Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 16

ROZDZIAŁ I: Gra Pozorów

 

Odkąd otwarto granicę Sungardu i przywrócono szlaki lądowe, kusząca woń pieniędzy ściągała do Telmonton przedstawicieli rożnych młodszych gatunków, a najliczniejszą grupę stanowili kupcy Lemachów z Mor-Galen i Gua-Kidul. Ten gatunku inteligentnych istot zamieszkiwał górskie podziemia i zasłynął z talentu do handlu, w szczególności związanego z obrotem kamieniami szlachetnymi i minerałami: wyczulone oczy bez trudu wykrywały skazy i falsyfikaty, co w połączeniu z kodeksem kupieckim Sudagar czyniło z lemachów doskonałych partnerów w interesach. Bruków natomiast można by policzyć na palcach kończyn jednego człeka: ze stepów Rana-Medanamarh prowadziła długa i niezbyt bezpieczna droga wijąca się pośród granicznych gajów Centralnej Puszczy; mało który porośnięty burą sierścią koczownik porywał się na taką podróż więcej niż raz. Ochoczo natomiast najmowano ich do obrony karawan na spokojniejszych szlakach. Brukijski mężczyzna z aparycją siedmiostopowego dwunożnego rysia wywoływał trwogę w sercach potencjalnych zbirów samym byciem w pobliżu kupieckiego orszaku, a sława bezwzględnych morderców jeszcze zwiększała skuteczność odstraszania.

Lejla w końcu poczuła się lepiej, bo okrągły plac targowy tętnił normalnym, miejskim życiem. Złapała głęboki oddech i rozpuściła aurę swobodnie. Ludzie krzątali się pomiędzy stoiskami w poszukiwaniu najlepszych towarów w okazyjnych cenach, a można tu było znaleźć produkty z całego cesarstwa: suszone mięso jokivarkich rupak, skóry ogromnych węży, marynowany skrzek slagów czy planferckie wino, brakowało natomiast dóbr z północy. Nieurodzaj wywołany zarazą sprawił, że Walończycy sami konsumowali i tak marne zbiory.

Na szczęście Lejla poszukiwała czegoś zupełnie innego.

Obojętnie mijała stoiska z rybami, wędzonkami i płodami rolnymi, nie zwracając również uwagi na amulety, figurki i całą resztę pseudomagicznych bibelotów. Bez trudu wyczuwała nawet najsłabszą magię wplecioną w przedmioty, a tu nie wyczuwała żadnej prócz lichych aur ludzi, zapewne nawet nieświadomych z posiadania takowych. Niemniej jednak kamienie na miłość, bransolety na szczęście i runy przeciw chochlikom działały jak wabik na naiwnych lub zdesperowanych z nadwyżką remów w sakwie.

Co bardziej świadomy czarodziej – a takich w Sungardzie poza zakonami i jedyną gildią było jak na lekarstwo – wiedział, że przedmioty posiadające właściwości astralne znajdzie u podziemnych.

Lemachowie rozstawiali kramy na uboczu, w cieniu wewnętrznego muru. W dziennym świetle osłaniali oczy ciemnymi goglami, a miejski rumor wpuszczony w uszy nawykłe do jaskiniowej ciszy brzmiał, jak ciągłe walenie młotem o miedzianą misę. Jedyną cechą fizyczną podziemnego, która pomagała w życiu zarówno pod, jak i nad ziemią, były cztery smukłe ręce osadzone parami w wąskim zbitym tułowiu – dodatkowa para rąk do pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a ta była podarowana przez naturę i nie wołała o zapłatę.

Lejla niejednokrotnie spotykała lemachów w akademii czy w zatłoczonych uliczkach Taledark; widok czterorękiego bezskrzydłego nietoperza o rozmiarach niewysokiego człowieka nie wzbudzał w niej lęku – raczej podsycał ekscytację: belatrejskich podziemnych mistrzów alchemii z Anub-Ghar uważano na najlepszych w swym fachu, ale pozostałe obecne tu klany również miały się czym poszczycić.

Nie sztuką było rozpoznać stragany tych łagodnych, ciemnolubnych istot; wystarczyło poszukać okrągłego namiotu z rozłożystą markizą nad wejściem i nadrukowanym herbem danej frakcji. Podziemni z Rdzawych Szczytów Mor-Galen oznaczali swoje stoiska dwoma trójkątami, jeden pod drugim, w lustrzanym odbiciu, klan z Gua-Kidul zaś wyróżniał jurty symbolem drzewa z długimi korzeniami formującymi trójkąt: to na znak związania z Centralną Puszczą.

Lejla dostrzegła kilka takich przybytków na uboczu targowiska. Przed wejściem do najbliższego z namiotów młody śniady człowiek wykładał towary na drewnianych pulpitach. Na widok bogato ubranej kobiety przerwał pracę i uśmiechnął się wdzięcznie.

– Witaj u starszego Sudagar, panienko. Przepraszam za rozgardiasz – przemknął wzrokiem po niemal idealnie ułożonej ekspozycji – ale nie spodziewałem się klienta tak wcześnie nad ranem; nie wszystko jeszcze przygotowane. Nazywam się Malwin i odbywam praktyki u mistrza Trigorjasa. Czego panienka szuka? Eliksirów miłosnych, amuletów na szczęście, a może jakiś specyficznych ziół?

Chłopak miał gadane i był nad wyraz zaangażowany w swoją pracę – jak każdy dobry naciągacz.

– Na’resen, Malwinie – pozdrowiła chłopka po belatrejsku i przeszyła spojrzeniem. Nie posiadał aury, nawet znikomej. – Czy naprawdę uważasz, że potrzebuję eliksirów i ziół, żeby kogoś w sobie rozkochać?

Chłopak spąsowiał, a cała jego pewność siebie uleciała niczym obłok z wypalonej balaby. Dopiero dostrzegł białe włosy ukryte głęboko w kapturze, a namawianie czarodziejki na bezwartościowe błyskotki, było handlowym strzałem w kolano.

– Na’resen. Skądże, nie to miałem na myśli… Ja tylko... – podjął niezbyt udaną próbę wytłumaczenia się z powstałego ambarasu.

– Już, już, żartowałam, nie przejmuj się. Nie mam za dużo czasu, więc przekaż swojemu mistrzowi, że tanas Arkijana chce zobaczyć jego najlepszy towar.

– Tak, pani.

Malwin wartko zniknął w namiocie, ale po chwili wyłonił się z jurty z jeszcze szerszym uśmiechem wyrysowanym na twarzy.

– Mistrz Trigorjas zaprasza. – Uchylił szeroko kurtynę zakrywającą wejście.

Lejla podziękowała skinieniem głowy i weszła do środka.

Wewnątrz jurty panował półmrok, gdzieniegdzie przeganiany przez bagienne błądniki zamknięte w porozwieszanych kandelabrach, gęste powietrze zaś wysycała woń kadzidła wymieszana z oparami dobrej jakości tytoniu. Lejla poczuła miękkość pod trzewikami; targową posadzkę wyłożono dywanami, co pozwalało zapomnieć, iż w istocie stoi się na brukowanym miejskim placu. Pod ścianami z grubej tkaniny rozciągniętej na drewnianym szkielecie rozlokowano masywne gabloty z kasetkami, słojami i minerałami wszelkiego rodzaju. W miejscu najdalej od wejścia panujący mrok ujawniał jedynie zarys biurka a za nim niewyraźną sugestię ruchu. Leja rozproszyła aurę i rozbiła pole, wyciągając zeń więcej ładu. Penetrująca fala błękitu rozeszła się po wnętrzu. Szkło w gablotach zmętniało od pary, zupełnie jakby jakiś niewidzialny ciekawski byt chuchał na szyby, ale magia uderzyła w słoje i szkatuły tylko po to, żeby odbić się od zaklętych barier.

– Nic z tego, tanas Arkijano. – Basowy głos wybrzmiał zza zacienionego biurka. – Regały są odporne na takie sztuczki. O towary należy pytać sprzedawcę – dodał nieco rozbawiony.

Krępa sylwetka okutana w luźną szatę z płowego sukna poruszyła się kilkanaście stóp od czarodziejki. Lejla zespoliła aurę i spojrzała w stronę zapalającej się lampy. Lemach krzątał się przy jednej z półek i mrucząc coś pod nosem, przekładał artefakty z miejsca na miejsce.

– Widzę, że dobrze trafiłam. – Zakamuflowała irytację beznamiętnym spostrzeżeniem. – Pierwszy namiot i specjalista w swoim fachu. – Podeszła bliżej.

– Dziękuję, panienko. – Podziemny odstawił szkatułkę ze srebrami do przeszklonej komody. – Tak się zastanawiam… Cóż robi nadworna czarodziejka Cesarza, tak daleko od Oruun?

– Jest pan zaskakująco dobrze poinformowany, sudagar Trigorjasie.

– Wiedza jest moim źródłem utrzymania, lady Winter – przerwał pracę i odwrócił się w jej stronę, unosząc wszystkie cztery ręce w geście ciepłego pozdrowienia.

Skóra po wewnętrznej stronie jego trójpalczastych dłoni układała się w formę membrany. W grotach przyssawki służyły do wspinaczek po wilgotnych ścianach jaskiń, a pod otwartym niebem pozwalały na pewniejszy chwyt.

– Przejdźmy zatem do interesów – zaordynowała Lejla i zasiadła w szerokim krześle naprzeciw lemacha. Siedzisko obito bardzo przyjemną i z pewnością nietanią skórą.

Trzeba będzie się targować, przemknęło jej przez głowę.

– Pomyślałam, że sudagar z południa w dodatku obeznany w magicznym fachu na pewno będzie miał odłamek jadeitowej żyły uznanej za najczystszą na kontynencie. Posiada pan taki skarb, Trigorjasie?

– Widzę, że panienka wie, czego chce i chce najlepszego, zatem przedstawię ofertę z najwyższej półki. – Odwrócił się i dosłownie sięgnął na najwyższą półkę, wyciągając niewielkie podłużne puzderko zdobione runami pochłaniającymi. Otworzył pojemnik i pokazał Lejli zawartość. – Fragment żyły, której szukasz, tanas Arkijano. Żaden wrażliwy nie miał jej w rękach, więc jest czysty jak łza.

Zielony nieco mętny kryształ promieniał osobliwą aurą: nie fizyczną, ale i nieastralną zarazem; zjawisko typowe dla tego minerału.

– W rzeczy samej, sudagar Trigorjasie, towar z najwyżej półki, ale cena zapewne też? – spytała z lekkim przekąsem.

– Na pewno doskonale rozumiesz łaskawa Arkijano, iż wartość tego szlachetnego klejnotu nie bierze się z chciwości, lecz wyłącznie z trudu, jaki musiałem sobie zadać, by wejść w jego posiadanie.

– Doskonale rozumiem, że fach kupiecki zmusza do ryzyka – sprytnie połechtała ego podziemnego: z umiarem i bez przesadnej sztuczności. – Ile? – rzuciła niecierpliwie.

– Pięćset remów, tanas.

– Sudagar Trigorjasie, z cały szacunkiem, ale za tyle to można kupić trzy takie. Mogę dać dwieście.

– Ha! – Roześmiał się w głos, co w przypadku jego rasy nie było miłym doświadczeniem dla ludzkich uszu. – Cała przyjemność z handlu to targowanie. Czterysta pięćdziesiąt, panienko, niech stracę część wynagrodzenia. Ciężkie czasy nastały… Zaiste ciężkie. – Zrobił minę zbitego nietoperza i teatralnie spuścił długie uszy wzdłuż pociągłej głowy.

Gdyby Lejla była naiwną, bogatą mieszczanką, jego drobny emocjonalny fortel odniósłby lepszy skutek.

– Mistrzu, trzysta remów, więcej nie mam. Możesz mi sprzedać ten kryształ albo poczekać na innego czarodzieja, których rzecz jasna mnóstwo w tym mieście.

– Daruj sobie sarkazm, tanas. Trudnię się tym fachem od lat i wiem, że prędzej czy później na wszystko znajdzie się kupiec. A to nie jest szybko marniejący towar. Trzysta pięćdziesiąt. Niżej nie zejdę; kodeks sudagar zabrania sprzedawać po kosztach. Jeżeli panienka nie posiada odpowiednich funduszy, to mam jeszcze inne towary w bardziej przystępnej cenie. Na pewno coś dla siebie znajdziesz, Arkijano.

– Trzysta pięćdziesiąt zatem… Mistrzu, zabierasz resztek funduszy młodej, ubogiej, kobiecie…

Uśmiechnął się szeroko, prezentując pierwszy rząd szpikulcowatych zębów.

– Za prawdę robić z panienką interesy to sama przyjemność. Mogę opuścić jeszcze pięćdziesiąt, jeżeli panienka raczy zdjąć kaptur. O urodzie nadwornej czarodziejki krążą legendy.

Sięgnął po lampę z bursztynowym błądnikiem i przysunął bliżej twarzy arkanistki.

– Za dusery to ja powinnam płacić, a nie mistrz, ale zgoda.

Zsunęła okrycie głowy i rozpuściła włosy. Błękitne oczy zalśniły w świetle latarenki, a długie popielate pukle zsunęły się na ramiona i dekolt, jak śnieżna lawina po górskim zboczu.

– Na uszy starego Gorgasa! – krzyknął Lemach. – To ty! – Upuścił pudełko z jadeitem.

Lejla poderwała się z fotela. Do namiotu wparował Malwin.

– Co się dzieje, sudagar! – Uchylił pochwy od miecza.

– Nic! Spokojnie. Poniosły mnie emocje, usiądźmy, proszę, zaraz wszystko wytłumaczę.

Lodowe bruzdy skuły witraże pobliskich regałów.

– Nie chcę słuchać żadnych tłumaczeń! – zagrzmiała czarodziejka. – Nie wiem, co tu się dzieje, ale poszukam jadeitu gdzie indziej. Żegnam!

Narzuciła kaptur i ruszyła do wyjścia.

– Panienko, poczekaj, proszę. – Trigorjas chwycił ją delikatnie za rękę. – Pozwól mi wyjaśnić.

Lejla przystanęła, choć sama nie wiedziała dlaczego.

– Dobrze, ale jeden podejrzany ruch i będę się bronić, a potrafię dość skutecznie. – Zastrzegła. Jej oczy żarzyły się morskim błękitem, a oddech smużył w powietrzu.

– Nie wątpię, ale nie będzie to potrzebne. Malwin! Schowajże ten miecz na litość Naratany i przynieś nam herbaty! Usiądź, proszę, tanas.

Oboje ponownie przysiedli przy biurku. Atmosfera nadal ciążyła na inrze gęstą mieszanką magii i emocji, ale te drugie zelżały po chwili milczenia.

– Mistrzu wytłumacz, proszę, swoje zachowanie – poprosiła spokojnie, ale z wyczuwalnym naciskiem.

– Oczywiście. – Podrapał się po łysym wysokim czole i złożył ręce na blacie. – Dwa dni po ostatnim nowiu rozbiliśmy z Malwinem namiot na placu Ef’no-Garal w Batismanur. Późnym wieczorem u progu jurty stanął zakapturzony mężczyzna. Pomimo lichego, nawet jak na mnie, oświetlenia dostrzegłem zarys jego twarzy: ciemna karnacja, wydatne usta i szare oczy, koczownik, najpewniej senidczyk, nieistotne… Pozdrowiłem go i zaprosiłem, ale odmówił wejścia do namiotu. Spojrzał na Malwina i stwierdził, iż chce rozmawiać na osobności. Muszę przyznać, że trochę mnie to przeraziło, ale jego spokojny basowy głos zadziałał uspokajająco. No i gdyby chciał mojej krzywdy, to zaatakowałby z zaskoczenia.

– Do sedna sudagar: mój czas i tak jest mocno uszczuplony.

– Już kończę. Przybysz nie podał swojego imienia, wspominał jedynie, że w Telmonton spotkam kobietę naznaczoną przez Lejdę; nie będzie wiedziała, że mnie szuka. Myślę sobie „jakiś bełkot obłąkanego, ale wysłucham do końca”.

– Naznaczoną? Chodzi o włosy? Belatrejczyk raczej nie powinien być zdziwiony magiczną mutacją.

– Tanas, moje oczy widzą więcej niż twoje, astra wypływa z ciebie jak górski strumień spomiędzy skał.

– Pierwsze słyszę, ale wierzę na słowo. – Nigdy żaden podziemny nie wspominał, że coś z niej wypływa, więc potraktowała taką rewelację z należytą i zrozumiałą rezerwą. – Wróćmy do tego ciemnoskórego mężczyzny.

– Tak, panienko, koczownik poprosił o przekazanie małej paczki. Nie chciał nic w zamian, tylko wręczył mi posrebrzane pudełeczko. Wiedziony zawodową ciekawością przyjąłem pakunek i nim zdążyłem dopytać, mężczyzna zniknął w otchłani pochmurnej nocy.

– I gdzie jest to tajemnicze pudełko, którego nie szukam, a znajdę? – spytała, starając się nie przewrócić oczami.

– Tutaj – oświadczył Trigorjas i wyciągnął spod blatu srebrną kasetkę.

Skrzyneczka wyglądała bardzo niepozornie i nie miała widocznego zamka. Lemach położył ją delikatnie na pulpicie i przesunął w stronę Arkanistki.

Malwin postawił przed nimi dwa kubki i imbryk na tacy.

– Dziękuję chłopcze, teraz idź i pilnuj wyłożonego dobytku – odprawił go Trigorjas.

Lejla omiotła pudełko aurą: zdawało się jałowe magicznie.

– Co jest wewnątrz, sudagar? – spytała podejrzliwie.

– Nie mogę otworzyć; próbowałem nie raz – rozłożył bezradnie górną parę rąk.

– Ha! Nie wierzę! A to dobre! – Arkanistka buchnęła śmiechem.

Skonfundowany lemach rozwarł szeroko i tak już ogromne oczy.

Lejla zreflektowała się i zdusiła rozbawienie.

– Tajemnicze pudełko, od tajemniczego mężczyzny, tylko dla mnie. Ile za to chcesz, sudagar Trigorjasie?

– Nie obrażaj mnie, dziewczyno! – Grzmotnął czterema pięściami o biurko. – Od lat mam renomę Utama w swoim fachu; nie zniżyłbym się do używania tak łajdackich sztuczek! Wracaj, skąd przyszłaś: stoisko zamknięte! – Malwin! – Chłopak zajrzał do jurty. – Odprowadź panią do wyjścia. Życzę miłego dnia – wyprosił ją oschle.

Dla Sudagar nie istniała większa obraza niż zarzut oszustwa, ich kodeks handlowy był w tym aspekcie nadzwyczaj restrykcyjny.

Podziemny wrócił do nerwowej grzebaniny w jednej z gablot, ignorując obecność arkanistki.

Lejli zrobiło się potwornie, wręcz przytłaczająco, głupio: zachowała się jak niezbyt rozgarnięta ignorantka. Chciała przeprosić, ale wyczuła, że Trigorjas nie będzie z nią rozmawiał, sama by nie chciał ze sobą rozmawiać, gdyby ją ktoś tak obraził.

Wstała, pokłoniła się garbatym plecom podziemnego i czym prędzej wyszła z namiotu. Na zewnątrz, poranna bryza ostudziła emocje i przypominała czarodziejce o konieczności zakupu kilku drobnych rzeczy na podróż do Walonu.

Na myśl o wykładzie z dyscypliny, który ją czeka po powrocie do zakonu, poczuła dreszcz biegnący po plecach. W głowie układała już chytry plan jak ugłaskać rozgniewaną Selektę – w końcu już nie raz jej się to udawało.

Po nabyciu niezbędnych wiktuałów szybkim marszem ruszyła do klasztoru i gdy już prawie pokonała kładkę przykrywająca mulistą pozostałość fosy, usłyszała zasapany głos za plecami.

– Pa…o Lej… Panno… Le… Lejlo! – Malwin walczył o każdy oddech.

Pomimo braku czasu czarodziejka przystanęła w obawie o jego zdrowie.

– Dzięki Matce! W końcu panienkę dogoniłem. – Chłopak przykucnął, próbując uspokoić serce. Musiał biec całą drogę i to szybkim tempem.

– A cóż takiego strasznego się stało, że mnie szukasz, Malwinie?

– Nic strasznego… – wziął kilka wdechów. – Sudagar mnie posłał, żebym panienkę znalazł. Kazał przekazać te dwa pudełka i przeprosić za swoje zachowanie. – Lejla od razu rozpoznała obie paczki: w jedną z nich spoczywało jadeitowe oko, druga natomiast, była tą tajemniczą przesyłką, o którą rozpętała się cała kłótnia.

– Przekaż, proszę, Trigorjasowi, że to ja go przepraszam. Nie powinnam była posądzać go o takie tanie sztuczki. – Chwyciła za sakiewkę. – Weź, proszę: trzysta pięćdziesiąt remów, na takiej kwocie stanęły nasze rozmowy.

– Nie, panienko. To prezent od mistrza, żeby nie wątpiła panienka w nasze szczere intencje. – Posłał jej chłopięcy uśmiech i wystawił obie skrzyneczki przed siebie.

Lejla poczuła ekscytację, ale powstrzymała wybuch radości i odpowiedziała Malwinowi w stonowany sposób:

– Powiedz mistrzowi, że nasza kłótnia nie miała miejsca, a jego kram będę polecać gdziekolwiek zawitam.

– Bardzo dziękuję i szczęśliwej drogi, panienko – odpowiedział jej uradowany: lemach zabronił mu wracać, dopóki Arkijana nie przyjmie przeprosin.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • krajew34 28.06.2022
    Tam, gdzie religia tam zawsze się znajdzie ktoś próbujący na niej zarobić.
    Gdyby twój opis, co się dzieje z istotami w podziemiach dotarł do Amazona, może spojrzeliby logicznie i wybielili księżniczkę macdonalda.
    Ciekawy opis tych "potworów", ukazujący że nie warto działać pochopnie i kierować się pierwszym osądem. Gorzej jak trafi się już do żołądka.
    Misja musiała się opłacać, skoro tak szybko zwinęli interes. Chociaż ja na miejscu zleceniodawcy zabiłbym durnia. Niewinny ktoś nie odjeżdża po przekazaniu paczki, jakby oczekując reakcji. Powinien poczekać jakiś czas.
  • MKP 28.06.2022
    Nie potwora a cztero-rękiego intelektualisty:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania