Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 57

***** Ilterańskie lasy i bory *****

 

Las Amuen, w przeciwieństwie do Sunden, nigdy nie był częścią Centralnej Puszczy, przez co miał zupełnie odmienny charakter, niż lasy w głębi kontynentu.

Sklepienie tego pierwotnego, odizolowanego tworu natury tworzyły gęste korony drzew uplecione z liści, igieł i szyszek. Poszycie, prócz licznych gatunków paproci, porastały również kłębowiska ciernistych krzewów, które prócz pięknych kwiatów posiadały ostre kolce, u niektórych gatunków wypełnione trucizną. Ciernie porastały długie pasy ziemi, położonej bliżej granicy lasu, zupełnie jakby puszcza otoczyła się ostrokołem.

Najbardziej znamionowe dla tego regionu były drzewa Marankal, których igłowate liście były odporne na mrozy i ogień zarazem. Te, długowieczne drzewa stanowiły pokarm i schronienie dla wielu stworzeń, w tym Koranek: magicznych istot żyjących pod korą wiekowych drzew.

 

************************************************************************

 

ACH TE DZIECI!

 

– Długo już nasłuchuje? – Grepliński wódz wskazał na pogrążoną w transie druidkę.

– Tydzień – odpowiedział szaman. – Najwyraźniej drzewa mają dużo do przekazania.

– Powiadom mnie, jak skończy.

– Oczyw… – głośny, pociągły wdech przerwał szamanowi.

Słysząca otworzyła wielkie oczy, nadal opalizujące tonami zieleni. Spowolnione, wyciągnięte dźwięki nabierały tempa a szepty prastarych pni, nikły pośród hałasu innej rzeczywistości: stopniowo wracała do swojego czasu.

Pokryty bliznami Greplin, który medytował przy drewnianym ołtarzu, zrywając się z kolan, chwycił za misę z wodnistym płynem i podstawił druidce. Łykała łapczywie. Wódz przykucnął naprzeciw kobiety.

– Mów Neira! Co szepczą drzewa? Czego chce Amuen? – Druidka spojrzała na niego przerażonym wzrokiem.

– Wyślij patrol do Ciernistej Palisady; trzeba go ratować…

 

****

 

Od Sefalos Atmę oddzielały już tylko strome, skalne ściany, typowe dla wschodniego łańcucha gór Chamankadar. Aby je pokonać, musiała wznieść się ponad chmury, które gromadziły się na zboczach jak kra na wysokiej tamie. Nawet dla niej samej, było to nie lada wyzwanie, a teraz jeszcze musiała unieść Eliota.

Odkąd przekroczyli granicę lasu Amuen, lecieli nisko, ponad koronami drzew. Starsza wypatrzyła, położoną odpowiednio wysoko, skalną półkę wyrastającą z niemal łysego wzgórza. Idealne miejsce na regenerację, pomyślała. Miała rację: żadne stworzenie z otaczającego ich lasu nie wspięłoby się tak wysoko, a jeśli nawet, to otwarta przestrzeń uniemożliwiała atak z zaskoczenia. Niemniej jednak Starsza musiała zachować ostrożność: zachodnia część Walonu uchodziła za całkowicie dziką i niebezpieczną, a ostatnią ostoją cywilizacji, którą zostawili już daleko w tyle, było miasto Ehlat, leżące na pograniczu lasu i ziem uprawnych.

Różne opowieści krążyły pośród podróżników, którzy mieli odwagę wyruszyć na eksplorację Amuen. Najczęściej opisywali oni spotkania z istotami, które nazywano Leśnymi Skoczkami. Oczywiście źródłem większości z tych opowieści, była wyobraźnia podsycana strachem i legendami, jednak niektóre relacje były zaskakująco spójne i dokładne.

Do jednej z nich, zaliczał się opis wyglądu owych leśnych stworzeń. Świadkowie spotkań twierdzili, iż tajemniczy Skoczkowie, posturą przypominali dorosłego człowieka, aczkolwiek ich nogi były nieludzko, masywne i umięśnione, a stopy wyposażone w trzy, długie i chwytne palce.

Niewielu śmiałków miało szczęście stanąć z nimi twarzą w twarz, ale ci, którzy dostąpili tego zaszczytu, zdradzali wiele ciekawych detali z fizjonomii tych stworzeń; z opisu Skoczkowie byli: bezwłosi; mieli ludzkie rysy twarzy i przenikliwe czarne oczy, za to głowę była bardziej owalną niż u człowieka. Niektórych osobników wyróżniały esowato wygięte różki a innych tylko wzgórki na czole; wszyscy natomiast posiadali bardzo długie, spiczaste uszy rozchodzące się poziomo, na boki.

Nie bywały agresywne, raczej obojętne. Nawiązywały kontakt, jedynie by wskazać zagubionym drogę powrotną lub pomóc rannym. Dzięki temu altruizmowi zyskały drugi przydomek Opiekunów Syliren: bogini wieczności i patronki borów.

 

Gdy Atma, z ulgą, wylądowała na skałach, postawiła Eliota na ziemi a ten, prawie natychmiast, podbiegł na krawędź urwiska, usiadł przy brzegu i wierzgał radośnie nóżkami, podziwiając piękno otaczającej go dzikiej przyrody. Nigdy nie podróżował dalej niż na targowisko w Watenfel, więc jego ekscytacja sięgała zenitu i na chwilę przyćmiła tęsknotę za rodzicami.

Starsza patrzyła na niego z troską, gdy nagle wstrząsnęła nią myśl: "chłopak przecież nie ma skrzydeł!".

– Eliot, uważaj na siebie! Tu jest wysoko! – przestrzegła go przed upadkiem i przysiadła nieopodal. Musiała wymasować sobie obolały kark i skrzydła. Taki dystans z obciążeniem był dla niej czymś mocno niecodziennym.

– Proszę się nie martwić. Patrzę sobie tylko na te wielkie spiczaste drzewa – wskazał palcem, ciemnozielone, iglaste groty wystające spomiędzy koron.

– Nazywają się Marankal i rosną tylko tu. Kwitną na wiosnę, wydając małe, wyjątkowo słodkie owoce.

– Łaaał! Pani to dużo wie, pani Atmo.

– Wystarczy Atmo, bez pani. – Eliot wstał i odwrócił w jej stronę.

– A może być ciociu Atmo? – spytał, wyczekując odpowiedzi z niecierpliwością.

– Tak może być „Ciocia” – zgodziła się, kreśląc szczery uśmiech.

– HURA! – krzyknął i z radości wyskoczył mocno w górę.

– Eliot!! – Orędowniczka zerwała się, widząc jak luźne skały, osuwają się mu spod stóp.

Nie zdążyła.

Chłopiec stoczył się razem z gruzem, ku leśnej gęstwinie.

– Eliot! – ponowiła desperacki okrzyk i rozpostarła skrzydła, rzucając się za nim. Unoszący się tuman kurzu ograniczył widoczność. Starsza zleciała niżej, szybując na oślep wewnątrz mętnej chmury.

Pył opadł, ale po dziecku pozostał jedynie ślad wiodący w wysokie kolczaste zarośla.

– Eliot! Eliot odezwij się, proszę! – Starszej odpowiedziały tylko świerszcze i echo lasu. Wylądowała naprzeciw ciernistej ściany, która przerastała ją o kilka stóp. Przy samej ziemi krzaki były mocno przerzedzone, więc nie zatrzymały chłopca, ale też i nie poraniły. Jeśli utknął lub stracił przytomność w tej plątaninie kolców i drobnych liści, nie mogła dostać się do niego z powietrza.

– Trzymaj się! – wykrzyczała w stronę urwanego śladu na ziemi i przylgnęła do podłoża rozchylając lekko skrzydła tak, aby sunęły jak najbliżej ściółki. Jej oczy mieniły się roztopionym złotem.

– Ciotka już idzie! – oświadczyła zawzięcie i rozpoczęła, krwawą przeprawę.

W tym czasie, młody Ozir otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Wylądował na niewielkiej, zacienionej polanie, tuż za granicą cierni, gdzie wysokie korony drzew przysłaniały niemal całe światło, przepuszczając jedynie pojedyncze snopy.

– Auć… – zajęczał, łapiąc się za głowę. Spadając, mocno się potłukł i uderzył głową o omszały kamień, tracą przytomność.

– Ciociu Atmo! – zawołał nadal trochę otępiały.

– Słyszę cię, mały! – Orędowniczka odpowiedziała niemal natychmiast. Obojgu spadł kamień z serca, gdy usłyszeli się nawzajem.

– Nie ruszaj się! Idę po ciebie!

– Dobra! – chłopiec usiadł na powalonym pieńku.

W miejscach, gdzie słońce oświetlało ściółkę, w gęstych grządkach, rosły drobne żółte kwiatki; resztę runa tworzył soczystego mech wyściełający cały teren, jak zielona wykładzina.

– Już niedaleko! Nie bój się! – Orędowniczka cały czas nawoływała i czołgała się w kierunku chłopięcego pogłosu.

– Wszystko gra Ciociu! – Eliot ledwie zdążył potwierdzić, że nic mu nie grozi, gdy usłyszał odgłosy warczenia, dochodzące z krzaków. Wstał i wycofał w stronę ciernistej ściany do momentu, aż poczuł ukucie na plecach. Ogromne paprotniki przed nim rozchyliły liście, a spomiędzy nich wyłoniła się bestia: ostre pazury, dwa wystające kły i święcące ślepia. Z pyska pumy, obficie, skapywała ślina; patrzyła na młodego Ozira jak na łatwy posiłek.

– Ciociu pośpiesz się! – zawołał drżącym głosem.

– Eliot, co tam się dzieje! – Starsza przyśpieszyła i nie bacząc na ciernie wyrywające jej skórę i pierza, przedzierała się dalej, zaciskając zęby z bólu.

Eliot pochwycił spróchniały konar.

– No już! Idź sobie! Sio! – krzyczał i wymachiwał, próbując odgonić zwierzę, ale ono ani myślało się wycofać. Puma, jeżąc czarny pas sierści na grzbiecie, spięła mięśnie i rzuciła do ataku. Chłopiec potknął się o pnącze i upadł na ziemię. Zamknął oczy i desperacko zasłonił twarz rękoma.

Przesycone bólem miauknięcie rozbrzmiało tuż nad nim, a potem, coś ciężkiego uderzyło o ziemię.

Odsłonił oczy.

Drapieżny kot leżał na ziemi, skomląc rozpaczliwie. W jego boku tkwiła dziwna strzała spleciona z pnączy jak gruba lina. Z krzaków wyczołgał się tułów Atmy.

– Pomóż mi wstać, dziecko – nakazała chłopcu wystawiwszy dłoń. Wspólnymi siłami wydostali ją na polanę. Skrzydła Starszej Ariendy były w opłakanym stanie i mocno krwawiły.

– Co tu się stało? – spytała spoglądając na dogorywającą pumę. Eliot wtulił się w jej miękkie opierzone nogi.

– Te potwór chciał mnie zjeść, ciociu – wydusił z siebie i wypuścił łzy, trzymane w ryzach przez adrenalinę. Orędowniczka poznała charakterystyczną strzałę skręconą z twardych pnączy tanabares i przycisnęła chłopca do siebie.

– Unisza’nin’nilanaj! – krzyknęła w nieznanym języku – Wyjdźcie! – powtórzyła w Cesarskim. Zza grubego pnia wyłoniła się smukła sylwetka z nieproporcjonalnie masywnymi nogami. Spomiędzy koron zeskoczyły dwie kolejne. Wygląd istot pasował, do opisu tajemniczych Leśnych Skoczków z okolic Ehlat. Przybysze stanęli obok siebie, utrzymując dystans od Starszej i Eliota. Każde z nich miało nieco inny kolor bezwłosej skóry.

– Kim oni są ciociu?

– To Greplini; nie bój się, nic nam nie zrobią – odpowiedziała Atma z udawaną pewnością siebie. Skoczkowie ewidentnie nie byli jej ani obcy, ani obojętni.

Osobnik, który ukazał im się, jako pierwszy, różnił się nieco budową ciała od pozostałych. Pod uplecioną z liści i fragmentów kory szatą, rysował się kształt piersi, co wskazywało na samicę. Greplinka spojrzała na Eliota, a potem na umierające zwierzę kwilące cichutko. Zbliżyła się do pumy, przykucnęła przy niej i delikatnie wyciągnęła grot z ziębnącego ciała majestatycznego kota. Skóra na nogach Greplinki przybrała kolor mchu.

– Umaj’silach”maj’Largia… Umaj’silach – powtarzała, głaszcząc czule umierającego drapieżnika. Eliot dostrzegł, jak sięga po zaostrzony, drewniany miecz przytroczony u pasa.

– Nieee! – chłopiec wyrwał się Atmie i podbiegł do drapieżnika. – Stój! Nie rób tego! Mogę jej pomoc! Pozwól mi, proszę! – błagał. Greplinka wpierw obejrzała się na towarzyszy, a potem spojrzała mu głęboko w oczy.

Schowała miecz i ustąpiła miejsca.

Eliot ułożył ręce na głębokiej ranie.

– Pomóż jej Aria… – wyszeptał. Delikatne światło wychodzące z jego dłoni opromieniło ranę. – Anaktalin Sidenakaj – wyrecytował zaklęcie pierwszych z niebywałą lekkością. Od pumy uderzył nagły, oślepiający rozbłysk. Miłe ciepło otuliło zgromadzonych. Atma odczuła ulgę, gdy ból z poranionych skrzydeł nieco zelżał.

Blask po chwili osłabł. Starsza zaczęła nerwowo wodzić wzrokiem za Eliotem.

Niepokój okazał się zbędny.

Puma, stojąc na czterech łapach, lizała chłopca po twarzy, a po śmiertelnej ranie została tylko łysa blizna.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Vespera dwa lata temu
    Więc tam żyją pumy z czarną pręgą na grzbiecie? Wizualizuję sobie, ładne muszą być.
  • MKP dwa lata temu
    Duże dzikie koty to, moim zdaniem, najpiękniejsze zwierzęta na każdym świecie:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP I jest jeszcze zimne, zabójcze piękno krokodyli i jaszczurek.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Krokodyli dla mnie może nie bardzo, ale jaszczury typu warany... jestem na tak! Węże też:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Warany, moje ulubione jaszczurki.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera Można chyba mieć jakiś gatunek z hodowli w domu, ale to potrzebuje terrarium na pół pokoju. No i nie zaleca się posiadania innych, małych zwierząt:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Ja dziękuję za gada w domu. Przymierzałam się do pytona królewskiego, ale mi przeszło, kiedy dowiedziałam się jak "pachnie" ich kupa. I jaszczurcze cuchną podobnie.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Przyznam się, że nie patrzyłem na to od tej strony.
    Słuszna uwaga, aż zgłębię ten temat.
  • błękitnypłomień dwa lata temu
    Vespera A czy ty przypadkiem nie masz w domu... Zresztą, nieważne... :)
  • Vespera dwa lata temu
    błękitnypłomień To chyba jednak Kassandryjczyk jest...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania