Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 9

TO JUŻ NIE MOJA MAŁA ICHTI

 

Przygotowania do przyjęcia urodzinowego księżniczki Holi trwały od bladego świtu: brzęk sztućców, szorstkie drapanie mioteł i nawoływania dekoratorów nawigujących pracę przy wieszaniu serpentyn. Wszystko to bębniło w uszach, utrudniając komunikację.

Nikt zresztą nie miał czasu na rozmowy.

Każdy w pośpiechu wykonywał przydzielone mu zadania i choć całość prac sprawiała wrażenie powszechnego chaosu, ale czułe oko organizatorki – co rusz zakrywane nerwowym spazmem powieki – stało na straży tego kolosalnego przedsięwzięcia.

Owa nerwowa powieka należała do Teresy, opiekunki księżniczki, która wychowywała ją odkąd księżniczka skończyła kilka latek. Nic więc dziwnego, że stresowała się całym wydarzeniem po trzykroć bardziej niż ktokolwiek inny – nawet bardziej sama jubilatka

Po śmierci królowej Felte, ojciec Wilfreda, Fredryk, zatracił się w żalu i gniewie do tego stopnia, iż zupełnie nie dostrzegał już bliskich wokół siebie. Cały swój czas poświęcał sprawom imperium, a w szczególności poszerzaniu jego granic i wpływów. Jednak to, co powierzchownie przypominało waleczną krucjatę ku chwale, w rzeczywistości było desperacką próbą ucieczki od cierpienia.

Niestety na próżno. Od krwawiącego serca nie było ucieczki, a ból przyniósł zatracenie, którego niechlubnym godłem stało się cesarstwo.

Droga Fredryka ku zniszczeniu była długa, wyboista i usłana trupami, a na jej końcu czekało ostrze: dzierżone przez cierpienie, sterowane rozpaczą i odpychane strachem. To ono napisało zakończenie i – jak można domniemać – nie należało ono do szczęśliwych. Ten koniec był po prostu nieuchronny i długo wyczekiwany przez samego cesarza. Jednak zanim rozpacz wygrała ze strachem, doprowadzając klingę do brzucha, w przebłysku racjonalności, Fredryk powierzył pełną opiekę nad dziećmi Teresie, która ochoczo zgodziła się przenieść z kuchni, wprost do komnat królewskich.

Pani Bargo sprawiała wrażenie bardzo opanowanej, racjonalnej kobiety, ale ten wizerunek odreagowywała sporą ilością tików nerwowych. Na szczęście serce miała na miejscu, a w nim bez trudu znalazło się jeszcze sporo miłości dla dwóch sierot.

Teresa zawsze starannie, niemal pedantycznie, wykonywała swoje obowiązki, więc i teraz stawała na głowie, aby księżniczka mogła cieszyć się urodzinami na pięknie udekorowanej sali balowej, która około południa czekała, gotowa na przyjęcie gości.

Pozostało jedynie sprawdzić, co u solenizantki.

Holi została pod opieką o trzy lata starszej Breny. Pomimo różnicy wieku obie dziewczynki świetnie się rozumiały, a księżniczka traktowała rudą córkę niani, jak rodzoną siostrę.

 

Pani Bargo wparowała do garderoby, próbując zapanować nad tikiem powieki, ramienia i wargi. Całe szczęście obie dziewczynki były pochłonięte doborem odpowiedniej kreacji w pokoju obok, inaczej mogłyby się wystraszyć nagłym natarciem wcielenia nerwicy w fartuszku.

Holi wyciągnęła z szafy rozłożystą suknię na fiszbinowym stelażu i przykładając ją do ciała, spojrzała w lustro. Można spróbować, pomyślała i jednym zwinnym obrotem wykręciła się w stronę przyjaciółki. Była ledwie widoczna zza strzelistych falban i wypchanych, bulwiastych ramion.

– Co sadzisz? – spytała Breny, domyślając się odpowiedzi.

– Za bardzo napuszona: nie pasuje do ciebie – stwierdziła Ruda, głaszcząc swój piegowaty podbródek.

– W takim razie spróbuję tę – Holi wyciągnęła kolejną kreację. Tym razem była to smukła czerwona sukieneczka z dość dużym dekoltem.

– W tej będziesz wyglądać poważniej i pasuje do twoich czarnych włosów – skomentowała Ruda, utrzymując pozę myślicielki. Holi czym prędzej naciągnęła lekko opięty strój.

– Łaaał! Ruda miałaś rację! – Krzyknęła z zachwytu, przejrzawszy się w zwierciadle z każdej strony.

– Jestem tak piękna, jak Tija!

– Poczekaj, jeszcze drobny dodatek, żeby dopełnić całości. – Brena podeszła do stojącego w pomieszczeniu wazonu, wyciągnęła duży, czerwony kwiat i po skróceniu łodyżki, zgrabnie wpięła go we włosy księżniczki.

– No i proszę; teraz jest cudnie! – oznajmiła pełna dumy Ruda. Sama nie mogła oderwać wzorku od efektu ich wspólnej pracy.

– Dziękuję! Co ja bym bez ciebie zrobiła. – Holi rzuciła się jej na szyje. W tej chwili do pomieszczenia wtargnęła Teresa.

– I jak idą przygotowania mojej piękności? – spytała rodzonej córki. Ze swojej pozycji widziała jedynie małe rączki uwieszone na piegowatym karku.

– Sama oceń matulu. – Ruda odstąpiła na bok, odsłaniając Holi w pełnej krasie. Księżniczka lekko uniosła suknię i wykonała teatralny pokłon, jak na damę przystało.

– No panienko… – zachwyciła się Teresa. – Muszę przyznać, że wyglądasz olśniewająco! Dobra robota Breno – pochwaliła Rudą, przyklaskując przy tym z radości: wzruszenie na chwile ostudziło jej skołatane nerwy.

– Chodźmy już dziecko, twój brat czeka. Niebawem zjawią się goście. No już, nie masz co się przeglądać, wyglądasz pięknie.

Holi jeszcze raz rzuciła się Rudej na szyję, po czym grzecznie podreptała za opiekunką.

Według tradycji ukończenie przez księżniczkę dwunastu lat oznaczało, iż najwyższa pora rozejrzeć się za kandydatem do jej ręki. Sungardzki zwyczaj nakazywał, aby w dniu czternastych urodzin, Cesarz obiecał córkę jednemu z pretendentów i zaanonsował oficjalne zaręczyny. I choć sam akt zaślubin odbywał się po tym, kiedy oboje zobaczą szesnaście wiosen, to od momentu, gdy dziewczyna została przyrzeczona kawalerowi, on i cała jego rodzina przeprowadzali się na dwór, aby dwójka młodych mogła się bliżej poznać.

Jeśli nie przypadli sobie do gustu to… no cóż, musieli się pobrać tak czy owak, głównie ze względów politycznych. Potem jedno drugiemu nie wchodziło w drogę, spotykając się jedynie na oficjalnych ceremoniach.

Wilfred jak każdy normalny, starszy brat, przez ostatnie lata skutecznie odpychał od siebie myśl, iż będzie musiał odgrywać rolę swata dla młodszej siostrzyczki. Dla niego Holi była bardzo jasnym, niewinnym światełkiem, rozświetlającym mroki codzienności oraz żywym wspomnieniem beztroski, którą utracił, wstępując na tron. Niestety, gdy wraz z Teresą księżniczka przekroczyła próg sali tronowej, musiał pogodzić się z faktem, iż jego Ichti nieuchronnie dorasta.

Gustowna suknia z dekoltem krzyczała: „Nie jestem już dzieckiem!” a gracja, z jaką się poruszała, w niczym nie przypominała tego niezgrabnego, dziecięcego pląsu, do którego widoku przywykł.

– Witaj Pani – Cesarz powitał siostrę pokłonem. – Cóż Panią sprowadza na mój skromny dwór? – spytał, podsuwająć jej przedramię. Teresa stała napuszona od dumy.

– Czcigodny cesarzu Wilusiu – Holi kontynuowała zabawę.

– Przybyłam wraz z mą służbą i dworem, abyśmy wszyscy mogli się najeść i napić na twój koszt, ha! – Oboje buchnęli śmiechem.

– Chodź siostrzyczko; powitamy gości przy tronie.

– Dobrze miejmy to za sobą – burknęła od niechcenia i ruszyła tak ociężale, jakby wiedziono ją na szafot. Podobnie jak Wilfred, nigdy nie przepadała za tymi oficjalnymi imprezami i pompą, jaka im towarzyszyła, tyle że ona mogła jeszcze sobie pozwolić, aby dawać temu wyraz – on już nie.

– Tereso zaproś gości i poinformuj kuchnię.

– Tak panie – starsza kobieta pośpiesznie podwiązała fartuszek i dała znak majordomusowi, by otworzył wrota wejściowe. Wilfred, w towarzystwie siostry, zaczął stąpać powolnym, arystokratycznym krokiem w stronę cesarskiego tronu.

Nie było lepszego miejsca, żeby witać dostojników, a jednocześnie wywrzeć na nich wrażenia. Ten monumentalny, bogato zdobiony złotem i kamieniami szlachetnymi przymiot władzy, oświetlany przez czerwonawe światło zachodu, mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Towarzystwa dotrzymywały mu jeszcze trzy, pomniejsze siedziska, udekorowane nieco ubożej, aczkolwiek nadal z wyważoną wykwintnością.

Całości kompozycji dopełniały ogromne, odlane z mosiądzu skrzydła, których długie lotki powleczone srebrem, zawijały się na końcach i sprawiały wrażenie pierzastych dłoni chcących otulić siedzących. Motyw był historyczny i oddawał cześć starszym Ariendi, którzy wzięli ludzi pod swoją opiekę, formując pierwsze społeczeństwo Młodszych, na wzór własnego.

Wrota sali tronowej rozwarły się z charakterystycznym, pociągłym skrzypnięciem, a barwni goście, w mgnieniu oka, zalali całą komnatę: arystokracja, przedstawiciele rycerstwa, kuzyni i kuzynki; Holi nie mogła się opędzić od ludzi podziwiający jej wygląd, a policzki rumieniły się od ciągłych ścisków i całusów.

W tym całym zamieszaniu, Wilfred zdawał się być nieobecny, błądząc myślami gdzieś daleko. Tylko od czasu do czasu wracał na ziemię, aby powiedzieć: „Witam” lub „Miło was znowu gościć”. Oczywiście bystre oko siostrzyczki uchwyciło jego ucieczki w sferę marzeń.

Postanowiła to wykorzystać. Wzięła brata pod ramię i manewrując wśród zaczepnych rozmów, niepostrzeżenie zaciągnęła go blisko wyjścia do ogrodów.

– Chodź braciszku, pójdziemy na spacer – jeszcze przed usłyszeniem zgody, popchnęła Wilfreda na taras, a on zdał sobie sprawę, dlaczego księżniczka tak wytrwale odciąga go w ustronne miejsce.

– Pamiętasz, co mi obiecałeś? Praaawda? – przeciągnęła ostatnie słowo, układając wargi w wąski dziubek. Wpadł w pułapkę.

– Tak pamiętam, ale czy to oby najlepsza pora na takie opowieści? Goście czekają – próbował odwieść siostrę od jej zamiarów.

Na próżno.

– I tak cię tam z nimi nie ma, jesteś z Lejlą – wytknęła mu Ichti, uśmiechając się słodko. Doskonale wiedziała, że jest skłonny zrobić wszystko, aby nie rozmawiać o uczuciach: w szczególności z nią.

Przez lata dusił w sobie nawet najmniejsze objawy słabości, rozpaczy i strachu, chcąc jej zaoszczędzić tych przykrych emocji. Po pewnym czasie mechanizm działał już mimowolnie jak automat do przybierania radosnych min.

– Dobra, już dobra! Skoro musisz wiedzieć, to ci opowiem, tylko pamiętaj… – pogroził palcem. – To strzeżona tajemnica, więc nikomu ani słówka, nawet Brenie

– Obiecuję; nikomu ani mru, mru… – upozorowała zamykanie kłódki na ustach.

Cesarz westchnął i zaczął niechętnie.

– Osiem lat temu Mama wybrała się do Belantres, żeby odwiedzić dalszą rodzinę, której już dawno nie widziała: towarzyskie spotkanie, nic dyplomatycznego. Zabrała również Tiję, aby zapoznać ją z krewnymi z tamtych stron. Ja zostałem razem z tatą, podekscytowany pierwszym polowaniem, na które miał mnie zabrać.

– Co upolowałeś?

– Ćśśś, nie przerywaj. – Mama jak to mama… dumna i skromna osoba, wzięła tylko kilku rycerzy do ochrony, każąc wyszykować sobie najpospolitszy powóz, jaki był na dworze. Nie lubiła robić zamieszania wokół swojej osoby. Wychodziła też z założenia, że zwyczajna karoca nie będzie rzucać się w oczy i nie przyciągnie bandytów.

– W tym jesteśmy do siebie podobne: też nie lubię dworskiej etykiety – oświadczyła Holi, formując brzydki grymas na samą myśl o toczącym się balu.

– Tak w rzeczy samej, jesteście do siebie bardzo podobne, cała trójka, a teraz mi nie przerywaj młoda damo, bo nie opowiem do końca.

– Dobrze Wiluś, mów, będę cichutko – przyłożyła paluszek do ust.

– Na czym to ja… a tak. Mama i Tija wyruszyły w stronę wschodniej granicy, wprost na trakt wiodący do Batismanur. Ze względu na niewielką ochronę zdecydowały się jechać dookoła lasu Sunden: łatwiej jest dostrzec niebezpieczeństwo na otwartej przestrzeni niż w leśnej gęstwinie. Wszystko szło gładko do momentu, kiedy natrafili na powóz blokujący główną przeprawę przez strumień. Orszak i tak miał nadrobić drogi, okrążając las; dodatkowe opóźnienie mogłoby się skończyć wyprawą połowy armii w akcji ratunkowej. Mama wydała rycerzom rozkaz, by ci pomogli nieszczęśnikom, wypchnąć ich powóz z błota.

Niestety… – przerwał dramatyczną pauzą. – Jak tylko piechurzy z eskorty podeszli bliżej, spomiędzy skrzyń padły strzały, a dwóch oprychów wypełzło spod kół. – Holi wzdrygnęła i zasłoniła buzię.

Kontynuował:

– Pomimo heroicznej walki nie mieli szans przy ataku z zaskoczenia. Mama i Tija odniosły ciężkie rany i kilka dni później mama zmarła u boku taty, a siostra nigdy nie wybudziła się ze śpiączki.

W tym momencie Wilfred przerwał, słysząc ciche pochlipywanie księżniczki.

– Chodź, nie płacz już – przytulił ją mocno.

– Dlaczego oni to zrobili braciszku? – spytała ocierając łzy z policzków. – Przecież mama chciała tylko pomóc.

– No nie smuć się – pocałował ją czule w czoło. Na widok zapłakanych oczu ogarnęło go poczucie winy. Przesadziłem, ale już łagodniej się nie dało, pomyślał.

– To już się stało, nic na to nie poradzimy – wyszeptał, gdy przyłożył policzek do hebanowych loków.

– Wiem – przytaknęła Holi – Ale obiecaj mi, że opowiesz jeszcze więcej o mamie i siostrze! Chce wiedzieć absolutnie wszystko! – oznajmiła z zawziętą miną. Nie miał wyjścia.

– Dobrze obiecuję, a teraz musimy wracać – przytaknął gładząc ją po głowie. – Nie zapominaj, że dziś jest twoje święto.

– Prezenty – wyszczerzyła ząbki w szczerym uśmiechu.

– Dokładnie.

Rodzeństwo ruszyło w stronę sali balowej, na której alkohol przejął inicjatywę w roli atrakcji wieczoru: głośne śmiechy, pokątne flirty i ożywione dysputy dyplomatyczne przy niknących baryłkach piwa i miodu, cały ten gwar wypełniał pomieszczenie głośnym echem, wzmacnianym przez potężną, wysoką kopułę sklepienia.

Holi złapała brata za rękę, powstrzymując go od przekroczenia progu tarasu.

– Co znowu? – spytał poirytowany nagłą zmianą zachowania dziewczynki.

– Zapominałam o najważniejszym braciszku –

Zbladł przełykając ślinę, która jakby zbiła się w pokaźnych rozmiarów otoczak.

– A cóż to takiego? – domyślał się, o co chodzi.

– Nadal nie wiem, dlaczego tylko my możemy odwiedzać Titi? –Wilfred poczerwieniał, a jego zmarszczone skronie i czoło, uwidaczniały intensywną pracę wyobraźni.

– Tija… w swoim stanie… jest… – przeciągał odpowiedź, walcząc o sekundy. – Jest bardzo podatna na choroby, tak na choroby – powtórzył nerwowo.

– Gdyby ktoś ją zaraził, nawet zwykłym przeziębieniem, mogłoby się to skończyć tragicznie, dlatego liczba odwiedzających jest ograniczona do niezbędnego minimum.

– Aaa… Teraz rozumiem – przytaknęła Ichti, a Wilfred odetchnął z ulgą.

W obawie przed kolejnym pytaniem, czym prędzej pochwycił jej rękę i zaciągnął na ucztę, wpychając w wir podchmielonych krewnych. Holi nie pozostała mu dłużna i ochoczo przedstawiała brata młodym arystokratkom, które przyklejały się do jego munduru jak muchy do miodu.

 

Na wattpadzie zdjęcie z moim wyobrażeniem małej damy.

https://www.wattpad.com/myworks/321118796/write/1277954798

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • krajew34 ponad rok temu
    Dobra tu sobie zrobię pauzę , zaznacze, że skończyłem. Moje wrażenia na ten moment. Fabuła ciekawa , ukazana jak narazie z dwóch perspektyw, nie raz rzucają się przydługie i z zbyt mądrymi słowami, jak na mój prosty umysł przez co traci się na ciągłości czytania. Są też momenty, gdzie się gubie, ale to akurat zrzucę na zmęczony umysł. Większość jednak da się zobaczyć wyobraźnią, a rozdziały pomijając dwa pierwsze odpowiedniej długości. Nieźle, już dawno się nie wciągnąłem w czytanie na ekranie, ostatnio chyba u nefera.
  • MKP ponad rok temu
    Dzięki:)
  • krajew34 ponad rok temu
    Dobra kontynuujemy, choć patrząc zza oknem, nie wiem, ile jeszcze poczytam, chyba szykuje się burza. No dobra, na początku rzuciło mi się dość duże użycie Fryderyka dość blisko siebie, może jakiś synonim? Kurczę i ta garderoba... Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić w takich czasach. Nie wiem, czy chciałoby się komukolwiek robić specjalnie nowy pokój i czy szlachcianka na tak wysokiej pozycji, nie miałaby raczej służby do ubierania? Więc raczej do tego służyłaby sypialnia. Jakoś nie pasuje mi do czasów szlachty zbytnia samodzielność, w końcu służący, bądź służące to bardzo ważna część tej klasy, podkreślający ich prestiż, szczególnie szlachta tak wysoka, jak bohaterowie. Wybacz czepialstwo, ale niezależnie, czy coś lubię, czy też nie, jako czytelnik piszę to wprost. :)
  • MKP ponad rok temu
    Popatrz na Cesarza trochę jak na rewolucjonistę: poszedł w matkę, która pochodziła z innego kraju z innymi obyczajami i nie lubiła arystokratycznej pompy o czym nie omieszka wspomnieć:)

    Weź też pod uwagę, że księżniczkę wychowała służąca więc to nie jest taka arystokracja która smaga pejczem wszystko o niższym statusie i nie podciera sobie sama tyłka:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania