Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 21
ROZDZIAŁ II: Świątynia w świątyni
Późny poranek nadal smagał jesiennym chłodem, ale Lejla już tego nie czuła. Jej zajęty wymyślaniem barwnej wymówki umysł, nie rejestrował szczegółów otoczenia, a nogi poruszały się same i to bardzo energicznie. W pośpiechu wbiegła do katedry Sióstr Miłosierdzia i ku swojemu zdziwieniu nie zastała w progu wściekłej Selekty – w sumie to nikogo nie zastała.
Niepewnie weszła w głąb nieco szerszego korytarza, który siostry nazywały holem. Wewnątrz zimne surowe mury odbijały wyraźny pogłos śmiechu. Czarodziejka podążyła za dźwiękiem; przybierał na sile i dobiegał z jadalni. Nieprzyjemne chrumkające parskanie do złudzenia przypominało rechot Safonki, aczkolwiek przeplatało się z dojrzałym kobiecym altem.
Lejla przystanęła tuż przed wejściem do refektarza i wyjrzała przez okno. Na dziedzińcu Pieśniarze kończyli siodłać konie gotowi wyruszyć w dalszą drogę choćby i zaraz.
Nie jest źle, pomyślała i przekroczyła próg jadalni.
Krzesła stały w nieładzie, a ławy pokrywały resztki śniadania i stosy brudnej zastawy. Wszystko wskazywało na to, że siostrzyczek jest więcej, niż z początku zakładała Lejla. W tym miejscu klarowne już odgłosy rozmowy wydobywały się z małej spiżarni usytuowanej na tyłach obszernej komnaty z wysokim sklepieniem.
Kilka młodych zakonnic weszło do refektarza; jedna po drugiej pokłoniły się lekko i zaczęły zbierać zastawę, żeby przenieść do balii z mydlinami. Czarodziejka skinęła do młódek i popchnęła drzwi spiżarni, zza których wypadła kolejna salwa rechotu.
Zajrzała do środka.
Pod ścianą, przy okrągłym trójnogu siedziały Selekta wraz z Matką Karevis. Obie zanosiły się od śmiechu i były tak zaabsorbowane swoim towarzystwem, że nie zauważyły czarodziejki, kiedy ta wślizgnęła się do środka.
– … i on mi wtedy szepcze do ucha „Chodź, zaczynam wartę za kilka godzin. Pokażę ci konia, rumak pierwsza klasa” baskis, młodzik, dopiero co do straży przyjęty, pomylił się nieco i za chłopa mnie wziął.
Matka Karevis wzięła mały łyk z kubeczka.
– I co? Wylądował w lazarecie?
– No co ty, Matka. Zaimponował mi; wiesz, że u cesarskich za chłopsko-chłopskie amory to batami traktują. Grzecznie mu powiedziałam „Że on mi konia, a ja mu tylko stajnie mogę pokazać, tylko żeby się nie zraził, bo trochę zapuszczona”.
Lejla nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
– Och! Witaj kwiatuszku!! – Milena poderwała się z taboretu. – Chodź, przyłącz się do nas. – Dostawiła krzesło.
Rumieńce na twarzach obu kobiet zdradzały przyczynę dobrego humoru, a otwarta butelka w towarzystwie dwóch glinianych kubeczków tylko popierała słuszność tej tezy.
– Widzę, że dobrze się bawicie beze mnie – skomentowała Lejla z udawanym dąsem. W istocie ulżyło jej niemiłosiernie.
– No. – Selekta przytaknęła radośnie, ale szybko się zreflektowała. – A ty gdzieś się szwendała tak długo?
– Cieszę się, że jeszcze pamiętasz, że w ogóle jestem.
Selekta zaczęła stroić miny w geście przedrzeźniania.
– Selcia tak się o ciebie martwiła, gołąbeczko, że poczęstowałam ja domowej roboty ziołową nalewką; tylko kapką, żeby ukoić skołatane nerwy – wytłumaczyła Matka. – Skosztuj, ptaszyno. – Wlała zielonkawy, płyn do wyciągniętej z barku szklanki. – Wyglądasz na przemarzniętą. – Obdarzyła czarodziejkę dobrotliwym spojrzeniem.
– Tak, wypij sobie, na pewno cię rozgrzeje. – Trybada zachęcała podejrzanie, sycząc dławionym śmiechem.
Lejla wpierw powąchała. Likier miał przyjemną woń mięty, szałwii i cytrusów. Bazując na wyjątkowo mylnych założeniach, wzięła dość pokaźny łyk.
– Pfuuu! – Wypluła zawartość ust do szklanki i na stół: większość na stół.
Selekta zarechotała głośno.
– Przecież… – Lejla zrobiła kwaśną minę jak po bardzo cierpkim medykamencie – … to sam alkohol! Stół by przeżarło!! – Rozejrzała się za dzbanem wody.
– Alkohol z subtelną ziołową nutą, moja droga – odpowiedziała Milena, powstrzymując się od śmiechu i sięgnęła po karafkę z chłodnym rozcieńczonym winem.
Czarodziejka prawie wyrwała jej dzban z rąk i popiła bezpośrednio z naczynia. Na jej twarzy zagościła widoczna ulga.
– Gdyby mi nie wypaliło podniebienia, to może bym poczuła jakąś nutę – skwitowała sarkastycznie.
– Ha! Miałaś rację, Selciu – oświadczyła Karevis rozbawiona komentarzem. – I piękna, i dowcipna zarazem.
– Chodź się przewietrzyć. – Czarodziejka złapała Safonkę pod ramię i wymusiła powstanie na chwiejne nogi. – Jeszcze jedna taka szklaneczka i spadniesz z konia – dodała z wyczuwalną ironią. – Dziękujemy ci Matko za gościnę, ale na nas już pora.
– Och, szkoda. No cóż… Przynajmniej potowarzyszę wam do bramy, dzieci.
Milena poprowadziła kobiety jedną z bocznych naw; nie chciała, żeby Trybada dawała zły przykład zakonnicom modlącym się przy katedralnym tryptyku. Po drodze uwagę Lejli przykuły osobliwe portrety bruki o wyjątkowym czarnym umaszczeniu. Jej podobizna rzucała się w oczy na wielu obrazach i ikonach, gdzie stanowiła element tła dla zakonnic w różnym wieku w tym – sądząc po oczach i rysach twarzy – młodej Matki Karevis odzianej w pikowany habit i srebrzysty napierśnik.
Selekta zachwiała się i oparła o ścianę; jej nogi zapragnęły większej swobody i nie chciały podporządkować się głowie.
– Ja muszę chwilę, odsapnąć – obwieściła i usiadła na klęczniku z głową zawieszona nisko nad pawimentem.
– Chcesz wody?
– Nie, ale naleweczka sponiewiera flaki jak zwykle; a moje bebechy odwykły od takich… zacnych trunków.
Czarodziejka przystanęła przy jednym z wizerunków osobliwej nieco mrocznej postaci. Bruka patrzyła na nią z wnętrza ramy oczami drapieżnika, a ciemny kaptur tylko potęgował uczucie tętniącej od niej grozy.
– To założycielka naszego zgromadzenia – oświadczyła Matka, oświetlając groźną postać uwiecznioną na płótnie. – Sana’avil, Dotknięta Przez Wiatr, Sebil Mekcheszadżi. Nadal jest czczona pośród mieszczan kultywujących stare tradycje. Ale to między nami, ptaszyno. – Mrugnęła porozumiewawczo.
– No, pre… – Selekta czknęła – …zentuje się tu dostojnie: nie widać pcheł, ha!
Matka zmierzyła Safonkę wzrokiem.
– Nło co?
Milena przeprosiła Lejle i wróciła do Selekty.
– Chodź już; chyba naprawdę trzeba ci powietrza. – Wzięła Safonkę pod ramię i szarpnęła nieco gniewnie.
Lejla jeszcze przez chwilę popatrzyła na obraz. Drapieżne oczy bruki wyglądały jak prawdziwe i przeszywały ją aż do szpiku Inry.
– Idziesz, ptaszyno?
– Już idę, Mileno.
Podążyła za Matką Karevis.
Na zewnątrz słońce zawisło już całkiem wysoko na nieboskłonie, co nie było dobrym znakiem: do mostu mieli cały dzień jazdy, a plan zakładał obóz po walońskiej stronie Baskiru.
Gdy tylko Matka zostawiła Safonkę, żeby pobłogosławić Pieśniarzy z eskorty, Trybada natychmiast wykorzystała brak bliskości silnego autorytetu i weszła w swój zwyczajowy tryb awanturniczy. Za ofiarę obrała stajennego; chłopakowi dostało się za zbyt luźny popręg na jabłkowitej klaczy.
– Chcesz, żebym sobie łeb skręciła po drodze!
Lejla dostąpiła do obojga i odprawiła młodzika.
– Weź się w garść – syknęła Safonce do ucha.
– Nie dramatyzuj – odpysknęła Trybada i jakimś cudem wpełzła na konia.
Prawdopodobnie nie był to pierwszy raz, kiedy robiła to w takim stanie, a wyćwiczone pijackie manewry zadziałały instynktownie. Niebawem kobiety, pod eskortą rycerzy, minęły bramę Sanktuarium, a Matka Karevis machała za nimi, dopóki ostatni z jeźdźców nie zniknął za budynkami zubożałej dzielnicy kupieckiej.
– Dobrze… Teraz trzeba się wziąć do pracy, bo słońce już praży a lista obowiązków jaka była, taka jest. – Matka poprawiła szorstki habit, ściągnęła włośnicowy sznur w pasie i zawróciła w stronę katedry.
***
Po spotkaniu z seminarzystkami i dwoma pretendentkami na mistrzynie Milena z ulgą weszła do cichej prywatnej celi, zaryglowała drzwi, przekręciła zamek masywnym kluczem uwieszonym na szyi i spojrzała w głąb swojej ukochanej izby. Komnata była skromna jak na Matkę Przełożoną, ale Milena miała w niej wszystko, czego potrzebowała: komodę, szeroką pryczę z wygodnym piernatem, stolik i małą biblioteczkę tuż obok pokaźnego lustra.
Południe intensywnie zaglądało przez stosunkowo szerokie okno, oświetlając wnętrze ciepłym blaskiem.
Milena wyjrzała na zewnątrz, omiotła dziedziniec wzrokiem i zsunęła story do połowy. Półmrok wystarczał do poruszania się, a jednocześnie pomagał ukryć to, co miało pozostać ukryte. Milena rozpaliła świecę i podeszła do kolekcji książek upakowanych ciasno na półkach w skromnej czytelni. Wpierw przeczesała wzrokiem wszystkie pozycje, a następnie przebrała palcami po wybranych grzbietach i zatrzymała dłoń na najmniej zakurzonym. Wyciągnęła stosunkowo cienką książkę. Pozłacany napis na oprawie głosił „Wszystko, co wiem o gotowaniu” – brakowało autora.
Milena uśmiechnęła się w duchu: z brzegu kart wystawało kilka ciemnych włosów. Otworzyła na stronach oznaczonych przez pokraczną zakładkę. Wewnątrz, pomiędzy przepisem na zupę rybną a ciastem panret, znalazła ciąg znaków odstających krojem od reszty tekstu.
– Nie było to zbyt trudne… – westchnęła do siebie i stanęła naprzeciw pokaźnego lustra osadzonego w prostej ramie z twardego bukszpanu.
– Zobaczmy, jakie jest hasło dnia. – „Zmiana w środku czeka” wpierw wyrecytowała w myślach: jej belantrejski już nieco zardzewiał. – Niezbyt wyszukane. Im-substi desman’de. – Przeczytała na głos. Odbite w lustrzanej tafli kontury zafalowały, a srebrzysty połysk zszarzał i zmętniał, tworząc ścianę zbitego piaskowego pyłu.
– Chyba znów się zacięło.
Matka stuknęła w szarą masę. Zapora posypała się na posadzkę jak świeży śnieg z przeciążonej gałęzi, odsłaniając ciemny korytarz.
Milena złożyła tom i weszła w portal.
Schody po drugiej stronie prowadziły w dół i kończyły się wąskim, ciemnym przedsionkiem, z którego biło słabe światło. Matka podpaliła uwieszoną przy ścianie pochodnię, zeszła po stromych stopniach i zatopiła się w mroku dusznego przejścia. Poruszała się swobodnie, jak we własnej celi, nawet od czasu do czasu zamykała oczy, żeby z uśmiechem na twarzy rozkoszować się nostalgiczną aurą tego prastarego miejsca. Niebawem wkroczyła do obszernej komnaty bez okien, gdzie wszechobecną ciemność rozganiały jedynie tlące się knoty zniczy rozstawionych wokół ogromnej bogato rzeźbionej makutry.
Milena odwiesiła żagiew na specjalnym naściennym lichtarzu i rozejrzała się dokoła.
– Sebil! Jesteś tu!? – zawołała w stronę jednego z ciemnych kątów, gdzie, jak jej się zdawało, dostrzegła rozbłysk drapieżnych tęczówek.
– Jestem, jestem… Nie krzycz. Medytuje – odpowiedział chrapliwy kobiecy głos okraszany pomrukiwaniem.
– Bądź tak dobra i rusz tu swój owłosiony zadek.
Donośne klaśnięcie rozniosło się w mroku. Magiczne kandelabry na ścianach zapłonęły, zalewając pomieszczenie bladym, niemalże szarym światłem.
– A-manan’sel – Matka wyrecytowała błogosławieństwo i wykreśliła runę zmiany w powietrzu.
Okrągły kamienny ołtarz srebrzył się wypełniony metalicznym pyłem, a nad tym dziwacznym zbiornikiem górował kamienny posąg Arkturosa, Pana Bez Twarzy. Wizerunek bóstwa z przygarbioną sylwetką, gadzimi kończynami i grubym łuskowatym ogonem przywodził na myśl stwora z najgłębszych otchłani.
Na granicy światła i cienia zamajaczył kształt kobiety; wijący się koci ogon zatańczył w bladym blasku znicza. Istota zbliżyła się do Mileny miękkim i bezszelestnym krokiem. Tygrysie ślepia jarzyły się magiczną aurą. Nie miała na sobie ubrania, jeśli nie liczyć krótkiego futra w kolorze nocnego fioletu okalającego ciało od stóp aż po czubki szpiczastych, rysich uszu.
Bruka zanurzyła końcówkę ogona w ołtarzu i wyciągnęła zeń strugę, szarego piachu. Pył niczym oswojony gad zaległ kopcem przy jej stopach i zespolił się w materiał fakturą zbliżony do lnu.
Sebil podniosła szatę i narzuciła przez głowę.
– Mów, co się urodziło tam na górze? Znów kogoś zostawiono przed bramą, czy może któraś z córeczek zapominała nie zajść w ciążę?
Matka Karevis uśmiechnęła się dobrotliwie, podeszła bliżej bruki i wyciągnęła przed siebie księgę zabraną z biblioteki.
– Po pierwsze, moja droga, musisz lepiej szyfrować wejście do kaplicy: znalezienie księgi i hasła zajęło mi niespełna kwadrans. Byle złodziej mógłby tu wejść.
Sebil zmierzyła Matkę wzrokiem, oblizała górną wargę i powoli przejechała po tomie wystawionym pazurem.
– Niech wchodzi. – Księga rozpadła się w proch. – Przyda mi się trochę ruchu, ołtarz też nie pogardzi ofiarą – zamruczała w udawanej ekscytacji.
– Odmawiam ofiar z ludzi, to porządne zgromadzenie. A co do powodu odwiedzin, to nie: żadna nowa podrzutka, ani ciąża. Mam to, o czym rozmawiałyśmy. – Milena sięgnęła za błękitny szkaplerz. – Zabrałam, kiedy wyszła na miasto. – Wyciągnęła białe, jedwabne rękawiczki – Selekta wypaplała, że ta para jest dla niej ważna.
Sebil wzięła aksamitne mitynki do ręki i powąchała. – Tani perfum. –Odsunęła materiał od nosa z bardzo wymowną odrazą. – Nie rozumiem, po co chcesz ją wybadać? Przecież wiemy, kim jest, a mocą do pięt mi nie dorasta.
Obie podeszły do balustrady oplatającej makutrę. Piaskowa powierzchnia wpadła w drgania, rezonując z mocą mistyczki. Matka podniosła wzrok na Boga Bez Twarzy i zaczęła tłumaczyć:
– Widzisz, kochana, przy pierwszym spotkaniu dziewczyna z łatwością poddała się… mojemu niekwestionowanemu urokowi.
Sebil rzuciła jej kpiące spojrzenie.
– Twojemu czy tego pasożyta?
– Przyjaciela. – Matka odpaliła łuczywo od jednego ze zniczy, uniosła dymiące się drewko i rzuciła do makutry. – Kolejny raz, kiedy poprosiłam mojego przyjaciela o pomoc, umysł czarodziejki okalał już mur nie do przebicia. Musieliśmy zostawić ją w spokoju. Nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Jest w niej coś dziwnego, nieludzkiego…
– Pewnie pasożyt się zirytował. Dobrze. – Sebil zamruczała z satysfakcją.
– Przypominam, że gdyby nie jego pomoc, cesarstwo z błogosławieństwem świątyni, już dawno zrównałoby z ziemią ten zakon – Milena uśmiechnęła się wymownie. – Ale dość tych pogaduszek – przyklasnęła i zwróciła się do Sebil: – Bądź łaskawa użyć piasków i zbadać, kim jest ta dziewczyna. Dostaniesz trochę włóczki do zabawy w zamian.
– Bardzo zabawne…
Sebil odwróciła się w stronę makutry i wzniosła rękawiczki przed oblicze kamiennego bóstwa.
– Meneren safit – wyrecytowała zaklęcie w astras.
Język Pierwszych poniósł rozkaz. Energia zmiany wzburzyła piaski, tworzyła wydmy wściekła, że przywołano ją z nicości, że spętano ją wolą. Ale musiała służyć: słuchać mowy, która mową nie była.
Sebil wrzuciła mitynki do ołtarza. Biały materiał zniknął w karłowatej pustyni. Nad kotłującą się powierzchnią zawirowały drobiny pyłu, a w oku miniatury cyklonu uformował się kopiec. Hałda rosła ponad wzburzone piaski i przybrała kształt kobiety odzianej w opończę.
– Udało się, to ona – uradowała się Milena – Sebil, spytaj, po co jadą na północ. Nie zdążyłam tego wyciągnąć od Selekty.
Mistyczka pochwyciła stojącą przy makutrze fiolkę, wyszeptała kilka słów i rozprószyła kryształowy proszek na krawędzi pyłowego wiru.
– Teraz cicho. Zaraz przemówi.
Piaskowa kukła poruszyła małą głową, przekrzywiła ją upiornie i spojrzała w stronę kobiet, uśmiechając się przy tym niepokojąco. Magia odwzorowała twarz Lejli z niemożliwą precyzją.
– No i dlaczego nic nie gada? – spytała nerwowo Karevis.
– Nie wiem. Może za mało wsypałam. – Sebil wzruszyła ramionami i sięgała po drugą fiolkę.
– MILENO KAREVIS! SEBIL MEKCHESZADŻI! – Lalka wybrzmiała ciężkim męskim basem. Fala ładu przetoczyła się po kaplicy, dusząc światło magicznych kandelabrów. Obie kobiety stanęły na baczność. Głos kompletnie nie pasował do małych uśmiechniętych usteczek figurki. – SEHEL LEJDY JEST POD MOJĄ PROTEKCJĄ, PORZUĆ ZAKLĘCIE, DOTKNIĘTA PRZEZ WIATR – nakazała lalka i zastygła w wyczekującym bezruchu. Milena spojrzała na Sebil pytającym wzrokiem, lecz mina mistyczki tylko kipiała od wściekłości. Sama obecność intruza, który miesza jej w magii, w Jej sanktuarium i jeszcze rości sobie prawo do żądań, jeżyła sierść na grzbiecie bruki i wypchała pazury z opuszków.
– Gadaj, kim jesteś i czego chcesz!? – warknęła w stronę kukły.
– STRAŻNIKIEM, PORZUĆ ZAKLĘCIE, DOTKNIĘTA! – odpowiedziała zdawkowo laleczka. Powietrze wysyciło się mocą: obcą i wolną, niezwiązaną prawami symetrii.
Sebil otworzyła drugą fiolkę.
– Dość tej zabawy – warknęła. – Teraz wyśpiewasz wszystko. – Oblizała wąsy z satysfakcją, wysypała zawartość fiolki na dłoń i ściskając ją w pięści, uderzyła w falujące wydmy. Z piachu za kukłą wyłoniła się łapa i zakleszczyła figurkę w żelaznym uścisku.
– Boli, co? – bruka wykrzywiła usta w złowieszczy pół-uśmiech. – Gadaj! I to szybko, bo zaboli jeszcze bardziej! – zagroziła piaskowemu awatarowi. – Kim jest ta dziewczyna? Czemu jej bronisz?
Figurka otworzyła usta. Wystarczyło zaledwie słowo… Obca potęga eksplodowała mroźnym błękitem. Wyparła wolę mistyczki, jakby strzepywała kurz z mebli, spętała astrę obecnością: starszą i groźniejszą.
Zaskoczona Sebil nie zdążyła zewrzeć aury. Intruz wtargnął do jej wnętrza, wżarł się w inrę, mroził od środka.
Sebil wrzasnęła przeraźliwie i wyszarpała rękę z czary. Dotkliwy ból zawładnął każdą tkanką w jej ciele, każdym nerwem i włosem.
– Sebil, co się dzieje?! – Milena dostąpiła do bruki, która padła na podłogę, przyciskając rękę do piersi.
– Nie… Nie widziałaś? – spytała mistyczka, krzywiąc się z bólu.
– Widziałam tylko, jak to piaskowe coś rozdziawiło usta i rozsypało się wraz z twoja wyczarowaną pięścią, a ty wrzasnęłaś i upadłaś.
– Istota, która pilnuje tej czarodziejki jest potężna – oznajmiła ze zgrozą Sebil. – Czułam moc, Mileno; czułam nieprzeniknioną, zimną pustkę, która pożera od środka. – Zrobiła dramatyczną pauzę i spojrzała na swoją dłoń. Była cała. Kontrolnie wysunęła pazury. – Nie chcę widzieć tej cesarskiej zdziry w tych murach.
Matka wzięła ją delikatnie pod ramię.
– Chodź, wesprzyj się. Stara Karevis przyniesie ci ziołowej naleweczki na ukojenie nerw. – Uniosła Sebil i podprowadziła na klęcznik. Mistyczka nie miała dużo mebli na stałe, raczej tworzyła je z piasków wedle potrzeb. – Nie pozwolę skrzywdzić nikogo w tym zakonie, nawet ciebie – oświadczyła Milena i puściła oko do bruki.
– Tak wiem… Ty i twój „przyjaciel” – Sebil wykrzywiła usta w uśmiecho-podobny grymas. – Dziękuję, obejdzie się. Przynieś lepiej całą butelkę tego bimbru. Muszę pozbyć się podłego uczucia pod futrem – wzdrygnęła ciałem. Wewnętrzna pustka pozostawiła nieprzyjemny ślad w inrze. Szramę ku przestrodze. – Myślisz, że powinniśmy ostrzec Selektę przed tym czymś?
– Nie uwierzy – westchnęła Karevis. – Ma słabość to tej dziewczyny. Zresztą i tak są już daleko.
Komentarze (26)
Dobra jestem już na aktualnościach, więc mogę podsumować to. Ponawiam swoje słowa spod bodajże 9 części, jednakże ogromnym minusem i właściwie jedynym jest opis arystokracji zupełnie nie pasującej do elit, do błękitnej krwii. Zważywszy na otoczenie i uzbrojenie umieściłeś powieść w czasach fantasy średniowiecza, bądź trochę później. Epoka królów ciągnęła się długo i mamy wiele opisów, szlachta to nie dzisiejsi bogacze, prawie od wszystkiego mieli służbe. Od ubioru, od opróżniania nocnika, od podawania jadła, u ciebie tego nie ma. Ale zrobisz, co zechcesz, nie do mnie należy ostatnie słowo. Szkoda historii, bo gdyby nie to, nie miałbym się do czego przyczepić i czerpałbym dużo radości z czytania.
nie alfą i omegą. Pozdrawiam.
Cesarz, jak użyłeś takiego opisu, znaczy się że wielkie, bogate państwo i nie ma dużej liczby służby czy też niewolników? - ODPOWIEDŹ: MA - ktoś musi sprzątać, gotować, przycinać kilku-hektarowy ogródek itp...
Jeśli już nie chcess typowego rozwiazania to nie wiem niech zatrudnia, jednak bez dodatkowych ludzi jego praca nie ma bytu To szkopuł jednak działa na imersje. - PROSIŁEM GO A ON MI NA TO: "NIE CHCĘ MIEĆ NIEWOLNIKÓW, BO CHCE BYĆ POSTZREGANY JAKO PZRYJACIEL LUDU" - i co ja mu zrobię jak on nie chce? W końcu jest cesarzem, głową wielkiego państwa: jak chce się sam ubrać to się ubierze, oby było naszykowane.
Przyjaciel ludu musiałby solidnie ograniczyć szlachtę powodując bunt u zamożnych. Więcej jak wrócę do domu, tylko pytanie, czy chcesz? Druga część twej wypowiedzi odebrałem jako irytacje, próbę zbycia.
Nie to było moim celem:) Nie jestem poirytowany poprostu to ma być lekko z humorem, nie chcę odtwarzać rzeczywistości w szczegółach: mam ją na co dzień:)
Cesarstwo to nie jest główny wątek tego opowiadania, więc dostało niski budżet:)
Oczywiście, że chcę: zapominałem dodać:)
Wszystko będzie podane, tylko stopniowo: małymi porcjami. Do każdego rozdziału dopisuje coś ze świata, który jest rozległy, różnorodny i skomplikowany. Niektóre jego aspekty przybrały nawet formę osobnych opowiadań:) A cesarz to ciepłe kluchy i taki ma być: taki jest mi potrzebny:)
Ciekawe
Czytam teraz Trudi Canavan Złodziejska Magia ale powiedziałbym, że średnie: świat ciekawy ale bardzo mało dynamiczne.
20 części: w rzeczywistości półtora rozdziału. Wielowątkowość ma swoją cenę a światło północy dopiero rozbłyśnie
Wszystkie drogi prowadzą do Watenfel:)
Przeczytałem pierwszą część Czarnego Maga i też mnie nie urzekła ale mówię sobie: jej pierwsza książka, zobaczymy... Ale Złodziejska Magia też nie porywa.
Gdybyś zmienił zdanie kolejne części będą czekać:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania