Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 5
Udało się!
Owocowy zapach porzeczek i malin ciągnął się za zbrojmistrzynią Odin jak wonny warkocz. Gdy przechodziła przez bibliotekę, pulchna niewysoka siostra Zemma zaaferowana jakimś rycerskim romansidłem, oderwała wzrok od książki i obrzuciła Perl zazdrosnym spojrzeniem. Towarzyszyło ono dziewczynie aż do czytelnianej alkowy z zamaskowanym portalem.
Przyjemna bryza z rezonującej po drugiej stronie piaskowych wrót magii wieczności pogłaskała zieloną aurę zbrojmistrzyni. Jednak z każdym pokonanym schodkiem przychylna domena ustępowała drażniącym uderzeniom astralnej szarości.
Milena Karevis, trzymając otwarte tomiszcze, wysycała mocą krąg wzbudzeń usypany ze sproszkowanej perły pustyni. Ścieżki pyłu odchodzące od zamkniętej obręczy formowały znaki dyktowane siłą woli mistyczki, a słowa Pierwszych mobilizowały magię do posłuchu.
– Wiedziałam, że to twoja sprawka! – stwierdziła głośno Perl, anonsując swoje nadejście. – Od samego rana czuję ciężkie, wysycone astrą powietrze.
– Przepraszam – oświadczyła Milena i zamknęła grymuar obity w barwioną jagnięcą skórę. – Matka Sainik nakazała mi ćwiczyć nad teleportami. Nie chciałam zmarnować takiej okazji, choć taki odruch dobrej woli nieco mnie martwi.
– Być może od teraz będziemy doświadczać więcej łask ze strony Tatiany… – obwieściła enigmatycznie zbrojmistrzyni Odin i wręczyła Milenie soczyste jabłko, nadgryzając jednocześnie owoc trzymany w drugiej dłoni.
– Co masz na myśli?
– Nasza Mateczka nie wróciła na noc – wyrecytowała śpiewnie Perl.
– Czyli wicehrabia się spisał – westchnęła Milena i uciekła myślami na blanki: do Kala.
– Na to wygląda. A ty… Jak ci idzie? – spytała Perl, spoglądając na rozbudowany krąg wzbudzeń usypany na kamiennej posadzce.
– Wczoraj wygrzebałam rozprawkę o przeskokach astralnych z prywatnej biblioteczki Sebil. Treść tak mnie pochłonęła, że nie mogłam spać, więc przeszłam z teorii do praktyki. – Milena nadgryzła jabłko i odłożyła resztę owocu na niewielkim stoliku.
– Kontynuuj, proszę: zaintrygowałaś mnie. – Zbrojmistrzyni chrupnęła ostentacyjnie i przysiadła na balustradzie, która wyznaczała krawędź ołtarza.
– Wyczytałam, iż krąg musi być proporcjonalnie większy od masy teleportowanego obiektu; jest nawet wzór, zobacz – Karevis pokazała przyjaciółce zażółconą stronicę.
R= M{oz}/Ti
– To nie dla mnie – Perl odwróciła wzrok, zupełnie jakby Milena pokazała jej coś mocno nieprzyzwoitego – ale na twoje czary-mary popatrzę – dodała z półuśmiechem na buzi.
– To trzymaj kciuki. – Milena zakasała rękawy szarego habitu i złożyła palce wskazujące i kciuki w trójkąt. Jej oczy spłynęły metaliczną szarością. Pomieszczenie wypełniło wzbudzone pole zmiany, na tyle silne by poderwać drobiny kurzu, które zmieniły się w ledwo dostrzegalną chmurę kształtów i kolorów.
– Har Gannaret – rzuciła zaklęcie, formując słowa Pierwszych. Runy z wykreślonymi znakami przełamania zabłysły bladym światłem. Portal rozmył rzeczywistość. Kamienna podłoga wewnątrz zyskała eteryczny wygląd.
– No dobra, czas na naszego ochotnika. – Karevis chwyciła przygotowany worek ziemniaków i pchnęła go w portal. Torba powoli zapadła się w niebyt pochłonięta przez rozmytą fakturę podłogi.
Mistyczka zagryzła wargi.
Stłumiony huk dobiegł z góry. Obie odruchowo zadarły głowy.
– O kurde. Udało się! – wrzasnęła radośnie Milena. – Pilnuj portalu Perl! – nakazała przyjaciółce i ruszyła w stronę wyjścia.
– Pilnuj!? A co on niby może zrobić! Ucieknie!? – Zbrojmistrzyni z niepokojem spojrzała w migoczącą otchłań.
– Zapaść się – odkrzyknęła z dystansu Milena i przebiegła przez piaskowe wrota, w pośpiechu mijając skupioną na czytaniu siostrę Zemmę, która tylko burknęła coś pod nosem i pokręciła głową.
Chwilę później zdyszana mistyczka, dopadła do swojej celi, wparowała do środka i szybkim gestem aktywowała magiczne latarenki rozwieszone na ścianach. Worek z kaplicy leżał na środku pomieszczenia: przewrócony i spłaszczony – ale cały. Pod nim migotał rozmazany obraz poskręcanej rzeczywistości.
– Udało się… Ha! – wykrzyczała w tanecznym obrocie.
– Karevis? – Z migoczącej tafli, dobiegł znajomy głos.
– Perl?
****************************************************************************
– O tak... Już ja pamiętam ten twój portal. – Sebil ostentacyjnie uderzyła się w czoło. Matka Karevis zdusiła wybuch śmiechu i tylko lekko parsknęła.
– Doprawdy nie wiem, o co ci chodzi, Sebil – skłamała Milena delikatnym niewinnym głosikiem i uciekła wzrokiem na tacę z resztką ciasta.
– Wiesz, wiesz! Ten przeskok był tak niestabilny, że podłoga przez lata pluła we mnie twoimi gratami – sarknęła Bruka.
– Ekhe… – Matka Karevis zakrztusiła się wypiekiem. – Przestań, Sebil, bo się uduszę. Idę po herbatę; zaraz wracam.
Milena, otrzepując habit z okruchów, opuściła kaplicę Arkturosa, żeby zaparzyć imbryk kojącego naparu. Sebil obróciła się na wyczarowanym krześle i spojrzała w pustą twarz posągu Boga Zmiany.
– O tak… – westchnęła i oblizała wąsy. – Pamiętam ten portal, i dobrze wiem, co z niego wylazło.
************************************************************************
– A teraz, co kombinujesz? – Perl spojrzała na opatrzoną glifami, rozmytą dziurę, która falowała na granicy istnienia, mieszając obrazy z obu stron przeskoku.
– Ustabilizowałam ujście portalu – orzekła Karevis, gapiąc się hipnotycznie w migoczącą nicość na środku swojej celi. – Teoretycznie, skoro mnie słyszałaś, to możemy założyć, że portal działa w dwie strony.
– Teoretycznie? – spytała zbrojmistrzyni.
– Sprawdzimy to. – Milena podeszła do komódki, stojącej nieopodal skromnego posłania i zdjęła z niej słój, w którym siedziała mała szara myszka.
– Złapała się wczoraj w pułapkę. Miałam ją wynieść za klasztor, ale…
– Rozumiem, że zgłosiła się na ochotnika – zgadła Perl i wzdrygnęła na widok gryzonia: owady, płazy, myszy i małe gady; wszytko, co piszczy, bzyczy lub syczy, przyprawiało ją o ciarki.
– Idź do kaplicy i daj znać, jak będziesz gotowa.
– Skoro muszę. – Perl przewróciła oczami.
– No już, już… Nie marudź – Milena niemal wypchnęła przyjaciółkę za drzwi i wróciła do swojej części portalu.
– Nie martw się, maleństwo – powiedziała do myszki, którą oswobodziła ze szklanej klatki. – Na pewno wszystko się uda – bezczelnie skłamała gryzoniowi prosto w pyszczek.
– Jestem! Miejmy to już za sobą! – krzyknęła Perl z wnętrza kaplicy. Tembr jej głosu brzmiał bardziej basowo niż w rzeczywistości, jakby wyrwa rozciągała głoski w czasie. Stała nad portalem, gotowa stoczyć walkę na śmierć i życie. W ostatniej chwili zreflektowała się i pochwyciła tom Mileny odstawiony niedaleko ołtarza. Teraz była gotowa na puchatego, piętnastogramowego potwora, który miał wyleźć ze szczeliny.
– Idzie! – odkrzyknęła Karevis i lekkim rzutem wepchnęła myszkę do portalu. Zaciskając kciuki, poprosiła Arkturosa, żeby gryzoń posiadał wszystkie kończyny, i wnętrzności wewnątrz ciała, kiedy pokona przeskok.
– AAA!!
– Perl?
– A masz, ty włochata paskudo! – pociągły, oddalający się pisk przedostał się przez portal.
– Perl, czy z myszą wszystko w porządku?
– Jakby to ująć… Kiedy wyskoczyła na mnie, była całkiem żywa… Niestety spanikowałam i grzmotnęłam ją twoją księgą. Wylądowała u ciotki w ołtarzu.
– I?
– Leży i drga spastycznie… ale to raczej od uderzenia. Prócz tego wygląda na całą.
– No dobra, raz się żyje… Idę do ciebie Perl! Tylko mnie nie bij. – Karevis weszła do kręgu. Aksamitna ciemność wyparła obraz otaczających ją ścian i zamknęła mistyczkę w nieprzeniknionej nicości. Kilka sekund absolutnej ciszy i pod nogami Mistyczki wybuchło światło. Blask uformował plamę, która rozrosła się i pochłonęła całą przestrzeń. Milena zacisnęła powieki. Gdy poczuła solidne podłoże pod trzewikami i znajomy zapach owocowych perfum, otworzyła oczy.
Stała w kaplicy. Latarnie i znicze tliły się spokojnym światłem. Obmacała się od stóp do głów: była cała i bez nadprogramowych kończyn. Rozejrzała się po pomieszczeniu.
– Perl!?
Zbrojmistrzyni nie było w pobliżu, ale od strony schodów dobiegł znajomy głos:
– Sprawdzałyśmy portal i ona do niego weszła. To już kilka godzin; nie wiem… Nie wiem, co się stało!
Spanikowana Perl i Matka Sainik wpadły do kaplicy. Tatiana zbiegła po schodach na boso, podtrzymując wieczorową suknię tak, żeby nie skręcić przez nią karku.
– Milena! – Uradowana Perl rzuciła się na szyję osłupiałej ze zdziwienia mistrzyni Karevis. – Gdzieś ty była! Tak się martwiłam. – Rozpłakała się.
– O czym ty mówisz, Perl? – Karevis wzięła w dłonie zapłakane policzki przyjaciółki. – Przecież przeszłam przez portal w mgnieniu oka.
– Nie było cię trzy godziny – oznajmiła zbrojmistrzyni, pociągając nosem. – Tak się bałam; nie wiedziałam, co robić i pobiegłam po Matkę.
– I, co dziwne, doskonale wiedziała, gdzie mnie szukać. Wścibska wydra – fuknęła Tatiana.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania