Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 5
ROZDZIAŁ I: Pierwszy Kontakt z Rzeczywistością
Kolejny dzień podróży do Telmonton dobiegał końca. Słoneczny półokrąg zalewał przestrzeń leniwą czerwienią, a idealną krzywiznę horyzontu zakłócały jedynie korony drzew mącące urok zachodu swoim postrzępionym zarysem.
Nawet za dnia przeprawa przez gęsty pierwotny las Sunden stanowiła o wiele większe wyzwanie niż jazda wzdłuż traktu – nie wspominając już o przekroczeniu granicy polesia po zmroku. Podejmowanie ryzyka nie miało sensu, a po nocy pod gołym niebem i tak potrzebowali postoju z prawdziwego zdarzenia; potrzebowali gospody, jakościowej paszy, ciepłej strawy i porządnych sienników. Co prawda Pieśniarze przywykli do długich patroli pogranicza, dni spędzonych w kulbace i nocy pod gołym niebem a ich kelce wytrzymywały więcej od zwykłych koni, ale Selekta i Lejla na swoich klaczach to inna para chodaków.
Większość trasy poprzedzająca szeroką dąbrowę wiodła wzdłuż szlaku kupieckiego pomiędzy rozległymi sadami prowincji Dalon. Kilkugodzinny kłus wśród identycznych karłowatych drzewek i krzewów, przygnębiał monotonią nawet konie, dlatego rycerze co pewien czas przyspieszali do krótkiego galopu – zwierzęta miały trochę rozrywki a i jeźdźcy nie przysypiali w siodłach.
Na ostatnim odcinku zwolnili do stępu: nie było sensu, żeby męczyć zwierzęta skoro do karczmy pozostało niespełna dwie godziny powolnej jazdy.
Lejla aktywowała wisiorek, który roztoczył ciepłe światło i korzystając z delikatnej rytmicznej jazdy oddała się lekturze. Po kwadransie znudzona Selekta zrównała tempo swojego wierzchowca z karuską czarodziejki.
– Co jest takiego w tym zwoju, że gapisz się na niego z taką fascynacją? – zagadnęła, łypiąc okiem na treść pożółkłego pergaminu.
Pismo uwiecznione na wąskim rulonie z gaszonej koziej skóry składało się z łukowatych grubych linii gdzieniegdzie postemplowanych drobnymi piktogramami.
– Niedawno udało mi się zakupić pewien tekst w języku Starszych. Takie artefakty to prawdziwa rzadkość w obecnych czasach – wyjaśniła Arkanistka, przesuwając palcem po rzędach symboli. – Próbuję przetłumaczyć zawartość, ale każde zdanie jest jak układanka. Często znaczenie wyrazów determinują kolejne znaki w kolumnie. Trzeba wpierw przeczytać od końca a potem jeszcze raz, z góry na dół i nałożyć znaczenia na siebie. Koszmar. – Zatrzymała dłoń na nieco zatartym fragmencie. – Jakby tego było mało, każde Starsze plemię posługuję się własnym dialektem. Zobacz. – Wskazała Selekcie symbol przypominający falę. – To nirep, a ten znak – przeniosła palec na lustrzane odbicie poprzedniej runy – nazywa się sakir. Oba symbole wyznaczają spójny fragment tekstu: nic przed i po nie jest kontekstem do zawartości. Po kształcie tych run można jednoznacznie stwierdzić, że zwój pochodzi z doliny Artem.
– Czyli starsi z Ariendich – odparła Selekta, wypinając dumnie pierś.
– Brawo.
– Świątynia zapłaciłaby sporą kwotę za ten zbutwiały rulon. O ile oczywiście nie jest kradziony. – Safonka spojrzała na Lejlę podejrzliwie.
– Nabyłam go od zwykłego kupca, a nie bandyty! – żachnęła się czarodziejka. – Handlarz wyglądał przyzwoicie. Ale nic mi po tych bazgrołach. – Zwinęła pergamin i schowała do tuby. – Tekst nie jest wiele wart, przynajmniej nie dla czarodzieja. To długi list do kobiety, która ponad przeszło sto lat odrzuca zaloty jakiegoś wyjątkowo cierpliwego kochanka, autora jak mniemam.
– O, matko Imaltis, zlituj się! Sto Lat! Jakbym miała tak długo czytać to miłosne świergotanie, to bym sama nieszczęśnika ukatrupiła. Po co ma się męczyć. – Parsknęła, kwitując wypowiedź.
– No tak, romantyzm to masz we krwi – podsumowała Lejla, kręcąc głową w poczuciu bezradności.
– Romantycy to niepełnosprytni nieszczęśnicy skazani na zagładę, no bo jak można żyć tymi bredniami?!
Czarodziejka chwyciła Selektę za rękę. I wskazała coś na horyzoncie.
– Zobacz. Widać już granicę lasu i karczmę.
– Nie mogło być lepiej! – Safonka przyklasnęła z radości, pogoniła konia przed kolumnę i odwróciła się do rycerzy.
– Niedługo postój, panowie! Pierwsza kolejka na mój koszt! Nie przyjmuję odmowy! – wykrzyczała i pogalopowała w stronę tawerny.
Pieśniarze popatrzyli po sobie lekko zmieszani: każdy miał chęć na kufel dobrego piwa, ale Selekta słynęła z dość brutalnych wybuchów gniewu po alkoholu. Niejeden jej kompan oberwał bez większego powodu, a nie chcąc oddać kobiecie… No cóż… Obrywał po raz drugi. Jednak po chwili konsternacji zmęczenie wzięło górę i każdy z rycerzy uśmiechnął się w duchu na myśl o odpoczynku i chłodnym trunku. Słońce może już nie piekło tak jak latem, ale grzało solidnie przez całą drogę.
Trybada pierwsza dotarła w obejście gospody i jako pierwsza zorientowała się, iż sytuacja bardzo nie sprzyja wypoczynkowi. Przynajmniej dwa tuziny posępnych spojrzeń łypało na Safonkę spod skołtunionych czerepów. Już to widziała, kiedy pierwsze fale migrantów z Walonu oblepiły mury jej rodzinnego miasta.
Zeskoczyła z konia i przeniosła miecz zza pleców do pochwy przytroczonej u pasa. Drobny pokaz dla wszystkich, którym desperacja dodałby odwagi do zrobienia czegoś głupiego.
Po chwili dołączyła reszta wyprawy i dla większości z tych Pieśniarzy był to pierwszy kontakt z rzeczywistością panoszącej się plagi. Uchodźcy okupowali każdy skrawek ziemi, a teren wokoło ogrodzili mizernym ostrokołem oddzielając linię szałasów od reszty świata. Zaostrzone pale zapewne dawały im namiastkę bezpieczeństwa, choć miejscami płot był tak rzadki, że nawet spory niedźwiedź znalazłby przesmyk dla siebie.
Lejla dołączyła do Trybady i wzięła ją pod ramię. Drżała. Astra niosła skłębione emocje. Wdzierała się w aurę i sączyła rozpacz do duszy, beznadzieję dziesiątek rozżalonych, cierpiących żywotów.
– Co się dzieje, mała?
– Nic takiego, muszę zewrzeć aurę. Nie spodziewałam się tego. Zaraz będzie dobrze. – Omiotła wzrokiem obozowisko.
Ostatnie promienie późnego zachodu spływały leniwie po gruncie. Kilkoro rachitycznych dzieci trzymało się blisko swoich wychudzonych matek. Mężczyźni, którzy stanowili tu większość, skrupulatnie strzegli resztek dobytku, a kilku starców w ciszy żegnało się z życiem.
Czarodziejka stanęła nieopodal jednego z uchodźczych palenisk. Młoda kobieta odziana w poszarpane, brudne szaty tuliła swoje niepokojąco ciche zawiniątko. Cały czas wpatrywała się pustym wzrokiem w tańczące płomienie. Wiedziała, ale nie chciała być pewna, nie patrzyła pod milczący kocyk. Lejla zrobiła krok w jej stronę.
– Chodź. – Selekta wybudziła Arkanistkę z depresyjnego transu. – Zobaczymy czy coś tu jeszcze zostało do jedzenia… No i picia –Lejla skinęła głową i podążyła za przyjaciółką.
W progu gospody Selekta obejrzała się na Pieśniarzy. Rycerze uwiązywali kelce przy poidle. Kilka wygłodniałych spojrzeń poszybowało na mięsiste zady kuców.
– Ej! Dwóch zostaje przy zwierzętach – rzuciła rozkaz, a rycerze wyznaczyli miedzy sobą pierwszą wartę.
Wraz z Lejlą przekroczyły próg drewnianej gospody. Wnętrze nie różniło się zbytnio od obejścia. Wszędzie siedzieli brudni ludzie o posępnych twarzach tylko tu przeważały kobiety i dzieci – pod strzechą było cieplej i bezpieczniej.
Selekta uznała, że szanse na godny wypoczynek zmalały niemal do zera. Podeszła wprost do kontuaru, gdzie rosły mężczyzna z krągłą łysiną na czubku głowy bez pośpiechu wycierał naczynia.
– Ejże! Podaj nam kolejkę. – Zasiadła przed szynkwasem na wysokim trójnogu. Lejla spoczęła obok i spojrzała w głąb izby. Magiczne pole reagowało na gniew Walończyków, tworząc błękitne smugi. Łaty delikatnego chłodu z wolna sunące po karczmie. Pokaz widoczny tylko dla wrażliwych.
Gospodarz nieco zaskoczony odmiennością gości, stanął jak wryty.
– Pijanyś czy otępiały?! – warknęła Trybada, ciskając i słowem, i wyłupiastym spojrzeniem.
– Naprawdę nie musisz – upominała ją Lejla.
Mężczyzna oprzytomniał polał trunku z beczki i podszedł do kobiet z dwoma wypełnionymi kuflami. Lejla zdążyła ledwie zwilżyć usta, podczas gdy Safonka doszła już do połowy.
– Aghh!! – rąbnęła kubasem o blat. – Podróżujemy z rozkazu Cesarza. – Wyłożyła dłoń na stół. Po zewnętrznej stronie rękawicy, przymocowano cesarski żelazny glejt, z którego mosiężny pasiasty niedźwiedź spoglądał groźnie na umęczoną twarz oberżysty. – Musimy spędzić tu noc. Wskaż miejsce dla sześciu chłopa i dwóch kobiet.
– Pani, nie widzisz, co tutaj się dzieje? Brakuję nawet podłogi.
– Nie bądź bezczelny! Nie jesteśmy żadnymi oberwańcami, dostaniesz zapłatę! – Walnęła pięścią w kontuar. Z głębi oberży dobiegło kilka dziecięcych kwileń.
Arkanistka złapała przyjaciółkę za ramię.
– Spokojnie, nie buchaj tu zmyśloną męskością. Nie przyszliśmy na bójkę – zrugała ją dosadnie: tak jak tylko ona mogła, nie tracąc przy tym kilku trzonowców.
– Phy… – Safonka zatopiła złość w resztce piwa.
– Opowiedz proszę, dobry człowieku: co tu się dzieje? – poprosiła grzecznie Lejla, a gospodarz odetchnął z ulgą.
– Uchodźcy zaczęli spływać jakiś miesiąc temu, ponoć Telmonton już pełne. Nie mieli dużo, ale stać ich było na posiłek i pobyt pod dachem czy w wozie na obejściu. Ale od jakiś dwu tygodni Walończycy i kupcy zaczęli opowiadać o bandzie złodziei obozujących w lesie, ponoć napadają na wszystkich jak leci. Psie syny! – Splunął na deski.
– Czy gwardia wie o tej sytuacji?
– Niedawno przysłano dziesięciu zbrojnych. Żaden z nich do tej pory nie wrócił – odpowiedział karczmarz, wycierając kufel za kuflem. – Podróżni ze stolicy, których i tak już jak na lekarstwo, nocują w połowie drogi do lasu a potem odbijają na północ i idą wzdłuż Baskiru. Nikt tu już nie zajeżdża, a ja nie mam serca przegonić tych nieszczęśników. Pewnie jak skończy się strawa i resztki zwierzyny na skraju lasu, to sami sobie pójdą… A ja razem z nimi.
– Selekto pozwól na moment. – Czarodziejka złapała Safonkę za skórzany kołnierz od naplecznika i odciągnąwszy ją od kufla, wyszeptała coś do ucha. Trybada skinęła głową z aprobatą i zwróciła się do szynkarza:
– Rozbijemy obóz razem z innymi, na zewnątrz – oznajmiła niechętnie. – Zostało ci jeszcze trochę tej berbeluchy? – Skinęła na kufel.
– Tak, mam też gotowany groch i trochę wędzonej słoniny. Powinno dla wszystkich wystarczyć.
– No, więc dziś śpimy na ziemi i jemy resztki! – rzuciła z emfazą Safonka. – Cudnie! Chłopcy się ucieszą. Tego im było trzeba po dobie w siodle, ech… No cóż łoże czy stodoła, nie można łapać doła. Nie, mała? Jutrzejsza przeprawa, będzie koszmarna – szepnęła już do siebie.
– Pani, ten las to nie żarty – wtrącił się szynkarz. – Tam giną ludzie.
– Człowieku, doceniam twoje intencję, ale chyba nie wiesz, z kim gadasz! – wypaliła Selekta zachęcona alkoholowym szmerem plączącym się w głowie. – Kilku grasantów, to żadne wyzwanie, a na dodatek jest z nami cesarska czaro…..
Lejla wypluła piwo i szybko zasłoniła Selekcie usta.
– Chodź już, moja droga, trzeba rozbić obóz – chwyciła Safonkę pod ramię i pośpiesznie, niemalże agresywnie, wypchnęła ją za drzwi.
– Co cię opętało, mała?
– Czyś ty zwariowała!? Nie wspominaj tu o magii! – Lejla chciała krzyczeć ze złości, ale nie mogła, więc syczała. Las i noc niosły dźwięki tak, jak magia niesie się po cienkich wstęgach symetrii. Emocje rozjaśniły oczy czarodziejki błękitną łuną. – Pamiętasz, kogo ci przybysze obwiniają za swoje nieszczęścia? Chcesz, żeby w nocy ktoś nam gardła popodrzynał!? Zobacz ilu ich tu jest.
Selekta tylko wyfukała coś pod nosem. Robiła tak zawsze, kiedy wstydziła się swojego zachowania, ale duma zakazywała przepraszać.
– Tego nie mów, tego nie rób! – narzekała, korzystając z przerwy w kazaniu. – Gorzej niż w klasztorze! Chodźmy już rozbić ten przeklęty obóz.
Komentarze (4)
Dopiero się uczę funkcjonować na portalu:)
Z opisem to faktycznie odleciałem haha
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania