Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 57

Zderzenie Światów

 

– Już mówiłem: nie wnikam w rozkazy, a zabójstwo czarodziejki było rozkazem.

– Od kogo? – Hektor przybrał kamienną minę.

– Od… – Blejzer ugryzł się w język. Chciał skłamać, odruchowo: nawyki przy przesłuchaniu – majora Białych Kruków.

Selekta patrzyła na niego tak, jak wilk patrzy na królika.

– I teraz nagle niby ta sama czarodziejka, co to ją prawie zaszlachtowałeś, posłała cię do miasta, żebyś nas do niej przyprowadził i nie możesz powiedzieć: po co? Czy ty masz mnie za kretynkę?

– Tak, ale to nie ma związku.

– Gnida!

Hektor chwycił Safonkę za ramię, nim ta zdążyła zdzielić związanego Walończyka – można by śmiało stwierdzić, że miała w tym już sporą wprawę.

– Spokojnie, mistrzyni Weil, jest na naszej łasce: nie zrobi niczego, wbrew naszej woli – mówił głosem tak spokojnym, że udzieliło się Selekcie.

Wzięła głęboki oddech i oderwała wzrok od zabójcy, żeby nieco ostudzić krew.

– No dobra, gdzie ona jest? – syknęła do ściany.

Drzwi do pustej ratuszowej piwniczki uchyliły się z metalicznym wyciem. Strażnicy przyprowadzili młodego bruka, a za nim wszedł brat Imael. Empata wyglądał jak cień człowieka, a jego drżące ruchy odzwierciedlały mocno rozchwierutane nerwy.

Blejzer obrzucił obu taksującym spojrzeniem, a potem przeniósł wzrok na Hektora.

– Mów, to swoi.

– Powiem, jeżeli pójdziecie tam razem ze Starszą; to o nią najbardziej chodziło Celeście.

Selekta uniosła głowę i zerknęła na Wulkira. Porozumieli się bez słów.

Jeśli Walończyk wiedział o Atmie, to może być jednym z cieni na usługach kapłanów lub jeszcze innego, gorszego licha.

Dostąpiła do Blejzera.

– Bredzisz, człowieku. Młody! Znasz go? – spytała Fusa, wskazując na mężczyznę uwiązanego do krzesła.

Bruk czaił się przy ścianie i aż wzdrygnął na dźwięk swojego imienia.

– Pierwszy raz widzę go na oczy. Czy mogę już odejść?

– Nie! Nie możesz. Widzisz, on twierdzi, że Lejla go tu przysłała.

– Lejla? – zdziwił się chłopak.

– Anax – doprecyzowała Sebil, która spowita iluzją milczała aż dotąd. – Amnezja, zmiana w białą brukę i te sprawy… Pamiętasz może? – rzuciła kąśliwie do Selekty.

– Ta. Anax, sranax. Gadaj! – zdzieliła Blejzera z otwartej dłoni.

– Spotkałem waszą czarodziejkę kilka dni temu, kiedy uciekaliśmy przed pogonią.

– Uciekaliście?

– Tak, ale nie powiem z kim, choćbyście mnie łamali kołem: Mroźna Panna Celesta, ona nakazała dyskrecję.

– Ty to lubisz słuchać rozkazów, nie? – skomentowała Selekta, unosząc podbródek zabójcy na ostrzu puginału.

– Tak, lubię proste życie. Wracając do ważnych spraw… Oruńczycy przecięli nam drogę. Mój towarzysz był wyczerpany i poraniony, więc mieli przewagę. Wtedy pojawiła się ona. Na początku myślałem, że jest z pogoni, ale gdy zrzuciła płaszcz... Biel i srebro osnute łuną z błękitu. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Stanęła pomiędzy nami a nimi. Wymienili kilka zdań, ale tamci rzucili się do ataku. Ruszyłem z pomocą. Wtedy eksplozja mroźnej magii rzuciła mnie na kolana. Nie mogłem się ruszyć, złapać tchu.

Selekta przerwał mu rechotem.

– Brawoo! Brawo… No prawie się poszczałam z emocji. – Rąbnęła go w skroń. – Posłuchaj mnie uważnie, gnido, już raz nam opowiedziałeś bajkę, jeśli teraz łżesz, to będziesz umierał gorzej niż bezpański pies w rękach hycla sadysty. Rozumiemy się?

Splunął krwiście i spojrzał na nienawistną twarz.

– Na czym skończyłem… Powalił mnie blask: zimna fala, wyrywająca powietrze z płuc. Kiedy uniosłem czerep, tamtych rozszarpywała jakaś biała bestia, a ona stała nade mną, uśmiechnięta i owiana magią. Ta sama dziewczyna, którą miałem kiedyś zamordować. Powiedziała, że mogę się odkupić, tylko trzeba ratować… – zająknął się, nie chciał albo nie mógł mówić.

– Kogo?

– Nie mogę, nie tutaj; sami zobaczycie.

– Chcesz mi powiedzieć, że Lejla odzyskała przy tobie postać i dała ci jakieś zadanie? Ha! Nie no, a ja jestem zaginioną belantrejska księżniczką. – Wzięła zamach, żeby zadać kolejny cios.

Fus zasłonił oczy, a Hektor przeniósł wzrok na ścianę. Nie pochwalał takiej brutalności, ale rozumiał. Pamiętał sierżanta Kristoffa i to, co z niego zostało w watenfelskich lochach.

– Wstrzymaj się, księżniczko Żłopulo – warknęła Sebil.

Selekta pohamowała dłoń.

– Mistrzyni Weil, on mówi prawdę.

– A ty, to niby jego matka chrzestna jesteś! – ryknęła na Imaela.

– Nie, ale naprawdę ją spotkał; ma na sobie ślad, nie wiem, jak to nazwać… znamię? Bardziej dotyk może… Na pewno miał do czynienia z tą samą mocą co my: wtedy, podczas pogoni.

Trybada rąbnęła w ścianę, rozkrwawiając sobie knykcie.

– Gdzie ona jest?! Pytam grzecznie po raz ostatni.

– W tawernie poza miastem; powiedziała, żebyście wzięli ze sobą Starszą, jakąś Atmę. Ponoć ona może mu pomóc.

– Komu, kurwa!?

– Nie kazała tu tego mówić. Ściany pokrywają cieniste uszy Ojca, tak powiedziała. Po tym, co widziałem w Watenfel… Ja nie jestem fanem Cesarstwa, nigdy nie byłem, ale to, co tam się stało, tego nie życzę nikomu.

– To może nie być pułapka, lady Weil – wybrzmiał Hektor. – Dużo dziwnych rzeczy okazało się prawdą; nie możemy wykluczyć, że i teraz tak jest.

– No nie, nie możemy… Ale Atma może być innego zdania.

– Nie będę – oświadczyła Starsza, wślizgując się do piwniczki niepostrzeżenie. – Jeśli to jest Szpon Lejdy, to lepiej go nie ignorować, i nie prowokować.

– Wskażę wam miejsce. Weźcie, kogo chcecie, ale Starsza musi iść. I nie spłoszcie bestii, bo będzie jej bronić. Ja tu zostanę, żeby nie zaalarmować tych moich rzekomych kamratów. – Blejzer rzucił Safonce wrednawy uśmieszek.

 

***

 

Zaczynało zmierzchać, kiedy zbliżali się do wskazanej karczmy. Zajazd „Opatrzność Matki” powoli niknął w cieniu wysokich gór i tylko gęste światło wyzierające z okien, znaczyło ten przybytek na ciemniejącym horyzoncie.

– Nadal mam mieszane uczucia co do tej wycieczki – stwierdziła Selekta, jadąc stępa obok iluzji gwardzisty: tym razem Girzelskiego.

– Nie widzę powodu, dlaczego miałabyś zmienić swoje nastawienie; ta sprawa śmierdzi na kilometr. – Sebil obejrzała się na jadących z tyłu: Empatę, Hektora i Fusa. – Niech to pustynia wchłonie – zaklęła i poprawiła opadającą barbutę. – Jak oni mogą łazić w tych wiadrach!

– To po co my się pchamy? – Selekta ciągnęła wcześniejszy wątek.

– Bo braciszek wyczuł obecność Lejli we wskazanym przez Walończyka miejscu, a młodzik twierdzi, że może uspokoić to coś, co ją opętało. Co o tym sądzisz, ptaszyno? – Sebil zwróciła się do Atmy.

Starsza jechała po ich prawicy i przysłuchiwała się rozmowie w całkowitym milczeniu.

– Uważam, że to dobry pomysł. Cokolwiek, co może powstrzymać Angaraxa przed atakiem, jest dobrym pomysłem – odpowiedziała spokojnie.

– Ty się chyba naprawdę boisz o swój kuper, co?

Atma zaśmiała się pogardliwie.

– Gdybyś miała pojęcie, z czym mamy do czynienia, też byś się bała o swój włochaty zad okutany piaskami.

Sebil rozchyliła usta, szykując kąśliwą ripostę, ale Starsza ją ubiegła:

– Angarax to etirion ładu, odbicie Sikhera. Wszyscy mylnie zakładają, że to etirion gniewu jest tym bezlitosnym sukinsynem, młotem Murkira, ale są w błędzie, bo Sikher jest młotem zemsty, gniewem wobec wyrządzonej krzywdy. Niszczy tylko winnych. Angarax natomiast… On jest ostrzem: wyrachowanym, mroźnym i bezlitosnym; jest zabójcą bez sumienia. Nie ocenia, nie waha się, tylko morduje, jeśli uzna kogoś za zagrożenie. Jego celem jest służyć i chronić pieczęć Lejdy i nie ma rzeczy ani osoby, której… – westchnęła. – Zrozumcie: on nie zna litości, nie wie, co to jest.

– Czyli ogólnie rzecz ujmując, świat odetchnie z ulgą, jak go ukatrupimy?

Atma przewróciła oczami i spojrzała na Sebil z politowaniem.

– Nie zrobicie tego z dwóch powodów: po pierwsze, etirion to istota wiekiem i mocą równa Pierwszym; po drugie, Angarax i Sehel ładu są ze sobą powiązani. Dopóki czarodziejka żyje, on będzie jej towarzyszył, jeśli zginie, to etirion zamknie większość mocy w szkatułce. Nie da się go zabić, tak jak nie da się zabić wody czy powietrza, astry czy unitry. Można go osłabić, zdusić jego energię, ale nie można zabić.

– Zaraz! – Selekta wybuchła po chwili zamyślenia. – Mówisz: w szkatułce? A jak to coś wygląda?

– Zwykłe drewniana kasetka z inskrypcjami, czasami opatrzona runami lub klejnotami dla ozdoby, a co?

Safonka odruchowo pociągnęła za wodze. Jej koń stanął, a wraz z nim reszta małej kawalkady.

– Szlag! Lejla dostała taką szkatułkę, kiedy byliśmy w Telmonton. Opowiedziała mi, że jakiś lemachiański kupiec gadał pierdoły o nieznajomym, który kazał mu przekazać przesyłkę nieznajomej… Zresztą nieważne. Otworzyła to dziadostwo przy ognisku, a w środku były białe rękawiczki. Takie same, jakie zgubiła.

Sebil przełknęła ślinę. Pamiętała, gdzie zniknęły te oryginalne i do czego ich użyła.

– Pamiętam, że tylko mała mogła dotknąć mitynek, bo zmieniały się w mgłę. Co prawda byłam wtedy lekko uradowana naleweczką – przełknęła ślinę na samo wspomnienie trunku – ale takie rzeczy się rejestruje.

– Czyli wszystko się zgadza. Etirion przyjmuję formę dopasowaną do właściciela, upodabnia się do czegoś, co jest mu bliskie, za czym tęskni, lub czego potrzebuje.

– To ta karczma – oznajmił Imael, podjeżdżając bliżej kobiet. – Jest tam, czuję to. – Wskazał na podłużną przybudówkę ze słomianą strzechą.

 

***

 

Wnętrze zajazdu nie odbiegało standardem od większości tego typu miejsc: ciemne, duszne, lepkie od rozlanego piwska i wypełnione rozżalonymi pielgrzymami, którzy nie zdążyli dojechać do bram. Tego rodzaju przybytki zapewniały wątpliwy luksus schronienia za ogromną cenę.

Pierwsza weszła Selekta a za nią kolejno: girzelski gwardzista, bruk, braciszek Imael i Atma. Hektor pozostał na zewnątrz. Blejzer opowiadał o pościgu zamachowców z Oruun, których pozbył się strażnik Mroźnej Panienki, ale cała historia brzmiała jak bełkot obłąkanego, więc lepiej było mieć oczy dookoła głowy.

Bruk w towarzystwie przebranej Sebil wzbudzał jednoznaczne skojarzenia: więzień eskortowany do miasta, nic niecodziennego.

Selekta podeszła do szynkwasu i zagabnęła pyzatego jegomościa, który uparcie wycierał kufle. Walończyk ponoć zostawił mu sporo remów, żeby – jak to ujął – „zapchał nimi jadaczkę”. Uprzedził go też, że ktoś będzie szukać tych specjalnych gości.

Safonka pokazała wymazany na skrawku papirusu znak podkowy: symbol umówiony jako bezpieczny. Mężczyzna z mocno skwaszoną miną obrzucił całą ekipę podejrzliwymi spojrzeniami, ale w końcu rozplątał język i kazał iść za sobą na zaplecze. Tam mieściły się dwa dodatkowe pokoje dla podróżnych, którzy cenią sobie dyskrecję. Wyższy standard nie szedł w parze z ceną; korytarzyk był tak samo obskurny, jak reszta tego cudownego przybytku będącego maszynką do zdzierania z pielgrzymów.

Karczmarz podprowadził ich pod drzwi, wystukał sygnał i ulotnił się przestraszony tym, co skrywa izba.

– Chodź, młody, wejdziemy pierwsi. – Trybada zachęciła Fusa wymownym szarpnięciem i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka. Mistyczka podążyła za nimi powolnym, czujnym krokiem. Bruka o śnieżnobiałym umaszczeniu i narzuconą na plecy peleryną siedziała na brzegu łóżka i głaskała bladą, żylastą dłoń.

Selekta zamarła i spąsowiała. Fus wysunął się naprzód, a jego pysk przyozdobił uśmiech.

– Anax… – szepnął, żeby jej nie spłoszyć.

– Fus!

Biała lisica poderwała się z miejsca i przytuliła do chłopka.

– Ja rozumiem, przywitania i pojednania, ale czy ktoś może łaskawie wyjaśnić, co on tu robi? I to w takim stanie – rzuciła Sebil, wskazując na posłanie.

Oczy Anax zapłonęły błękitem.

– Rozpoznał cię – syknęła ciężkim głosem. – Dajcie mi chwilę. – Lisica zastygła w ciszy, a jej tęczówki przygasły. – Nie wiem, kim jesteś, strażniku, ale wyjdź, proszę. – Wskazała na mistyczkę.

– Ani mi się…

– Sebil, wyjdź! To nie są żarty; nigdy nie były, ale teraz… – Selekcie zadrżał głos. Nie odrywała wzroku od leżącego. – Idź, nie prowokuj tego czegoś.

Bruka przełknęła złość, schowała dumę i wyszła z izby, trzaskając drzwiami.

Atma czekała za drzwiami. Wpierw chciała spytać, czemu Sebil warczy i złorzeczy pod nosem, ale zdecydowała, że po prostu wejdzie.

– Kim jest ten młody człowiek? – Starsza wskazała na leżącego mężczyznę przykrytego lnianą kapą aż po samą szyję. Jego czarne włosy zlepione w strąki rozkładały się na brudnym podgłówku.

– Patrzysz na cesarza oświeconego Sungardu – palnęła Selekta.

Atma wybałuszyła oczy.

Anax złapała głęboki oddech i podeszła bliżej obu kobiet. Imael cofnął się o kilka kroków; bał się lisicy, a raczej istoty, która w niej tkwiła.

– Nie wiem, kim jest ten człowiek i dlaczego jest w takim stanie. Tego wieczoru, kiedy po raz pierwszy się spotkałyśmy – spojrzała na Safonkę – w mieście, pod murem – doprecyzowała.

Selekta poczuła się, jakby dostała lodowatą wodą z cebra w twarz, a potem jeszcze kilka ciosów samym naczyniem.

To obce, obojętne spojrzenie, ostrożne zachowanie. Przecież nie widziały się tyle czasu? Czemu ona… Nie, to nie jest Lejla, skarciła się w myślach, a przynajmniej nie taka, jak kiedyś.

– A ty tak serio nic nie pamiętasz? – zapytała spokojnie i podeszła tak blisko, że Anax czuła oddech na twarzy.

Lisica odchyliła głowę nieco zakłopotana zachowaniem dziwnej kobiety.

– Tak, to znaczy nic sprzed Nemres: statku, na który trafiłam. Rybacy znaleźli mnie na morzu zatopioną w jakiejś bryle kryształu, czy czegoś.

Selekta nadal wbijała w nią spojrzenie.

Odgłos ciężkich kroków przebił niezręczną ciszę. Do izby wpadł Hektor i zaczął desperacko poszukiwać cesarza. Sebil nie omieszkała wyładować złości, obwieszczając Wulkirowi, że „cesarka padlina leży w środku i stygnie”. Kapitan nawet nie zwrócił uwagi na Anax, tylko dopadł do łóżka.

– Panie! – Odruchowo przyłożył palce do szyi Wilfreda. – Żyje – odetchnął z ulgą, ale uwolniony od strachu gniew uderzył z siłą rozpędzonego pocisku. Z wyrazem odrazy wymalowanym na twarzy uniósł niegodny władcy pled, którym Anax okutała Wilfreda. Bał się; bał się tego, co skrywa materiał, ale musiał znać prawdę. Drżał od gniewu i lęku, że jego ukochany władca, przysposobiony syn, chwyta ostatnie oddechy.

Prawda okazała się jeszcze bardziej okrutna, bo niejednoznaczna. Zimne niebieskie światło promieniało z osłoniętego zakrwawionym materiałem podbrzusza Cesarza. W pierwszej chwili Hektor zastygł w konsternacji. Anax i Atma podeszły do siennika, niezależnie, tak, że zdały sobie sprawę z własnej obecności, dopiero gdy zderzyły się ramionami.

Starsza spojrzała na błękitne oczy lisicy. Coś z głębi nich krzyczało: Pomóż! Ratuj go, proszę!

– A więc to prawda; to ty jesteś pieczęcią ładu, bezlitosnym ostrzem Lejdy…

– Pani Atma, jak mniemam. – Anax zignorowała wieszczenie Starszej. – On powiedział, że możesz pomóc, że ty jesteś nosicielką światła stworzenia.

Hektor delikatnie odsłonił opatrunek. Błękit rozgorzał przez chwilę tak, że wszyscy musieli odwrócić wzrok od nieprzytomnego Wilfreda. Światło po chwili przygasło do astralnej łuny. Wulkir spojrzał pierwszy. Atma tuż za nim. Anax pozostała z tyłu – ona wiedziała.

Ogromną dziurę poniżej żeber cesarza wypełniał błękit, gęsta magiczna melasa, będąca jednym z filarów świata.

– Co to jest!? – warknął Hektor. – Czy to ty zrobiłaś, czy ten zdradziecki Walończyk? – Warknął przez zaciśniętą krtań. Nie patrzył na lisicę.

– Ja tego nie zrobiłam, to On. – Anax wskazała na siebie. – Poprosiłam, żeby go uratował, a On wyczuł, że śmierć tego człowieka mnie skrzywdzi. Tylko to nim kieruje, to go motywuje: musi mnie chronić. – Anax niemal łkała.

– Czyli Walończyk. – Wulkir zacisnął masywną pięść.

– Nie…

– Nie! – Atma wtórowała Lisicy. – Anagrax. To jego dzieło.

– Tak, On szepcze do mnie. – Lisica podeszła i pogłaskała dłoń nieprzytomnego Wilfreda i spojrzała błagalnie na Starszą. – Mówi, że możesz dokończyć… Że dasz radę zasklepić ranę. Moja… Jego magia nie umie leczyć, tylko zalepić, zatrzymać.

– Ta moc nie jest jego, a twoja, dziecko; ale oszukał cię nie tylko w tej kwestii. Nie mam tu odpowiednich narzędzi, a ilość magii potrzebna, żeby naprawić taki ubytek w ciele, znacząco przerasta moje możliwości. Tu mu nie pomogę.

– Trzeba ściągnąć medyka! – rzucił Wulkir. – Przecież to Cesarz, na litość Matki! Środki się nie liczą.

– Hektorze… – szepnęła Selekta. – Spójrz na to.

Nie chciał. Drgał mu podbródek. Stary weteran wojen pod Mor-Galen trzymał w sobie szloch rozpaczy.

– Nie trzeba być medykiem, żeby widzieć, że tylko to diabelstwo trzyma go przy życiu. Żaden cyrulik, choćby i najlepszy, nic tu nie wskóra.

– Eliot może pomoc; on sam jest mocą, a ja nim pokieruję.

– Sprowadzę chłopca – oświadczyła Safonka.

– J-ja też mogę pomóc – wyrzucił z siebie Imael, wyłaniając się z kąta. –Ale to jako ostateczność i nie wiem, czy mi się uda, ale mogę spróbować, jeśli wszystko inne zawiedzie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania