Pięc Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 14
Merf
Milena przyniosła imbryczek gorącego naparu, którego parująca esencjonalna zawartość wypełniła pokój kojącym aromatem.
– A więc, co pana sprowadza do mojego sanktuarium, kluczniku Ferkot?
– Wiem, że to niegrzeczne, ale wpierw wolałbym wiedzieć, z kim mam przyjemność. – Lemach wskazał na Sebil i pokręcił jakimś trybikiem osadzonym w ciemnych goglach. – Wojowniczkę obok Matki poznaję. – Selekta wypięła dumnie pierś. – Jednak z tą jakże piękną młodą damą jeszcze się nie znamy. – Powstał z taboretu. – Alnangras Ferkot: klucznik na usługach jednego z Rady Pięciu, Mas-Tanas Hartigana Gladina z Batismanur. – Wystawił czteropalczastą dłoń w powitalnym geście, który Sebil odwzajemniła z lekkim wahaniem. – A panienka?
– Siostra Pippa – wtrąciła się Selekta, nim mistyczka zdążyła wymyśleć sobie miano.
– Bardzo ładne imię. – Pokiwał głową. – Bardzo... egzotyczne. Miło mi poznać. – Znów pogrzebał w goglach nieco poirytowany, ale w końcu zdjął szkła osadzone w drewnianej oprawie i odsłonił światłoczułe wielkie oczy. Wewnątrz matczynej celi było znośnie jasno.
– Mnie również – odpowiedziała mistyczka, po tym jak dźgnęła Trybadę mściwym spojrzeniem. – Przepraszam za moje wcześniejsze gapienie: nigdy nie widziałam Podziemnego – skłamała i uśmiechnęła się głupawo.
– Skoro wymieniliśmy już grzeczności, wróćmy do meritum tej wizyty – przerwała im Milena, popijając z kubeczka.
– Oczywiście, otóż mój detektor – Lemach pomachał dziwnym amuletem uwieszonym na szyi – wykrył w tym miejscu bardzo silne źródło szarej astry. – Dobył kubka i, udając picie z długim irytującym siorbaniem, niepostrzeżenie spojrzał na dłoń, którą uściskała mistyczka. Z wnętrza skórzastej membrany wyłonił się malutki talizman z osadzonym kryształem. Medalik przybrał metalicznie szarą barwę. – Muszę przyznać, Matko Karevis, iście wyborny napój, ale nie przedłużając… Od tygodni tropimy wybuch energii nad Baskirem. – Wziął kolejny łyk. – Wyborna ta herbata.
– Do sedna? – warknęła Selekta.
– Tak, tak… – Trzecią ręką niepostrzeżenie wyciągnął coś z sakwy. – Otóż wasza obecność w epicentrum astralnej eksplozji, oczywiście przypadkowa, skłoniła mnie, do zbadania wykrytej magicznej dystorsji, której źródło znajduje się… – bez uprzedzenia rozrzucił garść metalicznych perełek, które po nieprzyjemnym, tępym uderzeniu o posadzkę początkowo potoczyły się po podłodze w stochastycznych kierunkach – dokładnie… pod nami! – dokończył, spojrzawszy na kulki skłębione w zwarty okrąg. Drgały w miejscu, zupełnie jakby niewidzialna siła utrzymywała je w ryzach.
– Imponująca sztuczka, muszę przyznać – skomentowała Sebil.
– Imponujące to są detale tej iluzji, czarodziejko – ripostował niespodziewanie Lemach. – Chylę czoła przed kunsztem.
– Dobra, dziadku! – Selekta walnęła pięścią o stół, sygnalizując, iż jej wyjątkowo liche pokłady cierpliwości, właśnie się wyczerpały. – Gadaj! Po coś tu naprawdę przylazł!
– Radzę zachować powściągliwość: jestem nieczuły na groźby i ciężko mnie sprowokować, ale nie zawaham się bronić. – Sięgnął po różdżkę przytroczoną do pasa i wyłożył ją na stół. Dłoń trzymał na zagiętej rękojeści z osadzonym szmaragdowym minerałem.
– Panie chyba poznają. Panienka to na pewno. – Uśmiechnął się do Selekty szerokimi ustami, prezentując rzędy ostrych kiełków.
– Wolnego! – wtrąciła się Karevis. – To jest klasztor, a nie karczma! Nie będzie tu żadnych bójek! – Pogroziła palcem Selekcie, a ta, mimo szalejących emocji, usiadła na miejscu i zacisnęła pięść na jednym z ukrytych sztyletów, którymi była naszpikowana jak grochowy woreczek krawcowej igłami.
– A co do pana, panie Ferkot, powstrzymałabym groźby; jesteśmy samotnymi kobietami, a takie potrafią się bronić. – Lemach wyłożył wszystkie ręce na stół i odsunął od siebie dziwną różdżkę z prostopadłą rękojeścią.
– Tak lepiej – skomentowała Milena. – A teraz wróćmy do cywilizowanej rozmowy.
Nie było im to dane.
Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł trzask tłuczonego szkła, potem kilka szybkich kroków i huk wykopanych drzwi.
– Gdzie ona jest!? Zamorduję sukę!
– Arq? – zdziwił się Ferkot.
Wszystko zadziało się szybko, niemal jednocześnie. Alangras nałożył gogle, wielki bury Bruk dopadł do stolika, Selekta dobyła sztyletu, Milena rozpaczała nad zabytkową framugą wyrwaną razem z zawiasami, a Sebil dopiła herbatkę i wstała ucieszona widokiem Bruka.
– Jesteś kotku, szybko wróciłeś. – Posłała mu szyderczy całus.
Arq pociągnął nosem.
– Wszędzie bym poznał ten zapach, wiedźmo! – Ruszył na Sebil. Ze ślepi wyzierała mu furia, a stalowa łapa zabrzęczała, gdy zacisnął pięść. Lemach w porę zastawił mu drogę.
– Arq, opanuj się! Dopiero co zażegnaliśmy jeden kryzys!
Bruk zatrzymał się niechętnie, lecz nadal spoglądał na mistyczkę z chęcią mordu w oczach. Ona w zamian słała mu zalotne mrugnięcia; przypominało to wrzucanie podpałki do i tak buchającego płomienia.
– Coś ty mu zrobiła? – wyszeptała Safonka, nie puszczając rękojeści ukrytego ostrza.
Zapach ziołowego naparu na bazie herbaty ustąpił przed nieprzyjemną wonią mokrej sierści. Futro Arqa lepiło od na wpół zaschniętego, czarnego błota, a na plecach wisiało mu kilka pijawek, zadowolonych z faktu, iż znalazły się poza zasięgiem łap.
– Po krótkich amorach teleportowałam go na bagna – mruknęła Sebil bez śladu zakłopotania.
– Oszczędź szczegółów… – Selekta wzdrygnęła się z odrazą wyrysowaną na twarzy.
– Usiądź, młodzieńcze! – wrzasnęła Milena, podnosząc dwa kawałki zdobionego drewna z roztrzaskanych zabytkowych drzwi. – Zapłacisz za to, a to nie są tanie rzeczy.
– Zmuś mnie, babciu! – prychnął, splunął i machnął łapą w grożącym geście.
– Aaa!
– Co się mówi? – spytała Milena, miażdżąc i wykręcając mu nadgarstek.
– Auuu… – jęczał, gdy nie usłyszawszy odpowiedzi, zacisnęła kamienny uchwyt.
– Prze-przepraszam.
Puściła.
– Drobiazg, nic nie się nie stało. Niewielki zadatek na poczet świątyni załatwi sprawę.
– Jak niewielki? – spytał Lemach, pocąc się przy tym obficie.
– Co łaska; nie mniej niż sto remów.
– Zostawię w ofiarniku.
– Selekto, schowaj sztylet, powiedziałam! – zrugała Safonkę, która teraz stała z ostrzem w ręku i chęcią rewanżu w sercu. Po chwili namysłu wsunęła puginał do pochwy i spoczęła na zydlu. – Dobrze. A wasza dwójka siadać, i już mi tu wyjaśniać!
Arq nadal zdziwiony wyjątkowym wigorem leciwego przeciwnika, odruchowo wrócił na miejsce i klął pod nosem, masując poturbowane przedramię.
Matka zaryglowała drzwi wejściowe.
– Sebil zrzuć iluzję, proszę, ten brutal i tak cię już widział bez niczego, a pan Ferkot wie. I na przyszłość wolałabym, aby takie praktyki uprawiać poza murami tego świętego przybytku. – Sebil spuściła wzrok, a po rozproszeniu zaklęcia, światło dzienne ujrzały również przykulone uszy. Doskonale wiedziała, o jakie praktyki chodzi.
– Niewiarygodne… – skomentował Alangras na widok ciemnego umaszczenia mistyczki.
Dwójka włochatych kochanków siedziała teraz zgaszona, nie patrząc sobie w oczy.
– Sebil, zacznij kochana – zarządziła Milena, nie ujmując stanowczości z głosu, po czym upiła naparu. – Faktycznie dobra ta herbata.
– Zakradł się do świątyni i węszył! Stoczyliśmy małą… małą potyczkę, a potem… to już tak jakoś samo się potoczyło: obelgi, seks, obelgi, znowu bójka, teleport… Ot cała historia! – wymamrotała mistyczka.
– Czego szukałeś w naszym sanktuarium, młodzieńcze?
– Phy! – spojrzał na Sebil. – Łatwego numerku – palnął z szyderczym uśmieszkiem, a mistyczka zgniotła trzymany kubek, nie wypowiadając przy tym ani słowa.
– Proszę mu wybaczyć, jest strasznie uparty – wytłumaczył Lemach. – Młodość u Bruki to okres, kiedy powinni polować i toczyć walki o dominację w rodzinnym katharii. Krew w nim buzuje.
– Trafił swój na swego – dorzuciła Milena półszeptem.
– Myślę, że będzie najlepiej, jak zacznę od początku – kontynuował Alangras. – Czy któraś z pań zna przepowiednie Tanairy: wieszczki Ariendi z czasu wojny z Szarymi?... Nie…? Takie tam religijne bajdurzenie, nic szczególnego. – Wziął łyk herbaty. – Przynajmniej tak do niedawna wydawało się uczonym w Taledark, dopóki ładnych parę wiosen wstecz eremantes nie wykrył eksplozji energii przy belantrejsko-brukijskiej granicy.
– To ja chyba zaparzę kolejny imbryk… – westchnęła Matka. Długa opowieść, nawet ciekawa, nie była im obecnie na rękę. Zebrały się, żeby zaplanować podróż do Girzel, a nie bawić gości.
– Nie będzie to konieczne, Matko Karevis – oświadczył Lemach i dał znać lewymi rękoma, żeby kobieta usiadła. – Owa przepowiednia prawi o istotach niezwykłej mocy: czarodziejach, splotach, mistykach, jak zwał, tak zwał, którzy potrafią generować niezwiązaną astrę. Tanaira określała ich mianem Sehelin, jeśli dobrze pamiętam. – Omiótł wzrokiem twarze kobiet. Tylko Selekta zaciekawiła się tą nazwą. – W praktyce, gdyby wieszczka miała rację, oznaczałoby to, iż po świecie chodzą istoty posiadające moc kreowania domen; po jednym magiku na każdą frakcję. Takiemu Sehel…
– Dziadku, przejdź do rzeczy. Trochę nam się śpieszy – popędzała Trybada.
– Tak, wiem, wyruszacie, aby odnaleźć tę czarodziejkę, jak ona miała...? Pamięć już nie ta, co kiedyś… – podrapał się po łysym albinistycznym czole, poprawił gogle i przemknął wzrokiem po nietęgich minach zakonnic.
Nie powinien wiedzieć o Lejli, a fakt, że wiedział, był niepokojący.
– Słuchaj no, zmutowany krecie, bez takich zagry…!
– Selekto! – Milena przerwała wybuch Safonki. – Dziękuję, proszę kontynuować, kluczniku Alangrasie.
– Zatem do meritum. – Cmoknął po długim łyku naparu. – Cała ta przepowiednia pozostawała tylko upiorną bajką, aż do mementu, gdy w zgliszczach pogranicznego katharii, znaleźliśmy tego młodzieńca z porywistym temperamentem. – Wskazał na Arqa, który piorunował Sebil drapieżnym spojrzeniem.
– A co ten gwałciciel ma do tego? – spytała zaczepnie Mistyczka.
– Gwałciciel. Ha! – Bruk powstał, oparł masywne ramiona o stolik i przybliżył pysk do mistyczki. – Żeby być gwałconą, to trzeba stawiać opór, a nie prosić o więcej – wycedził przez zęby.
Sebil poderwała się z siedziska.
– Ty skołtuniona świnio!
– Dosyć! Sebil, do kaplicy! Nie będziemy tak rozmawiać! – wygrzmiała Matka. Miała już dość tego flirtu wulkanu z tornadem.
– Dlaczego to ja jestem ta zła!?
– Ktoś musi być tym mądrzejszym. Już, raz raz. – Milena klasnęła w dłonie, a Sebil grzecznie wstała i powarkując pod nosem, weszła w piaskowy portal, który wyłonił się ze ściany.
– No, może teraz się uda. Za dużo tu wisiało w powietrzu, żeby toczyć rzeczowe dyskusje.
– Słusznie, więc do czego zmierzam… Arq jest jedynym naocznym świadkiem incydentu, który dowodzi istnienia tych potężnych astralnych anomalii… Wyjątkowo niebezpiecznych anomalii – doszeptał Lemach. Bruk rzucał mu ukradkowe spojrzenia, ale milczał. – Ten młodzieniec widział mężczyznę eksplodującego niebywałą mocą, stąd też wyjątkowo prawdopodobne przypuszczenie, iż czarodziejka Lejla Winter może przejawiać podobne zdolności.
Czyli jednak ją zna, pomyślały wszystkie jednocześnie.
– Po czym tak wnioskujecie, kluczniku Alangrasie? – spytała Milena.
– Po tym, iż most nad Baskirem i jego okolice przypominają rumowisko: zupełnie jak koczownicza osada Arqa; a po drugie, nad rzeką znalazłem to… – Wyciągnął kolejny woreczek i wysypał na dłoń kilka mlecznoniebieskich obłych kamieni. – Turkusy: aktywne minerały wchłaniające astrę ładu. Tworzą się w miejscach dużej koncentracji magii z tej domeny. W katharii Arqa znaleźliśmy podobne, tylko szare. Obszar porastało też wiele pereł pustyni w pełnym rozkwicie. Nawet świeże rumowisko.
Z małego otworu w ścianie dobiegł szelest i tylko Alangras dostrzegł miniaturowy portalik skryty w cieniu kredensu. Nie uznał tego za warte reakcji.
– To trochę za dużo, jak na moją prostą głowę – Matka udała zmęczoną – lecz uznaję pana historię za wielce… Interesującą. – Ostrożnie dobierała słowa. Domyśliła się, że wychwalanie przeciętnego naparu, to tylko dodatkowy czas na obserwację. Jej wypowiedzi były wnikliwie analizowane przez niepozornego gościa. – A dlaczego belatrejscy magowie tak interesują się tymi istotami…? – Udała zdezorientowaną i niezbyt bystrą. Logiczne było, że żywe źródło wolnej magii to coś wartego każdej ceny. Nawet wojny.
– To tylko zwykła uniwersytecka ciekawość. – Alangras uśmiechnął się serdecznie, aczkolwiek ostre, gęsto upchane ząbki niszczyły efekt uprzejmości, jaki chciał uzyskać. – Ta osobliwa magiczna fala, o której wcześniej napominałem, dotarła do detektora w Batismanur. Jej osobliwość, poza samą mocą, wynikała ze struktury zjawiska, mianowicie nie była ona poprzedzona, ani napędzana, przez przeciwną domenę. To był ład w czystej postaci; niezwiązany prawami symetrii.
– Domena Lejli – wtrąciła Selekta. – Au…
Matka kopnęła ją pod stołem.
– W rzeczy samej, Trybado – kontynuował Lemach. – Wnioskuję, iż magia została wytworzona i wybuchła po skumulowaniu, a wspominanym źródłem była sama czarodziejka, której szukacie. Poparły to obliczenia, plasujące epicentrum przy starożytnym moście… A raczej tym, co z niego zostało.
– Kluczniku Alangrasie, załóżmy, że to prawda. Z czym to się wiąże? – spytała szczerze zaniepokojona Milena, po czym wlała Ferkotowi resztę herbaty. Pochwycił kubek natychmiast i wypił duszkiem.
– Cudowne! Musi mi Matka dać przepis.
– Staruszku, nie nadwyrężaj mnie – warknęła Selekta.
Arq prychnął i zacisnął pięść od stalowej łapy, skrzypiąc drażniąco paliczkami.
– Już kończę. Jeśli to prawda, to lady Lejla jest chodzącą bombą z emocjonalnym zapalnikiem nieznanej natury, ale to i tak tylko jeden problem. – Zwilżył gardło przed kolejnym wywodem. – Otóż Arq zeznał, iż krótko po eksplozji mocy, zgliszcza kathairu zaczęło przeczesywać kilku nieznajomych, w tym chimeryta. – Arq warknął. – Ta ręka… – Ferkot wskazał stalowe przedramię Bruka. – To jego sprawka. Ci barbarzyńcy mają w zwyczaju zbierać kończyny różnych istot jako swego rodzaju trofea. Nie wiemy jeszcze, w jakim celu tam się znaleźli, ale niewykluczone, że czarodziejce może grozić niebezpieczeństwo.
– Szlag!! – Safonka rąbnęła pięścią o stół. – Jakby jeszcze było mało ciekawie.
– Muszę przyznać, że to sporo do przetrawienia, panie Ferkot, ale chyba wiem, do czego zmierzasz. Niestety nie wiem, gdzie ona przebywa – oświadczyła sucho Milena, układając mimikę w wyjątkowo nienaturalnie neutralną maskę. Wiele lat współpracy z władzami Telmonton nauczyło ją, jak przestrzegać zasad dyplomatycznej konwersacji.
– Szkoda… – Ferkot pokiwał pociągłą głową. – Rada Pięciu byłaby spokojniejsza, wiedząc, że dziewczyna jest bezpieczna; królowa zresztą też – oświadczył z udawaną troską.
Selekta rozdziawiła usta, szykując komentarz, ale Milena ją ubiegła.
– To tak jak my – orzekła spokojnie, zdobiąc twarz uśmieszkiem uroczej staruszki.
Lemach klepnął dłońmi o blat i powstał zza stołu.
– W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć paniom pomyślnych poszukiwań. – Alangras pokłonił się nisko, świecąc białym czołem, którego nie porastał nawet jeden wątły włosek. – Było mi niezmiernie miło, ale na nas już pora.
– Nam również. Proszę zawitać za jakiś czas, jeśli nadarzy się okazja; być może będziemy wiedzieć więcej.
– Oczywiście. – Pokłonił się w pas. – Chodź, Arq.
– Jeszcze nie – sapnął bury Bruk. – Merf został w Kaplicy.
– Co to jest: Merf? – spytała Safonka.
– Nie twój interes, babo! Nie odejdę stąd bez tego, co moje.
– Katedralna kaplica jest tuż przy głównym wejściu, nie widzę problemu, żebyś zabrał, cokolwiek tam zostawiłeś.
– Nie rżnij głupa, babciu! Chodzi mi o tą waszą sektę Arkturosa, którą się wam wydaje, że trzymacie w tajemnicy.
– Wyrażaj się, pchlarzu! – Selekta chwyciła za puginał, ale niemal natychmiast ciężka ręka spoczęła na jej ramieniu. Milena nie musiała nic mówić. Sztylet zniknął w jednej z wielu pochew przypiętych do dodatkowego paska pod koszulą.
– Młodzieńcze… Cokolwiek zostawiłeś w naszym skromnym klasztorze, na pewno będzie ci zwrócone. Nie jesteśmy złodziejkami, ale zapewniam cię, że nie chcesz mieć nas za wro...
Ścianę rozdarł kolejny piaskowy portal, przez który zagrzmiał głos Mistyczki:
– Właź, bierz co twoje i wynocha!
– Phy! Jedyna rozsądna – skomentował z pogardą Arq i uniósł masywne ciało zza stołu. Stojąc, mierzył ponad sześć stóp, a szerokością torsu wprawiłby w kompleksy nawet Hektora. – Mistrzu, nie czekaj na mnie. Nie wiem, gdzie tym razem skończę. – Wszedł w magiczne wrota spajające dwa pomieszczenia normalnie oddzielone grubymi blokami granitu. Ledwie zdołał wyłonić pysk po drugiej stronie, gdy dostał w niego z całej pary.
– Świnia! – krzyknęła Mistyczka i splunęła mu na policzek.
– Ostroooo, kiciu. – Otarł twarz. – Czy to gra wstępna do kolejnego „gwałtu”?
– Prędzej się zakorkuję! Co to jest Merf!? Nieważne! Zabieraj to i wynocha! Bagna się stęskniły.
Arq złożył dwa palce, wsunął do pyska i zagwizdał.
– Możesz wyjść, Merf! – zawołał w przestrzeń ogarniętą zwyczajnym półmrokiem spowijającym kaplicę.
Kamienne bloki z pobliskiej ściany zaczęły drgać, a potem falować. Mętny ciemny kształt spadł na posadzkę.
– Tu jesteś, słodziaku. – Arq przykucnął, a pomieszczenie wypełnił dźwięk tysiąca małych nóżek stukających o twardą podłogę. – Chodź do tatusia – wypowiedział zdrobniale, miękko, jak do dziecka.
Z cienia wyłonił się tłusty, czarny, długi na trzy, cztery łokcie krocionóg, który niebywale szybko podbiegł do Bruka.
– Też się stęskniłem. – Arq uniósł stworzenie niczym pokracznego bobasa, a Sebil podbiło do wymiotów, gdy zwierzątko radośnie machało cieknącym odwłokiem, rozchlapując kleistą maź na wszystko wokół, w tym na nią.
W tej chwili zdała sobie sprawę, co oblepiło jej twarz podczas wcześniejszej bójki z Brukiem i jeszcze bardziej ją zemdliło.
– Teraz to już mi się wszystkiego odechciało – szepnęła targana przez konwulsje.
– Co tam mruczysz? – Arq odstawił obleśną maskotkę i szczerząc zęby, spytał: – I co teraz?
Mistyczka bez patrzenia wywołała portal pod jego stopami i niezliczoną ilością odnóży Merfa. Wpadli, zostawiając po sobie tylko rozciągnięte słowo: sukaaa…
Chwilę później magia zmiany wygryzła niewielką otchłań poza miastem, która to otchłań splunęła Arqiem i krocionogiem w zarośla.
Bruk wyksztusił garść piachu, otrzepał ciało z liści i wziął Merfa na ręce.
– Chyba na nas leci, mały. – Uśmiechnął się i spojrzał stworzeniu w pyszczek… lub odwłok.
Merf syknął radośnie i pomerdał odwłokiem – lub pyszczkiem.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania