Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 38
Nowa droga
Anax dryfowała w bezkresie nieistnienia, płynęła zawieszona w błogiej niematerialnej pustce. Lisica była, bo czuła swoją obecność, ale ciało… Ono istniało tylko dlatego, że świadomość pamiętała, jak to jest mieć naczynie: formę, która wypełniła się istnieniem, wypełniła się Nią.
Chyba pora wstawać, pomyślała, choć sama nie wiedziała dlaczego. Po co wstawać? Po co mam się wciskać w klatkę z mięsa i kości?, kolejna myśl kłóciła się z poprzedniczką. Po co wracać… Do czego? Do kogo?
W końcu ciekawość zwyciężyła i zapragnęła otworzyć oczy. Nicość nie miała wyboru i naprędce wykreowała świat wokoło, żeby Anax mogła na coś patrzeć. Lisica omiotła wzrokiem niewielkie pomieszczenie; dwie słabe pochodnie rozświetlały pustkę, wydzierały ciemności małe fragmenty przestrzeni.
Spojrzała pod nogi. Świadomość istnienia kamiennej posadzki przyniosła uczucie stania na twardej powierzchni, a surowe ściany wywołały wrażenie chłodu. Zadrżała i objęła ciało ramionami. Spodziewała się miękkości własnej sierści, ale zamiast tego napotkała delikatną skórę, która emanowała subtelnym ciepłem.
Wystawiła ręce przed siebie.
Jedną dłoń oblekała blada powłoka – zimna z wyglądu, ale przyjemna w dotyku. Drugą zaś jakby odlano z błękitnego kryształu: mieniła się energią, tętniła mocą, lecz jednocześnie sprawiała wrażenie niebywale kruchej, niczym zlepiona ze szmaragdowych nici magicznego pająka.
Warknięcie przemknęło przez pustkę; swobodnie, bo nie napotkało oporu z rzeczywistości. Niosło się łatwo i lekko jak każda myśl we śnie. Lisica obróciła się w stronę źródła. Tam, na posłaniu z poduch i zdobionych narzut, leżała bestia: ogromny biały lew. Patrzył na nią leniwym wzrokiem. Piękne błękitne ślepia promieniały ładem, mądrością wieków i… troską.
Anax podeszła, musiała podejść. Wpierw pogłaskała śnieżnobiały grzbiet. Sierść wydała się jej znajoma, przypominała jej własne ciało, tylko nie to teraz, a gdzieś w jakimś wtedy. Lew przesunął cielsko i zrobił lisicy miejsce u swego boku. Bez wahania przytuliła się do białego puchu i niemal utonęła w futrze bestii. Ciepły drapieżnik pachniał morzem; lisica prawie słyszała skrzeczenie mew, gdzieś wysoko ponad głową.
– Kim jesteś? – szepnęła.
– Strażnikiem – odpowiedział myślą. Ciężkie, wysycone astrą słowa rozbrzmiały wyraźnie; niby w głowie, ale jakby otaczały Anax zewsząd.
– A ja?
– Ty jesteś moją panią i sobą jednocześnie.
– Lejla… Czemu ja znam to imię? Czemu teraz?
– Bo to twoje imię tak, jak Lejda czy Bakha. Istoty żywe lubią imiona. Imiona są dla nich rdzeniem egzystencji, kotwicą w istnieniu.
– Ty też masz imię… Angarax – wyszeptała końcówkę myśli.
– To jedno z wielu. Teraz śpij, wypocznij, bo nowa droga będzie długa.
Słowa otuliły Anax niczym ciepłe sukno; delikatnie powlekły kruche, okaleczone ciało białym futrem, pancerzem z ładu. Lew ziewnął i oblizał kły. Lisica jeszcze raz spojrzała na dłonie. Teraz były znajome: porośnięte mleczną szczeciną. Uśmiechnęła się i zamknęła oczy. W drodze na jawę towarzyszyły jej słowa:
– Przyjdzie jeszcze czas, żeby wybrać jedną drogę i jedno imię…
Otworzyła oczy.
Leżała wtulona w miękki czerwonawy mech. W oddali przyjemnie szumiał wodospad. Niechętnie przysiadła na łydkach, leniwie przeciągnęła plecy i spojrzała po sobie. Większość sylwetki okrywało liściaste odzienie, ale futro było na miejscu. Odetchnęła z ulgą, ale w głowie nadal kołatała się myśl, że to tylko przebranie, ciepłe odzienie na zimne, niebezpieczne czasy. Dotknęła rękami brzucha; dziwna kamizelka z zespolonych plech – suchych, ale jednocześnie elastycznych – sprawiała wrażenie wytrzymałej. Talię i uda okrywała podobna tkanina. Cienkie snopy światła wpadające przez krzaczaste sklepienie nie dawały za dużo światła, ale lisica domyśliła się, że jest w jakimś przepastnym szałasie.
Przesłona w wejściu ustąpiła jak ściągana stora, wpuszczając do środka rażącą ilość dziennego światła – rażącą dla kogoś, kto dopiero wybudził świadomość i tkwił w półcieniu. Anax zasłoniła oczy.
– Widzę, że panienka już wstała – oświadczył bardzo sympatyczny głos.
Otumaniony snem umysł lisicy potrzebował chwili, żeby skojarzyć brzmienie z konkretną osobą.
– Fus! – Rzuciła się chłopakowi na szyję i to z takim impetem, że oboje wypadli poza szałas.
– Też się cieszę, że panienka jest cała. – Uśmiechnął się wdzięcznie i wcale a wcale nie kwapił się do wypuszczenia lisicy z ramion.
Anax spojrzała w ładne szare tęczówki osadzone w burej cętkowanej twarzy i pomyślała, że chce patrzeć dłużej; że pragnie widzieć w nich uczucie. Patrzyli na siebie w ciszy, nieświadomie zmniejszając dystans pomiędzy ustami.
– Nie! – coś krzyknęło w głowie lisicy.
Oprzytomniała.
– A co z raną? – Zmieniła temat i spojrzała na brzuch młodego Bruka. Ciało Fusa okrywała ta sama tkanina z liści przeplatanych cienkimi pnączami.
– Co?... – spytał zaskoczony, gdy nie trafił w powietrzu na miękkie wargi Anax. – A, to paskudne rozcięcie na boku. – Podwinął materiał, ukazując różowawą łysą bliznę bez śladu infekcji. – Tylko szrama będzie, ale taka fajna, męska. – Wyszczerzył kły.
Anax zaśmiała się kobieco i rozejrzała dokoła. Stali pośrodku niewielkiej polany otoczonej starymi omszałymi pniami enerwańskiego matecznika.
– Gdzie my jesteśmy?
– Niedaleko jeziorka, ta… znaczy się to – poprawił się szybko, jakby ktoś nastraszył go kijem – stworzenie, posłało po Sarpę, a że wężyca nie chciała mnie zostawić z gorączką, to Enerwan kazało mnie zabrać i uzdrowiło. Potem drzewiec nagadało Sarpie, że co z niej za Etirion, cokolwiek to znaczy, jeśli nie dba o bezpieczeństwo pieczęci – parodiował pokraczne, sztywne ruchy Enerwanu. – Podsłuchiwałem z daleka, to mogę coś przekręcać. Było jeszcze, że ten lew, to oschły okrutnik jest, czy jakoś tak. Koniec końców wyszło, że coś wam zagraża i trzeba ratować jakąś Znajdę, no i panienkę. – Wyeksponował sierścisty tors. – No to się postawiłem i powiedziałem, że też idę. Trochę zmiękłem, jak kazała… – Przygryzł język i rozejrzał się nerwowo po zaroślach. – Kiedy Enerwan kazało wejść do tej dziwnej rośliny.
Lisica przytuliła się do chłopaka i wybuchła płaczem. Tak bez powodu; tylko po to, żeby wyrzucić emocje. W końcu myślała, że zginie, tam na dziedzińcu, kiedy jakiś drab przygniótł ją butem do posadzki.
– Już spokojnie, panienko… Już jest dobrze. – Pogłaskał białą grzywę Anax i przytulił ją mocno.
Z jednej z gałęzi wysoko ponad nimi opuściła się liana zakończona dziwnym pękatym owocem i zawisła tuż przy twarzach Bruka i lisicy. Anax otarła oczy z łez, nachyliła głowę nad owocnikiem i powąchała.
– Panienko, to chyba nie jest najlepszy pomysł – upominał ją Fus, ale Anax i tak dotknęła pazurem napęczniałej bulwy.
Owoc wypuścił powietrze przez cienką szczelinę. Wpierw towarzyszył temu jednolity syk, który potem ułożył się w słowa.
– Nad jezioro, już! – Owocnik sflaczał i opadł na glebę.
– Co to u licha było? – rzuciła lisica.
– Chodźmy lepiej, bo ono mnie po to wysłało, panienko: żebym panienkę przyprowadził. A ten zlep z konarów i błota jest jakiś strasznie nerwowy.
Drugi owocnik spadł z koron i uderzył Fusa w głowę.
***
Wodne oko u podnóża niewysokiego wodospadu jak zwykle spowijała rzadka mgiełka z mokrego, zawiesistego powietrza. Na środku jeziora spoczywał ogromny, owalny głaz, a przed nim, zanurzona po pas w wodzie, czuwała Aida. Kobieta czule gładziła porośniętą bluszczem kamienistą powierzchnię i szeptała zaklęcia.
Awatar Enerwan stał przy brzegu, tuż obok Sarpy, która nigdy nie lubiła moczyć ogona. Dwa dodatkowe ramiona wysunięte spod bioder w miejscu, gdzie kończył się człowiek, a zaczynał wąż, sprawiały wrażenie bardzo umięśnionych – nic w tym dziwnego skoro ich funkcją było podpieranie ciała i wciąganie go na drzewa.
Fus i Anax podeszli bliżej, a Enerwan upiornie obróciło głowę na zdrewniałym karku, uznawszy, że nie ma potrzeby fatygować reszty ciała.
– W końcu! – Las warknęło i jeszcze bardziej wyłupiło kasztanowe gałki. – Podejdź bliżej, wybranko Lejdy. – W pierwszej chwili Anax nie pojęła, że to o nią chodzi, i zastygła w miejscu. – Na kamienną cierpliwość Syliren… Podejdziesz czy mam cię na grzybie przenieść?!
Lisica wzdrygnęła się, bo gniewny ton Lasu niósł się po mateczniku jak echo skalnego osuwiska i nie czekając na kolejne ponaglenie, szybkim nerwowym krokiem doszła do drzewca. Enerwan obróciło polepione błotem ciało w stronę przerośniętego dwunożnego gryzonia, bo według Lasu tym właśnie była lisica – zresztą tak jak wszystkie młodsze rasy.
– Czy z Aidą i jej synem wszystko w porządku? – spytała Anax, łypiąc za szerokie ramiona Enerwanu.
– Nic im nie będzie. Znajda jest w pełni sił, ale w chłopaku ledwie tliło się życie. Muszę mieć go… blisko, żeby połatać to wątłe mięsiste truchło. Jak wy w ogóle egzystujecie tyle lat w takim czymś!?
– Mogę z nią pomówić? – spytała Anax, ignorując wywód Lasu.
Sarpa obróciła się w ich stronę.
– Zostaf ją tam, nie moszna przeszkadzać – wysyczała i wskazała palcem na głaz.
Aida opierała czoło o kamień. Płakała. Płakała i szeptała coś, co było modlitwą, zaklęciem i pragnieniem jednocześnie. Słowa niosły się po astrze napędzane magią, żalem i strachem. Głaz zadrżał całą swoją masą, a woda pod nim zabulgotała. Wewnątrz pozornie litej skały rozeszły się promienie zielonego światła. Magiczne żyły oplatały sylwetę człowieka jakby zanurzoną w wielkim pulsującym jaju.
– Chłopak jeszcze trochę we mnie popływa – oświadczyło Enerwan. – Ale ja nie o tym. – Drzewiec machnęło lekceważąco konarem ramienia. – Kiedy podróżowałaś w jednej z moich sadzonek, mogliśmy sobie pogadać z tym białym mrukiem Lejdy, który, nie wiedzieć czemu, cały czas się ukrywa. – Anax spojrzała w świdrujące wytrzeszczone kasztany: mina lisicy nie grzeszyła zrozumieniem. – Lwem, Angaraxem! – Enerwan wybuchło poirytowane. – Białym włochatym klocem z pazurami i kłami!? Czy ty cokolwiek wiesz, dziewczyno?! Ech… Szkoda strzępić liście… – Lisica wyczuła, że Enerwan było jeszcze bardziej zgryźliwe niż zwykle, dlatego nie pyskowała i gestem powstrzymała Fusa, który już się garnął do werbalnej obrony. – Słuchaj mnie uważnie. Musisz iść na północ, pod wielką bramę, do doliny tych przerośniętych ptaszysk, co się za najlepszych na świecie uważają.
Równie dobrze Enerwan mogłoby mówić w obcym języku: nic z tego nie miało sensu, ale słowa „iść na północ” zmroziły lisicy krew w żyłach; nie chciała już się tułać, nie chciała zostawiać Aidy, nie chciała codziennie oglądać obcych twarzy.
– Nigdzie nie pójdę… – mruknęła.
– Co tam sapiesz?
– Po co mam gdzieś iść, skoro nic nie pamiętam?! Co za różnica gdzie pójdę, jeżeli wszędzie będę obca i to „wszędzie” też będzie dla mnie obce. – Anax spojrzała na Fusa załzawionymi oczyma. – Pamiętam zaledwie skrawek życia i wszystko, co znam, jest tutaj. Nigdzie nie pójdę! – krzyknęła i zalała się łzami.
– No już, przestań przeciekać – mruknęło Enerwan. – Nie wiem, po co masz tam iść, ale Lew wie, a on może i jest strasznym, oziębłym stworzeniem, ale żyje tylko po to, żeby być u twego boku: krzywdy ci nie da zrobić. Powiedział też, że pod bramą znajdziesz swoją przeszłość i przyszłość; że tam wybierzesz dla siebie drogę, wybierzesz imię, czy coś… Zawsze gadał mętnymi zagadkami.
Anax otarła oczy i jeszcze raz spojrzała na Aidę. Dziewczyna uparcie szeptała inkantację, sącząc wieczność do ogromnego głazu, który w gruncie rzeczy głazem do końca nie był. Enerwan to zobaczyło; zobaczyło dobroć, troskę i strach o bliskich, dostrzegło coś, co widziało wielokrotnie i ceniło, bo samo przed Znajdą nigdy żadnych bliskich nie miało i za nikim nie tęskniło, o nikogo się nie bało. Pamiętało, jak puste to było życie.
– Nic im nie będzie, już moja w tym sękata głowa. A ty idź i wracaj szybko. – Enerwan wystawiło krzaczastą pięść i rozłożyło patykowate palce. – Pomogę ci dotrzeć na miejsce. No, może nie ja, ale ktoś, komu ufam. – Na wystawionej dłoni leżał osuszony żołądź.
Anax poczuła lekki zawód: podświadomie spodziewała się lepszego podarku po tak potężnym stworzeniu.
– Bardzo dziękuję, Enerwan. – Lisica wzięła łupinę – To bardzo… ładne.
Enerwan spojrzało na Anax z politowaniem, ale ugryzło się w błotnisty język: nie było sensu więcej warczeć na to stworzenie. Las uważało wszystkich asurian za niezbyt bystrych, ale ten osobnik miał ponadprzeciętne braki.
– W Laszeret, jest istota podobna do ciebie, choć inna w magii. Znamy się i tolerujemy. Zawsze, kiedy zawita w okolice matecznika, opowiada mi o świecie, a w zamian ja użyczam jej czasu, żeby się nie rozpadła. Ten żołądź jest nasączony moją mocą. W porcie pytaj o Morinę, a jak już znajdziesz gryzonia, pokaż jej ten glejt.
Anax przytaknęła i schowała żołędzia za liściastą bluzkę.
– A jak ja trafię do tego Laszaret?
– My trafimy – oświadczył Fus. – Oczywiście, że idę z panienką, a Laszaret to taka mieścina rybacka niedaleko Bermet.
Gleba zadrżała i dwie ogromne muchołówki wyrosły z ziemi i napęczniały, rozwierając wstrętne paszcze.
– Kawałek was podrzucę.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania