Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 33
ROZDZIAŁ II: Trochę wcześniej
Zimne oślizgłe krople spadały z przeciekającego sklepienia na opuchnięty policzek Selekty. Jedna po drugiej, w to samo zaognione miejsce jak natrętne dziobanie jakiegoś wrednego ptaszyska. Safonka stęknęła i zasłoniła dłonią twarz, jakby chciała złapać natrętną muchę. Dotyk zabolał jeszcze bardziej. Odzyskała przytomność i, powolnie, z grymasem cierpienia na twarzy, otworzyła oczy. Ściany nie trzymały się pionu, a coś, co przypominało kraty, na przemian rozmywało się i materializowało przed oczyma. Poczuła, że skóra na głowie nagle zapragnęła wolności i chce oderwać się od czaszki, żeby uciec z tego śmierdzącego, ciemnego miejsca. Ostrożnie dotknęła pulsującej gorącem potylicy. Syknęła. Świeża rana zostawiła ślad krwi na rękawicy, ale ból przynajmniej w pełni otrzeźwił świadomość.
– Pobudka śpiąca królewno! – szorstki głos poprzedził uderzenie lodowatej wody.
Termiczny szok poderwał Trybadę z podmurówki. Rozrzuciła kilka panicznych spojrzeń. Wzrok zakotwiczył się na postaci oblanej ciężkim światłem pochodni. Dłonie Safonki zamknęły się w pięści, a szczęka zacisnęła w gniewie.
– Burkhard – warknęła.
– Przepraszam za naganne maniery – odrzekł major Kruków, markując uprzejmość. – Czy śniadanie zje pani w pokoju? – Rzucił zdechłego szczura pod nogi Selekty.
Echo zadudniło podłym rechotem, gdy on i jego przyboczny zaczęli rżeć jak rozhisteryzowane osły. Selekta kopnęła truchło gryzonia i przywarła do krat.
– Gadaj śmieciu, co to ma znaczyć!
Major spoważniał.
– Kwiatuszek się zdenerwował. – Grzmotnął ją pięścią w brzuch.
Trybada skuliła się w bolesnym spazmie, ale wytrwała na nogach, ściskając żelazne pręty. Nie chciała dać mu satysfakcji.
– Masz szczęście suko, że jeszcze się przydasz… – Brutalnie chwycił ją za włosy i podciągnął do góry. – Inaczej dawno gryzłabyś już piach. – Uderzył jej czołem o pręt i wycofał spod celi. – Widzisz, cesarska szmato, my w przeciwieństwie do Telmian mamy godność… – zrobił przerwę, jakby smakował wypowiedziane słowo – odwagę, a niedługo też…
– Pale w dupach! – przerwała mu Selekta, wycierając krew z twarzy.
Zignorował jej zaczepkę i dokończył taktownie:
– Naszą ziemię. – Przysunął do krat poznaczoną bruzdami gębę. – Mamy tu już dość tego waszego Cesarza i jego zafajdanego Cesarstwa.
Selekta uśmiechnęła się złowieszczo i splunęła mu w twarz.
– Masz szczęście mendo, że oddziela nas to żelastwo, inaczej urwałabym ci tego tyciego fiuta i kazała połknąć.
Burkhard wziął zamach, żeby zadać kolejny cios, ale zmitygował się w ostatniej chwili. Przyboczny podał mu kawałek lnianej materii.
– Dość już tego – Wytarł krwawe plwociny. – Gnij tu sobie z kolegą ze straży, a Blejzer rozprawi się z tą drugą.
Safonka szarpnęła za kraty. Wściekłość jej oczu mordowała samym spojrzeniem.
– Mów, gdzie ona jest, gnido!!!
Major wyszczerzył się z satysfakcją.
– Jest tu, w moich kwaterach. Czeka – wyszeptał – Będziemy, ją rżnąc, jeden po drugim – mówił powoli, napawając się przerażonym spojrzeniem Selekty. – W końcu sama będzie prosić o kutasa w zamian za chleb i kubek szczyn do picia. A może pociągnie z gwinta? – Zarżał głośno.
– Ty skundlony śmieciu! Przyrzekam, że jeśli cokolwiek jej zrobisz, to wypatroszę cię jak świnie! Słyszysz!!!
Trybada wpadła w szał, szarpała za pordzewiałe pręty jak ogarnięte furią zwierze.
Burchard obrócił się do Kruka.
– Pilnuj jej – rzucił, ignorując pogróżki i wyzwiska padające salwami z celi. – Ten pierdolnięty babsztyl jest niebezpieczny – dodał półszeptem i wyszedł.
Zdyszana Selekta usunęła się w głąb celi. Musiała działać szybko. Przysiadła na kamiennej podłodze. Zimno bijące od ociosanych bloków ostudziło ciało i umysł. Zauważyła, że zabrano jej pas i wszystkie ukryte sztylety, a co gorsza, jadeit od Lejli.
Strażnik stał nieruchomo jak posąg usytuowany w bezpiecznej odległości od klatki. Pęk kluczy przytroczony do pasa błysnął światłem pochodni. Plan ucieczki powoli klarował się w głowie Safonki. Zerknęła na piechura. Nie patrzył w jej stronę. Zdjęła rękawicę i wsunęła rękę w majtki.
– Żenada. Dobrze, że nikt tego nie widzi – syknęła pod nosem i ze skwaszoną miną wyciągnęła dłoń z nogawic. Niewielka fiolka z nindrą błysnęła bursztynem. Safonka miała tylko jedną szansę, a gra toczyła się o wysoką stawkę. Podeszła na tyle blisko wojskowego, na ile tylko pozwoliły kraty.
– Ej, ty! Jak ci na imię!?
Strażnik zignorował zaczepkę.
– To prawda, że do Kruków biorą samych przygłupich? – Zaśmiała się szyderczo.
Mężczyzna pokraśniał na policzkach, ścisnął drzewiec gizarmy i zaczął zgrzytać zębami.
– Słyszałam też, że Burkhard to stary zbok; ponoć wydupczy prawie wszystko. Tobie pod bryczesy pewnie też zaglądał, co? W sumie masz słodką buźkę, to i kuper pewnie delikatny. Bolało?
– Zamilcz suko, bo pożałujesz! – warknął w stronę celi, ale w porę opanował gniew i stanął na baczność.
Safonka przygryzła wargi. Już go miała.
– Uuuu… Chyba zgadłam – kontynuowała. – Dupcia nadal szczypie? A wiesz, co jeszcze mówią cesarscy o Białych Krukach?
Echo poniosło dźwięk zgrzytania i strzelania z knykci.
– Gadają, że kiedy matka chce wypchnąć przygłupiego syna z chałupy, to ciągnie fiuta Burkhardowi, aż ten się zgodzi przyjąć bachora na służbę. Jestem ciekawa, ile razy twoja musiała polerować klingę majorowi, żeby wziął cię na przydupasa?
– Zamknij parszywą mordę!
Strażnik dopadł krat i wyprowadził cios.
Safonka zrobiła unik, zręcznie chwytając za karwasz zbrojnego. Szarpnęła z całych sił. Płaski szyszak uderzył nosalem o pręty. Krew spłynęła strażnikowi po twarzy. Otumaniony uniósł hełm, żeby wytrzeć posokę.
Na to liczyła.
Rozbiła flakonik na czole wojskowego. Pomarańczowy pył spowił twarz mężczyzny małym obłokiem. Strażnik kichnął i spojrzał mętnym wzrokiem na Trybadę. Jego świat zaczął wirować, a dziwaczny błogostan uśmierzył złość. Kruk osunął się po prętach i padł nieprzytomny z głupkowatym uśmiechem wyrysowanym na gębie.
– Moja kochana czarownica.
Selekta zdjęła rękawicę z resztką proszku i rzuciła w kąt. Skoro powaliło rosłego chłopa w sile wieku, to przypadkowe potarcie skóry mogłoby ją ogłupić.
Odebrała Krukowi broń i wyciągnąwszy ramię najdalej, jak mogła, czubkiem ostrza podebrała mosiężny pęk. Klucz zachrzęścił w zamku. Była wolna, ale na pewno niebezpieczna. Po chwili zamyślenia zauważyła wisiorek z jadeitem, który wypadła strażnikowi spod kubraka i zwisał z karku.
– Pewnie prezent od zboka za dobrą oralną służbę – skomentowała, zerwała łańcuszek i kopnęła Walończyka w bok.
Nawet nie stęknął, za to ciszę zmąciły jęki dochodzące z sąsiedniej celi. Selekta spojrzała przez kraty w głąb sąsiedniego. Na końcu, przykuty do ściany, wisiał starszy mężczyzna. Jego poszarpane ciało szpeciła mozaika z ran i świeżych blizn, a zaschnięte bryzgi krwi na murze opowiadały paskudną historię. Safonka weszła do środka. Obok więźnia leżała poplamiona koszula i ubłocony kubrak. Pomimo zniszczenia i brudu Trybada rozpoznała godło Sungardu i dwa telmiańskie złote kłosy na prawej piersi.
– Kristof… Co oni ci zrobili…
Sierżant w niczym nie przypominał tego zadbanego człowieka, który zawsze z dumą prężył pierś podczas cesarskich ceremonii – w ogóle nie przypominał człowieka. Spojrzał na nią mętnym wzrokiem. Nie mógł wypowiedzieć ani słowa, tylko harczał i świszczał, a łzy spływały mu po twarzy. Czym prędzej uwolniła go z kajdan, ale nie łudziła się, że zabierze ze sobą: praktycznie bezwładnego i ciężkiego jak nieboszczyk.
– Przepraszam, sierżancie. – Ułożyła okaleczone ciało delikatnie na rozłożonej koszuli – Obiecuję, że wrócę.
Nakryła go pledem i odeszła, choć coś krzyczało, że porzuca rodaka wściekłym Krukom.
Z lochów ku wyjściu prowadziły tylko jedne schody. Po drodze zabrała puginał nieprzytomnemu Walończykowi i ostrożnie zaczęła się wspinać na kolejne stopnie. Z końca krętego korytarza dobiegły odgłosy rozmowy; dwóch, może trzech mężczyzn, zapewne strażnicy. Oceniła swoje szanse w bezpośrednim starciu na nikłe, ale czas uciekał i nie nasuwał zbyt wielu alternatywnych opcji. Musiała zaryzykować.
Podchodząc bliżej, wsłuchiwała się w strażniczą gadkę.
– Mówię ci stary, takie cyce miała! W środy pracuje w Malinowym Dworze, u tej grubej burdelnicy. Musisz tam iść.
– Przestań, ledwie nas z babą stać na jedzenie. Za ten psi żołd to co najwyżej popatrzeć mogę.
– Stać! Kto idzie?
– Mam rozkaz od majora Burkharda, żeby doprowadzić więźnia na przesłuchanie – wypowiedział trzeci mężczyzna, którego wcześniej nie słyszała. Głos, choć daleki wydał jej się znajomy.
– Nie znam cię. Imię i stopień wojskowy?!
– Samuel Japowal – odpowiedział trzeci.
– Japowal?... Co to za chamskie nazwisko?!
Bolesne jęki i brzęk metalu wypełniły przestrzeń. Po tym Selekta usłyszała już tylko odgłos szamotaniny, który po chwili ucichł.
Ktoś równym, ciężkim krokiem schodził do lochów. Przygotowała się do walki. Plan zakładał wyskoczyć, zaskoczyć i żgać, póki nie zdechnie. Gdy dostrzegła cień na podłodze, rzuciła się na napastnika.
Mężczyzna ledwie uchylił się przed ciosem, a klinga odbiła się z brzękiem od kamienia przy głowie szerokiego draba.
– Lady Weil! To ja! – bronił się piechur. Spod szyszaka z charakterystycznym nosalem w kształcie dzioba świeciła siwa broda.
Tym razem Safonka rozpoznała głos i zdjęła mu hełm.
– Hektor?... A co ty tu robisz?
– Instynkt weterana podpowiedział, że się przydam – zażartował.
– Nawet nie wiesz jak bardzo. – Klepnęła go w ramię, które rozsadzało ciasny ćwiekowany kubrak z symbolem Kruka na lewej piersi. – Ty i twój instynkt macie u mnie kolejkę. – A to skąd? – otaksowała waloński rynsztunek. Pasy w klamrach trzeszczały pod naporem upchniętego ciała Wulkira. – Strażnicy nie chcieli mnie wpuścić do cytadeli, więc złapałem jednego większego przy stajni i pożyczyłem ubranie. Trochę ciasny; straszne chuchro z niego było.
– Już wiem, dlaczego Cesarz paranoik zatrudnił cię do ochrony syna. – Posłała mu szczery uśmiech, a na widok tego rzadkiego zjawiska, pięćdziesięcioletni rycerz pokraśniał jak nastolatek. – Ha! – dokończyła rechotem i czar prysł równie szybko jak się pojawił. – Zakładam, że skoro wszedłeś, to wiesz jak wyjść?
– Ruszajmy Lady Weil. Droga do stajni jest czysta, ale musimy przejść przez spiżarnie, gdzie krząta się służba.
– Chodź. – Pociągnęła go za rękaw przeszywanicy. – Na dole zostawiła nieprzytomnego Weismana. Ty dasz radę go zabrać. – Zerwała się i popędziła w dół schodów, ale nagle stanęła jak zmrożona. Hektor prawie na nią wpadł. – Widziałeś Lejlę? – Spojrzała na niego panicznym wzrokiem. – Wiesz, gdzie ją trzymają?
– Nie ma jej tu.
Safonka wyraźnie odetchnęła.
– Podsłuchałem rozmowę pachołów Burkharda. Rozprawiali, że opuściła miasto.
– Szlag. Czyli wiedzą. – Chwilową ulgę zastąpił jeszcze większy strach. – Musimy się pośpieszyć.
Zbiegli do lochów. Selekta wprowadziła Hektora do celi z Kristofem. Wulkir spojrzał na sponiewierane łachmany i wychudzone truchło okryte brudnym pledem.
– Czy to naprawdę…?
– Tak, nie mieli dla niego litości; dla nas też jej nie będzie.
– Wyjdziemy przez piwnice – Uniósł stękającego Weismana.
Trybada ściągnęła kaftan ze śpiącego strażnika i przyodziała, bluzgając przy tym, jak kowal przy marnej robocie.
Nie napotkali oporu, tylko kilka kucharek i posługaczek, które – jak to mieli w zwyczaju słabo opłacani serwi – postanowiły, że nic nie widzą. Jednak szczęście nie mogło trwać wiecznie. Musieli zdążyć, nim ktoś ze straży zauważy trzech nieprzytomnych wojskowych i zabije na alarm.
Piwnice opuścili przez klapę, wychodzącą na tyłach pałacu, gdzie Hektor uwiązał dwa konie.
– Hektorze, zawieź Kristofa do gospody i opłać właściciela. Nie ma co się łudzić: nawet te ptasie móżdżki nie przepuszczą cię z człekiem w takim stanie. Potem wracajcie z Pieśniarzami do Oruun. Ja wyjdę z tego bajora ptasiego łajna inną drogą. Spotkam się z Lejlą i ruszymy na przełęcz Iwry; baskir jeszcze nie wylał. Mam nadzieję.
– Pani, nie mogę was zostawić na łasce buntowników.
– Stoimy u progu wojny, kapitanie! – odpowiedziała stanowczo i przypominała Hektorowi, kim naprawdę jest Selekta Weil: rycerzem Cesarstwa, Mistrzynią Sióstr Miłosierdzia.
– Tak jest, mistrzyni Weil. – Zasalutował i posadził na karą klacz. Sierżant chybotał się jak kłos na wietrze, ale widać było, że próbuje pomóc, bo trzymał się siodła.
Hektor przymierzył się do wejścia na tego samego konia.
– Poczekaj… Weź też drugiego. Ja muszę przedostać się przez wewnętrzny mur niezauważona. Koń na nic mi się zda, a ciebie jeszcze nikt nie szuka: minie trochę czasu, zanim skojarzą Japowala z Wulkirem Cesarza.
Nie protestował, tylko odpiął krótki miecz od pasa.
– Weź. – Wręczył jej broń. – Na pewno lepszy niż ta igła. – Wskazał na sztylet Selekty.
– Dzięki.
– Tylko zdam raport w stolicy i zabiorę chorągiew nad przełęcz.
Przytaknęła.
Komentarze (2)
Człowiek powyżej 10 to już się gubi w tej matmie???
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania