Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 29
ROZDZIAŁ II: Rozdroża
– Pani Lejla! – wykrzyknął Eliot na jej widok
– Część, rycerzu – powitała go z uśmiechem. Chłopiec zeskoczył ojcu z kolan i dopadał do czarodziejki, wtulając twarz w jej pachnący bawełniany płaszcz. – Ja też się cieszę, że cię widzę urwisie. – Pogłaskała chłopca po głowie i spojrzała na Emira. – Miło widzieć was obu – dodała.
– Wzajemnie, panienko Lejlo. – Kupiec trochę się zaczerwienił. Uprzednio, przez to całe zamieszanie na rynku, nie zwrócił uwagi, jak piękną kobietą była Lejla.
– Chciałam tylko potwierdzić, że skorzystam z waszego zaproszenia.
– Hurra! – Eliot z radości wyskoczył w powietrze.
Ojciec z reguły milczał podczas jazdy, a malca – jak każdego ośmiolatka – rozpierał nadmiar energii.
– Spokojnie, Eliot. – Czarodziejka zaśmiała się szczerze na widok uradowanego chłopca. Zdała sobie sprawę, że w jego obecności wszystkie troski stają się jakby odrobinę lżejsze.
– Panienko, a co z panienki przyjacielem?
Lejla miała chęć po raz wtóry wyprowadzić Emira z błędu, ale w ostatniej chwili zerknęła w stronę przyjaciółki. Trybada opróżniła kolejny kufel i klepnęła kelnerkę w tyłek, rechocząc przy tym lubieżnie.
Czarodziejka zdała sobie sprawę, iż Emir tak bardzo się nie pomylił i odpuściła sobie tłumaczenia.
– Mój towarzysz ma niezałatwione sprawy w Watenfel i musi tu jeszcze zostać. Dołączy do mnie góra za dwa dni i razem ruszymy w dalszą drogę… O ile to nie będzie nadużyciem waszej gościny, Emirze?
– Oczywiście, że nie panienko. Obecnie nie mamy zbyt wielu gości, a mojej Otmar przyda się towarzystwo innej kobiety: całymi dniami jest albo sama, albo z nami, a nie będzie przecież gadać o swoich babskich sprawach z mężem i podrostkiem. – Poczochrał syna po czuprynie.
– No to do jutra. Pa Eliot. – Uszczypnęła chłopca w nosek i wróciła do stolika.
Z Selekty uszło niemal całe wcześniejszego spięcie. Siedziała, podrygując i poklaskując w rytm kaleczącej uszy muzyki jak gdyby nigdy nic.
– I co ussstaliłaś? – spytała, przerywając zabawę. Rumieniec i pociągła mowa zdradziły Lejli przyczynę tego stanu rzeczy.
– Jutro z samego rana pojadę z nimi za miasto. Schowam się w powozie przebrana w zwykłe szaty; nie powinnam rzucać się w oczy u boku mężczyzny i chłopca.
– Gdzie… mam cię szukać, jak już skończę w tym zadupiu? – Czknęła.
Lejla zabrała kufel z rąk Selekty, a ta spojrzała czarodziejce w oczy z błagalną miną wyrysowaną na twarzy.
– Ozirowie prowadzą gospodarstwo niespełna dzień drogi na północ od Watenfel, przy głównym trakcie. Tam na ciebie zaczekam.
– III-lu chcesz ryyycerzy ze sobą? – spytała Trybada, bełkocząc.
– Litości… – Lejla stuknęła czołem o stół w geście rozpaczy.
– Żartuje, Mała! Nie łam się. Trzeba o wiele więcej, żeby mi jęzor w gębie zbuntować. – Selekta zarechotała i sięgnęła po pozostawiony bez nadzoru kufel. Jej oczy zeszkliły się nieznacznie, ale to, co poniosła astra, wycisnęłoby łzy nawet z kata.
Lejla chwyciła ją za dłoń. Gdyby nie rękawiczka z wyszytymi runami blokującymi, pewnie sama zaczęłaby szlochać.
– Wiem, że nie jest ci łatwo i ja też nie chce tego robić, ale tak będzie lepiej… A jak się nie zjawisz to… – Safonka spojrzała na nią smutno. – To spalę wszystko po drodze, byleby cię znaleźć. Umowa stoi?
– Ostatnio zrobiłaś trochę wiatru i ledwie doszłaś do siebie – skomentowała kąśliwie Selekta, przełamując nieco smutną patetyczną atmosferę.
Chwyciła za kufel.
Po tęczówkach Lejli przebiegły turkusowe ogniki. Uśmiechnęła się złośliwie.
– Już mogłaś sobie darować, wiesz – sapnęła Trybada i odstawiła zamarznięty trunek na blacie.
– Było przygryźć ten cięty jęzor – odpysknęła czarodziejka.
Zaśmiały się równocześnie.
***
Nazajutrz Lejla szykowała się do drogi, a naburmuszona Safonka siedziała oparta plecami o ścianę izby i bawiła się sztyletem. Ewidentnie nie radziła sobie z wizją rychłego rozstania, czemu dawała wyraz coraz to mocniejszymi uderzeniami ostrza w drewnianą podłogę.
Z Lejlą przyjaźniły się, odkąd Markus sprowadził czarodziejkę do stolicy: samotna piękna kobieta potrzebowała życzliwej osoby na obcym nieprzyjaznym dworze, a Selekta bardzo lubiła towarzystwo pięknych samotnych kobiet. Ich relacja pogłębiła się, gdy Selekta zaczęła bywać częściej w Oruun – kolejność przyczynowo skutkowa mogła być chronologicznie odwrotna.
Ciśnięty puginał wbił się między deski tak, że Trybada musiała dodać sobie sił sążnistym bluzgiem, żeby uwolnić ostrze ze szczeliny. To, co w obecnej sytuacji frustrowało ją najbardziej to poczucie własnej bezradności, które wrzeszczało do ucha: „Jesteś słaba!”, „Nie obronisz jej!”.
Czarodziejka stanęła przed lustrem i zrzuciła bawełniany płaszcz z wyszywanymi emblematami gildii, które maskowała przed postronnymi prostym zaklęciem. W jego miejsce przyodziała szary wełniany kożuch, typowy dla klasy robotniczej i ludności wiejskiej z okolic Walonu. Na północy poranki i wieczory krzepiły chłodem, co w tym wypadku działało na ich korzyść – figura traciła swoje kobiece kształty pod grubą warstwą szarego materiału, człowiek dosłownie znikał w nijakości.
Lejla przyjrzała się kilkukrotnie odbiciu w wyszczerbionym lustrze, świadomie ignorując siedemdziesiąt funtów żalu zmaterializowanego w kobietę, które odbijało się w zwierciadle. Wzięła głęboki oddech, ułożyła usta w serdeczny uśmiech i obróciła do przyjaciółki.
– Co o tym myślisz?
– Tobie to nawet w worku po cebuli byłoby ładnie – burknęła Trybada, nie odrywając wzroku od karczmianej podłogi.
Lejla podeszła bliżej i przykucnęła naprzeciw niej.
– Wiesz… wczoraj wpadłam na pomysł, jak możemy pozostać w kontakcie.
Safonka przestała obracać ostrzem i spojrzała na nią z zainteresowaniem.
Lejla wyciągnęła coś z torby.
– Przecież ja nie mogę tego używać! – żachnęła się Selekta na widok jadeitowego oka wyłożonego na białej mitynce.
– Możesz, tylko sygnał będzie zbyt słaby, żeby rozmawiać.
– Więc jaki w tym sens?
– Jeśli obie zatrzymamy kryształy przy sobie, to ja będę słyszała, co mówisz, a ty wyczujesz moją obecność. Przynajmniej będziesz wiedziała, że żyję i, co jeszcze ważniejsze, będziesz w stanie przekazać coś ważnego w razie potrzeby.
– No… Dobre i to. – Selekta wzruszyła ramionami, czym może nie okazała wielkiego entuzjazmu, ale przynajmniej jej mina zdradzała lekkie zadowolenie. Nagle zasępiła spojrzenie. – Pewnie zaraz będzie jakieś „ale”...
– Zaraz, to ma burdelnica w tataraku. – Lejla zaśmiała się triumfalnie.
– Bardzo śmieszne. Ha, ha… Boki zrywać.
– Uczę się od najlepszych – puściła oko do Safonki.
– Więc jaki jest haczyk?
– Mam tylko jeden kryształ.
– Wiedziałam. – Safonka rzuciła szpikulcem w ścianę.
– Nie dramatyzuj. – Lejla wyrwała nieco astry z nicości i przywołała puginał. – Przepołowię ten. – Postukała zmrożonym sztychem w ściankę zielonego kamienia.
– No i stało się… – Trybada oparła plecy o ścianę, wdychając głośno. – Zwariowała. Magia klepki jej pomieszała. I wracaj teraz z wariatką przywiązaną do siodła…
– Skończyłaś?
Selekta usiadła przygarbiona na skrzyżowanych nogach, pogrzebała w spodniach i niepewnie wyciągnęła kolejny kordzik zza pasa.
– Ile ty jeszcze tego przemyciłaś? – spytała zdziwiona Lejla.
– Wystarczająco, żeby przerobić kilku Kruków na jeże. – Wyszczerzyła zęby. – Nie zmieniaj tematu. Przecież ten zielony Cuś, to jedyna szansa na kontakt ze stolicą, a ty chcesz go przeciąć? Naprawdę?...
– I tak nam się do tego nie przyda. Jadeitowe oczy mają ograniczony zasięg, który zależy od wielu czynników. Tym, ledwie udało mi się połączyć z Diasirem, kiedy rozbiliśmy obóz tuż za mostem. Szczerze wątpię, że zrozumiał cokolwiek, co chciałam mu przekazać. – Lejla ułożyła kamień na podłodze, tuż przed sobą. – My będziemy znacznie bliżej siebie. Połowa kryształu powinna wystarczyć.
Czarodziejka złapała za rękojeść i delikatnie przyłożyła cienki sztych do kamienia, mniej więcej na środku.
W pokoju zrobiło się zimno, a koniec ostrza zapłonął czerwienią jak kowalska stal wyciągnięta prosto z pieca.
Selekta zbliżyła palec do emanującego przyjemnym ciepłem sztyletu.
– Nie dotykaj! Bo się poparzysz! – skarciła ją Lejla, a Trybada wycofała dłoń.
Klinga błysnęła, rozrzucając nieco żaru. – Koncentruje ciepło w jednym punkcie. Dokoła może być przyjemnie, ale uwierz mi, że to prawdziwe żegadło. A teraz nie przeszkadzaj, bo zaraz będą cztery bezużyteczne kamienie.
Safonka uniosła ręce do góry, jakby ktoś mierzył do niej sztychem.
– Łapki tutaj.
Czarodziejka skupiła moc. Soczewka z astralnego błękitu zgniotła wydartą z symetrii czerwień. Jeden zły ruch, jedno mocne drgnięcie dłoni i kryształ popękałby lub ukruszył na brzegach. Rozgrzany metal magicznie topił powierzchnię minerału. Lejla wbijała sztylet głębiej. Kryształ pękł na dwie równe połówki bez widocznej skazy na obu.
– No i gotowe! – ucieszyła się. – Trzymaj swoją część blisko ciała – poinstruowała Selektę i wręczyła jej jeszcze ciepły fragment. – Zrobimy próbę, tylko uważaj: może się jeszcze rozgrzać – ostrzegła po czym, niesiona entuzjazmem, pośpiesznie wyszła z pokoju, nie tłumacząc nic więcej.
Selekta usiadła na skraju siennika i z powątpiewaniem wyrysowanym na twarzy spoglądała na niewielki zielony odłamek.
– A skąd ja mam niby wiedzieć, że działa? Ehh... – westchnęła do powietrza i ścisnęła kamień w pięści. Nagle poczuła bulgotanie w brzuchu i wzbierające gazy. – No mała, jak to tak ma działać, to musisz mnie uprzedzać, zanim to włączysz – szepnęła pod nosem.
Kryształ zaczął emanować delikatnym ciepłem i wsączać w ciało uczucie błogiego spokoju. Safonka rozluźniła wszystkie mięśnie, a myśli kształtowały losowe wspomnienia czarodziejki: jej uśmiech, głos, spojrzenie, nawet zapach irysów. Wszystko na raz kłębiło się w głowie przyjemnym wirem doznań.
Zamknęła oczy.
Przypadkowe wizje splotły się w stabilny obraz. Lejla stała w jednej z cel telmiańskiego zakonu całkowicie naga, uśmiechając się zalotnie w stronę Selekty.
– No i to rozumiem. – Trybada przygryzła wargę z satysfakcją i rozparła się wygodnie na łóżku.
Kusząca wizja zachęcała do wejścia w głęboki sen, przeniesienia świadomości do świata myśli i wspomnień. Trybadzie nie przeszkadzało nawet potworne bulgotanie w kiszkach. Po chwili ułuda rozmyła się w mglisty majak, rozpłynęła niczym poranna mgiełka nad stogami siana, a zapach perfum zniknął, ustępując czemuś o wiele mniej erotycznemu.
Lejla wpadła do pomieszczenia.
– I jak? Czułaś co… Fuj! Zdechło tu coś!? – Złapała się za nos i spojrzała na Trybadę z odrazą. – Byś się wstydziła!
– Przepraszam; najwidoczniej mam uczulenie na magię – zażartowała Safonka, czerwieniąc się z zażenowania.
– Czulas cos? – Lejla powtórzyła pytanie nosowo. – Cos oprócz tego, co ja teraz czuje… Widzialas mnie? – spytała, ostentacyjnie rozrzucając okienne klapy na oścież.
– Tak, wyjątkowo wyraźnie.
– To dobrze. Następnym razem zacznij mówić. Ja będę słyszała. I jeszcze mały prezencik; być może się przyda. – Czarodziejka wyciągnęła niewielką fiolkę z pomarańczowym proszkiem.
– A to, co znowu za diabelstwo? – skomentowała Safonka, przechwytując buteleczkę.
– Spreparowany wyciąg z nindry górskiej. Jeden wdech i nawet bizon zaśnie. Jest wzbogacona magią, więc działa niemal natychmiast. Tylko nie wysypuj na skórę, bo też padniesz. – Czarodziejka pogroziła jej palcem.
Zwabiona hałasem Selekta wyjrzała przez okno.
– Daj to i idź już. – Przechwyciła flakonik. – Czekają na ciebie, a im dłużej o tym myślę, tym bardziej mnie nerwy biorą. – Skrzyżowała ramiona na piersiach i zamilkła nabzdyczona. Próbowała przypomnieć sobie wszystkie irytujące zachowania Lejli, żeby choć trochę złagodzić ból spowodowany rozstaniem.
– No chodź, purchawko ty moja! – Lejla rzuciła się jej na szyję. – To tylko dzień lub dwa i znowu się zobaczymy.
– Tobie to tak łatwo powiedzieć. – Trybada delikatnie odepchnęła czarodziejkę. – Dzień, dwa, miesiąc, a po wszystkim, co? Wrócisz do pałacu, do swojego Cesarza!
– Selekto ja… – Lejla spoważniała.
– No już, bez dramatów. – Safonka otarła łzę, która przedarła się przez mur samokontroli. – Pamiętaj, nie wychylaj się z wozu i żadnego czary-mary – zaznaczyła, po czym klepnęła Lejlę w tyłek. – Zrozumiano!?
– Ta jest, mistrzyni Weil! – Czarodziejka zasalutowała teatralnie, zarzuciła torbę na ramię i opuściła obskurną izbę, żeby dołączyć do Eliota i Emira, którzy kończyli przygotowania powozu.
Selekta podeszła do okna i odczekała, aż karawana zniknie za ogrodzeniem gospody.
– Szlag! Szlag!! Szlag!!! – Chwyciła za stolik i roztrzaskała go o podłogę. – Kurwa!
Ściana z hukiem przywitała jeszcze: wazon, taboret, a potem kilka ciosów pięścią – każdy kolejny bardziej krwawy. Selekta przestała, gdy zaczęło mocno bryzgać. W powietrzu rozchodził się szum ciężkich wdechów. Usiadła na posłaniu i zaszlochała dojmująco. Wszystko co próbowała powstrzymać przy Lejli, wyrzuciła w przestrzeń krzykiem rozpaczy.
– Kurwa!! Dlaczego to tak boli?... – zaklęła.
Do pokoju wparował właściciel gospody zaalarmowany hałasem.
– Co tu się stało?! – spytał, omiatając wzrokiem rozwalony stół i krwawe odciski na ścianie.
– Nie twoja sprawa – odpysknęła Selekta, wstała i drżącą ręką odwiązała od pasa małą sakiewkę.
– To na pokrycie szkód. – Rzuciła w niego woreczkiem. – Gdzie w tej dziurze jest najbliższy cyrulik?
– Golibroda robi opatrunki i szyje. Dwa budynki w stronę Tamy.
– Dzięki. – Wyszła, zostawiając ślad ze szkarłatnych plam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania