Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 20

Armia Ojca

 

„Bezmiar… Spokój nowego, czystego i idealnie symetrycznego świata. Niezmącony ład nieskończoności, w którym gęsta pustka kipiała niczym zupa w rozgrzanym kotle gotowa zrzucić pokrywę z nicości i eksplodować stworzeniem.

Absolutne NIC wypełnione stłoczonym potencjałem istnienia. Bańka, którą przebito szpikulcem z woli… Woli do życia, do tworzenia, do przetrwania. Tak powstała chęć, a z nią świadomość. Tak pękła pierwsza symetria i zarysowała różnicę pomiędzy JESTEM i jego brakiem… Tak to się wszystko zaczęło i tak to się wszystko skończy, bowiem życie w czystej postaci, samo sobie koniec stanowi, końca pragnie i końca się lęka…”

 

Przekład zwoju znad Jeziora Munpares: autor oryginalnego dokumentu sygnował się jako nadzorczyni Vespa Venril.

 

***************************************************

 

Blejzer stał w cieniu jednego z budynków okalających przepastny plac przed ratuszem; plac, na którym miało dość do odłączenia dumnej północy od znienawidzonego Cesarstwa. On i reszta oddziału Wron z walońskiego wywiadu, mieli dopilnować, żeby podczas przemowy namiestnika nie doszło do żadnych procesarskich incydentów.

Pomimo jesiennej pory stłoczone ciała i rozgrzane emocjami oddechy podgrzewały gęstą atmosferę. Taka masa podekscytowanych ludzi nie wymagała wielkiej iskry, żeby zająć się ogniem gniewu.

Jednak, jak do tej pory, nic nie przemawiało za tym, żeby cokolwiek niepokojącego miało się wydarzyć – bo kto byłby na tyle głupi i zaryzykował przerwanie tego wzniosłego patriotycznego wydarzenia, podczas gdy na placu, w pełnym rynsztunku, stało kilka tysięcy wojskowych, gotowych oddać życie za sprawę.

Blejzer uspokoił się w duchu i postanowił ulżyć również ciału, wsadzając do ust liść suszonej balaby – żucie tego narkotyku działało łagodniej i nie otumaniało tak mocno jak palenie. Nie mógł być otępiony, bo licho nie śpi, a los czasami grywa z rozsądkiem w niebezpieczną grę, rzucając na stół niemal niemożliwe karty.

Późnojesienne słońce świeciło chłodnym blaskiem, liżąc ciepłem zdobione srebrem karacenowane zbroje elity Białych Kruków. Sokoły stały na przedzie, w równych zdyscyplinowanych rzędach, tuż pod piedestałem, z którego Mezmir recytował przemówienie swoim mdłym, beznamiętnym głosem. Tak, z dwojga rodzeństwa to Mavis miała dar do zjednywania sobie sojuszników: wyrachowana, inteligentna, nieprzewidywalna, bezwzględna, ale i fascynująca. Szybko pozbywała się wrogów, a oddanych przyjaciół trzymała blisko – na odległość sztyletu.

Blejzera można było nazwać umiarkowanym patriotą: bardzo chciał żyć w wolnym kraju, kochał tę ziemię, ale pod protekcją cesarstwa również radził sobie całkiem nieźle – głównie ze względu na zażyłe relacje z namiestniczką, na którą od dobrych kilku minut spoglądał jak zahipnotyzowany. Zanim wstąpił do Wron był taki, jak większość z tego tłumu: zagorzały fanatyk, zatracony w wizji wolnej północy młodzik z głową wypchaną ideałami i Cesarstwem tak złym, że obarczano je odpowiedzialnością nawet za zapychające się latryny, kwaśnienie mleka czy nocne kolki niemowlaków.

Wszystko się zmieniło, kiedy stał się prawą ręką namiestniczki, a później również okazyjnym kochankiem lady Galat: wcielenia wrony i kobry w jednej osobie, zdolnej karać srogo, ale i nagradzać sowicie.

Kobieta, którą darzył szacunkiem – a może i czymś więcej – stała teraz obok pomnika przykrytego płachtą. Odziana w suknię koloru oleistej czerni przyciągała spojrzenia doskonałością alabastrowej skóry i idealną, ponętną figurą. Po drugiej stronie tajemniczego kolosa, nieco wycofany, wyczekiwał starzec, którego oboje z namiestniczego rodzeństwa zwykli nazywać mistrzem. Nie było w tym nic dziwnego; to w końcu on uratował ich z rąk morderców, którzy zaatakowali rodzinną rezydencję; to on przyprowadził ich do miasta całych i zdrowych, nadal umazanych krwią agresorów.

Mezmir urwał mdłą recytację; wszystko wskazywało na to, że przemówienie dopełzło do końca. Dwoje dziwnych serwich w ciemnych płaszczach na wzór mniszych habitów chwyciło za liny i oczekiwało na sygnał do zrzucenia płachty z monumentu. Tłum zamilkł i zastygł w oczekiwaniu. Po placu wędrowały dźwięki pięści zaciskanych na rękojeściach i szybkich oddechów, ale dla Blejzera najważniejsza była ona: Mavis mieniąca się w słońcu.

Spojrzała w jego stronę, zupełnie jak ściągnięta myślami. Poruszyła ustami.

– Uciekaj… – Odczytał z warg.

Jak rażony zbłąkaną błyskawicą spiął ciało i oderwał plecy od zimnego kamienia. Poczuł niespodziewane ciepło przy lewym boku. Spojrzał za pas. Przytroczone do pasa Żądło Kasmara rozgrzewało materiał pochwy. Blejzer wyciągnął magiczne ostrze. Wyżłobione w klindze runy jarzyły się mętną zielenią.

Ciężka płachta opadła, ukazując nie pomnik, nie monument, a kolosalny kryształ otoczony czterema mniejszymi aktywnymi minerałami.

Odgłosy zdziwienia zlały się w jeden donośny szum.

Annam pulsował zielonym rytmicznym światłem niczym wielkie serce pokonanego stwora, które po wycięciu nie przestało bić. Widok był prawie tak oszałamiający, co niepokojący.

Wojskowi i nieliczni cywile stłoczeni na placu zaczęli patrzeć po sobie i po dowódcach z wyrazami skonfundowania na twarzach. Mezmir ustąpił miejsca na mównicy swojemu Mistrzowi. Starszy mężczyzna podpierając się kosturem, zrobił kilka kroków po czym zdjął kaptur. Twarz, dotąd skryta w cieniu i rozmazana ciemnością, teraz płonęła gorejącą runą.

Inahan uniósł ręce. Jadeitowe serce wybuchło toksyczną zielenią. Blezer usłyszał głos wwiercający się w głowę:

– Przyjmij mój dar, bądź wieczny!

Tęczówki Wrony zaczęły pobłyskiwać zielenią, a kończyny drętwieć i odmawiać posłuszeństwa. Przemknął wzrokiem po tłumie.

Macki… morze macek; zielonkawe, na wpół eteryczne wici wychodziły z annamu i przeszywały każdego na placu.

Spojrzał na swój tors. Z mostka wychodziła wstęga magicznej energii. Sykliwy głos szeptał kuszące hasła jak uwodzicielską mantrę: „Bądź mi bratem”, „Żyj wiecznie”, „Pożądaj bez końca”. Resztką kontroli, która mu pozostała, zacisnął pięść na zakrzywionym sztylecie i spojrzał na najbliższego wojskowego.

Ociekający magią sztych przebił udo, a Kruk stojący kilka jardów przed Blejzerem złapał się za nogę i wrzasnął boleśnie. Wić wyrwała się z torsu Wrony i przebiła miotającego się nieszczęśnika, którego Kasmar wyznaczył na biorcę cierpienia. Głos w głowie zamilkł. Zabójca zdjął pas, zacisnął na udzie i powłócząc nogą, wycofał się w cień. Desperacko próbował wyjść poza zasięg tej dziwnej magii. Sam nie widział, gdzie będzie bezpieczny, gdzie leży granica pomiędzy wolnością a służbą temu czemuś w szmaragdowym kolosie, ale skoro musieli zebrać się na placu, to jakiś zasięg istnieje.

Napędzany tą wątłą nadzieją szedł, parł naprzód, przeciskał się przez uliczki wypełnione stłoczonym mieszczaństwem. Nie próbował ich zawracać; od początku nie miał szans, żeby uratować tych ludzi. Walczył o siebie…

– Mistrzu, wszystko wskazuje na to, iż przejęcie się udało – skomentował Mezmir, spoglądając na armię rozstawionych w wojskowym szyku Kruków. Tylko nieliczne bardziej oporne jednostki wiły się jeszcze w resztkowych konwulsjach gasnącego oporu, ale bunt od początku był bezcelowy.

– Tak, przynajmniej ta faza poszła zgodnie z planem. – Uśmiechnął się Proditis. – A już niedługo wszystkie Cesarskie armie pójdą w ich ślady. Legiony Ultisa ruszą na ziemię tej zdradzieckiej suki i zmiażdżą jej wolę walki niczym rozpędzony taran wątłe, zbutwiałe wrota. Taaak… Już wkrótce Ojciec zrzuci łańcuchy i ponownie będzie stąpał pośród nas, a wy moje dzieci… – Spojrzał w stronę Galatów. – Wy zyskacie wieczność u jego boku. Ale już dosyć marzeń. – Pogłaskał krystaliczną ścianę wyraźnie bledszego Serca. – Przejęcie zużyło większość mocy, którą wyrwaliśmy tej ziemi: trzeba nakarmić annam.

Proditis żwawym krokiem zszedł z podwyższenia. Walońscy wojskowi stali w absolutnej ciszy, która sama w sobie wydawała się upiorna. Mezmir omiótł wzrokiem zastępy zniewolonych ludzi oraz Bruków i uniósł prawą dłoń.

Zasalutowali równocześnie niczym jeden organizm połączony w wielki kolektyw.

Namiestnik nie czuł dumy; zdecydowanie wolałby ujrzeć armię w czerni, wojowników Hakra o obsydianowej skórze z własną tożsamością wyrzeźbioną przez wieki historii.

– Jeszcze przyjdzie na to czas – skomentowała Crow, zupełnie jakby czytała bratu w myślach.

– Jedyne, czego pragnę, to nasz los we własnych rękach, siostro. Cóż mi po tym, że nie potrzebuję już nosiciela, skoro sam nie mogę dać życia, skoro nie stanę się źródłem pokoleń historii Hakra. – Warga namiestnika drgnęła, co oznaczało prawdziwą furię. Zrzucił galowy dublet i rozerwał koszulę. Skóra na umięśnionym ciele pociemniała aż do kompletnej czerni. Wyglądał jak wygłodniały herold nocy, który wyczekuje zachodu, żeby pożreć wszystkie gwiazdy. – Teraz przynajmniej mogę już przestać się ukrywać; przynajmniej tu… wszystko przynajmniej – zacisnął pięści.

Potężna astralna fala targnęła symetrią, rozszarpując nicość na frakcje. Rodzeństwo niemalże równocześnie obróciło się w stronę ruin portalu.

Proditis uwolnił moc Moderatora. Astra i Unitra zatańczyły z namiętnością pożądających się wzajemnie kochanków. Ruiny portalu okryła magia. Głazy rozpaliły dawno zatarte runy. Konstrukcja – kawałek po kawałku – zaczynała zlepiać się w kształt bramy. Ostatni blok zwieńczył łuk. Skumulowana energia implodowała, wyrywając fragment rzeczywistości, żeby przeszczepić go w potępione miejsce.

Uwięziona magia rzucała się na filary z furią oszalałej bestii. Cienka błona z napierających na siebie światów, mieniła się mieszanką miejsc i czasów, jak tafla zmąconego jeziora. Pierwsze zielone wstęgi unitry nieśmiało pokonały przejście i kreśląc meandry, poszybowały w stronę Jadeitowego serca, którego blask przybrał na sile.

– Ojcze! – krzyknął Inahan w stronę portalu. – Odpowiedziało mu tąpnięcie mocy i uderzenie esencji życia. – Ojcze, jesteśmy gotowi na przyjęcie twojej pomocy!

Z wnętrza przestrzennej aberracji wynurzyła się koścista łapa z długimi palcami zwieńczonymi szponami. Pierwsze pazury, każdy wielkości sztyletu, wgryzły się w filar – potem druga łapa, trzecia, a za nimi kolejne. Blade monstra bez twarzy wyszły z otchłani. Ich smukłe obleczone mięśniami i naciągnięte cienką skórą ciała świeciły martwą szarością. Przednie kończyny, nienaturalnie długie w porównaniu z tylnymi, podpierały resztę łukowatych przygarbionych korpusów.

Największe monstrum podeszło do Inahana i wykonało gest przypominający obwąchiwanie – choć posiadało jedynie nosokształtną wypustkę bez widocznych nozdrzy.

Mistrz wyciągnął dłoń w stronę zarośniętych oczodołów.

Potwór dał się dotknąć, cofnął się nieco i wykonał pokłon. W jego ślady poszła reszta. Proditis uśmiechnął się szczerze i obrócił do Namiestników.

– Przywitajcie Starszych Priam; jedynych Stworzonych, którzy byli na tyle mądrzy, aby stanąć po stronie Ojca.

– Jak mniemam, Mistrzu, to właśnie oni będą sztyletem rzuconym w Girazel. – Mezmir bardziej stwierdził, niż spytał, ale Crow wyczuła w nim niepokój. Sięgnęła głębiej w cień, fundament ich istnienia. Myśl popłynęła jak liść po wartkim strumieniu.

Co będzie teraz z nami?

Ziemia zadrżała od zachwianych fundamentów świata. Wolna astra rozpierzchła się w przestrzeń, zupełnie jakby uciekała od portalu. Wrota zalała zgniła zieleń. Unitra tryskała przez bramę jak spiętrzona woda przez szczelinę w pękniętej tamie. Kolejna sylwetka zarysowała się po przeciwnej stronie rzeczywistości; wpierw ledwie słaby kontur, rósł z każdym mijającym oddechem. Przybysz musiał się pochylić, żeby wkroczyć do naszego świata.

Nawet Mezmir nie mógł skryć zdziwienia, udało mu się jedynie stłamsić przerażenie. Przerażenie wywołane potęgą, która oblepiała istotę niczym druga skóra.

– Moderatorko Senido – ukłonił się Proditis. – Niestety będziesz musiała przybrać nieco skromniejszą postać. Ten świat jeszcze nie jest na nas gotowy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Vespera 10 miesięcy temu
    Wrony, Kruki, Sokoły - a Sowy gdzie? Znaczy rozumiem, że gdzieś w głębokim cieniu i wychodzą tylko do black opsów.
  • MKP 10 miesięcy temu
    Sowy to nocna straż:)
  • Vespera 10 miesięcy temu
    MKP To ci, którzy są (parafrazując) "mieczem w ciemności, strażnikiem na murach, ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka"?
  • Vespera 10 miesięcy temu
    A te potwory z portalu to duże są? Ja je widzę jak bestie z jakiegoś kaiju movie i czekam na przybycie Godzilli :D
  • MKP 10 miesięcy temu
    To Starsi to tak 2,5-3 metry wzrostu i pól tony szkarady
  • Vespera 10 miesięcy temu
    MKP Eee, to jeszcze nie ta skala...
  • kamińe 10 miesięcy temu
    Dlaczego mamy tak głupia opozycje, ktora to krytykuje? Czy oni chcą w ogole wygrać wybory? Kto był w Paryżu albo Rzymie widział na własne oczy jaki to jest problem. Większość obywateli nie chce narzucanych kwot migrantów. Dlaczego sami odejmujecie sobie punkty procentowe?
  • Vespera 10 miesięcy temu
    Nie ma to jak właściwy komentarz pod właściwym tekstem :) Nastąpiła jakaś pomyłka w okienkach, nie?
  • kamińe 10 miesięcy temu
    Vespera nie
    to takie lokowanie produktu jezd
  • Vespera 10 miesięcy temu
    kamińe Nazwałabym to raczej spamem. Marzy mi się opcja na opowi, która pozwalałaby autorowi tekstu usuwać komentarze...
  • kamińe 10 miesięcy temu
    Vespera
    gratuluję marzeń
  • kamińe 10 miesięcy temu
    spam tesz jest poczebny w rzyciu
    albo to co kto se myśli
    we głowie
    swej swojej
  • Charlotte41 9 miesięcy temu
    Uwielbiam fantastykę, ten tekst jest jednym z lepszych, które ostatnio czytałam z tej tematyki :). Łap 5, zapraszam również na swój profil, myślę, że znajdziesz tam coś dla siebie :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania