Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 17
Mistrz Proditis Inahan, człowiek z piętnem na twarzy – ale czy na pewno słusznym było nazywać go człowiekiem? Postać z przeszłością równie rozmytą i tajemniczą, co pochodzenie mrocznych kopii rodzeństwa Galatów, a jednak… Ci dumni arystokraci z trudem uginający karki nawet przed samym cesarzem, czuli do niego niebywały respekt – a może motywował ich strach? Niezależnie od tego nie ulegało wątpliwości, iż był on kimś ważnym dla namiestnika i jego siostry, zarówno przed jak i po wyzwoleniu od ludzkich nosicieli.
Starzec zwracał się do obojga tak czule, jak do własnych pociech, lecz gesty i spojrzenia temu towarzyszące, nie niosły ze sobą prawdziwego, rodzicielskiego ciepła.
Zupełnie inaczej było w przypadku jadeitowego serca. Moderator głaskał powierzchnię kolosa niczym główkę ukochanego pierworodnego z uśmiechem godnym szczęśliwego ojca. Potrafił godzinami patrzeć w świetlistą pulsację: spokojną, rytmiczną, czasami hipnotyczną do tego stopnia, że czas tracił wszelki pęd i kierunek. Tak, Proditis Inahan bardzo upodobał sobie chwile sam na sam z tym magicznym artefaktem, którego przeznaczenie miało wkrótce zapoczątkować wydarzenia, zmieniające bieg historii.
– Mistrzu… – przerwał mu Mezmir, który wkroczył do komnaty w konstrukcie z cienia. Wyglądał poważnie, a jego hebanowa skóra niemal pożerała światło kandelabrów, nęciła błyski, wabiła, by potem zdusić idealnym mrokiem. – Przybyli… – zaczął anonsować, ale Proditis, nie spuszczając wzroku z artefaktu, wtrącił mu się w słowo:
– Wiem, czuję ich unitrę, czuję każdy nawet najmniejszy okruch życia w promieniu kilku mil. To jest… – przerwał, szukając słów mających oddać pełen zachwyt. – Wszechmoc – wysyczał z pasją fanatyka.
– Czekamy w laboratorium zatem, Mistrzu. Dołącz, kiedy uznasz za stosowne. – Mezmir, w postaci Hakra, oddał pokłon i oddalił się w stronę wyjścia.
Pomieszczenie, o którym wspominał, było zaadoptowaną pracownią Markusa, gdzie Crow wraz z kilkoma nowo uformowanymi akolitami Hakra pracowała nad produkcją stabilizerów. Stanowiły one klucz do istnienia tego gatunku: wynalazek Markusa dawał im siłę utrzymania wybranego kształtu bez konieczności opętania nosiciela. Jadeity z zamkniętą nadwyżką życia tworzyły rusztowanie z woli, na którym forma z płynnego mroku mogła utrzymać wątłą wizję własnego istnienia.
Światła turkusowych oczu jarzyły się ciemnościach, gdy na rzeź szły kolejne zwierzęta. Marmurowy stół ofiarny pokrywały gotowe stabilizery różnej wielkości i kształtu. Wszystkie annamy opasane mniejszymi minerałami, po jednym z każdej domeny; wszystkie pochodziły od serca; wszystkie stworzone przez niezliczone żywota wyssane z ziem Walonu.
Siostra Mezmira jako jedyna tkwiła w ludzkiej formie, a przynależność do nowego gatunku zdradzały jedynie oczy; doły bez uczuć, bez przyszłości, bez nadziei, bez chęci… W środku tej pustki jarzyły się źrenice tonące w idealnej czerni.
– Czy to są kryształy dla naszych w Oruun? – spytał Mezmir, podnosząc dwa kamienie. Jeden był wyraźnie większy od drugiego.
– Tak – odpowiedziała, nie siląc się na wylewny opis.
Namiestnik Galat, jeśli nadal można było go tak tytułować, wyczuł niechęć w jej głosie. Odłożył klejnoty, podszedł bliżej, stanął tuż za jej plecami i pochwycił za ramiona.
Wzdrygnęła się jak kochanica obleśnego barona przez lata zmuszana do nierządu.
– Ona już tu jest – wyszeptał. Ręka Crow zadrżała, a oczy rozbłysły. – Wiesz, że jak ten potwór w greplińskiej skórze dowie się o twojej zabawce, to zabije ją z wyjątkowym okrucieństwem, tylko dlatego, że jest dla ciebie ważna – dodał, obejmując siostrę mocniej. Crow wsparła ramiona na kamiennym blacie.
– Ty też nie byłeś łaskawy… Czym zatem się różnicie, że to ją nazywasz potworem?
– Ja zrobiłem to, co musiałem – odstąpił od niej, jakby nagle zaczęła parzyć. – Wymierzyłem mu szybką, łaskawą śmierć… Ona…
– No proszę. Czyż to nie moja ulubiona parka pasożytów? – rozbrzmiał mocny, damski, nieco skrzekliwy głos.
W wejściu tuż przy dogorywającej pochodni stanęła niewysoka ale masywna postać. Oświetlona przez wątłe płomienie tlących się żagwi, rzucała na posadzkę ledwie widoczną rozetę z cieni.
– Ciemno tu jak w grobowcu – skomentowała i potarła palcami skórę dłoni. Bliznowaty tatuaż w kształcie runy zapłonął. Rozpalona kula światła wzbiła się pod sklepienie i zalała pracownię rażącymi promieniami. Hakra przesłonili oczy zaskoczeni uderzeniem blasku, tylko Crow na czas zmieniła oczy na ludzkie.
– Bądź łaskawa przygasić to… coś – poprosiła grzecznie czarownica, lecz kula na złość zwiększyła swoją objętość, paląc jeszcze mocniej. – Powiedziałam: zgaś to! – Namiestniczka gwałtownym ruchem ręki cisnęła cieniem, który pożarł świetliste zaklęcie.
– I po co te nerwy? – wybrzmiał szorstki głos.
Niewielki szczątkowy płomyk zawisł tuż nad głową kobiety, rzucając niegroźne światło, które jakby spływało leniwie po ciele. Ziemistozielona bezwłosa skóra, chwytne stopy nieobleczone obuwiem i sterczące na boki, szpiczaste uszy; całość nie pozostawiała wątpliwości co do rasy. Greplinka odziana w kusą spódnicę opinającą masywne uda, skórzany kabat ciasno spinający piersi i nietypową opaskę zakrywającą pół twarzy, sprawiała wrażenie agresywnej, zaczepnej… Nawet ruchy miała na swój sposób wyzywające.
– No proszę… rodzeństwo czarnych wybroczyn nie w humorze? – Podeszła bliżej, sunąc paznokciami po rozłożonych na kamiennym pulpicie stabilizerach. – Czyli to trzyma w kupie wasze glutowate jestestwa. Ha!... Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam – zanosiła się od udawanego śmiechu.
Mezmir stał tuż obok siostry i obserwował każdy krok Greplinki. O wzbierającym w nim gniewie świadczyło jedynie mimowolne dygotanie górnej wargi – co w jego przypadku oznaczało tłumioną eksplozję gniewu.
– Zjawiłaś się w samą porę, Wernello – oświadczyła Crow i pogłaskała brata po ramieniu, żeby go nieco uspokoić. – Akurat skończyły nam się psy do kryształów, ale z obmierzłym gadem też zadziała.
– Ha! – parsknęła Greplinka. – Cięty żart jak na coś, co jeszcze nie dawno było smolistym rozwolnieniem Mavis Galat.
– Ostrzegam cię, suko… – warknął Mezmir. – Jeszcze jedno takie słowo…
– I co mi zrobisz! No, czekam! – prowokowała go jeszcze bardziej, a blizny ułożone w tatuaże, zdobiące jej odsłonięte ramiona i dekolt, zaczęły wić się pod skórą jak robactwo fetujące w rozkładającym się truchle.
Mezmir milczał.
– Pff… Strach cię obleciał. To może sprawdzimy, czy chociaż siostra ma trochę ikry. – Greplinka ruszyła w stronę Crow.
Osnuta ciemnością dłoń Mezmira, przybrała kształt ostrza, które niczym wystrzelony pocisk rozdarło powietrze i zatrzymało się przy mostku kobiety.
Wernella przystanęła i rzuciła badawcze spojrzenie na ten dziwaczny twór z zestalonego mroku.
– No, no, no… – Przejechała palcem po broni, nacinając opuszek. – Nowa zabawka. Jestem pod wrażeniem. – Rozsznurowała rzemień przy dekolcie, odsłaniając napęczniałe energią skórzaste runy. – Szkoda, że w parze nie dali ci więcej rozsądku. – Naparła ciałem na szpic. Z drobnej rany wypłynęła strużka bardzo ciemnej krwi. Nacięty tatuaż uwolnił cząstkę mocy. Nawet ona wybuchła w astrze jak narakamska mieszanka potraktowana ogniem.
– No, dalej, Galat, tnij!
– Bracie, wycofaj się – przestrzegła Crow.
– Widzisz! Twoja siostra wie, że nie należy ciąć greplińskiego tatuażysty. – Sykliwy głos Werneli przypominał ostrzeżenie grzechotnika, a blizny pulsowały, wędrując ku ranie jak węże sunące pod pierzyną.
– Dość! – Potężny męski głos uderzył od strony wejścia i rozlał się echem po laboratorium. Akolici Hakra padli na kolana, a Mezmir rozproszył cienistą broń.
– Zanim pozabijacie się nawzajem, wpierw pozbądźcie się naszych wrogów! – Proditis uderzył kosturem o ziemię. Astra zmieniła się w kipiel, która przez chwilę szarpała aurami zgromadzonych.
– Witam, Moderatorze Inahan – pozdrowiła go Wernella, dodając niski pokłon. Cała wcześniejsza buta zniknęła w obecności tego mężczyzny. Starzec podszedł bliżej, szurając brunatnym płaszczem po kamiennej podłodze i chwycił za podbródek bez zbędnej łagodności.
Końcem kostura odchylił opaskę Greplinki.
– Widzę, że operacją się udała. Pokaż mi całość! – zachęcił serdecznie. Wernella zdjęła przesłonę z lewej części twarzy, ukazując płat wężowej skóry ze zdrowymi lśniącymi łuskami. Pokrywał cały lewy policzek, kawałek nosa, poprzez skroń, aż po wysokie czoło. Wewnątrz oczodołu jarzyła się złota tęczówka z niemal prostokątną źrenicą i tylko szpiczaste ucho wyściełała gładka tkanka na wzór reszty ciała. – Teraz Aaa… – nakazał Inahan, przemówiwszy jak do dziecka i zajrzał jej do ust. Wernella posłusznie rozdziawiła szeroko szczękę i wysunęła rozdwojony gadzi język u nasady zespolony jakby z resztą innego tego typu organu. – Dobrze, bardzo dobrze. Farog się spisał – pochwalił mistrz.
– To prawda. Z bólu zemdlałam tylko dwa razy – odparła uszczypliwie. Natura tym razem wygrała z szacunkiem, i strachem.
– Zachowaj ten sarkazm dla innych: mnie on tylko irytuje – zganił ją Proditis i podszedł do stołu przypominającego murowany ołtarz ofiarny. Szereg stabalizerów wywołał uśmiech na jego twarzy.
– Tobie też należy się pochwała, Crow. Nie próżnowałaś. – Z ledwością uniósł największą kompozycję z zespolonych kamieni.
– Staram się, mistrzu. – Pokłoniła się z gracją godną księżniczki.
– Litości… – syknęła Wernella, nie szczędząc namiestniczce zazdrosnych, nienawistnych spojrzeń.
– Dzieci, dzieci, dzieci. Kiedy wy dorośniecie. – Proditis pokręcił głową, wzdychając ciężko. – Wernello, jeśli już o Farogu mowa, to dlaczego go tu nie ma?
– Przywiązuje swoją kopytną kochanicę do konowiązu. Mówię ci mistrzu, że on kiedyś przyszyje się do tej śmierdzącej szkapy – skomentowała Greplinka, a Inahan uśmiechnął się lekko.
– Chimerzy lubią eksperymentować, więc kto wie… Niemniej jednak zawołaj go i przyjdźcie do komnaty Serca. Będę miał dla was nowe zadanie.
– Tak, mistrzu – przytaknęła Wernella i wyszła z laboratorium, a Proditis odprawił akolitów i zbliżył się do rodzeństwa Hakra.
– Ojciec przemówił – oznajmił z niebywałą powagą. – Zapieczętuj serce, Crow; jutro wieczorem płyniemy do Watenfel.
Nie zostawił miejsca na dyskusję. Nie padły żadne pytania, tylko ciche przytakniecie obojga Galatów. Mistrz ruszył w stronę wyjścia, ale przystanął w progu ciasnego przejścia.
– Nie muszę ci powtarzać, córko nocy, co masz zrobić ze swoją maskotką. Nie zabieramy bezużytecznych jeńców.
– Tak, mistrzu, zrobię to osobiście – odpowiedziała Crow.
– Dobrze. Dołączcie do nas, jak będziecie gotowi.
Wyszedł na spotkanie z Greplinką i jej towarzyszem, a czarownica niemal natychmiast podeszła do stołu i chwyciła rytualny sztylet, którym podrzynano zwierzęce gardziele, by pozyskać unitrę. Jej ręce trzęsły się, gdy wsuwała ostrze za pas. Mezmir złapał drżące ramię.
– Może ja to zrobię?
– Nie! – prawie krzyknęła. – Nie waż się! Sama muszę to zrobić! Inaczej nie będę wolna, nawet… nawet jak umrze. Rozumiesz?
Puścił siostrę, a Crow naciągnęła kaptur od ciemnego płaszcza i odeszła w stronę celi.
Mavis czekała… Czekała już długo na ubłagany wyrok, który zakończy jej marną, bezsensowną egzystencję. Brudne łachy i fekalia zalegające w misie: nie tak zwykła żyć siostra namiestnika Walonu. Upokorzenie było nie do zniesienia i gdyby mogła, sama zakończyłaby żywot, ale strażnicy mieli rozkaz interweniować w przypadku takich prób.
Głuchą ciszę w celi zmącił tępy metaliczny dźwięk przesuwającego się rygla. Obu Kruków zostawionych na straży zwróciło się w stronę wyjścia.
– Lady Cr…
Nie zdołali dokończyć, gdy zaklęcie sprowadziło paraliż. Crow stanęła naprzeciw krat. Jej oczy jarzyły się soczystą zielenią. Mavis nawet na nią nie spojrzała: wiedziała, po co przyszła i nawet była wdzięczna losowi za to, że już nie będzie zmuszona, żyć jak zwierzę… szczur, nikomu niepotrzebny ludzki karaluch…
Ciężkie klucze uderzyły dźwięcznie o kamienną podłogę. Mavis spojrzała na nie ze zdziwieniem.
– To od tylnego wyjścia z wieży. Masz szans, nie zmarnuj jej: paraliż nie potrwa długo – burknęła Crow, a cela stanęła otworem.
Następnie czarownica zaklęciem zerwała pęta na dłoniach Mavis i wycofała się kilka kroków w głąb korytarza. Nie wiedziała, dlaczego to robi; nie wiedziała, jak to wytłumaczy – wiedziała, że w końcu coś czuje.
Kolejny brzęk.
Klucze wyleciały z celi i po krótkim ślizgu zatrzymały pod nogami mrocznej bliźniaczki.
– Idź do diabła! – Mavis korzystając z otępienia strażników, chwyciła skrywany zaostrzony skalny fragment i rżnęła po nadgarstku. Cięła pewnie, głęboko i bez wahania. Crow wyrwała kraty zaklęciem i doskoczyła do namiestniczki. Nie zdążyła... Prymitywne ostrze cięło po raz drugi.
– Głupia! Dlaczego to zrobiłaś!? Wiesz, że ja nie potrafię leczyć!
– Wiem. – Mavis uśmiechnęła się łagodnie i osunęła spokojnie na ziemię, czekając aż sączące obficie rany, przyniosą ukojenie. Czarownica przyklękła przy niej. Mavis spojrzała na nią z błogim zrezygnowaniem. – Ty, spośród wszystkich istot, powinnaś wiedzieć najlepiej dlaczego. – Namiestniczka położyła dłoń na policzku mrocznej bliźniaczki. – Znasz mnie… Wiesz, że jestem zawzięta, dumna i pyszna. Co niby miałabym robić? – Crow milczała. Smoliste łzy spływały po papierowo białych policzkach. – Widzisz Mnie śpiącą po stodołach ze świniami lub w obskurnych zajazdach? Widzisz, jak daję dupy za strawę? Nie… Ja już wolę to skończyć, siostro. – Mavis straciła przytomność i opadła bezwładnie na kolana Crow… blada jak płatek śniegu i z rozmarzonym uśmiechem na twarzy.
– Siostro… – szepnęła czarownica, mocno przytulając gasnącą namiestniczkę. – Ja nie chcę być sama…
**************************************************
W tym czasie mistrz Inahan czekał cierpliwie na Greplinkę i jej towarzysza. Lubił zostawać sam na sam z tym niezwykłym artefaktem zwanym przez starszych annamem. Czuł wtedy spokój, w którego istnienie dawno już zwątpił.
Przy wejściu do komnaty zapłonęła pochodnia. Pierwsza weszła Wernella, a za nią wyrósł szeroki, potężny cień.
– A! Farog, witaj chłopcze – pozdrowił Moderator.
Za plecami Greplinki stanął tęgi, wysoki mężczyzna o wyjątkowo ciemnej karnacji i wyblakłych mętnych oczach. Te przymioty w połączeniu z okazałą posturą, świadczyły o przynależności do koczowniczych plemion Sedinów z pogranicza pustyni Żyjących Piasków i pasma oaz Sareder.
Wiedza północnych nacji na temat tego ludu była raczej skąpa: Nomadzi stronili od kontaktów z innymi rasami. Samą fizjonomią najbliżej im było do ludzi, choć gabarytami bardziej pasowali do samców Bruków. O kobietach wiedziano tyle, że muszą jakieś istnieć, żeby Senidczycy mogli się rozmnażać.
Mężczyzna odwiesił pochodnię, oświetlając swoje lewe ramię. Tuż powyżej łokcia gładka skóra ramienia przechodziła w coś, co przypominało łapę drapieżnego kota pokrytą nabrzmiałymi żyłami pulsującym tuż pod skórą przykrytą burym futrem.
– Mistrzu – pozdrowił go niskim basem i lekkim ukłonem.
– Podejdźcie bliżej. – Moderator ponaglił oboje kilkoma szybkimi machnięciami ręki. – Jak widzicie. – Wskazał na ogromne kryształy jadeitu wyrastające z podłogi i ścian. – Plan przeszedł z fazy przygotowania w etap działania. Nasi sojusznicy zajmują strategiczne pozycje, a ojciec szykuje się do opuszczenia ognistego więzienia, i nie może się doczekać.
– Wernella wspominała, że masz dla nas zadanie, mistrzu – upominał go grzecznie Farog. Proditis chrząkną, ale nie zbeształ go za arogancję. – Tak, rzeczywiście mam. Ultis i Powierniczka Zmierzchu przemawiają do mnie przez serce. Sehel Nadziei jest w zasięgu, a bękart Lejdarel przebudził się na moście.
– Czyli to ta czarodziejka jest wcieleniem ładu? – przerwała mu zdziwiona Greplinka. – Żałosne – dodała z odrazą. – Bruk i Skalion chociaż coś sobą reprezentują, ale dzieciak i ta siksa cesarza… Bogom albo brak gustu, albo rozumu.
– To akurat działa na naszą korzyść, ale nią zajmie się Strażnik Wieży, nam Ojciec przydzielił inne zadania. Martwi go fakt, iż moc unitry znalazła się w niepowołanych rękach.
– Emapaci? – skomentował Senidczyk.
– W rzeczy samej. Czas ukrócić te swawole z mocą nieprzeznaczoną istotom zbyt plugawym, żeby po nich nawet stąpać. Oni próbują pojąć coś, czego pojąć nie powinni, a ostatnio pojawił się wśród nich obcy, który ma nadzwyczaj mocną więź z siecią. Musicie za wszelką cenę zlikwidować tych heretyków! – Uderzył lagą o podłogę, a blizna szpecąca jego oblicze rozgorzała niczym wąski szlak magmy rozlany w sztucznym korycie.
– Mistrzu, dopiero co wróciliśmy z poszukiwań. Czy tym nie mogliby się zająć Galatowie? Nie ukrywam, że potrzebuję regeneracji i medytacji – zaproponował spokojnie Farog. Jako jedyny bez większego przejęcia zachowywał się zuchwale wobec starca.
Proditis zacisnął zęby i przełknął złość.
– Masz rację, Farogu, masz rację… – przytaknął kilkukrotnie, a blizna zgasła. Wszystko wskazywało na to, że liczy się ze zdaniem Nomada. – Niestety Mezmir jest mi potrzebny tutaj, więc Crow będzie towarzyszyć Wernelli. Nie wyślę tam jednej osoby: nie wiem, jak bardzo unitra odsłoniła tym robakom swoje tajemnice. Ty zostań, zregeneruj się i przygotuj do przyjęcia kawałka światła.
– Mistrzu, dam radę sama! – protestowała Greplinka.
– To nie podlega dyskusji! – Proditis zbeształ ją ostrym tonem, a tatuażystka tylko przytaknęła, złorzecząc w myślach.
Przy wejściu do komnaty wyrósł kolejny stożkowaty cień, rzucany przez szczupłą sylwetkę w szerokiej sukni. Crow powolnym, pełnym gracji chodem przekroczyła próg okrągłej sali z wysokim sklepieniem. Niosąc tace z winem i trzema srebrnymi kielichami, podeszła do mistrza oraz dwójki jego gości.
– Napijecie się? – spytała, mierząc Proditisa mrocznym spojrzeniem hakrańskich oczu. Inahan przyłożył dłoń do jej bladego lica i pogłaskał po policzku.
– Wiem, że to zrobiłaś. Czułem, jak unitra opuszcza...
– Nie chcę o tym rozmawiać, mistrzu – przerwała mu i podała wino z tacy.
– Rozumiem… Jak to mówią, na ból ducha najlepsza jest praca. Zacznij pieczętować Serce i szykować kamień do transportu, ukojenie przyjdzie z czasem. – Crow wydusiła z siebie wątły uśmiech, podeszła do Wernelli i zaproponowała napitek.
– Odpuszczę. Ty też sobie daruj, Farog. Nigdy nie wiadomo, czego ta wiedźma tam dolała. – Greplinka zmierzyła namiestniczkę wrednym spojrzeniem.
– Wytarłam sobie pachy opaską, a potem wycisnęłam do pokalu. Twój plebejski pysk powinien być wniebowzięty – odpysknęła Crow.
– Ty podła…!
Farog złapał Greplinkę za rękę.
– Starczy już tej dziecinady, Werne. Ja się napiję. – Podjął puchar z tacy i skinął głową w podziękowaniu.
– Miło cię znowu widzieć, Farogu. – Crow obdarowała ciemnoskórego mężczyznę ładnym, choć zimnym uśmiechem.
– Na Sylinren… Sa’nes’’satach! – Wernella rzuciła coś po greplińsku i zawinęła się na jednej nodze w stronę wyjścia.
Senidczyk przełożył kielich do brukijskiej łapy.
– Postaraj się ją zrozumieć. Nie miała lekko – szepnął do Crow i odszedł, zabierając trunek ze sobą. Czarownica odstawiła wypolerowaną tacę na stół i uniosła jeden kielich z zamiarem wypicia zawartości.
Niemal natychmiast jej druga blada dłoń chwyciła za nadgarstek, zmuszając do odstawienia naczynia.
– Nie możesz, nie tu… – szepnęła sama do siebie. Lustrzana powierzchnia polerowanej patery odbijała obraz twarzy. Perlista skóra podkreślała spojrzenie, wywołujące ciarki nawet na powierzchni wina. Jedno oko mroczne jak noc z jarzącym się szmaragdowym księżycem, a drugie… białe jak śnieg z pięknym złotym dyskiem okalającym czarną źrenicą.
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania