Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 9
Sojusze, układy i inne dyplomatyczne gierki.
– Co widzisz, Olbrat? – spytał towarzysza zakamuflowany telmiański jeździec, podczas gdy drugi ze zwiadu spoglądał na przełęcz Iwry poprzez lemachiański wynalazek zwany lunetą.
– Cicho! Daj ich zliczyć, Il! – Olbrat zganił nadpobudliwego kolegę i odtrącił jego rękę sięgającą po wizjer.
Obaj leżeli na niewysokim pagórku wpasowani idealnie w trawiaste, stepowe otoczenie. Wytresowane konie stały spokojnie, ukryte w gęstych leszczynach.
– Będzie ich jakieś… – pocmokał zwiadowca z lunetą. – Kilka setek, trochę ciężkiego sprzętu też jest. Dopiero się zbierają – wywnioskował i odsunął od oka polerowane szkło osadzone w podłużnym drewnianym wizjerze.
– Pokaż! – Il wyszarpał mu ustrojstwo i szybko spojrzał przez szkiełko. – Sungard jak nic coś knuje, ale zaraz… Nie widzę tych pasiastych potworów.
– Może Wulkirzy jeszcze nie dotarli: zwykła konnica jedzie szybciej. Zresztą i tak mamy po co przyjechalim. Chodź, Il – Olbrat klepnął młodzika w plecy – wracamy zameldować.
****************************************************************************
– Zatem, diuku Lindenie… – przemówiła Hrabina po tym, jak cała rada wraz z obecnym ambasadorem Nuratem Zemirem wysłuchała raportu zwierzchnika sił zbrojnych. – Wszystko, o czym mówił kadi to prawda – stwierdziła, przykrywając usta wachlarzem.
– Niestety tak, hrabino Kadmantel – oświadczył Linden i spochmurniał, a mocne rysy na zeszpeconej paskudną blizną twarzy, dodawały mu jeszcze więcej powagi. Nawet kalcytowe kanefory otaczające stół w kształcie podkowy sprawiały wrażenie poruszonych.
– Jeśli panie i panowie pozwolą – podjął kadi Zemnir. – Przejdźmy do celu mojej wizyty: nie chciałbym nadużywać gościny hrabiny Kadmantel.
– Proszę się nie przejmować takimi drobnostkami, kadi – zatrzepotała zalotnie rzęsami zza turkusowego wachlarza.
– Tak, do meritum, ambasadorze – sapnął niespodziewanie król, który był nadzwyczaj pobudzony i do tego trzeźwy.
Ambasador Nurat zwinął pożółkły pergamin i rozpoczął od wstępu historycznego, co oczywiście nie sprzyjało skupieniu.
– Pewnie znowu mu cyrulik nawsadzał, że jak nie przestanie chlać, to nie dożyje czterdziestej wiosny. Zobacz, Arczi, jak mu się ręce trzęsą – wysyczała hrabina do diuka Artwella, który otaksował króla wzrokiem i zrobił wredny uśmiech.
– Proszę spojrzeć, jak mu oczy krwią podeszły, hrabino… Oj chcą te oczy gorzałki, chcą.
Kadi Nurat w końcu dotarł do oświadczenia zarządczyni Watenfel, Adalin Hert.
– Zatem, powołując się na podpisane traktaty o wzajemnej obronie, Mas-Tanas Hert prosi o wsparcie militarne przy odparciu agresora i wzywa Księstwo Telmonton do obrony granic republiki Belantres. – Zakończył przemówienie, zwinął dokument i schował go do skórzanego tubusu.
– Czyli reasumując… – odezwał się diuk Linden, przerywając ciszę, która nastała. – Rządczyni Watenfel prosi nas o niesprowokowany atak na siły cesarstwa zgromadzone na przełęczy Iwry?
– Wojska Sungardu najpewniej niebawem przekroczą rzekę, naruszając granice waszego sojusznika. To chyba można uznać za prowokację, czyż nie?
– Ambasadorze – inicjatywę przejęła Hrabina – nie uważa pan, iż reakcja Mas-Tanas Hert jest mocno na wyrost? Rozumiem troskę o naród, ale wpierw należy użyć własnych sił, nim powoła się na zobowiązania i układy; tym bardziej, iż wojska przy Iwrze są jeszcze w rozsypce.
– Hrabino, moja Pani pragnie zapobiec rzezi na ludności osiadłej pomiędzy Watenfel a Baskirem. Niestety przy zagrożeniu atakiem od strony gór, oddziały Białych Kruków nie mogą opuścić walońskiej stolicy i jej przedmieść.
– Dlatego Belantres chce przenieść rzeź na nasze ziemie! – oburzył się diuk Artwell.
– Z całym szacunkiem, to na pewno nie jest intencją mojej Pani.
– A co na to reszta rady Mass-Tanas? – spytała Matka Sanik, mierząc kadi Zemnira przenikliwym spojrzeniem.
Miała nadzieję, iż zdradzi go mowa ciała. Niestety ambasador przez lata bronił interesów kolonii w Taledark, gdzie udoskonalił sztukę niebywałej powściągliwości emocjonalnej: w belantrejskiej stolicy musiał być odporny na prowokacje zarówno werbalne, jak i astralne.
– Rada jest jednogłośna: Mas-Tanas Hert, pozostaje w ciągłym kontakcie z sojuszem Pięciu Wież – odpowiedział natychmiast kadi. Nie towarzyszyły temu żadne emocje, tym samym upodabniając go do lemachiańskiego automatu, który odpowiada na pytania po wrzuceniu srebrnej darcji.
– Ambasadorze, diukowie, Hrabino, Matko Sainik. – Głos zabrał niewysoki diuk Halendor, który jak zwykle z dumą prezentował kolorowe, barwione pióra wetknięte w elegancki kapelusz z zakrzywionym rondem i wyszytym telmiańskim herbem.
– Logika nakazuje naradę przed taką wielką decyzją. – Wszyscy wokół stołu przytaknęli.
– W takim razie, za przyzwoleniem, zostawię zacnych państwa z ich myślami – oświadczył kadi, oddając pokłon. – Pragnę jednak prosić o decyzję do jutra: odpowiedź Watenfel na szykowaną agresję uzależniona będzie o tego, co poczyni Telmonton. Sungard nie pozostanie w pobliżu przełęczy zbyt długo. – Ukłonił się ponownie i opuścił bogatą komnatę odprowadzony spojrzeniami i ciszą, która aż kipiała od emocji.
Wrota zatrzasnęły się z pociągłym zgrzytem.
– Bezczelny, magiczny szarlat… – zaczął złorzeczyć Artwell.
– Panowie diukowie, panie – przerwał mu Halendor. – Nim damy upust emocjom to proszę, złapmy kilka głębokich oddechów. Przed nami decyzja wysokiej wagi: decyzja, która zdeterminuje przyszłość naszych relacji z Belantres, i być może, też naszą.
Hrabina gwałtownie złożyła wachlarz. Jej mina nosiła ślady gniewu maskowane przesadnym makijażem, podobnie jak zmarszczki wokół ust i podbródka.
– Dla mnie odpowiedź jest jasna: odmowa – oświadczyła chłodno. – Tutaj nawet nie ma mowy o żadnym ataku, a z kilkoma setkami zbrojnych Belantres i jego magicznie wspomagane wojsko, powinno sobie poradzić bez większych problemów.
– Prawda! – krzyknął Artwell, który w przypływie emocji zareagował impulsywnie.
– Przyjaciele… – Halendor oparł ramiona o wiekowy amarantowy blat. – Macie oczywiście świadomość, że odmowa będzie zerwaniem sojuszu?
Diuk Linden nie wytrzymał:
– A po co nam sojusznik, który nie potrafi się obronić przed niespełna tysiącem zbrojnych?! Powiem więcej, Halendorze… Taki sojusznik jest jak kula u nogi! Dziecko, którego trzeba ciągle pilnować! Ot co!
– Matko Sainik, wiem, że zakon nie jest zobowiązany do militarnego wsparcia w trakcie agresji, ale co Matka o tym sądzi?
– Halendorze, uważam, że coś tu nie gra… Samo wezwanie do wsparcia jeszcze przed faktycznym atakiem jest dla mnie dziwne. Rozumiem rządczynię Adalin, ale my też mamy swój naród i w jego interesie powinniśmy działać. – Nastała chwila wyczekującej ciszy. – Niestety zgadzam się z diukami i Hrabiną, Halendorze: nie widzę powodu do wszczęcia wojny.
– Zatem zawezwijmy ambasadora Zemnira.
****************************************************************************
Wieczór był stosunkowo parny jak na tę porę roku, a w oddali, nad górami Tanagar, niebo rozdzierały świetliste błyski.
Zanosi się na burzę, pomyślał kadi Nurat Zemnir i zboczył z głównego traktu, by przeczekać noc w pobliskiej gospodzie, gdzieś w połowie dystansu pomiędzy starożytnym mostem na rzece Baskir a telmiańską stolicą.
Mógł co prawda pozostać w gościnie u Hrabiny, która nie szczędziła mu udogodnień, jednak obawiał się, iż decyzja telmiańskiej rady, z którą pognał w stronę Watenfel, uległaby zmianie. Nie mógł na to pozwolić: sprawa była zbyt wielkiej wagi.
Mokry od deszczu, który zaczynał kąsać zimnymi kroplami, przekroczył próg gospody. Wewnątrz było stosunkowo pusto, tylko kilka zaciekawionych, nieco otumanionych spojrzeń powędrowało w jego stronę. Pokłonił się stałym bywalcom tego „zacnego” przybytku i przysiadł przy wolnym stoliku w kącie sali.
Służka dobiegła do niego ze zwinnością sarny.
Dobrze odziany, wygląda na bogatego, a takim warto dogodzić, pomyślała Mija, zwana Stokrotką.
Nurat zamówił jedynie puchar rozwodnionego wina i trochę strawy, ale na koniec nie zawiódł dziewczyny i zostawił pokaźny napiwek.
Izba, którą wynajął, była malutka i skromna: prycza, koc, poduszka wypchana gęsim pierzem, komódka i lampa oliwna. Nie czuł się zawiedziony: na nic więcej nie liczył za taką cenę.
Wpierw uwolnił aurę i magią oczyścił posłanie, następnie siłą woli rozniecił płomień w lampie i przysiadł naprzeciw niej. Jego oczy mieniły się od poblasków astralnej czerwieni; przypominał bestię czyhającą na ofiarę w mrocznej kniei.
Wyłożył na blat oliwkowy kryształ i kawałek kredy, którą następnie obrysował kamień, szkicując wokół niego miniaturowy krąg wzbudzeń.
Kiedy skończył, odstawił rysik, ułożył dłoń na kamieniu i zamknął oczy. Jego myśli skupiły się na kobiecie, wobec której odczuwał szacunek i bał się zarazem. Obrazy wspomnień ułożyły się w stabilną wizję.
– Kadi Nurat – pozdrowiła go mocnym altem.
– Mass-Tanas Adalin, przynoszę wieści, które nie mogą czekać.
– Jak mniemam dobre?
– Zaiste: Telmonton odmówiło wsparcia; stare traktaty już nas nie wiążą.
Komentarze (5)
Profesjonalny sposób pisania muszę przyznać.
Pozdrawiam :-))
"zatrzepotała zalotnie rzęsami zza pozłacanego, turkusowego wachlarza" może faktycznie odpłynąłem z tym opisem :)
Chyba magiczne rzeczy, tajemnicze, niezrozumiałe najbardziej pociągają .. "zrobić coś siłą woli" to ciekawe ale i też przerażające mieć takie zdolności trzeba by dobrze nad nimi panować, żeby komuś coś złego nie wyrządziły.
Co do sposobu pisania, to życzliwe duszyczki z Opowii mnie musztrują - tak, takie też tu są:) - dzięki temu idzie mi coraz lepiej.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania