Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz.3

Płomyczek nadziei pełgający po pustyni

 

Po opatrzeniu ran Brukijka jeszcze przez kilka dni dochodziła do siebie pod troskliwym okiem Matki Karevis, której nadopiekuńczości zaczynała mieć serdecznie dosyć. Na całe szczęście dla niej Milena odpuściła nieco, gdy gorączka opadła, a Sebil zaczął wracać apetyt.

Bruki wyróżniali się wyjątkową odpornością i szybką regeneracją – nic w tym dziwnego. Stepy Rana-Medanamarh, skąd się wywodzili, były miejscem z o wiele mniej gościnnym klimatem niż ten, który panował na rozległych nizinach cesarstwa. Surowe okołopustynne rubieże nie dawały słabym istotom szans na przetrwanie.

Z takim instynktem zakodowanym w każdym kawałku ciała, mistyczka szybko stanęła na nogi i wróciła do swojego sanktuarium. Czekała ją ciężka praca wywiadowcza, która wymagała sporych nakładów magii i sił, by ją kontrolować.

Z dnia, w którym została ranna, Sebil pamiętała jedynie nagły wybuch bólu w potylicy i krótki moment po, zanim straciła przytomność. Cios w głowę rozmazał widzenie, lecz tuż przed całkowitym wygaśnięciem świadomości, bruka spojrzała w oczy swojemu oprawcy. Mojra, gosposia czarodzieja Markusa, z którym kobieta przybyła do Telmonton przy pomocy teleportacji, patrzyła na nią jaskrawymi tęczówkami osadzonymi w obsydianowych oczach i unosiła ciężką metalową paterę, gotowa dokończyć dzieła. Potem już tylko jakiś niski męski głos i… ciemność.

Sebil pamiętała, kto ją tak urządził, ale nie wiedziała, dlaczego to zrobił i czemu nie dokończył. Za ustalenie tych dwu niewiadomych zabrała się zaraz, gdy tylko stała się na tyle silna, żeby rozkazywać srebrzystym piaskom w ołtarzu.

Oczywiście Milena nie pozostawiła jej bez dyskretnego nadzoru. Matka w obawie, iż zawziętość i upór mistyczki zepchną zdrowie na drugi plan, co dzień, pod byle pretekstem, schodziła do świątyni i taksowała ją wzrokiem w poszukiwaniu oznak osłabienia czy gorączki.

– Przyniosłam herbatę i kawałek ciasta panret – oświadczyła i podeszła bliżej Sebil. Postawiwszy tacę na zdobionej balustradzie wokół makutry, ukradkiem przyjrzała się ranie na głowie; łysa szrama otoczona szarawą skórą goiła się bardzo ładnie, a pokaźny strup wydawał się całkiem suchy. Mistyczka zaabsorbowana szeptaniem inkantacji nawet nie zwróciła uwagi na świdrujące spojrzenie i nie oderwała wzroku od wzburzonych wydm.

– Nie jestem głodna – odburknęła nieprzyjemnie, jednak intensywny zapach nie pozwolił się długo ignorować. – A zresztą daj kawałek. – Pochwyciła sowitą porcję, jeszcze ciepłego mięsno-serowego placka i łapczywie wepchnęła do ust. – I tłak musiałam złobić sobie przełwę – dodała i przełknęła.

– Wiedziałam, że się skusisz. – Karevis uśmiechnęła się i sama wzieła kawałek wypieku.

Sebil zamruczała wdzięcznie, po czym zwróciła się do Mileny:

– Udało ci się go odnaleźć?

– Niestety nie. Markus z pewnością opuścił katedrę, a w mieście nikt go nie widział.

– Szlag! – Mistyczka grzmotnęła pięścią w makutrę. Przez piaski przetoczyła się astralna fala wywołana tąpnięciem gniewnej aury.

– Nie ma sensu się denerwować: złość to bardzo zły doradca – upomniała ją Matka.

– Ten czarodziej to jedyny świadek tego, co tu zaszło. Jak mam się nie wściekać! Na dodatek nie pozostawił po sobie nic, co pomogłoby go wytropić.

– Przecież leżał na piaskach w kałuży krwi? – zdziwiła się Milena. Sebil nieco się zmieszała na myśl o pokaźnej perle uformowanej z pyłu, który pochłonął zarówno krew, jak i aurę czarodzieja, pozbawiając go magii. Bardzo, ale to bardzo nie chciała się rozstawać z magicznym artefaktem.

– To nie to samo: był nieprzytomny, nie zostawił żadnego śladu świadomości – warknęła zbywająco mistyczka.

– Siostra Krystel widziała zakapturzonego mężczyznę, opuszczającego klasztor w pośpiechu; mniej więcej wtedy, kiedy to się stało – oznajmiła Karevis.

– Skąd pewność, że to był on?

– Po katedrze nie kręci się zbyt wielu dorosłych mężczyzn w płaszczach. Jestem pewna, że to nasz zbieg, ale prawdziwe pytanie brzmi: dlaczego zbiegał?

– No cóż – westchnęła Sebil. – Bez mocnego medium nie namierzymy delikwenta, więc zostaje mi praca nad naszą dziwną rzeźbą.

Mistyczka odeszła od ołtarza i zbliżyła się do miejsca położonego z dala od sinego światła magicznych kandelabrów. W zacienionym rogu sanktuarium z mroku wycinał się pokaźny kształt jakiegoś posągu o nieregularnych konturach.

Sebil podjęła jeden ze zniczy ustawionych przy relikwiarzu i ostrożnie oświetliła ciemny zaułek. Pod ścianą stało coś, co wyglądało jak blok brudnego lodu z zawieszonymi wewnątrz bryłkami czarnej substancji; przypominało to wodę z błotnistego gejzeru, która zamarzła, wzlatując w powietrze. Matka Karevis zdjęła z haka jedną z astralnych latarni, podeszła do mistyczki i już chciała oświetlić kryształowy konstrukt magicznym światłem, ale Sebil ją powstrzymała.

– Przygaś to! – nakazała stanowczo.

– Dlaczego?

– Zauważyłam, że ta ciemna maź wewnątrz bloku reaguje na światło i bynajmniej się do niego nie garnie.

Matka zwarła nieco przesłony w lampie.

– Jakiś pomysł, co to jest? – spytała, przyglądając się dziwnemu obiektowi z zaciekawieniem.

– Nie wiem, ale zabezpieczyłam ten pokraczny posąg magią. Tak na wszelki wypadek, gdyby miał się rozpuścić... albo zaatakować. Spróbuję odłupać kawałek i zbadać w piaskach.

– Bądź ostrożna, Sebil. Cokolwiek to jest, nie możemy wykluczyć, że to pozostałość po magii, która ją tak urządziła – przestrzegła Milena, wspominając o jakiejś „niej”.

– Przypominam ci, że nieomal pozbawiła mnie życia, a ty jeszcze mówisz o tym dwulicowym babsztylu ze współczuciem! – oburzyła się Brukijka i uniosła znicz nieco wyżej.

Światło padało teraz na sam szczyt lodowego menhiru. Blok – a raczej posąg – wyglądał jakby wytworzony przez mroczną magię. Podstawę rzeźby stanowiły powyginane kończyny, które zlały się w bezkształtny piedestał, zaś szczyt wieńczyła twarz zastygła w krzyku przerażenia.

Twarz Mojry.

Całość przypominała makabryczne dzieło sztuki wykute przez obłąkanego artystę. Milenie przeszły ciarki po plecach od samego patrzenia.

– Co tak nagle zamilkłaś? – zainteresowała się Bruka.

Matka spuściła wzrok. Rozpoznała ten rodzaj magii, ale zachowała to dla siebie: Sebil i tak nie darzyła jej przyjaciela zbytnią sympatią.

– Chyba targają mną wyrzuty sumienia po tym, co zrobiłam… a raczej, na co pozwoliłam – skłamała, choć to też leżało jej na sercu. Oczywiście miała na myśli Lejlę, która poświęciła życie, aby powstrzymać nacierające wojska Walończyków. – Teraz chyba odczuwam przemożną chęć pokuty za wszystkich i wszystko wokół.

– Chodź, musimy porozmawiać! – warknęła Sebil, wzięła Matkę za rękę i zaciągnęła pod ołtarz, gdzie przysiadły na niewielkich klęcznikach. – Nie możesz się obwiniać za to, co się stało! To była jej decyzja, nie twoja! Wiedziała, co to oznacza.

– Ale może było jakieś inne wyjście? Może mogłam coś zrobić!? – krzyknęła, a po policzkach spłynęły jej łzy. – Matka Karevis, kobieta słynąca ze stoickiego spokoju, targana emocjami traciła nad sobą kontrolę.

– Już wiem, czemu tak jest – oznajmiła Sebil, spojrzawszy na Milenę z ukosa. – Przecież ty jej nie znałaś, dlaczego miałabyś się tak zamartwiać. Chodzi o Selektę, prawda?

– Ona mi tego nie wybaczy, Sebil… – wyznała Matka.

Od momentu, gdy Safonka usłyszała, co zrobiła Lejla, pogrążyła się w głębokiej żałobie, lecz nie takiej, która wymywa ból strumieniami łez – nie. W tym wypadku żal zepchnął Safonkę na pogranicze obłędu, w którym upijanie się do nieprzytomności i wybuchy agresji, stały się codziennym rytuałem.

– Daj jej czas – poradziła Sebil. – Strata bliskiej osoby wymaga rozpaczy, a żałoba jest drogą do normalności. Zrozum, ona musi to wyrzucić z siebie, bo inaczej strawi ją od środka – tłumaczyła spokojnie mistyczka.

Milena potakiwała beznamiętnie. Nie mogła zdzierżyć faktu, iż jej przybrana córka szczerze jej nienawidzi i obwinia za tę tragedię. Natrętne myśli nawiedzały ją niczym mary dawno zmarłych krewnych i podszeptywały nieistniejące scenariusze z alternatywnych przeszłości:

Mogłaś postąpić inaczej…

Wbiec na most i zabrać ją z centrum magicznego huraganu…

Mogłaś ją ocalić…

– Nie bliskiej, Sebil… Oj nie… – wyszeptała Karevis, przerywając ciszę. – Rozpacz po ukochanej osobie to coś zupełnie innego – dodała głosem tak ciężkim, jak kotwica jokivarskiej fregaty.

Brukijka zaniemówiła, a jej źrenice poszerzyły się, gdy jaźń wepchnęła świadomość pomiędzy wspomnienia. Słowa Mileny wywlekły coś, co dawno i z trudem pogrzebała głęboko w duszy.

Umysł Sebil porzucił sanktuarium i uleciał gdzieś daleko: w ujęciu zarówno miejsca jak i czasu. Zatopiła się w morzu łąkowych kwiatów. Klęczała zupełnie sama odziana w delikatną beżową suknię i otoczona kolorami wiosny. Chłodne powietrze niosło zapach maków i rumianku, a słońce chyliło się ku zachodowi.

Spojrzała przed siebie.

Nieopodal stał Bruk o ciemnym umaszczeniu i szerokich barkach. W pewnej chwili obrócił się i spojrzał na nią wzrokiem przepełnionym miłością. Serce mistyczki zabiło mocniej. Zapragnęła utonąć w jego uścisku. Powstała, uniosła falbany i zrobiła kilka kroków w stronę witających ją ramion.

Mężczyzna nagle zadygotał. Mostek rozdarł mu grot włóczni.

– Sebil…? Coś się stało? – spytała Milena, gdy zauważyła zwilżone futro pod zeszklonymi oczami przyjaciółki.

– Co? – Ocknęła się Brukijka – Nic… Nic się nie stało. – Wytarła futerko. – Tak sobie tylko myślę… W sumie to nie mamy stu procent pewności, że czarodziejka zginęła – wypaliła nagle.

– Co ty bredzisz!? Niby jak mogła przeżyć eksplozję, która zburzyła starożytny most? – Zdziwiła się Karevis. W jednej chwili nastawienie mistyczki przeszło z „musimy się z tym pogodzić” do „być może żyje”.

– No, co? Nikt nie znalazł przecież ciała! – Sebil żachnęła się w odpowiedzi i poderwała z klęcznika. – Pamiętasz, co się stało, gdy chciałyśmy ją wytropić? – dodała i nie czekając na odpowiedź Mileny, podeszła do relikwiarza i wciągnęła zeń sakiewkę ze sproszkowaną perłą. – Pewna potężna istota stanęła w jej obronie – kontynuowała.

– Chyba wiem, do czego zmierzasz, Sebil – pokrzepiła się Matka.

– Być może tym razem też jej pomógł? Szanse są niewielkie, ale i tak warto spróbować – oznajmiła Bruka i wysypała szczyptę pyłu do makutry. – Ołtarz ją zna. Jeśli żyje to na pewno znajdzie ślad. – Wyszczerzyła radośnie kły i przystąpiła do inkantacji:

– Szary wietrze, heroldzie zmiany… – W piaski uderzyła fala magii. Aura mistyczki zatętniła energią, a oczy pokryła metaliczna błona. – Córa pustyni prosi o wizję. – Mantra przygotowała podłożę pod zaklęcie. Po powierzchni makutry zaczęły pełzać miniaturowe wydmy. – Saeutra Tara-Nain.

We wnętrzu ołtarza u stóp bóstwa bez oblicza uformował się wir. Pośród zamieci pojawiał się i niknął naprzemiennie dziwny kształt – jakby ubrany w płaszcz wędrowiec błądził podczas gwałtownej piaskowej burzy.

– Co to jest? – spytała Matka, nie mogąc zinterpretować natury tego widziadła.

– Nie wiem, sygnał jest bardzo słaby, spróbuję wzmocnić.

Mistyczka przeciągnęła ręką nad wzburzonym srebrzystym pyłem. Szare piaszczyste wstęgi pochłonęły jej dłoń. Zamknęła oczy. Wiatry zmiany szeptały; szeptały chaotycznie, chórem, wszystkie na raz. Sebil skupiła się na Lejli. Wzburzona astra szarpała jej aurą. Kakofonia głosów powoli ustępowała magicznej symfonii. Mistyczna magia przepełniona myślami o czarodziejce ustabilizowała figurę na ołtarzu.

– Na miłość matki! – skomentowała Karevis na widok hybrydy stojącej o kilka metrów od niej. Stworzenie od pasa w dół miało kształt drapieżnego kota, zaś w miejscu głowy wyrastał tułów kobiety z twarzą do złudzenia przypominającą twarz Lejli.

Nagle rzeźba zapadła się i zniknęła pożarta przez wir i wydmy.

– Nie mogłam już dłużej utrzymać połączenia – wyznała Brukijka, oddychając przy tym ciężko. Była jeszcze zbyt słaba, aby zapanować nad tak potężną magią, a wzburzona astra potrafiła walczyć o upragniony niebyt.

– Powiem ci moja droga, że ja nie mam pojęcia, co widziałam – skomentowała Milena.

– Ja ci nie pomogę, bo sama nie wiem, ale najważniejsze jest to, że piaski ją znalazły.

– Czyli chcesz powiedzieć, że ona…?

– Tak: arkanistka żyje. – W głosie Sebil nie wybrzmiała nawet nuta zwątpienia. – Nie wiem tylko, co ma oznaczać ta dziwna półzwierzęca forma… Ale może to kwestia zakłóceń.

– A jakaś wskazówka: gdzie jest? – podpytała Matka, podekscytowana nowymi faktami.

– Źródło sygnału jest bardzo daleko, potrzebuję mocniejszego medium niż rękawiczki i wspomnienia – wytłumaczyła Sebil.

Karevis pomogła jej przysiąść na klęczniku.

– Co teraz?

– Przyprowadź mi żłopiącą królewnę; trzeba ją ocucić. Będzie potrzebna do eskorty.

– Powiedz żeż wreszcie! Konkretnie: co zamierzasz! – Milena nie wytrzymała napięcia.

– Nie drzyj się! – zganiła ją Brukijka. – Muszę odprawić rytuał tam, gdzie obecność Lejli mocno zaznaczyła się w astrze. Użyję do tego kręgu wzbudzeń przy ruinach mostu i wzmocnię sygnał, a Selekta posłuży mi za medium i za ochronę jednocześnie.

– Z tym wytrzeźwieniem to będzie kłopot – skomentowała Matka. – Nic do niej nie dociera.

– O to się nie martw, są na to sposoby, tylko ją tu sprowadź – oświadczyła Sebil ze złowieszczą satysfakcją.

– W takim razie, nie ma na co czekać. – Milena powstała i żwawo ruszyła w stronę portalu, wbiegając po schodach niczym zakochana nastolatka pędząca do ukochanego.

Od czasu, gdy Selekta odzyskała przytomność i dowiedziała się, o poświęceniu Lejli, kompletnie się rozsypała. Całe dnie spędzała w swojej celi, opróżniając butelkę czegoś, za butelką czegoś jeszcze gorszego. Chciała chociaż na chwilę stępić potworny ból, wypełnić pustkę w duszy po stracie Lejli. Wyżerający od środka żal doprowadził ją do tragicznego stanu, a za wszytko winiła Matkę Karevis, która pozbawiła ją możliwości popełnienia samobójstwa razem z czarodziejką.

Tak. Trybada doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby Milena jej nie obezwładniła, zginęłaby wraz z Lejlą. Problem tkwił w tym, że Selekta wolała zakończyć żywot niż egzystować bez ukochanej czarodziejki. Nawet jeśli to było niemożliwe uczucie... Róża z kolcami nęcąca zapachem i raniąca cierniem. Nawet te strzępki złudnej nadziei były lepsze niż pustka; otchłań bez przyszłości i bez sensu.

W akcie desperacji Trybada kilkukrotnie rzuciła się na Matkę Karevis z nożem, gdy ta przyniosła jej posiłek. Nie, żeby zabić, a raczej zostać zabitą w odruchowej obronie.

Milena strasznie to przeżyła. Choć nie miała biologicznych dzieci, traktowała zakonnice jak córki, a z Selektą była najbliżej i właśnie pomiędzy nimi zrodziła się prawdziwa więź matki z córką; taka niewytworzona przez więzy krwi, a przez czyste uczucia. Dlatego ta sama Milena, która od tygodni z trwogą przynosiła tacę z posiłkiem i zostawiała w progu, teraz biegła z radością, by oznajmić Safonce, iż Lejla żyje.

Gdy stanęła przed drzwiami, po głębokim wdechu, przekręciła klamkę i ostrożnie weszła do środka. Smród uryny wdarł się w nozdrza, wywołując odruch wymiotny. Wewnątrz panował prawie całkowity mrok.

– Selekto, dziecko! Jesteś tutaj? – Z ciemności wyleciał sztylet i wbił się w drewnianą framugę niedaleko jej głowy.

– Won!! – wrzasnęła Safonka, wychodząc z czarnego kąta. Milenie żal było na nią patrzeć: wychudzone ciało, brudna znoszona koszula ze śladami po zaschniętym moczu.

– Na miłość Arkturosa! Dziecko, jak ty wyglądasz!? – Karevis złapała się za policzki. Nie mogła zdzierżyć tego widoku.

– Won, powiedziałam! Bo następny nie chybi!

– Sebil znalazła ślad Lejli! – wykrzyczała Milena, nim kolejny kolec rozciął powietrze o włos od jej policzka. Selekta zastygła w bezruchu. Otępiony alkoholem umysł potrzebował chwili, żeby przetworzyć ciśnięte w nią słowa.

– Łżesz, bezczelnie łżesz!! – wydarła się w gniewie. Ręka sięgnęła za pas.

Milena doskoczyła do niej i chwyciła mocno za ramiona.

– MUSISZ, IŚĆ DO SEBIL – wyszeptała ciężkim metalicznym głosem. – Ona potrzebuje twojej pomocy – dodała już normalnie, a z nosa wypłynęła jej strużka krwi.

Safonka rozluźniła ciało i wygięła usta w pijacki uśmieszek.

– Ju-ju-już, tylko się odleje. – Czknęła. W mgnieniu oka zmieniła swoje nastawienie: z oszalałej z żalu desperatki w przepitą Selcię. Odstąpiła od Matki i mocno chwiejnym krokiem ruszyła w stronę małej, wydzielonej nawy.

– Możesz skorzystać z łazienki, wiesz.

– Cśśś…. Nie mów nikomu, hi – poprosiła rozbawiona Safonka i przykucnęła w kącie. Niestety straciła równowagę i poleciała na plecy, chlustając rozetą z wymiocin w powietrze.

– Tragedia – westchnęła Matka. – No cóż, przynajmniej przez chwilę nie chcesz mnie zabić. – wzruszyła ramionami i ryzykując prysznic z rzygowin, podeszła do Trybady, ażeby pomóc jej wstać.

 

***********

Okładkę można sobie zobaczyć pod adresem poniżej:)

https://www.wattpad.com/story/348880591-pi%C4%99%C4%87-domen-tom-ii-wiatry-zmiany

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera dwa lata temu
    Super opis rzeźby z wykrzywioną twarzą, zwizualizowałam ją sobie bez trudu.
  • MKP dwa lata temu
    Dzięks?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania