Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 33

TROCHĘ WCZEŚNIEJ

 

Zimne, oślizgłe krople skapywały z przeciekającego sklepienia, uderzając rytmicznie o policzek Selekty, która powoli odzyskiwała przytomność. Ściany wirowały, a coś, co wyglądało jak kraty, na przemian rozmywało się i materializowało przed jej oczyma.

Ostrożnie pogłaskała ręką potylicę. Grymas cierpienia wykrzywił jej twarz, a dotkliwy ból wyostrzył świadomość. Rana była świeża i zostawiła ślad krwi na rękawicy.

– Pobudka śpiąca królewno! – Męski szorstki głos poprzedził uderzenie lodowatej wody.

Termiczny szok poderwał ją z ziemi, a zalewająca twarz woda zmusiła do desperackiego łykania powietrza.

Nadal zdezorientowana, rzuciła kilka panicznych spojrzeń wokoło.

Już wiedziała, czemu głos wydał się jej znajomy, pomimo otumanienia. Za kratami od małej celi bez okien, stało dwóch mężczyzn.

– Burkhard… – warknęła.

– Przepraszam za naganne maniery – odrzekł major Kruków, parodiując uprzejmość.

– Czy śniadanie zje pani w pokoju? – spytał i rzucił zdechłego szczura wprost pod jej nogi. Echo zadudniło podłym rechotem, gdy on i jego przyboczny zaczęli rżeć. Safonka kopnęła truchło gryzonia, który o włos minęło głowę strażnika, i rzuciła się na kraty.

– Gadaj śmieciu, co to ma znaczyć! – wrzasnęła do majora, który przestał zanosić się od śmiechu i spoważniał.

– Ojoj, kwiatuszek się zdenerwował – walnął ją pięścią w brzuch. Trybada skuliła się w bolesnym spazmie, ale wytrwała na nogach ściskając metalowe pręty. Nie chciała dać mu satysfakcji.

– Masz szczęście suko, że jeszcze się przydasz… – uniósł jej głowę, ciągnąc brutalnie za włosy. – Inaczej dawno już byś gryzła ziemię – puścił i wycofał się od prętów.

– Widzisz, cesarska szmato… My w przeciwieństwie do Telmian mamy godność, odwagę, a nie długo też…

– Pale w dupach. – Przerwała mu Selekta.

Zignorował jej zaczepkę.

– Naszą ziemię – dokończył taktownie i przysunął twarz do krat. – Mamy tu już dość tego waszego Cesarza i jego zafajdanego Cesarstwa.

Selekta uśmiechnęła się złowieszczo i splunęła mu krwią w twarz.

– Masz szczęście mendo, że dzielą nas te pręty, inaczej urwałabym ci tego tyciego fiuta i kazała połknąć.

Burkhard wziął zamach, żeby zadać kolejny cios, ale tym razem się powstrzymał.

– Dość już tego! Gnij tu sobie słodko z kolegą ze straży, a Blejzer rozprawi się z tą drugą. – Safonka szarpnęła za kraty.

– Mów gdzie jest Lejla, gnido!!! – Kapitan wyszczerzył się z satysfakcją: trafił w czuły punkt.

– Sprowadzimy ją tu... – przysunął twarz do prętów – i będziemy, rżnąc, jeden, po drugim… – mówił powoli czerpiąc przyjemność z przerażonego spojrzenia Selekty.

– W końcu sama będzie prosić o kutasa w zamian za jedzenie – zarżał głośno.

– Ty skundlony śmieciu! Przyrzekam, że jeśli cokolwiek jej zrobisz, to wypatroszę cię jak świnie! Słyszysz!!! – Trybada popadła w szał jak wściekłe zwierzę.

– Pilnuj jej – Burkhard rozkazał włócznikowi, ignorując pogróżki i wyzwiska padające salwami z celi. – Nawet w zamknięciu ten pierdolnięty babsztyl jest niebezpieczny – dodał półszeptem i wyszedł. Selekta, dysząc ciężko, usunęła się w głąb celi.

Musiała działać szybko.

Przysiadła na ziemi i w milczeniu rozważała opcje. Zauważyła, że zabrano jej pas i wszystkie ukryte sztylety, a co gorsza jadeit od Lejli: nie mogła jej ostrzec.

Kruk pozostawiony na straży stał nieruchomo, jak posąg usytuowany w bezpiecznej odległości od klatki. Nieopodal schodów, na drewnianym stole, leżały klucze od celi. Plan ucieczki powoli klarował się w głowie Safonki. Spojrzała ponownie na piechura. Ten przez moment nie patrzył w jej stronę. Zdjęła skórzaną rękawicę i wsunęła rękę w majtki.

Żenada; dobrze, że nikt tego nie widzi, pomyślała i ze skwaszoną miną i wyciągnęła dłoń z bielizny, ściskając coś w pięści. Czuła, że ma tylko jedną szansę, a stawka była wysoka. Podeszła tak blisko wojskowego, na ile tylko pozwoliły jej kraty.

– Ej ty! Jak ci na imię!? – Krzyknęła zaczepnie. Strażnik stał niewzruszony.

– To prawda, że do Kruków biorą samych niedorozwiniętych? – zaśmiała się szyderczo, a twarz mężczyzny poczerwieniała.

– Słyszałam też, że Burkhard to stary zbok. Podobno wyrucha prawie wszystko. Ciebie tez posuwał? W sumie masz słodką buźkę, he! – prowokowała go dalej.

– Zamilcz suko, bo pożałujesz! – wzbierająca w strażniku złość wzięła górę nad rozsądkiem: wywalczyła jego uwagę.

– Uuuu… chyba zgadłam – kontynuowała.

– Wiesz, co jeszcze mówią o Białych Krukach? – żołnierz zacisnął pięści na broni, a echo nosiło dźwięk zgrzytania zębami.

– Podobno matka, chcąc pozbyć się nieudolnego syna, ciągnie fiuta Kapitanowi, aż ten się zgodzi przyjąć bachora na służbę. – Te słowa przelały czarę goryczy. Strażnik dopadł krat i wyprowadził cios.

Safonka zrobiła unik, złapała go za rękę i pociągnęła mocno w swoją stronę. Stalowy kask uderzył o pręty. Drugą ręką rozbiła Krukowi flakonik na czole. Pomarańczowy pył utworzył obłok. Krew spłynęła mu strużką po nosie. Strażnik kichnął i odstąpił od Selekty.

Jego świat zaczął się rozmazywać i wirować. Błogostan uśmierzył złość. Kruk osunął się na ziemię nieprzytomny. Selekta wyrzuciła rękawicę z resztką sproszkowanej nindry.

– Moja kochana czarownica – skomentowała radośnie i odebrała piechurowi włócznię.

Wyciągnąwszy ramię najdalej jak mogła, czubkiem ostrza, podebrała pęk kluczy ze stolika. Była wolna, ale nie była bezpieczna. Wiedziała, że to nie jedyny strażnik, a gdzieś czai się Burkhard. Pozostając przez chwilę w zamyśle, zauważyła, że piechur ma na sobie wisiorek z jadeitem.

– Pewnie prezent od zboka za dobrą oralną służbę – skomentowała, zerwała łańcuszek i kopnęła Kruka w bok; nawet nie stęknął.

Ciszę zmąciły jęki dochodzące z sąsiedniej celi. Selekta spojrzała w kierunku źródła dźwięku. Na końcu sąsiedniej celi, przykuty do ściany, wisiał starszy mężczyzna. Był przytomny, ale mocno otępiały, a jego ciało pokrywała mozaika z ciętych ran i świeżych blizn. Safonka weszła do środka. Obok więźnia leżała pokrwawiona koszula. Pomimo zniszczenia i brudu Selekta rozpoznała emblematy cesarstwa.

– Kristoff? Na łaskę Arkturosa. Co oni ci zrobili? – sierżant nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa tylko łzy spływały mu po policzkach. Uwolniła go z kajdan. Był bezwładny i ciężki jak nieboszczyk. Nie mogła go zabrać. Z nim w takim stanie nie mieli szans na ucieczkę.

– Przepraszam, Sierżancie – ułożyła jego okaleczone, obolałe ciało delikatnie na koszuli – Obiecuję, że wrócę po Pana – odeszła.

Z więzienia do wyjścia prowadziły tylko jedne schody. Po cichu zaczęła pokonywać kolejne stopnie. Z końca korytarza dobiegły do niej odgłosy rozmowy. Będąc w połowie drogi, dostrzegła kolejnych strażników pilnujących wyjścia z więzienia. Wiedziała, że nie ma szans w starciu z dwoma zbrojnymi, a i nie była pewna czy nie ma ich tam więcej. Niestety czas uciekał i nie nasuwał zbyt wielu, alternatywnych opcji. Musiała zaryzykować. Podeszła bliżej i wsłuchała się w rozmowę pomiędzy nimi.

– Mówię ci stary, takie cyce miała! W środy pracuje w Malinowym Dworze. Musisz tam iść.

– Przestań, ledwie nas z babą stać na jedzenie. Za ten psi żołd to, co najwyżej popatrzeć mogę.

– Stać! Kto idzie?

– Mam rozkaz od kapitana Burkharda, aby doprowadzić więźnia na przesłuchanie – wypowiedział trzeci mężczyzna, którego wcześniej nie słyszała. Głos pomimo odległości wydawała się dziwnie znajomy.

– Nie znam cię. Imię i stopień wojskowy!?

– Samuel Japowal – odpowiedział trzeci.

– Japowal??? Co to kurwa za nazwisko? – bolesne jęki i brzęk metalu wypełniły przestrzeń. Po tym Safonka słyszała już tylko odgłos szamotaniny, który po chwili ucichł. Teraz ktoś równym, ciężkim krokiem schodził po schodach.

Skryła się za zakrętem i spięła ciało szykując do walki.

Gdy dostrzegła cień na podłodze, wyskoczyła na napastnika.

– Lady Weil! To ja! – oznajmił piechur, który ledwie uchylił się przed ciosem. Nieznajomy miał na sobie zbroje i hełm Białych Kruków. Safonka rozpoznała głos i zdjęła mu kask.

– Hektor…? A co ty tu robisz? – zdziwiła się na widok jego brodatej twarzy, ale w sekundzie to uczucie przeszło w wielką radość.

– Instynkt weterana podpowiedział mi, że się tu przydam – zażartował.

– Nawet nie wiesz jak bardzo – klepnęła go w ramię, które rozsadzało ciasne skórzane karawasze. – Ty i twój instynkt macie u mnie kolejkę – oznajmiła Selekta i odetchnęła z ulgą. Skoro on tu wszedł to może i wyjść, pomyślała.

– A to skąd? – spojrzała na mocno opiętą zbroję, która trzeszczała na klamrach.

– Strażnicy nie chcieli mnie wpuścić do cytadeli, więc złapałem jednego przy stajni i pożyczyłem jego strój. Trochę ciasny. Straszne chuchro z niego było.

– Już wiem, Czemu cesarz zatrudnił cię do ochrony Wilfreda – posłała mu szczery uśmiech, a na widok tego rzadkiego zjawiska, pięćdziesięcioletni rycerz poczerwieniał jak nastolatek. – Ha! – dokończyła rechotem i czar prysł tak szybko, jak się pojawił.

– Ruszajmy Lady Weil. Droga do stajni jest czysta.

– Chodź! – Pociągnęła go za rękaw przeszywanicy. – Na dole jest nieprzytomny Weisman. Ty dasz radę go zabrać. – Widziałeś Lejlę? Wiesz, gdzie ją trzymają? – na myśl o tym, że mogą się znęcać nad Arkanistką, Selektę ogarniała panika i gniew.

– Nie ma jej tu – odparł Hektor, a Safonce spadł kamień z serca.

– Podsłuchałem rozmowę pachołów Burkharda. Mówili, że opuściła miasto, ale kapitan wysłał za nią agenta.

– Szlag! – Chwilową ulgę Safonki zmącił jeszcze większy strach niż poprzednio. – Musimy się pośpieszyć!

Zbiegli do więzienia.

– Czy to naprawdę…? – spytał niepewnie Hektor, spoglądając na sponiewierane łachmany i wychudzone ciało biedaka, jęczącego w celi.

– Tak, to Kristoff. Nie mieli dla niego litości, dla nas też jej nie będzie.

– Wyjdziemy przez piwnice – oznajmił Eldenfist. – Tam nie ma straży, tylko służba – dodał, unosząc stękającego Weismana. Trybada ściągnęła mundur ze śpiącego strażnika, przyodziała i podparła Kristoffa z drugiej strony. Ruszyli naprzód.

Nie napotkali oporu, jedynie kilka kucharek, które – jak to mieli w zwyczaju poniewierani i słabo opłacani pracownicy – postanowiły się nie mieszać. Jednak to szczęście nie mogło trwać wieczne. Musieli zdążyć, nim ktoś zauważy trzech nieprzytomnych wojskowych i zawoła na alarm. Piwnice opuścili przez klapę, wychodząc na tyłach pałacu, gdzie Hektor uwiązał dwa konie.

– Hektorze, zawieź Kristoffa do gospody i wraz z rycerzami wracajcie do Oruun. Ja opuszczę miasto inną drogą, spotkam się z Lejlą i obie zrobimy to samo.

– Pani, nie mogę was zostawić na łasce buntowników.

– Stoimy u progu wojny Kapitanie! – odpowiedziała stanowczo i przypominała Hektorowi, kim naprawdę jest: rycerzem Cesarstwa, Mistrzynią Sióstr Miłosierdzia. – Musimy chronić Cesarza i imperium za wszelką cenę.

– Tak jest mistrzyni Weil! – zasalutował i posadził bezwładne ciało Kristoffa na karą klacz. Sam przymierzył się do wejścia na tego samego konia, ale…

– Poczekaj… Weź też drugiego – powstrzymała go Safonka. – Ja muszę przedostać się przez wewnętrzny mur niezauważona. Koń na nic mi się nie zda, a ciebie jeszcze nikt nie szuka: minie trochę czasu zanim skojarzą Japowala z tobą – Wulkir nie protestował. Wiedział, że i tak już postanowione. Selekta zauważyła kilka worków przykrytych lnianą płachtą. Podbiegła do nich, ściągnęła materiał i okryła nim Weismana.

– W razie kontroli mów, że wywozisz zarażonego.

– Dziękuję, lady Weil – odparł Hektor. – Weź, chociaż to – Odpiął krótki miecz od pasa. wręczył jej broń, którą bez wahania przyjęła.

– Dzięki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Gregory Heyno dwa lata temu
    30,31,32,34 a 33? Nie żebym czytał ale coś ci numeracja uciekła.
  • MKP dwa lata temu
    A faktycznie, dzięki.

    Człowiek powyżej 10 to już się gubi w tej matmie???

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania