabsorbowanych pracą mistrzyń.
– Ile hepatytów udało ci się naładować, Perl? – zwróciła się do zbrojmistrzyni Odin, która zliczała i kontrolowała niewielkie obręcze z aktywnego zielonego minerału.
– Tuzin.
– Dobrze, przyda nam się dodatkowy czas; opatruj tych, którzy się wykrwawiają i zszywaj rany.
Perl przełknęła nerwowo ślinę. Do tej pory tylko pomagała Kahii w przyklasztornej przychodni.
– Mileno… Wspominałaś, że masz pomysł jak wykorzystać swoje zdolności.
– Tak, Matko Sainik. Na razie przygotowałam jedno wiadro, na próbę. – Mistyczka wskazała kubeł wypełniony gliniastym szlamem w cielistym kolorze. – W biblioteczce Sebil znalazłam zaklęcie na przemianę mieszaniny węgla, wody i wapnia w substancję do zapełniania głębokich ran i tamowania krwawienia. Wystarczyło zmieszać z odrobiną piasków z ołtarza, wzbudzić szarą zmianę i…
– Dobrze. – Tatiana chwyciła ją za ramiona. – Dorób jeszcze więcej… Ile zdołasz.
– Matko, o co chodzi? – spytała Karevis, a Tatiana opuściła głowę.
– Ponoć rzucili pasiaste niedźwiedzie na naszych. – W jej oczach zakręciły się łzy, co było tak nietypowe, jak śnieg w gorący letni dzień. – Ja wiem, co Wulfiry robią z przeciwnikami… Nie mają litości – wyjaśniła Tatiana, przyciągnęła Perl do siebie i przytuliła obie dziewczyny.
– Bądźcie silne.
Trębacze przy zewnętrznej bramie obwieścili nadchodzący konwój z rannymi, którzy nadawali się do transportu – a przynajmniej tak powinno być. Telmiańscy wojownicy z założenia mieli się podleczyć w mieście i wrócić do walki na froncie.
Wszystkie trzy kobiety zebrały przygotowane magiczne narzędzia i szybko ruszyły w stronę zewnętrznej bramy: wielkich mosiężnych wrót rozwieranych przy pomocy tego samego mechanizmu łożysk tocznych, co te w sanktuarium.
Adeptki wraz z medyczką Kahią czekały cierpliwie na dziedzińcu. Atmosfera tętniła szeptanymi modlitwami i kłębiącym się strachem.
– Otworzyć wrota! – krzyknęła Tatiana do strażników na murach. Skrzydła zaczęły wydawać pociągły metaliczny odgłos, zupełnie jakby zawodziły nad losem rannych. Wozy czekały już u wejścia wraz z korowodem zatroskanych kobiet, które desperacko szukały swoich bliskich.
Jęki i krzyki wdarły się pierwsze, tuż za nimi podążył smród fekaliów i zgnilizny.
– Arkturosie, mniej nas w opiece – wyszeptała Matka i pocałowała medalik z runą zmiany uwieszony na szyi – Zaczyna się.
Komentarze (1)
Poncki - Zwycięzca poprzedniej Bitwy proponuje tematy:
1) W pogoni za spadającymi kartkami kalendarza
2) Podróż w nieznane
Termin zakończenia jest - (11.12.2022).
Więcej na Forum:
ttps://www.opowi.pl/forum/lbnd47-w1538/
I na Profilu w zakładce O mnie:
https://www.opowi.pl/profil/lbndrabble/
Literkowa
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania