Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 20
Niedźwiedź
Wilfred posiedział jeszcze przez chwilę w milczeniu, po czym przeszedł do swojej komnaty. Musiał się przygotować do przywitania ważnego gościa, choć po dzisiejszej bolesnej podróży w przeszłość, nie miał ochoty na żadne spotkania. Niestety z wizytą zapowiedział burmistrz Bermet wraz z synem. Takim oficjelom się nie odmawia, w szczególności, jeśli ich poparcie cementuje twoją władzę. Rządca stolicy zachodu w rzeczywistości władał całym Jokiwarem, ale musiał podlegać pod strukturę Cesarstwa: tytuł „króla” nie wchodził już w grę, co stanowiło kość niezgody przy podpisywaniu traktatu i omal nie zniweczyło sojuszu. Stanęło na tym, że jego syn mógł nosić tytuł książęcy i zyskał prawo do tronu w naturalnej linii dziedziczenia.
Cesarz przećwiczył dyplomatyczny uśmiech przed lustrem – musiał włożyć w to więcej wysiłku niż zwykle – i posłał po garderobianą. Marit wpadła do komnaty z irracjonalną nadzieją, że może akurat tym razem władca poprosi ją o pomoc w ubieraniu. Ledwie ukryła zawód w oczach, kiedy Cesarz nakazał przygotować trzy wersje galowego stroju na stojakach.
Niespełniona serwi oczywiście nie zawiodła i wraz z młodym pomocnikiem przyodziała kukły z troską o najmniejsze detale. Cesarza zaaprobował środkowy strój, włożył koszulę, galowy dublet, a na to skórzany kolet z paszczą Wulfira wyhaftowaną na lewej piersi. Przejrzał się w zwierciadle, po czym wezwał Marit, żeby pomogła mu spiąć klamry biało-złotej kamizelki, poprawić mankiety i wyrównać kołnierz. Kobieta dodatkowo uparła się na czupryniarza, bo czarne włosy Wilfreda, według jej standardów, drwiły sobie z etykiety. Nie oponował: kobieta z racji wieku i schedy w postaci wielopokoleniowej służby, mogła sobie pozwolić na nieco więcej zuchwałości. Kiedy został w końcu sam, obrócił się do zwierciadła i spoliczkował dwukrotnie na otrzeźwienie umysłu.
Burmistrz Bermet – dopomóż Matko każdemu, kto nazwie tak Borysa Samundera w jego obecności – słynął z mocno porywczej natury. Nie bez kozery nazywano go Niedźwiedziem. Wilfred nie miał problemu ze zwracaniem się do Borysa tak, żeby nie rozjuszyć bestii; nazywał go po prostu wujem, nawet na oficjalnych spotkaniach. Samunder przybył do stolicy w jakimś celu i Cesarz domyślał się jaka sprawa ściągnęła jokiwarskiego zwierza na dwór, którym tak gardził.
Wilfred nie mógł odwlec tej konfrontacji: nie było sensu. Ruszył więc stawić czoła kalekiemu w obyciu krewnemu. Pokrzepiała go jedynie perspektywa spotkania przyjaciela, który towarzyszył ojcu w każdej misji dyplomatycznej: sekretna umowa z Feliksem nie obejmowała oficjalnych wizyt.
Schodząc po stopniach szerokiego westybulu, Cesarz usłyszał znany mu chichot. Obok Erny Samunder-Tares stała Holi i, energicznie gestykulując w rytm jakiejś zabawnej opowieści, zalewała uśmiechniętą ciotkę emocjonalnym słowotokiem. Na widok bratanka twarz Erny rozpromieniała jeszcze bardziej, a Wilfred odetchnął z ulgą. Żona z rodu Taresów, złagodziła nieco naturę Borysa, za co świat był jej dozgonnie wdzięczny. Sama często wspominała, spoglądając na milczącego męża, iż oswoiła dzikiego niedźwiedzia słodkim miodem małżeństwa.
Kobieta chwyciła Holi za rękę i razem podeszły do Wilfreda.
– Panie. – Pokłoniła się nisko
– Ciociu, w domu rodzina zwolniona jest z formalności. – Sam chciał oddać pokłon dla żartu, ale to już mogło być źle odebrane przez wiecznie otwarte oczy pałacu: służbę i oficjeli.
– Nie sądziłam, że możesz być jeszcze bardziej urodziwy, a tu proszę! Znowu zaskoczyłeś starą ciotkę. – Uściskała go czule.
– Cudownie, że przyjechałaś wcale nie taka stara ciotko. Widzę, że siostra dopadła cię pierwsza. – Spojrzał na Ichti. Dziewczyna podejrzanie unikała jego wzroku.
– Tak. Holi właśnie opowiadała, że mój prezent sprawił wam nie lada kłopot. Przepraszam Will, mogłam uprzedzić o takim podarku. To rzadki klejnot z południa, trochę narowisty, ale uznałam, że będzie się pięknie prezentował na wybiegu.
– Poradziliśmy sobie. Bardziej żałuję, że zmogła was gorączka i nie mogliście dotrzeć na uroczystość.
– Wolałabym wymazać to z pamięci. Pół pałacu nagle zaczęło słaniać się na nogach. Potworna zaraza. Ale… – Zarumieniła się i ściszyła głos. – Misiek stanął na wysokości zadania, choć sam ledwie na oczy patrzył. Mówię ci Will. Tydzień nawet piwska nie powąchał, tylko przy moim łóżku na zmianę z Feliksem warowali.
– Wuj ma do ciebie słabość, ciociu, to żadna nowość. Co do kuca, to teraz jest lepiej ułożony. W przeciwieństwie do jego właścicielki. – Rzucił siostrze złośliwy uśmieszek.
Holi zareagowała na zaczepkę pozornie znudzonym spojrzeniem.
– Ja tam go lubię, przynajmniej nie kłamie – odpysknęła.
Erna wyczuła jakieś lekkie napięcie pomiędzy rodzeństwem.
– A jak Tija? – spytała, przerywając wymianę uszczypliwości.
– Bez zmian. Niestety…
– Ech… Chciałabym popatrzeć na nią chociaż z daleka, jeśli nie masz nic przeciwko oczywiście.
– Możesz iść ze mną ciociu. – Holi szarpnęła za rękaw długiego, oliwkowego płaszcza Erny. – Poczekasz przy drzwiach – dodała i zmierzyła Wilfreda wzrokiem.
– Idźcie, tylko zachowajcie ostrożność. Nie wiadomo na jakiej zasadzie działa ta magia. Pamiętaj ciociu, że my możemy wchodzić do siostry, a tata już nie mógł. Nie wiem, co by się stało w twoim przypadku i niech chcę się dowiedzieć w ten najgorszy sposób.
– Zachowamy pełną ostrożność, Will, obiecuję. Chcę na nią tylko spojrzeć, do złudzenia przypomina waszą matkę. Tęsknię za Felte. – wytłumaczyła z wyczuwalną nostalgią w głosie.
– Zanim pójdziecie… – Wilfred zbliżył się do nieco niższej krewnej. – Gdzie wuj i Feliks? – zapytał konfidencjonalnym szeptem, łypiąc za jej ramię.
– Uwiązują konie. Misiek nikomu nie pozwoli dotknąć swoich zwierząt, przecież wiesz. – Erna przybliżyła twarz do ucha Wilfreda. – Jest strasznie rozwścieczony. Przygotuj się na stratę zastawy i kilku krzeseł – poklepała bratanka po ramieniu. – Będzie dobrze – dodała na głos. – Chodź młoda damo! – Podstawiła Holi ramię. – Zostawmy panów w ich męskim towarzystwie z ich męskimi sprawami. ¬
Obie oddaliły się w stronę sypialni Tijanor.
Wilfried nieco się zestresował i nerwowo przełknął ślinę. Borys nie miewał dobrego humoru, tego się nie spodziewał, no chyba, że po beczce piwa, ale i to mogło się szybko przerodzić w burdę, liczył jednak, że na standardowe wnerwienie wuja. Ale cóż… Dla Cesarza to dobre ćwiczenie: trudne negocjacje w końcu należały do jego obowiązków.
– Będzie, co ma być – westchnął sam do siebie i ruszył stawić czoła bestii z bagien zachodu.
Służba krzątająca się po pałacu i dziedzińcu przypominała spłoszone przez drapieżnika ptactwo: nerwowo oddalali się od miejsca, do którego Wilfred nieuchronnie zmierzał. Zastępca Hektora, jego protegowany i były jokivarski młociarz Diegur Sorokin, chciał delegować strażników do eskorty, ale Cesarz odmówił. Borys potraktowałby jako oznakę słabości.
Wilfred spowolnił kroku, gdy usłyszał basowy głos Samundera dudniący pomiędzy kolumnami. Część jego osoby niebędąca głową Sungardu chciała uciec, wykręcić się od spotkania. Na dodatek wyraźny wrzask, pozbawił go resztek złudzeń na spokojną pogawędkę.
– Feliks! Przynieś ojcu piwa, bo mnie szlag zaraz trafi! – Głos Samundera przypominał ryk rozwścieczonej bestii.
Zza jednej z kolumn w pobliżu wyjścia na dziedziniec wyłonił się młody mężczyzna ubrany w jasną jedwabną koszulę i ciemną kamizelkę, idealnie dobraną do lekko opiętych skórzanych spodni. W pierwszej chwili nie zauważył Wilfreda i szedł przed siebie, mamrocząc coś pod nosem. Gdy w końcu obrócił głowę, stanął jak wryty.
– Panie. – Pokłonił się.
– Mówiłem już ciotce, że w moim domu jesteście przedewszytki rodziną.
Feliks uśmiechnął się nieśmiało. Rysy twarzy miał bardziej chłopięce w porównaniu z Wilfredem, a widok Cesarza widocznie peszył księcia.
– Miło cię znowu widzieć, Will. Zmężniałeś.
Władca podszedł bliżej i chwycił Feliksa za barki.
– I ty urosłeś w ramionach, Feliksie. Ile to już lat minęło?
Książę pomyślał o dniu, kiedy na dworze pojawiła się Lejla i Wilfred zaczął za nią biegać jak pies za suką.
– Trzy lata.
– Gdzie moje piwo!! – Dudniący ryk wzbił się echem po ścianach.
Feliks zbliżył się do Wilfreda.
– Już przywitałeś tę lepszą stronę naszej rodziny, pora na tatę. – Poklepał go po ramieniu. – Powodzenia, spotkamy się kiedy tylko przyniosę mu wiadro bimbru. Nie daj się – dodał i podszedł do stołu dla gości.
Teraz już nic nie dzieliło Wilfreda od nieuchronnego starcia. Brama wejściowa rozwarła skrzydła pchnięta przez jokivarski taran. W progu stanął sam Niedźwiedź. Długa rdzawa broda, czerwony bulwiasty nos i sześć stóp cielska wzdłuż i w poprzek. Wszystkie zmysły nakazywały zachować dystans.
– Witaj, wuju – wydusił z siebie Wilfred.
– A niech mnie bawół na rogi weźmie. – Przekrwione oczy skupiły się na małej istocie odzianej w kubraczek i kilka błyskotek. – Takie chuchro cesarzem! – Borys dopadł do niego jak lew do ofiary, która w ramach obrony zaczęła udawać pień. Brygantyna Samundera zdobiona bandoletem z anakondziej skóry trzeszczała przy każdym ruchu. – Karmią was tu w ogóle? Bo picia nie uświadczysz! Feliks!!
– Idę, już idę! Nie drzyj się!
Książe przyniósł trzy kufle.
– Myślałem, że ty nie pijesz, Feliksie? – spytał zdziwiony Cesarz.
– Dwa są dla ojca: nie będę pięć razy chodził.
– Mądry chłopak. – Borys szturchnął syna tak, że książę zachwiał się na nogach. – Moja krew. – Zgarnął i opróżnił pierwszy kubas, zaczął drugi, a trzeci dał Wilfredowi.
– Masz, pij. Nie załatwiam spraw z trzeźwymi, bo prawdy nie gadają.
Cesarz miał do tego inny stosunek, ale na takie ustępstwa mógł sobie pozwolić. Przyjął kufel i wskazał Samunderom stół w pobliżu tronu: miejsce zarezerwowane dla gości z najwyższym statusem politycznym. Dębowy blat dekorowany pozłacanymi intarsjami pasował doskonale do najbogatszej części komnaty, a patery z przekąskami roztaczały słodką woń migdałów, cynamonu, wanilii i kandyzowanych pomarańczy.
Zasiedli. Służba natychmiast doniosła ciepłego jadła i dobrego napitku. Borys łypał na bogate siedzisko nieopodal z nieskrywaną fascynacją. Połyskujące skrzydła z brązu nęciły wzrok mnóstwem klejnotów, ale jego zachwyt nie brał się z podziwu bogactwa, lecz z wizji; chciwego ambitnego wyobrażenia innego porządku świata.
– Jakież to sprawy przywiodły cię do Oruun, wuju? – zagaił Wilfred.
Borys niechętnie wrócił do rzeczywistości, co tylko jeszcze mocniej go rozdrażniło.
– Nie czaruj mnie! Już ty wiesz, jakie. Twój stary żonę Feliksowi obiecał, a ona niedomaga! – Borys wyłożył zwalistą pięść na stół – Wystarczająco długo już czekam, a ta dalej leży jak kłoda. – Niedźwiedź przysunął „pysk” do Wilfreda. Jego ruda broda przypominała poskręcany gąszcz wiekowych krzewów. – Trzeba działać, żeby przymierze podtrzymać i ludzi od buntu odwieść, bo podatków dla korony płacić nie chcą – dokończył drugi kufel. – Bo i komu mają płacić, obcemu? A i mój Feliks taki zakochany w tej twojej siostrze, że na żadną inną pannę nie chce patrzeć! Prawda, synek!?
Feliks ukrył twarz w dłoniach.
Teraz to Wilfried wypił kufel prawie jednym haustem.
– Więc, co proponujesz, wuju? – spytał, ocierając pianę z ust.
– Młodszą mu oddaj. Choćby jutro!
– Holi jest za młoda: jeszcze dwóch lat potrzebuje. – Wilfred zacisnął pięści pod stołem; na myśl o tym, że targuje się o własną siostrę, wzbierał w nim gniew.
– Ta za młoda! Ta niewyspana! Czy ty myślisz, że to są żarty, chłopcze! Czy jam ma ogłosić, że Taresowie tronu niegodni, bo słowa nie dotrzymują! He!? – Niedźwiedź powstał i zaparłszy się o blat, rzucił Wilfredowi groźne spojrzenie.
Pobliska straż chciała reagować, ale Cesarz dał znak, że wszystko jest w porządku. Sam musiał rzucić wyzwanie bestii.
Podniósł się, powoli, nie odrywając wzroku od wybałuszonych ślepiów Borysa.
– Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że jeśli jeszcze raz podważysz moją władzę, to każę cię obedrzeć z tej wężowej padliny, uwiązać do koni i przeciągnąć po dziedzińcu na oczach całej oruńskiej koterii, którą tak gardzisz. Rozumiemy się?
Feliks spojrzał na Wilfreda ze zdumieniem i w duszy żegnał się już z przyjacielem.
Borys milczał, za to oczy wybauszył jeszcze bardziej, spąsowiał jak po nadludzkim wysiłku i zacisnął dłonie na krawędzi blatu, aż chrupnęło mu w knykciach.
– HA! – roześmiał się jak po dobrej anegdocie. – Zmylił mnie ten twój złocony ciuszek. Jednak masz ty jaja na miejscu. – Klepnął Wilfeda w ramię. – Po tatusiu: z niego też był zadziorny skurczybyk.
– Na pewno nie po matce, chyba że w Jokivawarze jakieś inne baby macie?
– Nie przeginaj. – Wrócili na krzesła. – Feliks, postaraj się o całą beczkę. Będziem negocjować z Cesarzem!
Po kilku godzinach mocno zakrapianej debaty wydawało się, iż kryzys został zażegnany. Ustalono, iż książę zostanie na Oruńskim dworze do czasu oświadczyn, a po ślubie z Holi nowożeńcy zamieszkają w pałacu w Bermet. Kiedy w drugiej baryłce zaczynał już hulać wiatr, Borys chciał wyswatać Wilfreda z „cycatą mencerką, co to ponoć w jej rodzie kobity samych chłopów rodzą”. Książe przysłuchiwał się dyskusji z obojętnością człowieka pogodzonego z brakiem władzy nad swoim losem. Równie dobrze mogła to być Holi, najwyżej jak dorośnie, znajdzie sobie kochanka.
Po opróżnieniu trzeciej beczułki, stary Samunder zasnął na stole, a Cesarz słaniał się na stołku. I tak oszukiwał przy piciu i dolewkach: stawać w pijackie szranki z Niedźwiedziem na równych zasadach, to jak rzucić się z kordem na wieloryba.
– Chodź przyjacielu, zaprowadzę cię do łóżka – oświadczył Feliks. – W tym stanie już nic dziś nie zdziałasz.
Wziął Wilfreda pod ramię i obaj, chwiejnym krokiem, udali się w bardzo długą, niebezpieczną i pełną niespodzianek pijacką podróż w górę schodów. Po przekroczeniu progu Cesarskiej sypialni, książę zdjął ciasny ubiór z wiotkiego nieszczęśnika i, nie wkładając w to zbyt wiele wysiłku, popchnął Wilfreda na łóżko. Władca runął bezwładnie na pościel, a Feliks przysiadł się obok, spoglądając na niego z politowaniem.
– Fe… Fe… Feliks – wybełkotał Wilfred, kończąc wypowiedź gromkim beknięciem. – Co ja wym befff ciebie zrowiłm, druhu.
– Leżał twarzą na stole, razem z moim ojcem – zadrwił książę.
– Przee… Przepłaszam – wykrztusił Cesarz i przewrócił się na bok, układając głowę na kolanach przyjaciela.
– Do… Do… Dobwrze, że ostajesz.
– Przestań, bo pomyślę, że mnie podrywasz. – Samunder zaryzykował żartem. Minęło już trochę, odkąd próbował wybadać poziom otwartości, na który może sobie pozwolić przy Wilfredzie.
– Jestem tak nafalony, że mo… możesz ze mną robić, co cesz; nie będę pamiętał – beknął i zarechotał.
Feliks poderwał się z łóżka jednym spiętym ruchem.
– Dobrze, że chociaż dla ciebie to zabawne. Mnie nadal nie jest do śmiechu – wyszeptał z goryczą w głosie i podszedł do dużego lustra.
Wilfred nieco otrzeźwiał i zdołał przysiąść na skraju posłania.
– Przepraszam. – Czknął. – Wiem… że nie jest ci łatwo. Ja też zachowałem się… jak dupek, ale… – Świat dokoła mocno wirował i wzywał do siebie zawartość żołądka Cesarza. – Trochę mnie zaskoczyłeś. Wiesz, co gadają o baskisach w gwardii, a ja byłem… śfieszo po kilkuletnim szkoleniu. No usiądź. Nie pusz się jusz. – Poklepał pościel obok siebie. – Gdyby mnie interesowali mężczyźni, byłbyś pierwszym kandydatem. – Spochmurniał. – Co za różnica, czy chłop czy magiczka… I to i to zakazane, w dupę psia mać… – pogderał pod nosem.
Feliks nadal stał obrócony plecami do Wilfreda; nadal niewzruszony tym, co słyszy, ale ten pijacki bełkot brzmiał szczerze i trochę go rozbawił.
Cesarz podjął desperacką próbę ratowania przyjaźni. Powoli stanął na nogach tak sztywnych, jak przegotowany makaron i w przygarbieniu wykonał kilka kroków, prosząc Solną Pannę, żeby nie kołysała pokładem tego statku.
Blisko księcia, pochylił się w jego stronę i zwalił na plecy jak przerośnięty szczeniak. Feliks stał nieruchomo, choć w duchu rechotał, widząc w lustrze pokaz tej pijackiej akrobatyki.
Wilfred złapał go za twarz i zaczął imitować ruchy żuchwy, podkładając komiczny głos:
– Już, się, nie, gniewam, pijaku…
Feliks w końcu zaśmiał się w głos i odepchnął go na łóżko.
– Idź już lepiej spać, bo skorzystam z twojej propozycji i postaram się, żebyś zapamiętał – pogroził mu żartobliwie, po czym wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Wilfred zasnął natychmiast.
Komentarze (6)
Holi lekko irytuje, ale to dobrze postać, która nie wzbudza emocji jest źle napisaną postacią, jednakże na miejscu jej brata w takiej sytuacji, ciotka ciotką, ale nadal to druga szlachcianka, wtrącenie się bez zapytania, raczej nie jest dobrą manierą dla małej arystokratki, a rządzenie się również. Powiedziałbym, że kłania się brak odpowiedniej opieki i wychowania, które mogą skutkować dyplomatyczną wtopą.
Widzę jeden istotny problem w twoich opowiadaniach, są one interesujące, wpływają na wyobraźnie, ale kurczę życie szlachty kuleje. To elita, niezależnie czy wikingów, czy cesarstwa, a z tego co widzę nie używają w ogóle służby, niewolników, dużo rzeczy robią ci z błękitną krwią, w oczach innych albo wyglądali by na biedaków, albo na dziwaków, którzy nie znają własnego statutu.
Wyobraź sobie że podchodzisz do lustra, robisz standardowy uśmiech, ale ten nie pasuje do sytuacji.
Podnosisz lewy kącik i patrzysz z profilu - nadal nie to.
Resetujesz wargi do pozycji wyjściowej i zaczynasz od nowa.
Teraz tylko lekko wyginasz usta i marszczysz groźnie brwi nadając sobie nieco groźnego wizerunku. O, o, o.
Ten jest idealnie skonstruowany, myślisz sobie.
Przekonałeś mnie:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania