Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 19
To w końcu prawda
– Holi, otwórz! Natychmiast! Ile razy mam przepraszać!?
– Skąd mam wiedzieć, że teraz też nie kłamiesz? Co!? – wykrzyczała w gniewie.
Pukanie ustało.
– A jak obiecam, że powiem prawdę, nieważne jak straszna będzie, to mnie wpuścisz? – zapytał spokojnie i zajrzał przez dziurę od klucza.
Ichti zeskoczyła z łóżka i cicho, krok po kroku, szerokim łukiem podeszła do drzwi. Wiedziała, że brat patrzy i nasłuchuje naprzemiennie przez wąski otwór. Przyłożyła usta do zamka i wyszeptała:
– Nigdy cię nie wpuszczę, oszuście.
Wilfred oparł plecy o dębowe skrzydło, odetchnął, po czym spojrzał na stojącego nieopodal strażnika. Gwardzista obrócił się w jego stronę i skinieniem głowy zasygnalizował gotowość na przyjęcie rozkazów.
Cesarz dał znak, żeby spoczął; nie miał zamiaru robić widowiska z wyważaniem drzwi. W końcu sam kazał zamknąć Holi w jej komnacie – nie spodziewał się tylko, że księżniczka zarygluje się od środka i odmówi posiłków.
– Co mam zrobić, żebyś otworzyła?
– Przyrzec.
– Przyrzekam! – rzucił w ciemno.
– Na życie Lejli! – dodała, wietrząc podstęp. – Przyrzekniesz na jej życie i zdrowie, że tym razem powiesz prawdę!
Nie patyczkowała się w pełni świadoma swojej emocjonalnej przewagi.
Cesarz zacisnął pięści i spąsowiał na twarzy. Nigdy nie wierzył w przesądy, ale stawka była zbyt wysoka, żeby ryzykować.
– Mocne słowa – skomentował, bijąc się z myślami. – Niech ci będzie. Przyrzekam, na zdrowie i życie Cesarskiej czarodziejki Lejli Winter.
– W jakiej sprawie?
Cwana mała lisica.
– Przyrzekam, że opowiem, co przydarzyło się naszej siostrze i matce.
Usłyszał trzask rygla. Drzwi stanęły otworem. Ostrożnie wszedł do sypialni jak do groty miniaturowego smoka. Ichti nerwowo szczotkowała włosy przy toaletce, śląc Wilfredowi wrogie spojrzenie z odbicia w lustrze. Spod aksamitnego giezła rozległo się głośne burczenie.
– Słucham cię, Wiluś – syknęła oschle.
Cesarz usiadł na łóżku za jej plecami i zaczął przywoływać zdarzenia z tamtego tragicznego dnia, kiedy Cesarzowa zabrała Tijanor z oruńskiego pałacu i pod eskortą dziesiątki Skrzydlatych Chełmów ruszyły do Belantres.
– Widzisz, nasza siostra ma pewne wyjątkowe zdolności. – Księżniczka przerwała szczotkowanie i odwróciła głowę w stronę brata.
– Tylko bez bajek. – Przymrużyła oczy i zmarszczyła czoło.
– To prawda! – obruszył się. – Mniej więcej w twoim wieku zaczęła przejawiać wrażliwość, z początku bardzo małą. Rodzice doznali szoku: w obu rodzinach od pokoleń, nie zanotowano żadnego takiego przypadku.
Uraza ustąpiła miejsca ciekawości i Holi przysiadła się do brata.
– Tija jest czarodziejką? Co potrafi?
Wilfred uciekł wzrokiem na podłogę
– Dojdziemy do tego. – Uśmiechnął się smutno i kontynuował: – Z wiekiem jej moc rosła i coraz częściej, pod wpływem emocji, traciła panowanie nad aurą. Kilkukrotnie doprowadziła do groźnych wypadków. Służba zaczynała plotkować. Po kątach szeptano o skażonej krwi, gniewie Imaltis. W końcu matula wymusiła na Cesarzu zgodę, żeby siostra uczyła się w gildii pod fałszywym imieniem. Ojciec podchodził do tego pomysłu sceptycznie: magów postrzegał raczej jako niebezpieczną broń, coś anormalnego, skażonego, nad czym nie da się utrzymać całkowitej kontroli.
Wilfred sięgną po dzban z wodą i zwilżył gardło. Przemilczał fakt, że księżniczka z aurą nie stanowiłaby tak dobrej karty przetargowej na arenie politycznej. Nie chciał zdradzać Holi brutalnej prawdy, że tylko on liczył się w oczach ojca, a córki stanowiły dobrej jakości towar, jak czystej krwi biała klacz, czy tytuł szlachecki lub dziedziczne stanowisko.
– Na czym to ja… A tak. Po kilku miesiącach Diasir odprowadził Tiję do pałacu. Podsłuchałem wtedy jego rozmowę z matulą. Wspominał, że siostra ma jakiś rzadszy dar i że nauczyli ją kontrolować aurę, ale to nie wystarczy na długo. Polecił zabrać Tijanor do Batismanur i porozmawiać z tamtejszym mistrzem baszty Hartiganem Gladinem; on ponoć był taki jak Tija, w sensie też był mas-tanas, czy jakoś tak.
– Co to jest mas-tanas? – spytała zaciekawiona Holi. Nawet nie zwracała uwagi na powarkiwania z żołądka.
– Lejla pewnie by to lepiej wytłumaczyła, ale z tego, co ja zrozumiałem, to jakaś astralna… – zastanowił się przez chwilę, żeby uniknąć słowa aberracja – zdolność ponad łamanie symetrii.
– Musiało jej być ciężko… – westchnęła Ichti. – A ja nic nie zauważyłam. – Zacisnęła dłonie na materiale sukienki. – Pamiętam, jak mama często mówiła, że Tija ma gorszy dzień i nie zje z nami kolacji albo nie pojedzie do świątyni. Myślałam, że się zwyczajnie dąsa, a ona…
– Byłaś dzieckiem, to znaczy młodszym dzieckiem niż teraz. – Ichti spojrzała na niego ostrzegawczo, ale Wilfred tylko puścił do niej oko. – Nawet ja wypierałem myśl, że z siostrą dzieje się coś złego, aż do momentu, kiedy przez tydzień nie wychodziła z komnaty. Postawiono nawet straż przed wejściem do cesarskiego skrzydła i sprowadzono Diasira. Po tym coś się zmieniło. Kiedy o tym myślę z perspektywy czasu, to mam wrażenie, że matula w końcu zrozumiała, przestała się łudzić, że nie będzie lepiej. W krótkim czasie zorganizowała audiencję z Gladinem i razem z Tiją ruszyły do Belantres…
***
– Tija? – Ciepły szept przemknął pomiędzy trzaskami pędzącego powozu, ale nie dotarł do adresata. – Tijanoro! Wszystko w porządku? – powtórzyła Felte, tym razem donioślej.
Tija oderwała mętny wzrok od szyby w kabinie karocy.
– Tak mamo? Przepraszam, zapatrzyłam się. – Wymusiła na sobie uśmiech, uwydatniając krwisto-czerwone usta. Kontrastowały z bladą cerą i ciemnym śliwkowym surkotem.
– Nie martw się, kochanie, wszystko będzie dobrze. Mistrz Gladin zapewnił mnie w liście, że na pewno nam pomoże. – Cesarzowa chwyciła pierworodną za kościstą dłoń.
Poczuła ciepło.
– ŁŻESZ! – Tija warknęła nienaturalnie i wyszarpała rękę. Piwne oczy księżniczki zaszły purpurą, ale magiczny ogień natychmiast zgasł zalany słonymi łzami. – Przepraszam, mamo. – Podkuliła kolana pod brodę.
– Nic się nie stało, kochanie.
– Nie mamo. Nie zachowuj się, jakbym była ślepa i niewładna na umyśle. Jest ze mną coraz gorzej, wiem to. Coraz częściej tracę kontrolę. Cały czas czuję obecność paskudnego stwora, który tylko czyha, żeby się wydostać.
– No już, dosyć tych smętnych myśli. – Felte przesiadła się na miejsce obok córki i ujęła jej załzawione policzki w dłonie. – Spójrz mi w twarz – nakazała. Jej zmęczone, ale nadal piękne oczy połyskiwały matczyną miłością. – Twoja moc jest wielka i przytłoczyłaby niejednego dorosłego, a jednak dzielnie dajesz radę przez tyle lat. Wiesz dlaczego? – Cesarzowa uderzyła się dumnie w mostek. – Bo nie jesteś byle młódką, tylko moją córką; córką kobiety, która spojrzała cesarstwu w twarz i postawiła żądania. I żadna magia nie będzie ci dyktować warunków. Zrozumiano!
Tijanor uśmiechnęła się i wytarła policzki.
– Tak jest, mamo! – Zasalutowała karykaturalnie.
– No! Z takim nastawieniem damy radę. – Cesarzowa sięgnęła za gorset przykryty połami wełnianego płaszcza. Spomiędzy piersi wyciągnęła medalion z dużym szkarłatnym kamieniem i przełożyła łańcuszek przez głowę
– Chciałabym, żebyś to wzięła. – Założyła córce wisiorek.
– Oddajesz mi pamiątkę po babci? – Tija spojrzała na błyszczące kryształowe serce wprawione w złoty medalik. – Co to za kamień?
– Sulfiryt, magiczny minerał; gromadzi czerwoną astrę, tę, która jest w tobie. – Tija pośpiesznie ściągnęła naszyjnik, jakby zaczął przypiekać skórę.
– Nie chcę go!
Rzuciła błyskotkę na kolana Felte i odwróciła wzrok. Łzy zawisły na jej dygocącym podbródku.
Cesarzowa spokojnie wyłożyła sulfiryt na dłoni.
– Spójrz. – Księżniczka niechętnie posłuchała. – On więzi w sobie gniew stworzenia i zmienia w piękne światło. Będziesz taka jak ten kryształ: poskromisz moc i dasz światu coś dobrego.
– Kocham cię, mamo. – Tijanor przytuliła Felte: czule i mocno, jakby chciała wchłonąć siłę i pewność siebie Cesarzowej.
– Ja ciebie też, skarbie.
Karocą nagle szarpnęło. Stanęła w miejscu. Pod szybę podjechał jeździec i zapukał dwukrotnie. Felte uchyliła przesłonę w małym oknie.
– Coś się stało, rycerzu?
– Blokada, pani. Powalony powóz ugrzązł w błocie.
***
Wilfred przerwał opowieść i kontrolnie spojrzał na siostrę.
Wsłuchana Holi chwyciła poduszkę i przytuliła ją mocno do siebie.
– Czyli z tą zasadzką to była prawda? – spytała przytłumionym, drgającym głosem.
– Tak, staram się ograniczać łgarstwo do niezbędnego minimum. Nie lubię kłamać – skłamał.
Holi chciała wytknąć bratu, że w ogóle nie powinien tego robić, ale przypominała sobie „prezent od ciotki Erny” w postaci kuca i przełknęła uszczypliwy komentarz.
– A teraz nie przerywaj. Chce mieć to jak najszybciej za sobą. – Wziął głęboki oddech. Wspomnienie tego, co nastąpiło potem, rozlewało się po ciele lodowatym dreszczem.
Nie powinien jej tego opowiadać, ale…
Spojrzał na siostrę. Nie była już smarkatym brzdącem.
– Na czym to ja... Od kilku dni prawie nieustannie padało i pomniejsze trakty zmieniały się w grzęzawiska…
***
– Pomóżcie im – rozkazała Felte. – Nie możemy bardziej opóźnić wyprawy.
– Tak, pani – przytaknął Cesarski konny i odjechał spod powozu.
Cesarzowa zasunęła szybę i spojrzała na córkę. Tijanor siedziała spokojnie wpatrzona w matkę, ale złowieszczy uśmiech wyrysowany na delikatnej twarzy wywołał u Felte zimny dreszcz.
– SĄ – wyszeptała księżniczka. Krótkie słowo rozniosło się tąpnięciem mocy i falą ciepłego powietrza.
Cesarzowa złapała córkę za dłoń. Alabastrowa skóra raziła nienaturalnym gorącem.
Coś ze świstem przemknęło obok okna.
– Łapy w górę, ale już! – zadudnił nieznajomy męski głos.
Felte odruchowo zasunęła rygiel w drzwiach karocy i spojrzała na córkę, a księżniczka wbiła w nią pytający wzrok: blada i zmartwiona – ale na powrót ludzka.
– Poczekaj w powozie.
– Mamo, ale…
– Poczekaj, powiedziałam! – Z tym tonem nie było dyskusji.
Tija skuliła się w kącie kabiny. Cesarzowa odryglowała drzwi, uchyliła skrzydło i wyjrzała przez prześwit. Oruńscy miecznicy ściskali rękojeści od broni, ale nie dobyli mieczy. Na wzniesieniu, po przeciwnej stronie grzęzawiska zarośla prezentowały szereg kusz wycelowanych w ich stronę.
– Mamo…?
– Ćśśś – uciszyła córkę i przymknęła drzwi.
– Posłuchaj mnie uważnie, nie będę cię okłamywać. Zostaliśmy napadnięci. Kilkunastu bandytów. – W tym momencie przeklinała samą siebie za minimalizm w ochronie. – Wyjdę do nich…
– Mamo nie, proszę nie, nie zostawiaj mnie!
– Spokojnie. – Felte przytuliła córkę. – Wyglądają na zwykłych oprychów. Damy im, co chcą i sobie pójdą, a być może, jeżeli zobaczą, z kim mają do czynienia, to odpuszczą całkowicie. Pomyśl dziecko, który przeciętny grasant chciałby mieć na głowie całą armię? – Uśmiechnęła się kojąco.
Księżniczka przytaknęła.
– Nie wychylaj się i zarygluj drzwi, a ja przemówię do swoich poddanych. – Puściła córce oko i rozwarła skrzydło na oścież.
Kolejny świst zmącił napiętą ciszę. Bełt utkwił w drewnie pod oknem karocy. Felte przełknęła krzyk.
– Nie będę się powtarzać! Łapy w górę, bo będziem grabić trupy!! – Niski barczysty oprych użył koziej nogi, nie odrywając wzroku od zbrojnych w basinetach z motywem skrzydeł. – Ty w wozie, kimkolwiek jesteś! Wyłaź z łapami na widoku!!
– Zróbcie, co każe! – Felte zeskoczyła w błoto i zatrzasnęła za sobą drzwi. Kolejny krok zrobiła dopiero po usłyszeniu zamykanego rygla. – Nie będzie tu żadnego rozlewu krwi! – Gwardziści z eskorty popatrzyli po sobie i, jak jeden mąż, unieśli dłonie z dala od pochew.
Krępy grasant po prawicy herszta rozdziawił usta i omal nie wypuścił kuszy.
– A tobie, co?!
– Ce-Ce-Cesarzowa! – wydusił z siebie kusznik.
Przywódca zbladł i wybałuszył oczy.
– Schowajcie broń, zabierzcie powóz i znikajcie, a puścimy to w niepamięć! – Felte mówiła z dumą i butą, choć w środku wszystko krzyczało ze strachu.
Drab wytarł zimny pot z czoła.
– Wycofamy się, ale cesarscy składają broń!
– Zgoda! Złożyć broń.
Wojskowi z eskorty niechętnie rozstali się z orężem.
– Opuścić kuszę! Zabieramy się stąd.
Wszyscy z bandy z ulgą pozdejmowali pociski. Żaden łup nie był wart gniewu Cesarza. Jeden oprych z masą runicznych tatuaży na odsłoniętych ramionach nadal celował w kobietę. Zimne kalkulacyjne spojrzenie zabójcy szacowało siłę wiatru, odległość i otoczenie.
– Blejzer! Opuść tę cholerną kuszę, powiedziałem!
– Zamknij się! Nie jestem twoim pachołem.
– Co…?
Blejzer wystrzelił.
Gwardzista osłonił Cesarzową własnym ciałem. Bełt przebił jego karacenę. Mężczyzna powoli osunął się na mokrą glebę, ciągnąc ze sobą Felte. Reszta zbrojnych natychmiast poderwała broń z grzęzawiska.
Herszt złapał się za głowę. Nie musiał rozkazywać: banda pierzchła do lasu nim zdążył dobrze przekląć niebiosa.
Zostawił kuszę i rzucił się do ucieczki.
Cesarski miotacz skrył się za kołem karocy, żeby napiąć kuszę, a jeden z mieczników dopadł do oszołomionej Cesarzowej i próbował ją wyszarpać z ramion półprzytomnego kompana, którego przy życiu trzymała już tylko powinność. Felte patrzyła w oczy konającemu. Pocisk wystrzelony ze śmiercionośną siłą przebił mu płuco. Zbrojny kaszlał krwią, ale nadal klęczał pomiędzy swoją Cesarzową a zabójcą, nadstawiając plecy na koleje groty. Felte przeniosła wzrok na Blejzera. Zabójca odsłonił karwasz z emblematem białej wrony i… mechanizmem miniaturowej kuszy. Pierwszy strzał miał zmylić. Drugi zabić.
Wojskowy objął Cesarzową, żeby siłą wciągnąć za tarczę.
Nie zdążył.
Blejzer wycelował z bezwzględną precyzją. Krzyki i błysk mieczy zbliżających się Skrzydlatych Chełmów stanowiły nieistotne tło jak trel czy szum wody. Czas spowolnił, zgęstniał pomiędzy nim a ofiarą.
– Za wolny Walon – szepnął i zwolnił spust.
Pocisk poszybował z niebywałą prędkością. Dosięgnął celu, wgryzając się w ciało pod obojczykiem Felte. Cesarzowa zachwiała się na nogach i oparła o karocę. Odruchowo spojrzała w okno. Przerażona twarz księżniczki przyklejona do szyby spłynęła łzami. Emocje uwolniły coś z głębin jej inry, coś, co karmi się gniewem i zemstą. Oczy Tijanor zapłonęły purpurowym płomieniem. Medalion na szyi rozgorzał jak świeżo kuta stal.
– Nie rób tego – wyszeptała Felte.
Wybuch rozerwał karocę.
Fala uderzeniowa cisnęła dwoma cesarskimi i królową jak kukiełkami, a płonące fragmenty powozu wystrzeliły w powietrze. Palone żywcem konie pogalopowały w bolesnym szale, tratując oruńskiego kusznika.
Blejzer uciekł, rozpłynął się w powietrzu, gdy tylko zatruty bełt trafił w cel. Wiedział, że nie ma już dla niej ratunku i Cesarzowa odlicza coraz cięższe oddechy. Gwardziści padli na ziemię: niektórzy smagnięci falą gęstej astry inni wiedzeni instynktem. Sierżant podniósł wzrok jako pierwszy. Purpurowe płomienie oplatały kształt kobiety odzianej w szkarłatną suknię. Lewitowała. Jej hebanowe włosy płynnie przechodziły w tańczące jęzory ognia.
Spojrzała na rycerzy.
To nie oni… Nie!
– ROBACTWO W STALOWYCH MUSZLACH. – Słowa Tijanor poniosły falę palącego wiatru. Moc wżerała się w skórę, przepalała powieki. – PODNIEŚLIŚCIE BROŃ NA MŁOT, NA FURIĘ MATKI.
Przestań, przepadnij!
Wystarczył jeden gest… Filigranowa dłoń uniosła się powoli, od niechcenia. Roztrzaskana symetria eksplodowała astrą. Szkarłatny wir uderzył, nie dając szans na ucieczkę.
Najpierw krzyki.
Wypełniły przestrzeń, wdarły się w las i wróciły echem. Ciała zmieniały się w popiół; pancerze topniały od uwolnionej mocy. Kilku bandytów wraz z hersztem spojrzało na krwisty słup ognia mieniący się tuż za granicą rzadkiego lasu. Jeden grasant błagał Matkę o wybaczenie.
Potem świst, szelest i głośne trzaski.
Płonące szczątki skwierczały rozrzucone po grzęzawisku. Smród zwęglonego ciała wymieszamy z popiołem i dymem niósł się razem z wiatrem. Opętana kobieta poszybowała w stronę masakry: lekko niczym zetlony fragment papirusu. Spojrzała na pogorzelisko i zaciągnęła się lepkim fetorem spalenizny. Uśmiech, który uformowały karminowe usta, strwożyłby każde serce.
Nagły trzask gałęzi zwrócił uwagę potwora w ludzkiej skórze. Opętaniec skupił oszalały wzrok na toczącej się sylwetce. Chłopiec sturlał się z pobliskiego pagórka niemal wprost pod nogi ognistej aberracji.
Nie, tylko nie on. Nie możesz! Nie pozwolę!!
Purpurowe oczy przesycone fanatyczną euforią spoglądały teraz na marną istotę bladą z przerażenia. Chłopak zamarł. Wcielenie gniewu uśmiechnęło się psychotycznie.
– Tija, kochanie! – Cesarzowa doczołgała się bliżej obojga. – To Will! Nie bój się! – krzyczała walcząc z paraliżującym bólem.
***
– Skąd się tam wziąłeś? – spytała Holi otulona czymś, co można by nazwać pościelową fortecą.
– Co? – Wilfred spojrzał na swoją Ichti jak na marę, urojenie migoczące gdzieś tam nad pogorzeliskiem bardziej żywym dla umysłu niż „tu i teraz”.
– Spytałam, jak trafiłeś na polanę.
Dopiero teraz rzeczywistość oblekła księżniczkę i zakotwiczyła umysł Cesarza w teraźniejszości.
– Tata, pierwsze polowanie, wybuch i głupia ciekawość. Długa historia, ale to później. Musimy się pośpieszyć, bo niedługo przyjedzie Feliks i Wujek Borys. – Na dźwięk tego imienia Wilfred nerwowo przełknął ślinę.
– No więc, leżałem tak na plecach…
***
Głos królowej zadziałał na gorejącą postać jak wiadro wody wylane na buchające ognisko. Wężowe płomienie oplatające sylwetkę Tijanor zniknęły w lawinie opadających, czarnych loków. Jedynie oczy jaśniały jeszcze od purpurowego żaru.
– WILL? – spytała Tija nienaturalnym, metalicznym basem.
Chłopak oprzytomniał i spojrzał na osmoloną, wykrzywioną w cierpieniu twarz matki. Cesarzowa dała znak, żeby mówił.
– Tak to ja, twój Will.
Tęczówki Tijanor przybrały swój normalny, piwny kolor.
– Witaj, siostro. – Uśmiechnął się nerwowo. – Kiepski dzień, co?
***
– Tak wiem, nie było to za mądre, ale strach nie sprzyja zdolności do racjonalnego myślenia.
– No nie było, głuptasie. – Holi zachichotała.
– Ale zadziałało – dodał z dumą.
***
Tija zrobiła krok w tył. Nerwowy spazm targnął jej ciałem, wyginając tułów w bolesnym łuku. Zrobiło się zimno, potwornie zimno. Ziemię w oddali ściął szron, a ziąb niesiony niebieskim wiatrem zaczął wyć wokół pogorzeliska. Zmarzlina gwałtownie zapadła się w stronę starszej księżniczki. Niebieskie światło uniosło ją do góry. Skłębiona astra implodowała napędzana szałem i pragnieniem niebytu.
***
– Potem pamiętam już tylko mętne, buczące krzyki gwardzistów; pamiętam, że ktoś podniósł mnie z ziemi, i jeszcze kilka innych majaków: ogień, konni w złotych zbrojach, przeszywający chłód i ten potworny smród. Jakby… – Przerwał, słysząc pochlipywanie młodszej siostry. Ocknął się z transu wspomnień. Zapominał, że mówi do dziecka wychowanego w bezpiecznych murach zamku. – Potem straciłem przytomność – uciął jak ostrym nożem. – Nie płacz, proszę. – Poklepał pierzynę okalającą głowę Ichti. – Widzisz, dlatego nie chciałem ci wcześniej tego opowiedzieć. Martwiłem się, że zaczniesz się bać swojej siostry, a ona potrzebuje naszej obecności.
– Nic podobnego. Ona chciała bronić mamy, tylko nie mogła, nie umiała… – Holi przetarła oczy. – Pójdę do niej, pośpiewam i wyszczotkuję włosy – oświadczyła z determinacją i zeskoczyła z łóżka.
Wilfred spojrzał na siostrę z uznaniem. Przypominała mu matkę, ale nie tę czułą wersję zarezerwowaną dla rodziny, a Cesarzową: podporę, solidny mur za plecami ojca, na którym mógł bezpiecznie oprzeć umęczone ciało i umysł.
– Dobrze, tylko nie siedź tam długo. Feliks na pewno się stęsknił.
– Ja za nim też. Ciekawe czemu tak długo nas nie odwiedzał?
Wilfred znał odpowiedź na to pytanie – tylko on i książę Jokivaru, i tak miało pozostać.
– Ma swoje sprawy i wymagającego ojca. – Wsunął rękę do kieszeni. – Weź ten glejt i pokaż strażnikom. Wpuszczą cię do komnaty. Tylko żadnych innych gości! Jasne!?
– Zrozumiano, Wiluś! – Wybiegła, nim zdążył ją zbesztać za to dziecięce przezwisko.
Komentarze (2)
Dobra czytam dalej, nie no mechanizm wyparcia i skrzywienia rzeczywistości niby jest, ale i tak obawiam się o psychikę małej. Dobry materiał na psychopatkę, która wytłumaczy sobie wszystko, co zrobi jej siostra, reagująca gniewem i sadyzmem, jeśli ktoś źle o niej powie. A może to ja zbyt duże wnioski wysnuwam?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania