Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 60

Zasnął, braciszku

 

Szła powoli, ale w sercu rwała się do biegu. W sumie nie miała żadnego planu, tylko płonną nadzieję, że stwór usłucha desperackiej prośby, że kiedy Tijanor się dowie, to odzyska władzę, a brat… On nie będzie musiał oglądać starszej siostry w takim stanie.

Holi pamiętała, że do przejścia potrzebny był magiczny klucz, że przed drzwiami stało dwóch strażników w paskudnych bryłowatych hełmach, ale to było nieważne. Jakoś musiała sobie poradzić, musiała chociaż spróbować.

Samo zejście do piwnic stało niestrzeżone: kontrola krzątającej się służby nie miała sensu, a z podziemia nie było innego wyjścia, więc potencjalny złodziej i tak musiałby minąć gwardzistów w i przed budynkiem ratusza.

Ichti zeszła, stąpając ostrożnie po skrzypiących schodach. Ciemność rozświetlały jedynie nieliczne pochodnie; wyznaczały szlak do uczęszczanych piwniczek. Księżniczka narzuciła kaptur i ruszyła w stronę dawnej komnaty przesłuchań: obecnie klatki dla Tijanor – a raczej dla monstrum, które przejęło nad nią kontrolę.

Od momentu ucieczki z Oruun Holi zastanawiała się, czy gdyby siostra nie musiała ich ratować, to ta poczwara zyskałoby taką władzę nad jej ciałem.

Czy musiała sprzedać duszę w zamian za tę pomoc?

Szybko odpędziła ponure myśli.

Nie mam na to czasu!

Przyspieszyła. W jej głowie nadal rezonowały słowa Walończyka. Wiedziała, że nie powinna podsłuchiwać, ale chciała wiedzieć, nie była już dzieckiem! Przez szparę po ukruszonej zaprawie usłyszała, o nadchodzących potworach, monstrach polujących na Tiję. Musiała cos zrobić. Musiała ją chociaż ostrzec.

Pokonała dwa zakręty, zostawiając za sobą kilka ciemnych odnóg korytarza; wiodły do pomniejszych niezagospodarowanych wnęk. Kilku zaaferowanych codziennymi obowiązkami pachołków minęło ją w pośpiechu i tylko dwóch czy trzech wysiliło się na zdawkowy ukłon. Oficjalnie była córką arystokraty w gościnie u burmistrza, bezpieczne kłamstwo na prośbę Wulkira, choć plotki i tak już się roznosiły.

Holi zatrzymała się tuż przed kolejnym zakrętem. Pamiętała, że tam powinna zastać gwardzistów pilnujących zapieczętowanego włazu. Drżały jej ręce, a oddech przyśpieszył.

Przecież mnie nie zabiją.

Wyszła zza muru. Przyjemny powiew ciepłego powietrza przegonił zbutwiałą wilgoć – ale ten podmuch nie powinien istnieć, nie w piwnicach bez okien. Właz rozsunięto na szerokość dwóch łokci, a straż zniknęła bez śladu. Holi wpierw pomyślała, że to szczęście, dopóki się spojrzała pod nogi. Ślad ciemnej krwi meandrował do przedsionka komory przesłuchań. Z wnętrza pulsowało hipnotyczne światło.

Księżniczka przełknęła ślinę, podeszła i zajrzała do środka.

Wycofała się natychmiast i przylgnęła plecami do zimnej ściany, jakby stała nad krawędzią bezdennej czeluści. Musiała zatkać usta, żeby nie wrzasnąć, choć resztkowe krzyki i tak przelały się przez palce. Girzelscy strażnicy wisieli przybici do sklepienia czymś, co wyglądało jak kamienne rogi wyrastające prosto z posadzki.

Holi oddychała szybko. Panika przejmowała kontrolę nad ciałem i rozumem. Księżniczka chciała być odważna, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa i drżały, dygotały jak kończyny rachitycznego starca.

Wyrzut energii buchnął z komory niczym oddech budzącego się smoka.

– WEJDŹ… Morderca już uciekł.

Holi zamarła.

Dwa zdania dwa głosy. Drugi miękki i delikatny, należał do Tijanor. Zebrała się w sobie i przekroczyła próg owalnego tunelu. Krew zamordowanych nadal spływała po kamiennych palach.

Stanęła. Nie mogła iść dalej.

– MÓWIŁEM PRZECIEŻ, ŻE UCIEKŁ! Nic ci nie grozi, siostrzyczko. – Głos dochodzący z komnaty na końcu łącznika niósł moc, każde słowo formowało falę uderzeniową. Runy pochłaniające, którymi wyłożono ściany i sklepienie jarzyły się od absorbowanej astry, oddając magię w postaci ciepła i szkarłatnej łuny,

Holi już prawie minęła makabryczną scenę, nie oderwawszy pleców od muru, gdy nieopatrznie spojrzała zamordowanemu w przerażone trupie oczy. Zasłoniła twarz i uciekła w stronę kopulastej komnaty.

Tak jak poprzednio Tijanor klęczała z ramionami przytkniętymi ciasno do boków, zupełnie jakby spętano ją sznurem. Patrzyła na Holi. Purpurowe tęczówki jarzyły się gniewną astrą. To one najbardziej kontrastowały z delikatną białą cerą starszej księżniczki – one i szkaradny demoniczny uśmiech.

– Nie boję się ciebie! – rzuciła zawzięcie Holi, ale nie odważyła się zrobić nawet jednego kroku dalej.

– NIE MNIE POWINIENEŚ SIĘ BAĆ, MIESZAŃCU.

Oczy starszej księżniczki przestały wyzierać astrą. Nawet Holi wyczuła, że gryząca energia, przygasła. Obecność Murkira wycofała się nieco, ale nadal mocno manifestowała swoją obecność, niczym gorejący pancerz z jęzorów ognia oplatający chude ciało Tijanor.

– Podejdź, Holi, on NIC CI NIE ZROBIĘ! – Dwugłos świadczył o wewnętrznej walce. W ciele starszej księżniczki mała ludzka pchła walczyła z tygrysem i stawiała opór.

– Dopuść moją siostrę do głosu!

– Czupurna z ciebie istotka, ale nawet gdybym mógł, to nie mam na to czasu. Podejdź, nie będę krzyczał, bo nie panuję nad mocą i mogę cię spalić, nieopatrznie oczywiście.

Ichti nadal stała w miejscu otumaniona strachem.

– PODEJDŹ, DZIECKO!

Otrząsnęła się. Głos ocucił świadomość, smagając ciało żarem. Ruszyła w stronę siostry i przytłaczającej obecności zsadzonej gdzieś w bliżej nieokreślonym mroku.

Amulet na szyi Tijanor migotał spokojnie: Sikher nawoływał. Ichti przełknęła gulę z paniki zwiniętą w gardle, zacisnęła pięści i przyśpieszyła. Kopulaste sklepienie wyłożone glifami rozświetlały wyładowania szkarłatnych błyskawic przeskakujące pomiędzy przepełnionymi runami. Powietrze pachniało mocą, niosło gniew, gotowało krew. Holi przyklęknęła przed siostrą i złapała za amulet zwisający Tijanor z szyi.

– Słyszysz mnie, Sikherku?

– Tak, księżniczko.

– Czy Tija… Czy ona jest bezpieczna? Czy…

– Nic jej nie grozi, księżniczko… Posłuchaj mnie teraz, proszę. W ratuszu jest istota, taka jak ja, Etirion ładu, Angarax. Musisz go tu sprowadzić. Nie pytaj po co, po prostu musisz.

– Sikher, ale ci strażnicy… Ponoć ktoś poluje na Tijanor!

– Wiem, to wysłannik Ojca. On zamordował tych gwardzistów, chciał też… Po prostu znajdź białego lwa Lejdy, on może przyjmować różne formy: wołaj po imieniu.

– A ten morderca? Czy on po was nie wróci?

– Nie, nie wróci – odparł Sikher.

Opętana Tijanor parsknęła złowieszczo jak na wspomnienie jakiegoś makabrycznego żartu.

– Księżniczko, proszę, nie ma czasu, zbliża się niebezpieczeństwo, Sehel jest zagrożony. Musimy działać. Pan Gniewu nie może się wycofać, zredukować swojej obecności. Potrzebujemy lwa Lejdy.

– Ja chyba wiem, o kogo chodzi – potwierdziła Holi, przyprowadzę ją, obiecuję.

Wstała, odrywając dłoń od amuletu.

– WEŹ JESZCZE ASTELIONKĘ; TĘ, KTÓRĄ NAZWANO ATMA – warknęło ciało Tiji. – Będzie nam potrzebna.

– Dlaczego mam ci ufać, potworze!

– BO SĄ NA ŚWIECIE RZECZY, KTÓRYCH BOJĄ SIĘ NAWET BOGOWIE.

 

***

 

Cesarz patrzył na makabryczne znalezisko z miną, która wyrażała gniew, smutek i poczucie winy zastygłe w jednym bladym obliczu. Serce tłukło mu w piersi jak oszalałe. Trzej girzelscy gwardziści z eskorty zdjęli hełmy: nigdy tego nie robili na służbie, teraz zrobili, i szepcząc modlitwę do Matki, prosili o spokój dla zamordowanych.

Było gorzej, niż opisała to Holi – znacznie gorzej, a ona musiała na to patrzeć. Krew zdążyła już przyschnąć na skalnych szponach, które rozsadziły kamienie w posadzce i zaatakowały bez litości. Ciała zamordowanych zwisały bezwładnie z twarzami powykręcanymi w ostatnim bólu i okrwawionymi rękoma spuszczonym w dół.

Wilfred spojrzał na dłonie jednego z nich i uderzył pięścią w ścianę.

W desperacji próbowali niemożliwego: próbowali wyciągnąć kamienne pale!

Całość przypominała ołtarz ku czci jakiegoś okrutnego bożka. Stłumiony krzyk przerażenia wyrwał Cesarza z szoku. Anax minęła właz i wyszła wprost na potworną kaźń. Żołądek lisicy skręcił się, a krew odpłynęła z członków w jakieś bezpieczne miejsce. Gdyby nie futro, lisica z pewnością przypominałaby teraz bladego anemika.

Atma weszła tuż za Anax i szybko odwróciła wzrok.

Wilfred odwrócił się do strażników.

– Sprowadźcie tu więcej ludzi! Trzeba zabrać stąd tych nieszczęśników. Trzeba znaleźć tego, kto to zrobił!

Białe tabardy z haftem złotych bram zawirowały dumnie, hełmy wróciły na głowy, gniew i chęć zemsty zastąpiły strach. Dwóch włóczników zostało przed włazem, a trzeci popędził z rozkazami.

Wilfred ruszył w stronę ujścia krótkiego tunelu.

– Jesteś pewien, panie? – zapytał Hektor, tym swoim głębokim troskliwym basem.

Zachował zimną krew; w życiu widział wiele okrucieństwa i jego świadomość po prostu wrzuciła obraz nabitych nieszczęśników na stos z podpisem „okrucieństwa tego świata”.

– Ona tam jest, prawda? – szepnął Wilfred i spojrzał na drugi koniec owalnego łącznika, z którego biła dziwna magiczna poświata.

– Tak, panie.

– Ona i bóg, którego wola zagnieździła się w ciele tej dziewczyny – dopowiedziała Atma, kiedy razem z Anax dołączyły do obu mężczyzn. – Ten najbardziej nieobliczalny z całego rodzeństwa Pierwszych.

– SCHLEBIASZ MI, ASTELIONKO! – Ciężki tubalny tembr uderzył z komnaty. – ALE JA NIE JESTEM NAWET W POŁOWIE TAK OKRUTNY, JAK TEN, KTÓREGO DO MNIE PROWADZISZ.

Atma spojrzała na Anax. LIsica spuściła wzrok.

Czyli to naprawdę jest lew Lejdy, mroźny szpon ładu, pomyślała Starsza.

– CHODŹCIE, nie ma czasu, boli… BEZ KONTROLI, bez drugiej połowy NIE MOGĘ SIĘ WYCOFAĆ, A TA POWŁOKA. Rozpadam się, boli…

Wilfred ruszył bez wahania. Ten głos, który przeplatał się z boskimi gromami, to była ona. Pamiętał ten głos… Tęsknota pielęgnowała wspomnienia przez te wszystkie lata.

Księżniczka Tijanior stała pośrodku komnaty w lekkim pochyle. Hebanowe pukle pozlepiane potem zwisały, zakrywając twarz. Wyglądała jak kukła zawieszona na niewidocznych sznurkach. Runy w sklepieniu syczały spalaną astrą. Atma wyjrzała zza pleców Wifreda.

– Coś tu jest nie tak…

– WSZYSTKO JEST BARDZO NIE TAK, ASTELIONKO ANDRAMON!

Opętany korpus uniósł głowę. Oczy demona, usta przekrzywione w nienawistny uśmiech i bijący zewsząd gniew, który wsączał się w umysł i zmieniał inrę, wszystko uderzyło naraz.

– Zostańcie tutaj – zarządziła Starsza i wyszła przed Cesarza.

Blask uwalnianej iluzji na chwilę otulił Atmę całunem z ciężkiego światła. Rozpostarła skrzydła. Czuła moc bijącą od księżniczki, obecność, która przytłaczała samym istnieniem.

Zatopione w purpurze oczy spojrzały na szare łaty szepczące piękne skrzydła.

– ZACZĘŁO SIĘ.

– Murkirze, chciałeś mnie widzieć, więc jestem.

– Słuchaj zatem, mes-wanet – wypowiedział zmęczony kobiecym altem.

Wilfred drgnął zachęcony nostalgicznym brzmieniem, ale Hektor złapał go za ramię.

– Panie, to nie jest ona.

Moc wezbrała gwałtownie.

– POWIEDZIAŁEM, SŁUCHAJ, ASTELIONKO! TA ZMIESZANA, W KTÓREJ SIĘ OBUDZIŁEM, jestem niewystarczająca… JEST DRUGI. – Ciało Tiji wiło się jakby targane spastycznym bólem. – JA NIE MOGĘ SIĘ WYCOFAĆ, ROZPROSZYĆ W NICOŚĆ, nie mam kontroli. On, ten drugi. On jest Kontrolą, moim bliźniakiem w gniewie. ZNAJDŹCIE SZKARŁAT, A PURPURA BĘDZIE WOLNA. Będę miała władzę.

– Dlaczego teraz o tym mówisz?

– BYŁ U MNIE. – Księżniczka skręciła kark, aż coś chrupnęło w kościach – POMIOT OJCA, oni chcą uwolnić Siewcę Żniwiarza, ale nie mają jeszcze wszystkich fragmentów. Nie mają ich… POTRZEBUJĄ NAS! Idą po nich…

– Kto? Kto idzie, Pierwszy?

Tijanor zapłakała, dziewczęco, niewinnie i – krwawo.

Atma zrobiła odruchowy krok w stronę księżniczki. Ściana gniewu zwaliła się na nią jak ogromny głaz zrzucony z wysoka. Poczuła, że coś wciska jej ciało w ciasną rozżarzoną szczerbę.

Niemal upadła na kolana, ale zdołała się wycofać.

– Pomocy, pomóżcie mi… Boli. TA DZIEWCZYNA, TA SKORUPA; ONA SIĘ ROZPADA. ON! On musi go osłabić. – Tijanor wskazała na Anax. – TEN PARSZYWIEC LEJDY; ON MUSI ZDUSIĆ MOJĄ OBECNOŚĆ. Osłabić ogień, żeby Murkir mógł się na trochę wycofać. TYLKO TAK MIESZANIEC PRZEŻYJE, ja przeżyję…

Anax puściła dłoń Wilfreda i zaczęła kroczyć w stronę centrum komnaty. Czerwona astra drażniła jej aurę: gryzła, drapała, szarpała. Ale lew, on ciągnął ją do poczwary w dziewczęcej skórze. Prowadził wolą.

Cesarz oprzytomniał i złapał ją za ramiona.

– Nie możesz!

– Muszę, on tak mówi, czuję jego myśli. Nic mi nie będzie: Anagarax nie pozwoliłby mnie skrzywdzić. – Uśmiechnęła się i zawróciła w stronę Tijanor.

– Co mam zrobić?

Młode wiekiem ciało księżniczki przypominało sine zwłoki obleczone w dworską suknię. Oddychało, ale to były wdechy konającego, który odwleka nieuniknione.

Tija spojrzała na Atmę.

– ASTELIONKO, ZABIERZ ICH STĄD, ZA GÓRY. Zabierz chłopaka Matki i mnie. ICH JESZCZE POTRZEBUJĄ. – Tijanor upadła na kolana.

Atma nie chciała pytać, widziała, że to niszczy ciało dziewczyny. Ale musiała mieć pewność.

– Kto, Murkirze, muszę wiedzieć?

– Idą tu. Opętani życiem Starsi, Oszukani, ZDRAJCY SZAREGO BRATA! Idą spełnić wolę Ojca, wypełnić misję zza brany.

– Nie, to niemożliwe, sama widziałam, jak ostatni Priamsi palą się żywcem, jak Matka uwalnia ich opętaną inrę.

– To zniekształcone skorupy… Ich już nie ma, Starsza – Księżniczka spojrzała na Anax. Charczała przy każdym oddechu. – Nie ma czasu…

Zrobiło się zimno, bardzo zimno. Wrota Lejdy stanęły otworem. Runy przygasły, zarastając kryształowym szronem. Oczy lisicy zapłonęły błękitem.

– ROZRZUĆ MOC, BRACIE ZEMSTY!

Tijanor poderwała się z ziemi. Nie, ona wzleciała w powietrze. Jej włosy zapłonęły czerwienią, tęczówki eksplodowały purpurą. Czysty gniew wlewał się do świata z siłą eksplodującego wulkanu. Magia zaistniała, stała się widoczna nawet dla niewrażliwych. Runy w komnacie zasyczały i spłonęły.

Atma zebrała swoją moc i spojrzała w stronę Hektora i Cesarza oczami z płynnego złota.

– Uciekajcie!

– Panie! – Hektor złapał Wilfreda. Cesarz zdołał się wyrwać.

– Nie zostawię jej! Do stu piorunów, nie zostawię już żadnej z nich!

Błękit eksplodował.

Wulkir rzucił się na Cesarza i zasłonił własnym ciałem.

Dwie potęgi anihilowały do nicości, stapiały się w błogi niebyt. Gęsta astra implodowała. Hektor smagany ogniem i zimnem nawet nie drgnął. Przygniótł Wilfreda własnym korpusem i osłonił głowę masywnymi ramionami.

Cesarz zapłakał:

– Straciłem obydwie…

Rozwścieczona magia przeszła z poziomu huraganu do łagodnej morskiej bryzy. Wulkir wstał pierwszy, sycząc boleśnie, kiedy poparzona skóra rwała potwornie przy każdym ruchu – ale mogło gorzej. Pomógł Cesarzowi. Musieli przesłonić oczy, bo światło bijące z centrum komnaty nadal raziło jasnością.

Pierwsze kształty nieśmiało zarysowały się w dogasającej łunie. Ogromne skrzydła utworzyły kopułę ociekającą ciężkim żółtym światłem. Wilfred podszedł. Hektor już nie oponował: u niego nadzieja też wygrała z rozsądkiem. Potężne lotki przestały lśnić i Atma wstała z podłogi, odsłaniając dwie kobiety; tuliły się do siebie i do pierza na udach Starszej: obie płakały, obie żywe.

Wilfred, aż parsknął, wydając z siebie dziwną kombinację śmiechu i rozpaczliwego płaczu. Wtedy Anax otworzyła oczy, rozejrzała się po komnacie nieco otępiała i zatrzymała wzrok na księżniczkę.

– Czy ona?

– Żyję, Murkir się wycofał – oświadczyła Atma.

– Siostro. – Cesarz dopadł do bladej Tijanor i ujął jej policzki w dłonie.

Dziewczyna puściła nogę starszej. Jej ręce opadły bez życia.

– Siostrzyczko… – Wilfred podsunął ucho do czerwonych ust. Wyczuł ruch powietrza. – Trzeba ją jak najszybciej stąd zabrać! – Wstał i skinął do Hektora, żeby podszedł.

– Ja mogę.

– Nie możesz, Starsza, nie w takiej formie, a w ludzkiej nie dasz rady. Hektor ją zaniesie. – Atma skinęła głową i przywołała magię Matki. Moc kształtowania materii u jej fundamentów.

Hektor wziął Tijanor w ramiona; dla Wulkira była lekka jak płatek śniegu. Ruszył do wyjścia.

Wilfreda oświeciło.

– Stój!

– Panie?

– Klątwa; nie czujesz się słaby?

– Nie panie, czuję się dobrze.

– Już… sobie… poszedł – zaświszczał zmęczony alt.

Świat stanął w miejscu. Zamarł, zastygł w chwili tak pięknej, że Cesarz bał się nawet oddychać.

– Murkir sobie poszedł, braciszku…

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • słone paluszki 3 miesiące temu
    Niepowtarzalny Styl z Opowi do jutrzejszej północy przyjmuje chętnych śmiałków do wspólnych zabaw i prozo-poetyckich kawałków!

    Pisać! Pisać! Pisać!
    Tylko z WAMI się uda
  • MKP 3 miesiące temu
    Ja bym z przyjemnością dołączył ale ostatnio mam tyle roboty w robocie że nie nadążam swoich istniejących tekstów ogarniać 😭😭
  • słone paluszki 3 miesiące temu
    MKP
    Byłoby miło, gdybyś kiedyś zdecydował się dołączyć. Pozdrawiam serdecznie!
  • MKP 3 miesiące temu
    słone paluszki Będzie sezon urlopowy i, to i czas się znajdzie 😉

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania