Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 15
Bitwa o wszystko cz.1
Przerażające tępe dudnienie rozbrzmiewało echem pośród milczących murów. Rytmiczne uderzenia stalowych nagolenników dźwięczące w takt wojennego marszu, tworzyły fale metalicznego echa, które wymywały resztki nadziei z serc telmiańskich obrońców. Większość z nich nigdy nie była na wojnie, większość nie sądziła, że kiedyś będzie, a zdecydowanie każdy wolałby na niej nie być. W oczach piechurów narastał niepokój i zakażał zwątpieniem kolejnych w szeregach.
Generał Skortel czuł ich strach; widział, jak trzęsą czubkami halabard i pik. Wiedział też, że nie mogą wpuścić Sungradczyków na mury, inaczej już są trupami, tylko jeszcze oddychają.
Musiał działać. Podbić morale.
Wyjechał przed regiment zbrojnych ustawiony w formacji obronnej przed murem.
– Pewnie myślicie sobie… – zaczął twardym, stanowczym tonem. – Co ten stary dziad może wam powiedzieć? I tak nic to nie zmieni. – Omiótł wzrokiem pierwszy rząd piechurów, którzy uciekali przed jego spojrzeniem. – A ja wam powiem, że nie ważne ilu ich jest; nie ważne, co na nas rzucą! Wojnę wygrywa się w głowie! – postukał urękawiczoną dłonią w poprzecinane bruzdami czoło. Doświadczeni wojskowi na przedzie wtórowali mu okrzykiem.
W młodzików i mieszczan wstępowało nowe uczucie: wola walki. Wypierała ona myśl o ucieczce; myśl, która podpowiadała: „Padnij na kolana i błagaj o życie”.
Generał kontynuował:
– Ja byłem na polu bitwy już tyle razy, a spójrzcie! ¬– wypiął złoty napierśnik, który zalśnił telmiańskim godłem z wytłoczoną srebrną kiścią winorośli.
– Jestem tu i teraz! Gotowy na jeszcze jedną bitkę! – Uderzył się w pierś – Oddycham! – krzyknął z emfazą i ponownie uderzył w pancerz. – I będę walczył, dopóki starczy mi tego tchu! – Chór zbrojnych zaczął skandować jego imię i stopień. – Za miasto, za rodzinę, za niepodległość! – zakończył płomienne przemówienie. Krzyki poderwały nawet kuszników na blankach, którzy nawoływali razem z braćmi przed bramą.
Generał przekierował wzrok w stronę nadchodzącej armii Sungardu. Czarna kreska na horyzoncie przybierała coraz bardziej indywidualne kształty, a wieże oblężnicze wystylizowane na skrzydlatych Starszych z plemienia Ariendi, zwiastowały krwawą i trudną walkę. Ogromne konstrukcje stanęły poza zasięgiem trebuszy. Kawaleria konna wysunęła się na przód, a za nimi kroczyła ciężka piechota: oddział Tytanów z zakonu Tarczy w Onfur. Sungardzka lekka brygada mieczników przelewała się pomiędzy machinami miotającymi i szturmowymi jak górskie potoki wśród niezłomnych skał, strosząc włócznie niczym turnie na ostrych graniach.
Skortel wykreślił znak zmiany w powietrzu i wypatrywał… Wypatrywał jedynej żywej broni, która wywoływała w nim strach. Pamiętał krzyki rozrywanych kompanów podczas walki o Plafert. Potworne ryki, zwiastujące okrutną śmierć.
Nie dostrzegł nigdzie Wulfirów i odetchnął ze złudną ulgą. Pomimo iż przegrali bitwę o drugie co do wielkości Telmiańskie miasto, to zadali niedźwiedzim jeźdźcom potężne straty.
Spośród stłoczonych Sungradczyków, oderwała się postać i popędziła konia w stronę miasta. Generał spojrzał na diuka Lindena stojącego wewnątrz zadaszonej machikuły. Zwierzchnik armii dał znak, żeby ruszył w stronę cesarskiego ambasadora.
Rozmowa była krótka i bezsporna.
Skortel wrócił i krzyknął:
– Pierwszy szereg! Zaprzeć piki i trzymać mocno! Od tego zależy wasze życie i życie waszych rodzin!
Kompania na przedzie, zgodnie z rozkazem, zakotwiczyła drzewce w twardym gruncie, a kolejne rzędy nastawiły ostre groty nad ich głowami. Wrota miejskie rozchyliły się niespodziewanie. Tylnie szeregi obrońców rozwierały szyki rząd za rzędem, tworząc ścieżkę od bramy w kierunku frontu. Trzydzieści kapłanek wiedzionych przez samą Matkę Sainik szło pewnie na pierwsze starcie.
Generał zaniemówił: Mistrzynie przyobleczone w magiczne skórzane zbroje i oręż błogosławiony przez samego boga zmiany wywarły na nim ogromne wrażenie.
Matka Sanik wyszła mu naprzeciw.
– Stefanie… Przepraszam za spóźnienie: musiałyśmy się wyszykować – pozwoliła sobie na żart.
Dowódca zeskoczył z konia i uściskał ją bez słowa, jak druha.
– Dobrze, że jesteście; niech was Arkturos błogosławi.
– I cała reszta jego rodzeństwa ¬– dodała Tatiana, spojrzawszy na tysiące przeciwników, kłębiących się na horyzoncie niczym plaga stalowej szarańczy. – Przyda nam się wsparcie każdego z bóstw.
Po drugiej stronie konfliktu, na pagórku poza zasięgiem pocisków wszelkiej maści, Sungardczycy ustanowili swoje centrum dowodzenia. Generał Cyprus Wreht spoglądał na zamieszanie w szeregach przeciwnika poprzez lemachiański wizjer.
– Zobacz, Samuelu – oddał lunetę pierwszemu taktykowi – chyba już u nich jest naprawdę krucho, skoro baby do walki wysyłają. – Samuel tylko się uśmiechnął. Obaj nawet nie przypuszczali, do czego te „baby” są zdolne.
Wreht rzucił spojrzenie kapitanowi dywizji kawalerzystów i dał znak do ataku. Opancerzona konnica ruszyła śmiercionośną kawalkadą.
Niebo poczerniało od pocisków.
**************************************************************
– Kurwa, znowu nacierają! Pierwszy rząd, kopie na sztorc! Drugi szereg, osłaniać tarczami! – Skortel korzystając z przerwy pomiędzy szarżami, galopował wzdłuż linii obrony i wydawał rozkazy. Kawaleria przeciwnika miała na celu skupić na sobie uwagę obrońców do momentu, kiedy wieże oblężnicze nie zakotwiczą się w murach.
Natarcia przeplatały się z ostrzałem łuczników. W powietrzu świszczały chmary rozpędzonych strzał, przyszpilając Telmiań tuż przed bramą. Nie było szans na zaatakowanie oddziałów transportujących mobilne baszty, które wyglądały jak skrzydlate giganty, drwiące sobie z pocisków wroga. Głazy miotane przez frondibole mijały smukłe cele lub tylko ocierały się o mocne konstrukcje, nie wyrządzając większej szkody.
Oddziały sungardzkiej lekkiej piechoty parły naprzód a przed nimi Tytani w pełnych zbrojach płytowych z domieszką rudy z Mor-Galen, która nadawała pancerzom odcień krwawej czerwieni.
– Matko Sainik! Niech siostry skryją się na tyle pod tarczami! Czekamy na lukę w ostrzale! – wywrzeszczał Skortel.
– Jeszcze tylko chwila! Zaraz uwolnimy się od pocisków! – odkrzyknęła Matka Sainik.
Generał nie zrozumiał, co miała na myśli i nie miał czasu, aby dopytywać. Skupił się na motywacji.
– Wytrzymać! Nie dać im rozerwać szyku!
Kolejna salwa strzał rozbiła się o mur i blanki. Kilku kuszników oberwało i spadło z krzykiem na ziemię. Kal wiedział, że jak tak dalej pójdzie, wystrzelają ich jeden po drugim, a potem wytną resztki. Nie mógł bezczynnie czekać. Nie chciał.
Gniew wziął górę nad strachem i rozsądkiem.
Pochwycił kuszę rannego, wbiegł na mur, wychylił się zza kamiennej osłony i wycelował. Trafił cesarskiego jeźdźca, który nawracał do kontrataku. Pocisk utknął w przyłbicy i kawalerzysta spadł z konia.
Chłopak uśmiechnął się i spojrzał w górę. Chmura strzał przesłoniła słońce. Nie miał tarczy… Wybiegł na mury bez tarczy.
– Idiota – skarcił się sam. Strach sparaliżował mu mięśnie. Zamknął oczy. Już koniec, pomyślał i poczuł błogą bezradności, która przyniosła spokój i ulgę.
Zimny prysznic z lepkiej cieczy przywrócił mu zmysły. Spojrzał w bok. Miast strzał na obrońców spadł brudny, ciemny deszcz. Mała czarna kulka uderzyła dźwięcznie o kamienie i potoczyła w jego stronę. Powiódł wzrokiem w kierunku, z którego się przyturlała. Na pobliskim kroksztynie stanęła postać. Skórzany pancerz skrzący się magią, opinał jej piersi, a szary habit falował na wiatrach astry.
– Wybiegać pod strzały bez osłony, ehh… – westchnęła.
– Milena? – przetarł twarz mankietem i dla pewności obmacał ciało, sprawdzając, czy to nie zwidy przebitego strzałą konającego.
– Chwyć za kuszę i celuj do jazdy! – rozkazała mistyczka. – O strzały się nie martw – dodała i wywróciła pokaźną sakwę trzymaną w ręce. Szare perły pustyni zawisły w powietrzu, tworząc wokół niej dwa wirujące okręgi.
– Sebil mnie zabije – pomyślała na głos – ale dzięki temu będzie miała okazję. – Uśmiechnęła się i poszerzyła aurę. Moc zmiany poniosła ją na wirach magii. Uniosła się z belki. Perły lewitowały po energetycznych pętlach złamanej symetrii. Kolejne morze czerni przeszło przez słoneczną tarczę.
Milena przywołała kilka aktywnych minerałów.
– Enach-ichin… – rozpoczęła inkantację. Jej oczy spłynęły metalicznym matem. Perły rozbłysły, uwalniając zgromadzoną energię domeny zmiany. Karevis uderzyła astralną falą, która wniknęła w pociski.
– Enajanan-erwat!– dokończyła zaklęcie. Język pierwszych rezonował w magicznym polu, niosąc rozkaz: rozpłyń się.
Perły spadły na ziemię; były czarne jak deszcz błota, który wywołały.
Komentarze (2)
Zerknę:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania