Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 9

To już nie moja mała Ichti...

 

Przygotowania do przyjęcia urodzinowego księżniczki Holi trwały od bladego świtu: brzęk porcelanowej zastawy, szorstkie drapanie mioteł, skrzypienie przestawianych mebli i wszytko przy akompaniamencie nerwowych nawoływań służby. Całość mieszała się w kakofoniczne echo potęgowane przez przestrzeń wysokiej przepastnej sali tronowej. W takim rozgardiaszu nie dało się wystać dłużej, niż to było konieczne – nikt zresztą nie miał czasu na bezczynność czy plotki.

Każdy zaangażowany serwi w pośpiechu wykonywał przydzielone mu zadania i choć całość prac sprawiała wrażenie powszechnego chaosu, czułe oko organizatorki – co rusz zakrywane nerwowym spazmem powieki – stało na straży tego kolosalnego przedsięwzięcia.

Niania księżniczki stresowała się po trzykroć bardziej niż ktokolwiek inny – nawet sama jubilatka – i nie było w tym nic dziwnego, Teresa Bargo bowiem niańką była tylko z nazwy: księżniczka już dawno zyskała u niej status drugiej córki, co pozwoliło Holi wychować się pod skrzydłem kochającej kobiety – może nie Matki, ale na pewno troskliwej ciotki z dużymi pokładami miłości do oddania.

Po śmierci królowej Felte ojciec Wilfreda kompletnie zatracił się w żalu, a żal gromadzony przez lata ropieje i truje umysł gniewem i obłędem. Fredryk przestał dostrzegać bliskich, nie widział młodych zapłakanych oczu wpatrzonych w jedynego rodzica. Nie chciał ich widzieć, bo to były Jej piękne oczy, dar królowej dla dzieci, które przypominały mu o stracie.

Więc uciekał.

Jego myśli wędrowały coraz dalej poza granice cesarstwa, a z każdą bitwą wykrwawiał umęczone imperium – ale to było nieistotne. Ważne, że nie myślał o pustym łożu i pustym sercu; nie ubolewał nad tym, że nie ma siły, żeby być ojcem Jej dzieci. Nie miał czasu, i to było dobre, dawało cel.

Więc uciekał dalej i dalej, a droga tej ucieczki była długa, wyboista i usłana trupami, a na jej końcu… No cóż, w takim wypadku koniec jest z reguły ten sam, zmienia się tylko metoda; w przypadku Fredryka padło na ostrze. Sztylet sterowany rozpaczą i bezsensem w końcu wygrał ze strachem. Cesarz, już wtedy odizolowany i zamknięty w swoim obłędzie, wstał wczesnym rankiem, ogolił twarz, zmówił modlitwę, poprosił o czyste ubranie, przysiadł przed toaletką Felte i rozharatał sobie nadgarstki – wzdłuż. Ponoć serwi znaleźli go spoglądającego na portret królowej; oparty o pochylone wezgłowie uśmiechał się spokojnie. Być może prawdą jest, że gdy człowiek zdecyduje się na koniec, wizja kresu daje mu chwilę szczęścia i posmak tego upragnionego wytchnienia.

Wilfred nie był wstrząśnięty, spodziewał się tego, a niektórzy twierdzili, że sam na prośbę ojca dostarczył mały kord. Holi zaś, przez ostatnie lata przyporządkowała role rodziców Teresie i bratu, więc wiadomość nie poruszyła jej zbytnio. Zresztą sam Fredryk tuż przed śmiercią nadał Bargo status per-hejen, czyli Jednej z Rodziny, co stanowiło najwyższy status, jaki ktoś ze służby mógł osiągnąć. W praktyce Teresa miała być traktowana jak arystokratka, która służy jedynie cesarskiej krwi. Oczywiście Bargo ochoczo zgodziła się przenieść z ciasnych izb w prawym skrzydle pałacu wprost do komnat królewskich.

Jako córka jednej z cesarskich kucharek z dworem związana była od zawsze, a upór, determinacja i spokój, którym emanowała, nie pozostał niezauważony i kobieta szybko pięła się w górę hierarchii pałacowych serwi. Taka nobilitacja stanowiła nagrodę za lata ciężkiej pracy; pracy wykonywanej starannie, wręcz pedantycznie, co inny mniej zaangażowani służący pokątnie nazywali obsesją. Nic dziwnego, że Teresa stawała na głowie, żeby księżniczka mogła cieszyć się urodzinami na idealnie udekorowanej sali balowej, choć sama Holi traktowała uroczystość raczej jak przykry obowiązek, ceremonię, na której swoboda ruchów i wypowiedzi stanowi miłe wspomnienie.

Wczesnym popołudniem prace w komnacie tronowej dobiegały końca, a kuchnia uwijała się jak w ukropie. Pozostało jedynie sprawdzić, co u księżniczki. Holi została pod opieką o trzy lata starszej Breny, a przy wyborze sukni dopomagała im Lidia, dwudziestoletnia służka, która przygotowywała się do roli pierwszej serwi księżniczki.

Teresa wpadła do garderoby zdeterminowana, żeby zapanować nad nerwowym tikiem powieki, ramienia i wargi. Całe szczęście obie dziewczynki zaaferował dobór odpowiedniej kreacji, inaczej mogłyby się wystraszyć nagłym natarciem nerwicy w fartuchu.

Holi właśnie wskazała Lidii rozłożystą suknię rozpostartą na drewnianej kukle z fiszbinowym stelażem. Kobieta chyżo podała dziewczynce suknię, a księżniczka, przymierzywszy materiał do ciała, spojrzała w lustro.

Może, pomyślała i jednym zwinnym ruchem, obróciła się w stronę rudej przyjaciółki. Była ledwie widoczna zza strzelistych falban i wypchanych, bufiastych ramion.

– Co sadzisz? – spytała Breny, poniekąd domyślając się odpowiedzi.

– Za bardzo napuszona: nie pasuje do ciebie – stwierdziła Ruda i zaczęła głaskać swój piegowaty podbródek.

Holi oddała ciężki ubiór służce i spojrzała na inne przygotowane stroje rozwieszone na kilkunastu stojakach.

– W takim razie spróbuję tę. – Wskazała kolejną propozycję: smukłą, nieco odważną, czerwoną suknię z dość dużym dekoltem i wycięciem na plecach. Szkarłatny aksamit ze złoconymi koronkami prezentował się pięknie, ale nie przygniatał nadmiarem przepychu.

– W tej będziesz wyglądać poważniej i pasuje do twoich czarnych włosów – zatwierdziła Ruda, utrzymując pozę myślicielki. – Jak ja ci zazdroszczę tych pięknych kudłów. – Westchneła ciężko i pomogła Lidii uwolnić suknię z kukły.

– Ja tam uważam, że twoje rude kędziory są urocze… i dobrze odzwierciedlają charakter – doszeptała Holi spod nakładanego przez głowę materiału. Ani ona, ani Wilferd nie korzystali z ubieraczek: nie lubili tego, ale wdzianie niektórych co bardziej wykwintnych konstrukcji odzieżowych wymagało przynajmniej drobnego wsparcia. – Nooo, Ruda, miałaś rację – Holi przejrzała się w wysokim zwierciadle. – Jestem prawie tak piękna, jak Tijanor.

– Poczekaj, jeszcze drobny dodatek, żeby dopełnić całości. – Brena podeszła do stojącego w pomieszczeniu wazonu, wyciągnęła duży, czerwony kwiat i po skróceniu łodyżki, zgrabnie wplotła go we włosy księżniczki. – No i proszę; tera jest cudnie! – oznajmiła pełna dumy. Sama nie mogła oderwać wzorku od efektu ich końcowego wyboru.

– Dziękuję! Co ja bym bez ciebie zrobiła. – Holi rzuciła się Rudej na szyje. – Tobie też dziękuję, Lidio.

Młodziutka służka dygnęła lekko, rumieniąc blade policzki.

– Ekhm. – Teresa dała subtelnie znać o swojej obecności. – I jak idą przygotowania? – zwróciła się do rodzonej córki. Ze swojej pozycji widziała jedynie szczupłe ręce uwieszone na piegowatym karku.

– Sama oceń, matulu.

Ruda odstąpiła w bok, odsłaniając Holi w pełnej krasie. Księżniczka uniosła lekko suknię i wykonała teatralny pokłon, jak na damę przystało.

– No, panienko… – Teresa nabrała powietrza. – Muszę przyznać, że wyglądasz olśniewająco! Dobra robota, dziewczyny – pochwaliła Rudą i służkę, przyklaskując przy tym z radości: uniesienie na chwilę ostudziło jej skołatane nerwy. – Chodźmy już, panienko, jeszcze trzeba zrobić włosy, dobrać buty, dodatki, nałożyć puder, barwiczkę… Na Matkę Światła!, niedługo zjawią się pierwsi goście, a jeszcze tyle roboty. No, już nie masz, co się przeglądać… Wyglądasz pięknie, ale zrobimy tak, że wszyscy wytrzeszczą oczy na twój widok. – Mrugnęła do Holi, albo oko samo do niej mrugnęło.

– Dobrze, ciociu.

Holi podążyła za nianią, szlifując przy okazji swój oficjalny chód. Ten skomplikowany rodzaj rytualnego przemieszcza się, wymagał skoordynowania lekkich stąpnięć z ruchami ramion i bioder, narzucał utrzymanie idealnej prostoty pleców, a opracowane schematy umiejętnego sterowania pozycją podbródka straszyły złożonością. Każda arystokratka uczyła się tych technik odkąd przestała raczkować, a siostra Cesarza powinna przecież świecić przykładem.

Według tradycji, ukończenie dwunastu lat przez księżniczkę, oznaczało, iż należy wybrać kandydatów do jej ręki. Sungardzki zwyczaj nakazywał, aby w dniu czternastych urodzin, Cesarz obiecał córkę jednemu z pretendentów i zaanonsował zaręczyny. I choć sam akt zaślubin odbywał się, kiedy oboje mieli przynajmniej po szesnaście wiosen, to od momentu, gdy dziewczyna została przyrzeczona absztyfikantowi, on wraz z rodzicami i bliską służbą przeprowadzali się na cesarski dwór. Oficjalnie robiono tak, żeby dwójka obiecanych sobie młodych mogła się bliżej poznać, zwykle jednak właśnie wtedy dochodziło do ostatnich negocjacji pomiędzy dworem a wpływową rodziną kandydata. Jeśli zaręczeni nie przypadli sobie do gustu to… No cóż… musieli się pobrać tak czy owak, głównie ze względów politycznych i logistycznych. Potem jedno drugiemu mogło nie wchodzić w drogę, spotykając się jedynie na oficjalnych ceremoniach i podczas misji dyplomatycznych; jednakże potencjalne romanse nie miały znaczenia sukcesyjnego: jedyny status dziedziców przypadał potomstwu pierwszej pary pochodzącemu z krwi obojga, nie z przysposobienia.

Cienista wskazówka ogrodowego zegara weszła w podzieloną na trzy kąty wieczorną ćwiartkę. Wilfred coraz bardziej niecierpliwił się przy westybulu sali tronowej; jak każdy normalny starszy brat, przez ostatnie lata skutecznie odpychał od siebie myśli, iż będzie musiał wejść w rolę swata dla młodszej siostrzyczki. Dla niego Holi zawsze była niewinnym światełkiem promieniującym w mroku codzienności, żywym wspomnieniem beztroski, którą utracił, wstępując na tron. Niestety, gdy jego mała Ichti wraz z Teresą stanęły na schodach, musiał pogodzić się z faktem, iż jego kochana siostra nieuchronnie dorasta.

Pastelowa rozkloszowana suknia zdobiona złoconymi angażantami prezentowała się zachwycająco, a głęboki szkarłat w zestawieniu z nieskazitelnością młodej skóry i czarnymi włosami tworzył niemal nierealną całość. Tradycyjna biodrowa przepaska z niedźwiedziego futra wespół z gorsetem podnoszącym dopiero co pączkujące piersi krzyczały: „Nie jestem już dzieckiem!”, elegancja zaś z jaką Holi się poruszała, w niczym nie przypominała tego dziecięcego pląsu, do którego widoku przywykł Cesarz.

– Witaj, pani – pozdrowił siostrę z lekkim ukłonem. – Cóż sprowadza taką piękność na mój skromny dwór? – Podstawił jej przedramię.

Księżniczka uniosła poły sukni, dygnęła z gracją i chwyciła brata pod rękę. Teresa stała obok i pękała z dumy.

– Czcigodny, Cesarzu Wilfredzie – Holi podjęła zabawę – przybyłam wraz z mym dworem, abyśmy wszyscy mogli się najeść i napić na twój koszt. – Oboje parsknęli zduszonym śmiechem, ale nie wypadli z ról.

– Chodźmy zatem, lady Holinor z Góry Pałacu. Powitamy gości przed tronem.

– Dobrze, miejmy to za sobą – syknęła, nie zdejmując uśmiechu z ust i ruszyła tak niechętnie, jakby wiedziono ją na szafot.

Podobnie jak Wilfred, nigdy nie przepadała za tymi oficjalnymi balami i pompą, która im towarzyszyła, tyle że ona do niedawna miała na nich więcej luzu – on już od dawna nie.

Cesarz odwrócił się do niani.

– Tereso, niech serwi zaproszą gości i poinformuj kuchnię, że mogą zaczynać podawanie ciepłych przekąsek.

– Tak, panie.

Kobieta pośpiesznie poprawiła prosty, ale elegancki surkot i posłała sygnał majordomusowi, by ten oficjalnie otworzył wrota wejściowe.

– Gotowa? – spytał siostry, prężąc tors pod szykownym dubletem z nałożoną na wierzch galową kolczugą. Pierścienie ze srebra i złota na froncie zbroi układały się w godło Sungardu: twarz niedźwiedzia, eksponującego pokaźne kły.

– Damy zawsze są gotowe, żeby świecić przykładem, mój panie.

Uśmiechnął się; nigdy wcześniej nie była tak podobna do matki i Tijanor.

Zdobiony płaskorzeźbami portal rozwarł mosiężne ramiona, a wystawne stroje wlały się do komnaty feerią faktur i kolorów. Baronowa Margijana z Girzel przyodziała nawet swój legendarny robron, którego fiszbinowy stelaż kształtował pokłady materiału we wzór świętej bramy, ale nawet on stanowił tylko drobną dekorację w porównaniu pięknem sali tronowej.

Nie było lepszego miejsca, żeby witać arystokratów i dostojników niż u podnóża monumentalnego, zdobionego złotem i kamieniami szlachetnymi przymiotu władzy. Cesarski siedzisko oświetlane przez czerwonawe światło wczesnego zachodu mieniło się wszystkimi kolorami tęczy. Towarzystwa dotrzymywały mu jeszcze trzy, mniejsze berżery, udekorowane nieco ubożej, aczkolwiek nadal z wyważoną wykwintnością. Całości kompozycji dopełniały ulokowane za wezgłowiami ogromne, odlane z mosiądzu skrzydła. Ich długie powleczone srebrem lotki rozpościerały się na ponad czternaście stóp: symboliczny motyw ku czci starszych Ariendi, którzy wzięli ludzi pod swoją protekcję i pomogli uformować pierwsze ludzkie społeczeństwo.

Goście w mgnieniu oka otoczyli cesarską rodzinę: arystokracja, przedstawiciele rycerstwa, baronowie i baronówny, rządcy większych miast, kuzyni i kuzynki; każdy chciał być pierwszym, który złoży życzenia, wręczy prezenty, zyska przychylność władzy – po prostu zostanie zapamiętany. Ilość uwagi przyprawiała Holi o zawrót głowy, ale księżniczka dzielnie stawiała opór oblężeniu z uśmiechów, pozdrowień i młodych kawalerów, jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Wysokie escoffiony mencerek zbliżały się nieubłaganie niczym płetwy grzbietowe jakiejś drapieżnej ryby. Osaczona przez głośne jokiwarskie arystokratki jubilatka rozejrzała się za bratem z prośbą o pomoc wyrysowaną na twarzy.

Wychwycenie go w tłumie nie należało do trudnych zadań. Długa peleryna z wulfirskiego pasiastego futra wyróżniała go na tle reszty biesiadników. Jakby przywołany obrócił się w stronę siostry, ale jego nieobecny wzrok zdradzał, iż błądził myślami gdzieś daleko od tego gwaru. Tylko od czasu do czasu wracał do ciała, żeby powiedzieć: „Witam” lub „Miło was znowu gościć”. Oczywiście bystre oko siostry uchwyciło jego ucieczki w sferę marzeń. Księżniczka przeprosiła rozemocjonowane mencerki i przecisnęła się do Cesarza. Wilfred zaangażowany w rozmowę o polityce nawet nie poczuł urękawiczonej dłoni delikatnie wślizgującej się pod ramię.

– Chodź braciszku, pójdziemy na spacer. – Oświadczyła i przeprosiła belatrejską delegację.

Jeszcze przed usłyszeniem zgody, zaczęła kierować brata w stronę szerokiego tarasu. Nie protestował – jemu też brakowało powietrza, a obowiązkowe ceremonialne futro tylko pogarszało sytuację. Tuż przed wyjściem na szeroki krużganek zdał sobie sprawę, dlaczego siostra tak wytrwale odciąga go w ustronne miejsce, ale było już za późno na ucieczkę.

– Pamiętasz, co mi obiecałeś? Prawda?

Wpadł w pułapkę.

– Tak, pamiętam, ale czy to najlepsza pora na takie opowieści? Goście czekają – próbował odwieść Ichti od jej zamiarów.

Na próżno.

– I tak cię tam z nimi nie ma; myślami jesteś z Lejlą, braciszku – wytknęła mu Holi.

– Dobrze… Skoro musisz wiedzieć, to ci opowiem, tylko pamiętaj… – pogroził palcem. – To strzeżona tajemnica. Nikomu ani słówka, nawet Brenie. Zrozumiano?

– Obiecuję; nikomu ani mru, mru. – Upozorowała zamykanie kłódki na karminowych ustach.

Cesarz westchnął, oparł ramiona na balustradzie i zaczął niechętnie:

– Osiem lat temu Mama wybrała się do Belantres, żeby odwiedzić dalszą rodzinę: zwykłe spotkanie, nic dyplomatycznego, choć teraz wiem, że wizyta królowej nie może być czysto towarzyska. Ale wracając do tematu, zabrała też Tiję, żeby zapoznać ją z krewnymi z tamtych stron. Ja zostałem razem z tatą podekscytowany pierwszym wspólnym polowaniem.

– Co upolowałeś?

– Ćśśś, nie przerywaj. – Mama jak to mama… Pomimo protestów ojca wzięła tylko dziesiątkę gwardzistów do ochrony.

– A czemu, tata się złościł?

– Wiesz… niby okres względnej stabilizacji pozwolił zadbać o bezpieczeństwo wewnątrz kraju, ale to jednak nadal cesarzowa i księżniczka – spojrzał na Ichti sugestywnie – rodzina człowieka, którego wielu chciałoby mieć w garści. Mama natomiast wychodziła z założenia, że zwyczajna karoca nie będzie rzucać się w oczy, a porządnie uzbrojona obstawa zniechęci oportunistów. Przypuszczam, że bardzo chciała uczynić tę wizytę jak najmniej oficjalną.

Polityka, gierki, maski, pozory… skomentował w myślach.

– W tym jestem podobna do mamy. – oświadczyła Holi – Nie lubimy robić zamieszania.

– Tak, w rzeczy samej, ale czasami trzeba robić rzeczy, których nie lubimy. A teraz mi nie przerywaj, młoda damo, bo nie opowiem do końca.

– Dobrze, Wiluś, mów. – Przyłożyła sobie palec do ust składając tymczasowy ślub milczenia.

– Na czym to ja… a tak. Mama i Tija wyruszyły w stronę wschodniej granicy, wprost na trakt wiodący do Batismanur, i wszystko szło gładko do momentu, kiedy eskorta natrafiła na powóz blokujący most; jedno z kół było strzaskane, a pęknięta burta wypuściła część worków z ładunkiem. Tamta wiosna zaliczała się do nadzwyczaj mokrych, pomniejsze drogi zmieniły się w błotniste grzęzawiska, a spokojne strumienie w rwące muliste rzeki. Delegacja stanęła przed wyborem: albo ten most, albo szukanie przejezdnego brodu. Mama wydała wojskowym rozkaz, by ci pomogli nieszczęśnikom zepchnąć wyładowaną furę na drugą stronę przeprawy… – przerwał dramatyczną pauzą. – Gdy tylko gwardziści podeszli bliżej, spomiędzy skrzyń i tobołów padły strzały, a kilku dobrze uzbrojonych oprychów wypełzło spod kół.

Holi spąsowiała i zacisnęło dłonie na przedramieniu brata.

Otaksował siostrę badawczym spojrzeniem, ale kontynuował:

– Nie mieli szans przy ataku z zaskoczenia, ale walczyli zaciekle. Wywiązała się walka, a Mama i Tija odniosły ciężkie rany i kilka dni później mama zmarła w ramionach taty, a siostra nigdy nie wybudziła się ze śpiączki. Wybacz, że nie mówiłem wcześniej; nie chciałem, żebyś… – przerwał na widok drżącego podbródka. – Chodź, nie płacz. – Przytulił ją mocno.

– Dlaczego? Dlaczego akurat oni, braciszku? – wyszeptała.

– Przypadek? Los? – Pocałował ją czule w czoło. – Tylko Imaltis zna odpowiedź – skłamał i otarł siostrze policzek. Poczuł wzbierający gniew i ucisk w żołądku.

Gdyby pojechali z cesarską obstawą! Nie teraz…

Zdusił wybuch.

– To już się stało, nic na to nie poradzimy – wyszeptał, przyklejając policzek do hebanowych loków.

– Wiem – przytaknęła Holi. – Ale obiecaj mi, że opowiesz więcej o mamie i siostrze. Nie możesz mnie traktować jak jajko w miękkiej skorupce – oznajmiła z zawziętą miną.

Nie miał wyjścia.

– Dobrze, obiecuję, a teraz musimy wracać. Nie zapominaj, że dziś jest twoje święto. Niektórzy z gości pokonali pół świata, żeby tu dotrzeć.

Wyprostował plecy, podał siostrze ramię i zawrócili w stronę sali balowej, na której alkohol przejął inicjatywę w roli atrakcji wieczoru: głośne śmiechy, pokątne flirty i ożywione dysputy dyplomatyczne przy niknących baryłkach piwa i miodu, cały ten rumor wypełniał pomieszczenie gęstym hałasem.

Na znak majordomusa zaczęła grać muzyka. Holi zatrzymała się tuż przed progiem, a Cesarz westchnął i przewrócił oczami.

– Co znowu?

– Zapominałam o najważniejszym, braciszku.

Przełknął ślinę, która jakby zbiła się w pokaźnych rozmiarów otoczak.

– Cóż to takiego? – Domyślał się, o co chodzi.

– Nadal nie wiem, dlaczego tylko my możemy odwiedzać Tiję?

Wilfred pokraśniał, a jego zmarszczone czoło odzwierciedlało intensywną pracę wyobraźni.

– Tija w swoim stanie jest… Jest bardzo podatna na choroby – powtórzył, maskując ekscytację z powodu nagłego olśnienia. – Gdyby ktoś ją zaraził, nawet zwykłym potnikiem czy śluzicą, mogłoby się to skończyć tragicznie, dlatego liczba odwiedzających jest ograniczona do niezbędnego minimum: tylko my i trochę służby.

Spojrzał na siostrę badawczo.

– Aaa… Teraz rozumiem – przytaknęła Ichti, a Wilfred odetchnął z ulgą.

Nagle chwycił w dłonie jej policzki.

– Ale się rozmazałaś. – Skinął głową na Lidię, która cały czas trzymała się w zasięgu wzroku księżniczki.

– Tak, panie.

– Zabierz Holi do garderoby, niech to naprawią.

– Ale ja…

– To twoje święto i pamiętaj, że nie jesteś byle kim: ludzie patrzą i oceniają twój wygląd, taksują każdy krok, uśmiech czy chwilę słabości. Chciałaś być dorosła, witaj w świecie dorosłych. A teraz zmykaj.

Westchnęła, ale nie protestowała.

– Panienka pójdzie za mną, ominiemy główną salę. – Lidia podała książnice ramię i razem oddaliły się wzdłuż krużganku.

Cesarz odprowadził je wzrokiem i sam wziął kilka głębokich wdechów. Plotki o nieobecności jego czarodziejki szybko się rozeszły i młode niezamężne arystokratki lgnęły do kolczugi jak muchy do miodu. Tęsknił za Lejlą, nie mogliby występować jako para, ale sama jej obecność dodawała mu sił.

– Dobra… – zakładamy maskę.

Przekroczył próg.

 

https://www.wattpad.com/myworks/321118796/write/1277954798

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • krajew34 dwa lata temu
    Dobra tu sobie zrobię pauzę , zaznacze, że skończyłem. Moje wrażenia na ten moment. Fabuła ciekawa , ukazana jak narazie z dwóch perspektyw, nie raz rzucają się przydługie i z zbyt mądrymi słowami, jak na mój prosty umysł przez co traci się na ciągłości czytania. Są też momenty, gdzie się gubie, ale to akurat zrzucę na zmęczony umysł. Większość jednak da się zobaczyć wyobraźnią, a rozdziały pomijając dwa pierwsze odpowiedniej długości. Nieźle, już dawno się nie wciągnąłem w czytanie na ekranie, ostatnio chyba u nefera.
  • MKP dwa lata temu
    Dzięki:)
  • krajew34 dwa lata temu
    Dobra kontynuujemy, choć patrząc zza oknem, nie wiem, ile jeszcze poczytam, chyba szykuje się burza. No dobra, na początku rzuciło mi się dość duże użycie Fryderyka dość blisko siebie, może jakiś synonim? Kurczę i ta garderoba... Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić w takich czasach. Nie wiem, czy chciałoby się komukolwiek robić specjalnie nowy pokój i czy szlachcianka na tak wysokiej pozycji, nie miałaby raczej służby do ubierania? Więc raczej do tego służyłaby sypialnia. Jakoś nie pasuje mi do czasów szlachty zbytnia samodzielność, w końcu służący, bądź służące to bardzo ważna część tej klasy, podkreślający ich prestiż, szczególnie szlachta tak wysoka, jak bohaterowie. Wybacz czepialstwo, ale niezależnie, czy coś lubię, czy też nie, jako czytelnik piszę to wprost. :)
  • MKP dwa lata temu
    Popatrz na Cesarza trochę jak na rewolucjonistę: poszedł w matkę, która pochodziła z innego kraju z innymi obyczajami i nie lubiła arystokratycznej pompy o czym nie omieszka wspomnieć:)

    Weź też pod uwagę, że księżniczkę wychowała służąca więc to nie jest taka arystokracja która smaga pejczem wszystko o niższym statusie i nie podciera sobie sama tyłka:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania