Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 35

DZIWNE TE RODZINY

 

*********

Na tych zajęciach, moi drodzy adepci akademii w Taledark, nauczycie się jak używać języka Pierwszych lub Astras, jak kto woli: obie nazwy są pełnoprawne.

Pewnie zastanawiacie się, czym w ogóle jest ta mowa i na jakiej zasadzie wzbudza pole astralne, wymuszając na nim konkretne działanie? No cóż... tego się tu nie dowiecie: głównie, dlatego że nikt do końca tego nie wie.

Zdziwieni? Nie ma czym. Całe życie używamy rzeczy, których nie rozumiemy; weźmy choćby taki jadeit: wiemy, że można nim przesyłać myśli na odległość, ale czy wiemy dlaczego…? Nie, ale to nas nie powstrzymuje od wykorzystywania potencjału tego kryształu.

Na tych zajęciach nauczymy się kilku podstawowych praw rządzących symetrią. Praw, które stworzono, ażeby ubrać rzeczywistość w jakieś mierzalne ramy, a nie ją interpretować. Praw skonstruowanych na bazie obserwacji zachowania magicznego pola, pod wpływem tych szczególnych, starożytnych dźwięków.

Kończąc ten wstęp, powiem wam jeszcze, że na moich wykładach pobawimy się w kucharzy: będziemy łączyć składniki według znanych, magicznych przepisów nie zachodząc w głowę, czemu musztarda nie pasuje do truskawek.

Musicie zamienić się w dzieci, które akceptują rzeczywistość taką, jaka jest. Dziękuję.

 

Fragment Wykładu Mistrzyni Tanas, Ilii Heget:

„Język Pierwszych i jego zastosowania”

 

**************************************************************************

Po oficjalnym obwieszczeniu zaręczyn księżniczki Holi z księciem Felixem Borys Samunder był tymczasowo, usatysfakcjonowany i po tygodniu obecności na Cesarskim dworze, wrócił wraz z małżonką Erną, do zamku w Bermet.

Władca dziarskiego ludu nadbrzeżnych, nigdy nie przepadał za Oruńską arystokracją, której maniera, i zamiłowanie do rytuałów dworskiej etykiety, napawało go wstrętem: w Jokivarze o tym, czy ktoś był arystokratą, świadczył duży majątek, za możnych uznawano jedynie mężczyzn, a status społeczny rósł wprost proporcjonalnie do ilości wypijanego alkoholu.

 

W trakcie szczegółowych pertraktacji ustalono również, iż Felix zostanie w gościnie u Wilfreda, aby mógł poznać się bliżej ze swoją przyszłą żoną. Książę nie protestował. Dla niego oderwanie się od środowiska brutalnych, głośnych i wybuchowych popleczników ojca, stanowiło przyjemną odmianę: zawsze uważał, że nie pasuje do swoich rodaków – zarówno mentalnie, jak i światopoglądowo – i lubił sobie wyobrażać, iż wdał się w rodzoną matkę, którą pamiętał już, jak przez mgłę.

Otóż Felix pochodził z pierwszego związku Borysa z kobietą o imieniu Aida, którą władca nadbrzeżnych – dosłownie – znalazł w lesie podczas polowania: leżała w zaroślach pogrożona w beztroskim śnie, a jej blada, delikatna cera, mocno kontrastowała z soczystą zielenią leśnego runa. Niedźwiedź zakochał się od pierwszego wejrzenia i zabrał kobietę na dwór w Bermet – nie bacząc na takie drobnostki jak zapytanie jej o zgodę.

Nowa wybranka władcy Jokivaru wzbudziła nie lada zaskoczenie wśród baronów, którzy od lat podsyłali Borysowi swoje mniej lub bardziej urodziwe córki. Jednak za każdym razem Niedźwiedź, znudziwszy się towarzystwem zalotnicy, odsyłał ją do domu: oczywiście nie bez rekompensaty, która łagodziła gorycz odrzucenia i pokrywała koszty magicznej odnowy dziewictwa.

Wszyscy bermeńscy dworzanie – jeśli można tak nazwać zgraję impulsywnych pijaków – twierdzili, iż nowa kochanica Borysa była, jakby to delikatnie ująć… nieco osobliwa.

Na oficjalnych zaręczynach, gdy Samunder, na oczach setek gości z całego Cesarstwa, zaoferował jej tron u swego boku, ona przepełniona miłością i rozpierana wzniosłością tej chwili odrzekła…

– Wygląda na wygodny… okej. – Wkrótce potem urodził się ich syn Felix.

Aida z początku była szczęśliwa w roli matki, a z roli królowej chyba nie do końca zdawała sobie sprawę. Z czasem jednak, życie w zimnych murach zaczęło ją przytłaczać, a szeroko pojęta „normalność codzienności”, mocno ograniczać. Coraz częściej, uciekała do swojego wewnętrznego świata, znikając we własnych myślach i wizjach.

Podczas tych epizodów mentalnej ucieczki, królowa niemal całkowicie traciła kontakt z rzeczywistością. Zdarzało się nawet, że przez cały dzień, stała przy oknie patrząc w dal, lub biegała nago po korytarzach twierdzy, śpiewając pieśni w nieznanym języku.

Niestety zatopiona głęboko w swoim obłędzie, kompletnie nie interesowała się dzieckiem, przez co wychowaniem chłopca zajął się Ojciec – naturalnie z całą rzeszą opiekunek.

Pewnego dnia, podczas burzy, królowa przeżywała kulminację jednej ze swoich ucieczek przed rzeczywistością. Tego wieczoru, rozebrała się do naga i wyszła na dziedziniec, na którym rozpoczęła dziwaczny taniec, energicznie przeskakując od kałuży do kałuży. Zbudzony głośnym, obsesyjnym śmiechem Borys, wyjrzał za okno sypialni i dostrzegł małżonkę stojącą po kolana w wodzie ze wzniesionymi w niebo rękoma.

Aida pogrążona w ekstazie chwytała krople deszczu w usta, patrząc w porost w jego stronę. Borys wybiegł tak szybko, jak tylko mógł, ale na miejscu zastał jedynie pogłos śmiechu i echo opętańczej pieśni pohukującej pośród grzmotów.

Aida zniknęła.

Tej nocy i następnego poranka, przeszukano cały pałac i okoliczne tereny. Kobieta rozpłynęła się bez śladu. Borys był załamany i wściekły: pomimo swojej prymitywnej, brutalnej natury, prawdziwie kochał Aidę i ciężko przeżył jej zniknięcie. Przez pewien czas nie mógł nawet patrzeć na Felixa: malutki syn przypominał mu utraconą miłość. Dlatego też podjął trudną, ale mądrą decyzję i oddał chłopca na cesarski dwór, do czasu aż nie poradzi sobie z żalem. Książę spędził wtedy kilka lat pod opieką troskliwej królowej Felte, która traktowała go jak swoje czwarte dziecko.

Powrót po latach w te mury przywołał w młodym królewiczu wiele ciepłych wspomnień. Niestety sentymentalna wędrówka została okrutnie przerwana przez żądną uwagi rzeczywistość.

Książę stanął przed koniecznością zaślubin z osobą, której nie znał i wiedział, że nigdy nie pokocha, i nie chodziło tu o samą Holi: księżniczka pomimo młodego wieku wykazywała podobieństwo do matki, która była piękną kobietą, a to dobrze rokowało na przyszłość. Problem tkwił w ogólnym braku pociągu do kobiet.

Choć Cesarstwo nigdy nie potępiało baskisów to jednak w kulturze Nadbrzeżnych, zawsze uważano ich za gorszy sort mężczyzn, niechętnych do reprodukcji. Przyznanie się Felixa do faktu, iż nigdy nie przedłuży linii Samunderów, oznaczało dla Borysa kolejny potężny cios, zaś dla Felixa… No cóż ciężko przewidzieć skalę i rodzaj konsekwencji, a książę nie kwapił się do tego, by to sprawdzić na własnej skórze.

Na domiar złego, stara, emocjonalna rana ponownie zaczęła broczyć krwią, a dawno stłamszone uczucie, które wróciło ze zdwojoną siłą, oplotło jego serce i obrosło cierniem.

Winnym tego stanu rzeczy był Wilfred, w którym chłopak podkochiwał się od bardzo dawna. Na myśl o tym, że będzie go widywał częściej, ogarnęło go szczęście, ale i cierpki smak zawodu zarazem. Pomimo tego, nadal uznawał pobyt na dworze za powiew świeżości, którego bardzo, ale to bardzo potrzebował.

 

Książę ostatni raz spojrzał na znikający za bramą orszak, z ojcem i macochą i wrócił do sali tronowej, gdzie zastał Wilfreda z młodym rycerzem zakonu Pieśniarzy. Nerwowa gestykulacja Cesarza wskazywała na irytację i zalecała ostrożność w dobieranych słowach, ale Książe był raczej zmartwiony jego zachowaniem niż zalękniony.

Giętko doskoczył do mężczyzn, aby sprawdzić, co leży u podstaw tego gniewu.

– Coś cię trapi, panie? – spytał, kłaniając się lekko. Mieli z Wilem niepisaną umowę, iż w obecności osób trzecich, będą zwracać się do siebie tak, jak nakazuje etykieta, inaczej Felix mógłby podkopać jego autorytet w oczach zakonów i oruńskiej elity.

– Wyglądasz na roztrzęsionego – Wilfred odwrócił się w jego stronę, ujawniając ceglany kolor gniewu, na policzkach.

– Proszę sobie wyobrazić, książę… – zawarczał, przeciskając słowa przez zakleszczoną nerwami szczękę. – iż lady Winter, mając świadomość niebezpieczeństwa, postanowiła jednak przejść przez las Sunden! – zaciskał pięści, odreagowując każde słowo. Czarodziejka w swoim liście zapewniała, iż ominą knieję, a koniec końców wylądowała w lesie walcząc z bandytami.

– Czy ona nie wie, że narażając siebie, w tak lekkomyślny sposób, naraża też innych!? I… I niszczy moją reputację! – dodał, maskując prawdziwe źródło gniewu, które padło, jako pierwsze w tym rozgoryczonym wywodzie.

– Zaiste Panie mocno nieodpowiedzialne zachowanie – przytaknął ochoczo Felix. Osobiście nie miał nic do Lejli, ale zazdrość rządzi się swoimi prawami.

– Ten, Rycerz! – wskazał palcem na młodzieńca, nieco przerażonego całym zajściem – Jest żywym przykładem tego, jak głupia to była decyzja! – Samunder spojrzał na chłopaka. Ciało miał smukłe, aczkolwiek widocznie umięśnione. To w połączeniu z delikatną chłopięcą twarzą i sympatycznym uśmiechem sprawiło, iż Pieśniarz przykuł jego uwagę na znacznie dłużej niż normalna reakcja na „spójrz tam!”.

– Książe Jokivaru Felix Samunder – przedstawił się nie odrywając od niego wzroku.

– Politer Kalik z zakonu Chwalebnej Pieśni, książę – pokłonił się Pieśniarz, ale szybko podniósł głowę odwzajemniając zainteresowanie Felixem.

– Rycerzu Politerze… – Cesarz zwrócił się do chłopaka o wiele spokojniejszym tonem, a on stanął na baczność.

– Spocznij. W imieniu Cesarstwa, przepraszam za lekkomyślne poczynania mojej ambasadorki i mistrzyni Weil; pozwól, że ci to wynagrodzę, rycerzu. Możesz pozostać w mojej gościnie na czas rekonwalescencji; przydzielę ci komnatę i dam uprawnienia do korzystania z łaźni oraz spiżarni. Przyślę również medyka, żeby dokładnie obejrzał bliznę po bełcie: konsekwencje tak głębokiej rany mogą być długofalowe.

– Panie to wielki zaszczyt, ale narażanie życia jest wpisane w kodeks rycerski. Nie potrzebuję zadośćuczynienia. – Politera zaskoczyła tak hojna propozycja: zareagował odruchowo, z wyuczoną skromnością.

– Nie odrzuca się prośby Cesarza – upominał go Wilfred, wykorzystując swój tytuł do uknucia niegroźnej intrygi.

– Oczywiście panie. Jeszcze raz bardzo dziękuję.

– Cudownie – W takim razie książę Samunder cię oprowadzi.

– Z przyjemnością – potwierdził Felix i zwrócił się do Pieśniarza: – Zaczniemy, zatem od ogrodów.

Gdy odeszli Wilfred, dumny ze swoich poczynań w roli swata, wrócił na skrzydlaty tron. Przez chwilę nawet zapomniał o oszustwie Lejli.

– Cesarzu… – zadźwięczał basowy głos strażnika, który podszedł do marmurowego podwyższenia. – Mistrz Dalangan z Gildii Astrologów prosi o audiencję – dokończył za przyzwoleniem.

– Diasir jest zawsze mile widziany. Wprowadź go. – Wilfred wstał ociężale i zszedł po kilkustopniowych schodach, podążając w stronę eskortowanego maga.

– Diasirze przyjacielu! Cudownie cię znów widzieć – pozdrowił go ciepło.

– Wzajemnie panie, wzajemnie… Zawsze miło wracać w mury, w których człowiek spędził większość, dorosłego życia – wyznał Mag i odwzajemnił uścisk Wilfreda.

– Przepraszam za niezapowiedziane najście, ale mam dwie pilne sprawy, które nie mogą czekać.

– Usiądź proszę, napijemy się piwa. Tego obyczaju nigdy nie powinno się łamać. – Podprowadził Diasira do stołu, gdzie na stałe gościły beczułki z trunkiem dobrej, jakości. Służba też mogła korzystać z tego zapasu za darmo, ale nie w czasie pracy no i nie codziennie. Jak ktoś przesadził i przysnął na stole, to straż pałacowa przez miesiąc trzymała go z dala od źródełka.

– Mów, mistrzu. Co cię sprowadza?

– Mam wiadomość od panienki Lejli – wypalił Astrolog. Cesarz pobladł. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to czarodziejka torturowana przez jakiegoś łotra w lesie.

Natychmiast sam sobie zaprzeczył: Diasir na pewno nie byłby tak opanowany niosąc wieści tej wagi – pomyślał i wypuścił powietrze przeciągniętym, uspokajającym wydechem.

– Po ostatniej wiadomości o jej poczynaniach, szczerze boję się kolejnej Mistrzu Diasirze – wyznał Wilfred.

– Nie ma się, czego bać, Panie. Połączyła się ze mną Jadeitem… co prawda sygnał był bardzo słaby, ale na pewno nic jej nie dolega.

Cesarz zaniemówił: był przygotowany na kopniaka od losu, a dostał czuły całus. Początkowy szok po chwili ustąpił.

– To… To cudownie! Co u niej? Gdzie są?! – zapominał się i w przypływie ekscytacji zalał maga salwą pytań.

– Wczoraj rozbili obóz tuż za rzeką Baskir, a dziś powinni dotrzeć do Watenfel – Przynajmniej tyle zrozumiałem: było dużo zakłóceń.

– I nie wspominała nic, że postanowiły z Selektą zapolować na niedźwiedzia, albo splądrować kilka wiosek? – spytał ironicznie Wilfred, gdy wróciła wściekłość za lekkomyślną wycieczkę przez las i zaczęła dudnić żyłami na skroniach i czole.

– Nie… – zaprzeczył mag skonfundowany agresywną reakcją władcy. – O tym nic nie mówiła – dodał.

– Widzę Panie, iż głowę zaprzątają ci inne sprawy. Wrócę jutro, aby omówić drugą, mniej pilną sprawę – oświadczył mag, wyczuwając, iż nie jest to najlepszy moment na rozmowę.

Powstał od stołu.

– Poczekaj mistrzu. – Władca ochłonął i spokorniał. Było mu głupio, że zachowuję się jak rozgniewany nastolatek wobec starszego człowieka, któremu wiele zawdzięcza zarówno on, jak i cały Sungard.

– Wybacz ten brak manier, jestem po ciężkiej rozmowie. Bardzo się cieszę, że nic im nie jest. Przy kolejnej okazji przekaż Lejli, że nie mogę się doczekać jej powrotu, albo, chociaż kolejnego listu.

– Nic nie szkodzi Panie – Diasir machnął ręką – Jestem świadom, iż na władcy spoczywa wielka odpowiedzialność, a to potrafi zaburzyć spokój ducha. – Uśmiechnął się na znak, iż nie chowa urazy.

– Dziękuję. Przejdźmy, zatem do drugiej sprawy, o której wspominałeś.

– W rzeczy samej. Od mojej ostatniej wizyty cały czas myślę o tym, co się stało w sypialni panienki Tijanor. Nieustannie szukam przyczyny tego dziwnego zachowania eremantesu.

– Udało ci się coś odkryć, mistrzu?

– Wspominałeś panie, iż w noc, kiedy eremantes w gildii zapłonął, wskazując pałac, jako centrum zaburzeń w astrze, na dworze pojawił się kuc, prawda?

– Tak, prezent od ciotki Erny dla Holi; uwolnił się z uprzęży – potwierdził Wilfred, głowiąc się, do czego zmierza ta rozmowa.

– Kiedy znaleźliśmy młodą panienkę Bargo, nieprzytomną przed sypialnią – kontynuował mag. – Mój eremantes również rozbłysnął czerwonym światłem.

– Iii…? – Wilfred ciągnął go za język.

– Na miejscu też był ten kuc: to dało mi do myślenia. Zacząłem się zastanawiać czy może nie stan księżniczki, a coś innego wywołało ten dziwny dryft energii – pogłaskał brodę, i złożył ręce na wydatnym brzuchu, mocno wypiętrzonym nawet przez luźne kimono.

– Co sugerujesz? – spytał zdziwiony Cesarz.

– Kucyk jest wspólnym mianownikiem w obu przypadkach. Astra skrywa przed nami jeszcze wiele tajemnic. Niewykluczone, że to zwierzę nie jest tym, czym się nam wydaje.

– Jak dotąd jedyne, co w tym „czymś” jest nadprzyrodzonego to fakt, że żre za trzy dorosłe konie. – Wilfred zbagatelizował słowa mistrza. Konik już od kilku dni przebywał na dworze i oprócz wilczego apetytu, nie wykazywał innych, „nadzwyczajnych” zdolności.

– Byłbym jednak wdzięczny panie, gdybyś pozwolił mi go zbadać. – Czarodziej wyglądał na całkiem zdeterminowanego i pewnego swojej teorii, co zaniepokoiło Wilfreda.

– No cóż, Diasirze, moją zgodę masz, aczkolwiek nie puszcze cię samego dla twojego bezpieczeństwa. Jest mały, ale narowisty.

Tymczasem księżniczka wraz z Breną postanowiły wyprowadzić wspominanego żarłoka z otchłanią zamiast jelit, na spacer. Oruun słynęło ze swoich pięknych parków, a cesarskie ogrody były niczym klejnot pośród nich wszystkich. Rozległe przestrzenie zachwycały różnorodnością kwiatów i drzew. Duże połacie zieleni przecinały turkusowe jeziorka rozmieszczone wzdłuż akweduktu. Każdy mógł tu znaleźć miejsce dla siebie; czy to para zakochanych dworzan, czy goście chcący odpocząć po ciężkiej podróży.

Na jednej z takich bajkowych, leśnych polan, leżących z dala od głównej ścieżki, obie dziewczynki zbierały drwa i układały w ogniskowy stos. Bąbel stał nieopodal, spokojnie przeżuwając soczystą trawę.

– Możesz mi w końcu powiedzieć, co my tu robimy? – spytała zmęczona Brena. Dopiero, co doszła do siebie po wypadku w sypialni Tiji, i nadal była mocno osłabiona.

– Mama mnie zabije, jak znowu coś nawywijam!

– Nie martw się; nic się nie stanie – uspokoiła ją księżniczka, rzucając ostatnie drewko na kopczyk przed sobą. – Tyle powinno wystarczyć – skomentowała, wycierając ręce o piękną i drogą sukienkę. Jak każde dziecko przyzwyczajone do tego, iż jak jedno się zniszczy, to zaraz będzie nowe, nie dbała o swoje rzeczy, co nieco irytowało Brenę.

– Wystarczyć, do czego? – dopytała Ruda, próbując wydusić z przyjaciółki cel tej dziwnej wyprawy.

– Teraz Bąbel pokaże ci sztuczkę – oznajmiła Holi i złapała konika, za wypchane zielskiem chrapy.

– Bąbelku… Pokaż proszę Brenie to, co mi pokazałeś – kuc, przełknął trawę, spojrzał na młodą Bargo i parsknął niepewnie.

– Ona nikomu nic nie powie – zapewniała go Holi. – Prawda Ruda?

– Błagam… Nie karz mi gadać z koniem!

– Jeśli tego nie obiecasz, to on ci nie zaufa i nici z niespodzianki.

– Dobra… Dobra… Obiecuje, że nikomu nie powiem. Koń zadowolony!? – spytała prześmiewczo. Kuc parsknął twierdząco i z wolna podszedł do przygotowanego drwa.

– Patrz na to – wyszeptała księżniczka, zaciskając piąstki i przygryzając wargę. Coś wywoływało w niej eksplozję ekscytacji i teraz udzieliło się również Brenie; obie w napięciu obserwowały poczynania bąbla.

Konik po wierzgał przednimi kopytami i stanął na tylnych nogach. W powietrzu rozległ się świst wdychanego powietrza. W brzuch zwierzęcia zabulgotało donośnie.

Z impetem zionął strumieniem ognia wprost na drwa.

Brenę zatkało z wrażenia.

– I co?! Co?! Mówiłam, że warto! – trząchała nią Holi

– TO... BYŁO... ZARĄBISTE!!! – wykrzyczała zachwycona Ruda, akcentując każde słowo.

– Wiedziałam, że ci się spodoba – ucieszyła się Ichti i podbiegła przytulić Bąbla.

– Już wiem! Nakarmmy go fasolą i sprawdzimy, czy drugą stroną też tak potrafi! – rzuciła Ruda zbyt podniecona, by zauważyć oczywiste wady tego planu. Zionący ogniem koń z płomienistymi bąkami to nie najbezpieczniejsze zwierzę do trzymania w drewnianej stajni.

– Przestań, jeszcze coś podpali – Holi sprowadziła ją na ziemię, a kucyk parskną oburzony.

– Racja, ale i tak jest super. Może to smok? – Ruda podeszła do konika, rozchyliła mu chrapy i spojrzała do wnętrza paszczy w poszukiwaniu gadziego jęzora.

Nie znalazła nic nadzwyczajnego oprócz fetoru gnijącego owsa.

Ogień w palenisku płonął nienaturalnie intensywnym, czerwonym światłem. Praktycznie hipnotyzował swoim tańcem nad trawionymi szczątkami roślin.

– Co jest? – Spytała Brena, odwróciwszy się do stojącej w bezruchu księżniczki.

– Spójrz na żar – księżniczka wskazała na palenisko – Jest jakiś dziwny? Wcześniej taki nie był. – Wewnątrz ogniska, różne odcienie czerwieni, purpury i pomarańczy, mieszały się ze sobą, tworząc zadziwiające kształty. Im dłużej się im przyglądały tymbardziej wyraziste wydawały się wzory.

Holi rozpoznała wśród nich znajomą twarz.

– Tija…? – zapytała niepewnie księżniczka. Ogień na chwile przygasł, a ze środka ku górze wzniósł się mały snop karminowego światła.

– Witaj siostrzyczko… – odpowiedział kobiecy głos.

– Słyszałaś to Breno? – spytała kontrolnie Ichti, chcąc wykluczyć halucynacje.

– Tak słyszałam – potwierdziła Ruda, ściskając rękę koleżanki.

Ogień ponownie przemówił:

– Posłuchajcie uważnie, bo nie mam zbyt wiele czasu... Włóżcie ręce do płomienia. – Młoda Bargo spojrzała wystraszona na Holi.

– Myślisz, że to bezpieczne?

– Tak – potwierdziła pewnie księżniczka. – Ani Bąbel, ani Tija nie zrobiliby nam krzywdy – dodała i wepchnęła splecione dłonie do ognia. Brena nie zdążyła zaprotestować.

Karminowy żar wybuchł feerią świateł, oślepiając dziewczynki. Początkowy strach przegnało przyjemne ciepło, które oplotły ich ciała… Unosiły się. Nagle podłoże stwardniało, a powietrze wypełnił delikatny zapach kwiatowych perfum: znajomych perfum.

Światło osłabło i Holi nieśmiało rozchyliła powieki. Pomieszczenie było znajome i przypinało sypialnie Tiji, aczkolwiek w ścianie wykuto ogromne okno, przez które wpadały promienie budzącego się poranka; opływały kształt kobiety niczym poświata boskości na świątynnych ikonach. Suknia postaci nabrała odcienia krwistej czerwieni, a hebanowe włosy opadły ukazując znajomą twarz.

– Siostro czy to naprawdę ty? – spytała Ichti, nie wierząc zmysłom.

– Tak malutka, to ja – potwierdziła z uśmiechem Tijanor – Chodź, nie krępuj się. – Holi dopadła do niej bez chwili wahania. – Starsza siostra Tarres uniosła jej zapłakaną buzię i otarła krople z policzków.

– Ale ty wyrosłaś – oświadczyła zdumiona Tija – Teraz jesteś bardzo podobna do mamy. – Holi nic nie mówiła, tylko patrzyła. Bała się… Bała się, że iluzja zniknie jak tylko mrugnie oczami.

Brena, w końcu odważyła się spojrzeć.

– A to zapewne twoja przyjaciółka, tak? – spytała Tijanor, spojrzawszy na Rudą – Podejdź bliżej, nie bój się – Bargo zawahała się, przywołując bolesne wspomnienia z ich ostatniego spotkania.

– Tutaj nic ci nie grozi. To tamto ciało na łóżku: ono broni się przed obcymi – Przepraszam, nie mogłam temu zapobiec – wyjaśniła Tija. Ruda przełknęła ślinę i nieufnie podeszła bliżej. Rzeczywiście tym razem nic się nie stało.

Holi ujęła dłonie siostry.

– Tęsknie za tobą siostrzyczko. Wiluś też – wyznała ze smutkiem księżniczka.

– Ja za wami również, ale nie mogę na razie wrócić: zaklęcie, które rzuciłam, tak wzburzyło astrę, że gdyby nie Sikher… Nie było by mnie wśród żywych.

– Czym jest Sikher? – spytała zdziwiona Holi. Nigdy nie słyszała tej nazwy.

– A, faktycznie. Teraz nazywasz się Bąbel, prawda? – Tija zwróciła się do kuca, który parsknął wstydliwie. – Bąbel to mój dobry duch siostrzyczko, a teraz też i twój. Tyle na razie musisz wiedzieć. Będziecie dbać o siebie nawzajem, dopóki się nie wybudzę.

– Czy nasze spotkanie oznacza, że to już niedługo? – spytała Ichti z blaskiem nadziei w oczach.

– Obiecuję, że wrócę do was tak szybko, jak to tylko będę mogła. – Holi posmutniała.

– No już, bez takich min – Tija uszczypała ją w nosek. – Wokół ciebie jest tylu wspaniałych ludzi, którzy cię kochają, na czele z naszym bratem.

– Wiem, ale jednak chciałabym móc tak z tobą rozmawiać codziennie.

Ściany sypialni zaczęły pękać, a na sklepieniu pojawiły się czarne bruzdy. Bąbel zrobił się niespokojny i tupocząc kopytami, dawał znak, że czas ich wizyty dobiega końca.

– Musimy się rozstać – oznajmiła Tija, patrząc na kruszące się mury – Iluzja się rozpada. Złapcie się Sikhera, on was zabierze na polanę.

– A ty Siostro?

– Mi nic nie będzie, po prostu moja moc się wyczerpała: muszę odpocząć. – Zza okna dobiegło przygaszone wołanie.

– Holi! Brena!

– Ruszajcie już i pozdrów Wila – Tija popchnęła Holi w stronę bąbla. Dziewczynki złapały się grzywy konika.

– Do zobaczenia siostro. – Pomieszczenie zalał czerwony strumień światła.

*******

Zapraszam do obejrzenia grafiki od tego rozdziału:)

https://www.wattpad.com/myworks/321118796/write/1303650242

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania