Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 11
Morderczy romans
Mistyczka pod postacią zawiesistej chmury z pyłu wślizgnęła się do celi, mijając pierwszą ofiarę jej więziennej samowolki po ratuszu. Mężczyzna ubrany w ciemnozielony aketon z zarzuconym napierśnikiem i pikowane nogawice zwieńczone nagolennikami stał na baczność w całkowitym bezruchu, jakby niestrudzenie pełnił perfekcyjną wartę.
Głośne pstryknięcie palcami rozbiło się echem pomiędzy zapuszczonymi ciasnymi klatkami. Strażnik odzyskał przytomność i zajrzał przez kraty. Sebil pod postacią Mileny grzecznie leżała na pryczy zwrócona plecami do niego. Udawała, że śpi. Po tylu rzuconych zaklęciach nie sądziła, że zdoła utrzymać iluzję, stojąc w pozycji wyprostowanej: ta nieznana wszechobecna magia, która ciągnęła wszystko ku dołowi, teraz była zbyt silna dla osłabionego czaru oblekającego jej ciało.
Jednak ciekawość nie pozwoliła bezczynnie czekać. Ukruszyła nieco iluzji, usypała z piasku okrągłą runę i wyszeptała krótką inkantację. Pył zawirował i wytworzył przesmyk w rzeczywistości: mały tunel wyczarowany w prostej obciągniętej lnem poduszce. Mistyczka nakryła sobie nią twarz i wyjrzała przez portal. Po drugiej stronie Wilfred nadal ciskał pomniejszymi przedmiotami i niesłusznie obrzucał Istenwala bluzgami, podczas gdy kapitan zachodził w głowę, jak mógł zapomnieć, kiedy dostarczył list z Oruun.
Tuz przy ścianie leżał sfatygowany pergamin: przyczyna tego całego zamieszania.
– Tutaj jesteś – powiedziała z satysfakcją Sebil, zapomniawszy o strażniku za kratami.
– Matko Karevis, czy wszystko w porządku? – spytał Telmiańczyk i zerknął na starszą kobietę, która chowała twarz w szorstkim materiale.
Sebil wzdrygnęła się, wyciągnęła głowę z poduszki i obróciła wypchany słomą podgłówek portalem do pryczy.
– Nic takiego, złociutki! Kichałam i nie chciałam opluć tej pięknej celi! Ło, ho, ho!
Chłopak tylko zmarszczył czoło ze zdziwienia i wrócił na miejsce.
– No to teraz ostrożnie… – poinstruowała samą siebie i powoli wsunęła rękę w portal, by po chwili wyciągnąć z niego list.
– Mam cię. – Oblizała wąsy. – Zobaczymy, co tak rozwścieczyło tego gogusia… Phy…! Siostra mu za mąż wychodzi. Też mi coś – wyszeptała i wrzuciła pergamin z powrotem w portal, po czym, kładąc się na wznak, przymknęła oczy. Postanowiła maksymalnie ograniczyć ruchy do momentu przyjścia obiecanej eskorty.
Kiedy nadeszła północ w drzwiach na końcu więziennego korytarza rozbrzmiał brzęk klucza. Mistyczka natychmiast otworzyła oczy; jej wyostrzone zmysły nocnego drapieżnika odbierały dźwięki z większą intensywnością.
Zerwała się z pryczy.
– Podejdź, proszę, kochaniutki! – przywołała przysypiającego wartownika.
Młodzik wydarty z półsnu kilkukrotnie przetarł oczy, nim zbliżył się do krat.
– Co tym razem?
Spomiędzy prętów buchnęła szarawa smuga i strażnik zastygł w miejscu. Światło pochodni nieśmiało wypełniło podziemia. Niski tęgi mężczyzna niezwykle czujnie stawiał powolne badawcze kroki – co mocno zirytowało Sebil. Miała już powyżej uszu tej podmiany.
– Możesz zagęścić ruchy! – warknęła.
Wysłannik cesarza spiął ciało jak naprężoną strunę i szybkim krokiem dostąpił do celi. Ogień trawiący trzymaną przez niego żagiew oblał posąg zaczarowanego strażnika.
– Co mu się stało, Matko? – spytał zarysu kobiety stojącej na pograniczu światła i cienia.
– Pokazałam mu cycki i go zamurowało. Cesarz wspominał, że ponoć masz nie zadawać pytań? – Mistyczka pod postacią Mileny zbliżyła się do prętów. Mężczyzna w kapturze rozdziawił usta i wytrzeszczył oczy. – Co znowu? Dlaczego tak się gapisz? – sapnęła Sebil.
Oruńczyk drżącą ręką wskazał na jej lewe ucho, które powoli spływało Mistyczne po karku.
– Aaa… to. – Złapała małżowinę i podciągnęła na miejsce. – Co się dziwisz! Stara jestem! Też tak będziesz miał w moim wieku… I to nie tylko z uszami. Chodźmy już, zanim cała się rozsypię.
Wysłannik Wilfreda zawrócił po klucze zawieszone na haku wbitym w ścianę przy wejściu.
– Mam – szepnął do siebie i obrócił się w stronę celi.
Niewiele brakowało, a pisnąłby jak kastrat, ale dygnął tylko nerwowo na widok Mileny, która pojawiła się tuż przed nim.
– Nie mam na to czasu – warknęła. – Prowadź.
***************************************************************
Rześka jesienna noc nie zachęcała do spacerów, a uczucie chłodu potęgował lepki zimny błękit, spływający z księżyca zawieszonego wysoko na niebie. Mimo to ścięty w parę oddech co rusz rozbijał się o zachodnią część muru okalającego zakon Sióstr Miłosierdzia. Pokaźnych rozmiarów postać poruszała się bezszelestnie, skrywając sylwetkę w cieniu obwarowań. Intruz zręcznie unikał wzroku strażników i nielicznych siostrzyczek, które nie przestrzegały ciszy nocnej i mniej zwinnie korzystały z ocienionych korytarzy, by wejść na mury i podziwiać piękno szaroniebieskiego globu – lub rozgrzać jednego z najemnych strażników.
Nieproszony gość, wykorzystując rozpadliny pomiędzy blokami granitu i kroksztyny sterczące z konstrukcji, wspiął się po wiekowej fortyfikacji, przemknął pod arkadami szerokiego dziedzińca i stanął tuz pod oknem biblioteki Matki Karevis.
Zadarł głowę, ocenił wysokość, po czym wyciągnął z kieszeni amulet z białym kryształem w kształcie grotu i delikatnie przejechał metalowym szponem po powierzchni talizmanu. Kamień przytwierdzony do odlanej ze srebra runy wzbudzenia pojaśniał od mętnej łuny, obrócił się kilkukrotnie i wskazał okno osadzone jakieś piętnaście sążni wyżej – a raczej coś wewnątrz pomieszczenia za tym oknem.
– He – intruz parsknął zadowolony. – Czyli staruszek się nie mylił – skomentował, schował dziwaczny amulet, a następnie, przy pomocy stalowych szponów wspiął się po zabudowie. Drewniane okienne skrzydła spięto zatrzaskiem od wewnątrz. Rzecz jasna rozbicie szyb nie wchodziło w grę, jednak włamywacz nie był amatorem. Zza pasa wyciągnął maluśki kordzik z osadzonym na sztychu ostrym odłamkiem diamentu, delikatnie wyciął okrąg, wypchnął jego wnętrze, wcisnął dłoń przez powstały otwór i uniósł rygiel szponem.
Zasuwka odpuściła, a komnata stanęła otworem. Wewnątrz panowała prawie całkowita ciemność i tylko cząstka księżycowej łuny nieco rozświetlała niewielką izbę. Mrok nie stanowił dla intruza żadnej przeszkody; idealnie orientował się w ciasnym pokoiku i rozpoczął przeszukiwanie izby. Bezszelestne zwinne ruchy stały w sprzeczności z imponującymi gabarytami ciała, a miękkie kroki ledwie zrywały kurz z posadzki. Po przeszukaniu schludnie pościelonej pryczy i komody nie znalazł niczego specjalnego. Do zbadania został mu jeszcze stary okrągły stół, kilka półek na mniejsze tomiki i miejsce do czytania tuż przy zgaszonym świeczniku. Poprzestał na chwilę i ponownie dobył amuletu.
– Gdzie cię ukryli, czarownico…? – wyszeptał do kamienia, jakby ten gotów mu zaraz odpowiedzieć. Grot wykonał drgający półobrót i wskazał na ścianę naprzeciwko.
– Hmm… Już cię oglądałem. Może coś oszukuje zmysły. – Z sakwy wyciągnął owalną błyskotkę z mieniącym się wnętrzem i przyłożył do oka.
– Mam cię. – Uśmiechnął się, odsłaniając rząd ostrych zębów z dwiema parami pokaźnych kłów.
– A teraz pokaż mi, co jest takiego cennego w tej zatęchłej norze, że zadali sobie tyle trudu, aby to ukryć. – Położył stalową rękawicę na ścianie i wyszeptał zaklęcie, aktywując runy wygrawerowane na palcach. Mur zafalował z pozoru litą strukturą i przybrał postać piaskowego portalu.
– He – zaśmiał się szyderczo i przeszedł na drugą stronę.
Minąwszy pochodnie, zszedł po schodach, które uginały się i skrzypiały pod ciężarem pokaźnego ciała. Przy okrągłym ołtarzu wypełnionym szarym piaskiem tliło się kilka świeczek, a obok nich leżała niechlujnie rzucona tunika. Włamywacz podniósł z balustrady jeden ze zniczy i rzucił okiem na wysoki posąg przed nim. Pusta twarz z konturami policzków i nosa zdawała się bacznie mu przyglądać pustymi oczodołami.
– Hmm… Starszy Priam; ciekawe – wymamrotał włamywacz i podszedł do drewnianej komody stojącej nieopodal. Wyglądała na bardzo starą i nie miała ani drzwiczek, ani żadnych uchwytów. Jej front dekorował szklany witraż z różnokolorowych fragmentów szkła bez widocznych spoin między nimi. Spróbował tej samej sztuczki, co w przypadku okna, ale rysa zasklepiała się tuż za diamentowym dłutem.
– Mogłem się tego spodziewać. – Zdjął z szyi rzemień, na którym zwisał długi kieł pokryty drobnym tekstem i krwawymi znakami.
– Senen fruan, nair.
Runy zapłonęły. Powtórzył cięcie kościanym amuletem – tym razem z zamierzonym skutkiem. Przez wykonany otwór wyciągnął niewielki woreczek przewiązany sznurkiem.
– A to co?
Wyłożył zawartość na łapę i podsunął pod światło. Pokaźny kryształ koloru suszonej śliwki lśnił migotliwym fioletowym blaskiem.
– Nie twój interes! – Sebil wymierzyła cios maczugą. Intruz odskoczył w bok, unikając obucha w ostatniej chwili.
– No, no, no… – Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. – Było uprzedzić, że wpadniesz: ogarnęłabym się. – Cisnęła w niego piaskową pięścią.
Włamywacz kucnął, a zespolony magią żwir grzmotnął o ścianę tuż nad nim, wyrywając zeń kawał litej skały. Wiedział, że to nie przelewki, a mistyczka nie zawaha się go zabić.
– Po co tu przylazłeś! Gadaj!
Miotała kolejne piaskowe groty, przed którymi Bruk uchodził dość łatwo, tańcząc ciałem z niebywałą lekkością. Sprawiał nawet wrażenie rozbawionego.
Nagle stopy odmówiły mu posłuszeństwa i przylgnęły do podłoża.
– Co, do cholery!? – spojrzał pod nogi. Ugrzązł w czymś, co wyglądało jak mokra glina.
– Mam cię – zaśmiała się Sebil i oblizała wąsy. – Przerośnięta myszka wpadła w pułapkę – szydziła, okrążając go jak lwica przyczajona na ofiarę.
– Spytam jeszcze raz. Po-coś-tu-PRZYLAZŁ!? – wyakcentowała groźnie, odruchowo zbliżywszy się do jeńca. – Zaraz, zaraz… Poznaję cię. Ładny Tyłeczek znad rzeki – skomentowała, spoglądając na jego… front.
– Czyli to ty opętałaś tę starą – stwierdził Bruk nieco znudzonym głosem. – Teraz już nie mam wątpliwości, że to ciebie szukam. Merf! – zawołał, wyglądając mistyczce za plecy.
– Kto? – odwróciła się. – Aghhh…!! – Ciepła śmierdząca maź chlusnęła Sebil w twarz, oblepiając usta, oczy i nos. Bruk rozproszył zaklęcie wiążące mu stopy i rzucił się na Sebil, która starała się wyszarpać otwór w szczelnej masce i zaczerpnąć powietrza.
Z bolesnym impetem padła na kamienną podłogę. Bruk przygwoździł jej ręce masywnym ciałem.
– Teraz ja tu zadaje pytania, wiedźmo! – oświadczył z uśmiechem na pysku, po czym potraktował szlam runiczną magią i zerwał plaster z twarzy zaskoczonej mistyczki, brutalnie wyrywając kępy sierści.
Sebil łapczywie połknęła powietrze, spojrzała na Bruka i splunęła na niego resztką mazistej brei.
– Zadziora z ciebie, kiciu. Lubię takie – skomentował, wycierając bury polik o włochaty bark. – Teraz powiedz, kiciu: co naprawdę się stało na tym moście? – Zbliżył do niej usta tak, że wyczuła gorący oddech.
– Śmierdzi ci z pyska! – Przyłożyła mu z czoła.
– Suka! – Złapał się za nos, a spomiędzy palców wypłynęła struga krwi. – Myślisz, że żartuję! – Oddał z pięści.
Splunęła juchą.
– Myślisz, że rozdajesz tu karty? – odpowiedziała mistyczka, szczerząc zakrwawione zęby.
Bruk dostrzegł, że wokoło nich o podłogę uderzają grudki ziemi. Spojrzał na sufit. Nad nim zawisł rząd piaskowych szpikulców, każdy z grotem ostrym jak brzytwa.
Podstawił zakrzywiony kord pod gardło unieruchomionej mistyczki.
– No to mamy pat, wiedźmo.
– I co my teraz zrobimy…? – wyszeptała i posłała mu szyderczy całus.
********************************************************************
Selekta wraz z Matką Karevis zdecydowały się jednak na powrót do zakonu. Milena zaniepokoiła się stanem Sebil, gdy podczas ostatniej rozmowy mistyczka wspominała o poważnym problemie z iluzją i prosiła o dostarczenie kilku szarych pereł, zamkniętych w świątynnym relikwiarzu. Gdy Matka dotarła do zakonu, natychmiast popędziła do biblioteki i przekroczyła aktywowany pośpiesznie portal.
Już na stopniach zaalarmowały ją dźwięki, przypominające jęki, a powietrze wysyciło się magią, od której włosy jeżyły się na karku. Matka pochwyciła pochodnie i zbiegła po schodach na tyle szybko, na ile pozwalał długi ciężki habit podbity pikowaną podszewką.
Zawodzenie stawało się coraz głośniejsze.
Milena pokonała krótki korytarz wiodący do kaplicy i wyszła naprzeciw ołtarza. Tuż pod nim, zaparta ramionami o balustradę, stała Brukijka, stękając i mrucząc na przemian, gdy postawny Bruk nie szczędził sił w lędźwiach. Fale wzburzonej astry podrywały wydmy wewnątrz makutry, a pogrążeni w cielesnych rozkoszach Bruki, nawet nie zauważyli Mileny, która obróciła się naprędce i jeszcze szybciej wróciła do wyjścia.
– Czyli najwyraźniej nic jej nie jest – wyszeptała nerwowo Matka. Nawet nie zamartwiała się tym, kto obecnie przebywa w ratuszowej celi; skupiła myśli na wyparciu zarejestrowanych obrazów.
Chwilę później wyczerpani kochankowie zalegli pod posągiem boga zmiany Arkturosa.
– Sebil.
– Arq.
– Odsapnę i możemy wrócić do walki, tylko się streszczaj, bo muszę wracać do więzienia – oznajmiła wykończona mistyczka.
Arq nawet nie drgnął. Zamiast tego leżał z głupkowatym uśmiechem satysfakcji wyrysowanym na pysku. Zadrapania na jego udach i plecach potwierdzały pogłoski na temat brukijskich kobiet: im intensywniejszy orgazm, tym bardziej dzika. W tym wypadku mistyczka przeszła wszelkie stadia od delikatnego miauczenia, poprzez warczenie i syczenie, na kąsaniu i drapaniu kończąc.
Komentarze (2)
Być może faktycznie wychodzi za mąż
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania