Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 21
ŚWIATYNIA W ŚWIATYNI
**** Nieco przydatnej wiedzy ****
Mantra, była swego rodzaju wstępem czarodzieja do rzucenia zaklęcia. Poprzez koncentrację na wypowiedzianych słowach, osoba obdarzona aurą kierowała i kształtowała myśli a one sterowały energią zaburzonej symetrii magicznego pola. Każdy czarodziej mógł mieć inną mantrę do tego samego zaklęcia, w zależności od tego, co w jego przypadku wywoływało odpowiednie skojarzenia.
Makutra to duża misa, olbrzymie naczynie, czara.
****
Poranek, w którym delegacja szykowała się do opuszczenia Telmonton, był raczej chłodny, ale Lejla nawet tego nie odczuła. Jej zajęty wymyślaniem barwnej wymówki umysł, nie rejestrował szczegółów otoczenia, a nogi poruszały się same i to bardzo energicznie.
W pośpiechu wbiegła do katedry Sióstr Miłosierdzia i ku swojemu zdziwieniu nie zastała w progu wściekłej Selekty – w sumie to nikogo nie zastała.
Niepewnie weszła w głąb holu.
Wewnątrz zimne, surowe mury odbijały wyraźny pogłos śmiechu. Czarodziejka podążyła za dźwiękiem, który przybierał na sile w kierunku jadalni. Nieprzyjemne, chrumkające parskanie, do złudzenia przypominało rechot Safonki, aczkolwiek przeplatał go bardziej kobiecy alt.
Lejla przystanęła tuż przed kuchnią i wyjrzała przez okno. Na dziedzińcu, Pieśniarze kończyli siodłać konie, gotowi wyruszyć w dalszą drogę. Nie jest źle, pomyślała i przekroczyła próg jadalni. Krzesła stały w nieładzie, a ławy pokrywały resztki śniadania i stosy brudnej zastawy. W tym miejscu klarowne odgłosy rozmowy, wydobywały się z małej spiżarni, na tyłach obszernej sali.
Arkanistka lekko popchnęła drzwi i zajrzała do środka.
Pod ścianą, przy małym stoliku siedziała Selekta wraz z Matką Karevis. Obie zanosiły się ze śmiechu i były tak zaabsorbowane swoim towarzystwem, że nie zauważyły czarodziejki aż do momentu, kiedy stanęła tuż przy nich.
– Och! Witaj kwiatuszku!! – Milena poderwała się z taboretu. – Chodź, przyłącz się do nas – dostawiła krzesełko. Rumieniec na jej twarzy i nosie zdradzał przyczynę dobrego humoru, a otwarta butelka w towarzystwie dwóch szklanek tylko popierała słuszność tej tezy.
– Widzę, że dobrze się bawicie beze mnie – skomentowała Arkanistka. Selekta parsknęła radośnie.
– Selcia tak się o ciebie martwiła, że poczęstowałam ja domowej roboty, ziołową nalewką; tylko kapką, żeby ukoić skołatane nerwy – wytłumaczyła Matka. – Skosztuj – wlała zielonkawy, płyn do wyciągniętej z barku szklanki taksując Arkanistkę wzrokiem – Wyglądasz na przemarzniętą.
– Tak wypij sobie, na pewno cię rozgrzeje – zachęcała podejrzanie radośnie Trybada.
Lejla wpierw powąchała zawartość naczynia. Likier miał przyjemną woń mięty, szałwii i cytrusów – skosztowała.
– Pfuuu! – wypluła zawartość ust do szklanki. Selekta zarechotała głośno.
– Przecież to sam alkohol! Stół by przeżarło!!
– Alkohol z subtelną, ziołową nutą, moja droga – odpowiedziała Milena, powstrzymując się od śmiechu.
– Gdyby mi nie wypaliło podniebienia, to może bym ją poczuła – skwitowała sarkastycznie Lejla, wyszukując czegoś do popicia w zasięgu wzroku.
– Ha! Miałaś racje Selekto! – Oświadczyła Karevis rozbawiona komentarzem. – I piękna i dowcipna zarazem.
– Chodź się przewietrzyć – Arkanistka złapała Safonkę pod ramię i uniosła na chwiejnych nogach.
– Jeszcze jedna taka szklaneczka i spadniesz z konia – dodała z wyczuwalną ironią.
– Dziękujemy ci Matko za gościnę, ale na nas już pora.
– Och szkoda. No cóż, odprowadzę was, chociaż do bramy, dzieci.
Wszystkie trzy podążyły na dziedziniec, aby dołączyć do reszty delegacji. Z jednej strony Lejla była wściekła na nieodpowiedzialnie zachowanie Selekty, z drugiej jednak, Trybada zapominała o jej spóźnieniu, więc czarodziejka zacisnęła zęby i przełknęła złość; tylko tuż przed wyjściem na zewnątrz pozwoliła sobie na upust emocji.
– Weź się w garść! – warknęła galaretowatej Safonce do ucha.
– Nie dramatyzuj – odpysknęła Trybada i jakimś cudem, wpełzła na konia podstawionego przez jednego z Pieśniarzy. Prawdopodobnie nie był to pierwszy raz, kiedy robiła to w takim stanie, a wyćwiczone pijackie manewry zadziałały z automatu. Chwilę później kobiety, pod eskortą rycerzy, minęły bramę Sanktuarium, a Matka Karevis machała za nimi, aż zniknęły pomiędzy budynkami.
– Dobra, trzeba się wziąć do pracy – zmobilizowała samą siebie i zawróciła w stronę katedry.
Po wejściu do swojej komnaty pośpiesznie zatrzasnęła drzwi i przekręciła zamek masywnym kluczem uwieszonym na szyi.
Cela była skromna jak na matkę przełożoną, ale Milena miała w niej wszystko, czego potrzebowała: komodę, wygodne łóżko, stolik na święcę i małą biblioteczkę tuż obok pokaźnego lustra. Podeszła bliżej kolekcji książek i zwinnie przebrała palcami po zakurzonych tomach, wybierając ten, który wydawał się relatywnie nowy.
Otworzyła księgę.
Wewnątrz, pomiędzy przepisem na zupę z fileta rupaki a ciastem jagodowym, znalazła ciąg znaków odstających od reszty tekstu.
Stanęła naprzeciw pokaźnego zwierciadła.
– Zobaczmy, jakie jest hasło dnia – skomentowała i przeczytała runiczny kod.
– Imbusti Nero, Desmande. – Kontury jej odbicia zaczęły falować a metaliczny odblask zwierciadła, poszarzał i zmętniał, przybierając formę piaskowych drzwi. Wibrująca ściana krzemowych drobin, fakturą przypominała owsiankę i bynajmniej nie zachęcała do kontaktu, ale ucieszona Milena zabrała tom i weszła w portal.
Po drugiej stronie zastała schody wiodące w wąski, ciemny korytarz, błyszczący z wnętrza, migotliwym światłem.
Podpaliła uwieszoną przy ścianie pochodnię i ruszyła w dół.
Niebawem znalazła się w obszernej kwadratowej komnacie bez okien, a wszechobecną ciemność rozganiały jedynie słabe światła świec rozstawionych wokół ogromnej, rzeźbionej kamiennej misy.
Milena odwiesiła pochodnie i rozejrzała się dookoła.
– Sebil! Jesteś tu!? – zawołała w stronę jednego z ciemnych kątów.
– Jestem, jestem… nie krzycz! Medytuje – odpowiedział ostry kobiecy głos okraszany pomrukiwaniem.
– Bądź tak dobra i rusz tu swój owłosiony zadek – poprosiła Milena. – Z mroku dobiegł dźwięk klaśnięcia a na ścianach zapaliły się magiczne kandelabry, wypełniając pomieszczenie bladym, niemalże szarym blaskiem.
Nad okrągłym ołtarzem wypełnionym srebrzystym piaskiem, górował posąg jakiegoś bóstwa z pustym obliczem, przygarbioną ludzką sylwetką, gadzimi kończynami i ogonem. Na załamaniu światła i cienia, który rzucał przed siebie, zarysowała się kobieca sylwetka, jednak wijący się kocia kita pozbawiała złudzeń, iż jest to człowiek.
Istota weszła w snop wątłego światła. Nie miała na sobie ubrania jedynie krótkie, pasiaste futro koloru nocnego fioletu, okalające ciało od stóp aż po czubki szpiczastych, rysich uszu.
Brukijka zanurzyła końcówkę wijącego się ogona w ołtarzu, wyciągając zeń stróżkę szaro-srebrzystego piachu. Pył podążył w jej stronę niczym oswojony gad, zaległ przy stopach, po czym przybrał kształt zwiewnej togi. Sebil podniosła szatę.
– Czemu zawdzięczam tę jakże chcianą wizytę? – spytała Bruka, wsuwając na siebie ubranie. Matka Karevis podeszła bliżej i wyciągnęła przed siebie księgę zabraną z biblioteczki.
– Po pierwsze moja droga, musisz lepiej szyfrować wejście do świątyni Arkturosa: znalezienie księgi i hasła zajęło mi pięć minut. Byle złodziej mógłby tu wejść – Bruka zmierzyła ją wzrokiem, przejęła tom i powoli przejechała po nim ostrymi pazurami. Księga zmieniła się w proch i popełzała strugą do pustyni w ołtarzu.
– Niech wchodzi – oznajmiła i oblizała wąsy. – Jak mniemam, zdobyłaś coś, co należy do tej dziewczyny? – zmieniła temat.
– Tak, zabrałam jej to, gdy wyszła na miasto. – Milena wyciągnęła z kieszeni białe, jedwabne rękawiczki – Selekta wypaplała, że są dla niej ważne. Sebil wzięła je do ręki; uniosła i powąchała. Nagle wzdrygnęła i odsunęła od nosa z bardzo wymowną odrazą.
– Tani perfum! Fuj! Nie rozumiem, po co chcesz ją zbadać? – Westchnęła, przewracając oczami i obie podeszły do ołtarza. Jego piaskowa powierzchnia wpadła w drgania, rezonując mocą brukijskiej mistyczki.
Matka podniosła wzrok na oblicze boga zmiany.
– Widzisz kochana, przy pierwszym spotkaniu, dziewczyna z łatwością poddała się naszej woli – odpowiedziała Milena, mówiąc o sobie w liczbie mnogiej, co raczej nie należało do kanonu normalnych określeń własnego jestestwa.
– Kolejny raz, kiedy użyłam mocy mojego przyjaciela, umysł czarodziejki okalał mur nie do przebicia. Musieliśmy zostawić ją w spokoju. Nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Jest w niej coś dziwnego, nieludzkiego…
– Chwila, chwila… – skrzywiła się Bruka. – Przyjaciela? Od kiedy to ten pasożyt jest twoim przyjacielem!? Uczepił się twojej aury jak rzep psiego ogona i nie chce się ulotnić.
– Przypominam ci, że gdyby nie jego pomoc cesarstwo, z błogosławieństwem świątyni, już dawno zrównałoby z ziemią ten zakon – Milena uśmiechnęła się wymownie. – Ale dość tych pogaduszek – przyklasnęła i zwróciła się do Sebil:
– Bądź łaskawa użyć swojej mocy mistyka i zbadaj, kim jest ta dziewczyna. Dostaniesz mleka w zamian.
– Bardzo zabawne… – Sebil odwróciła się w stronę makutry i wzniosła rękawiczki przed wymazane oblicze kamiennego bóstwa.
– O wszechwidzący panie zmiany, Arkturosie! – Rozpoczęła mantrę. – Wesprzyj swoje córki i pokaż nam prawdę… – wrzuciła mitynki do ołtarza.
– Etalin, Chadrus, Numenen Indewar – wyrecytowała zaklęcie w astras. Język stwórców poniósł rozkaz, a magiczna energia wzburzyła piaski wściekła, że powołano ją do istnienia. Biały materiał rękawiczek zniknął w miniaturowej pustyni. Nad powierzchnią wydm, zawirowały drobiny pyłu, tworząc tornado wokół centralnego punktu. W oku tego cyklonu uformował się kopiec, który przybrał kształt kobiety.
– Udało się – skomentowała Milena, układając dłoń na ramieniu Brukijki – Sebil spytaj, po co jadą na północ. – Mistyczka pochwyciła stojącą przy makutrze, fiolkę z kryształowym proszkiem, przysunęła do twarzy, wyszeptała kilka słów i rozprószyła na krawędzi pyłowego wiru.
– Teraz cicho – nakazała. – Zaraz przemówi.
Piaskowa kukiełka poruszyła małą głową i spojrzała w stronę kobiet, uśmiechając przy tym upiornie. Kształtem, przypominała Lejlę starannie wyrzeźbioną z wilgotnego szczerku.
– No i dlaczego nic nie gada? – spytała nerwowo Karevis.
– Nie wiem. Może za mało wsypałam – Sebil wzruszyła ramionami i sięgała po drugą fiolkę.
Lalka przemówiła męskim, ciężkim basem:
– MILENO KAREVIS! SEBIL MEKCHESZADŻI! – Obie stanęły na baczność. Głos kompletnie nie pasował do małych uśmiechniętych usteczek figurki.
– ODPOWIEDŹ, KTÓREJ SZUKACIE, JEST POZA WASZYM POJMOWANIEM. ZOSTAWCIE DZIEWCZYNĘ W SPOKOJU! – nakazała lalka i zastygła w bezruchu. Milena spojrzała na Sebil pytającym wzrokiem, lecz mina mistyczki tylko kipiała od wściekłości: Bruka nie należała do tych posłusznych, potulnych „kociaków”, a sama obecność intruza, który miesza JEJ w magii i to w JEJ sanktuarium.
Najeżyła sierść na grzbiecie i wypchnęła pazury.
– Gadaj, kim jesteś i czego chcesz! – warknęła w stronę kukły.
– TO, KIM JESTEM I CO CHCĘ, NIE JEST ISTOTNE! NADCHODZI CIĘŻKI CZAS… SZYKUJCIE SIĘ SIOSTRY ZMIANY, SZYKUJCIE SIĘ NA WOJNĘ! – wygrzmiała laleczka. Powietrze wysyciło się mocą.
Sebil otworzyła drugą fiolkę z magicznym pyłem.
– Dość tej zabawy – warknęła. – Teraz wyśpiewasz wszystko! – oblizała wąsy z satysfakcją, wysypała zawartość fiolki na dłoń i ściskając ją w pięści, uderzyła w falujące wydmy. Z piachu za kukłą wyłoniła się łapa i ścisnęła ją w garści.
– Boli co? – spytała Bruka wykrzywiając usta w złowieszczy pół-uśmiech. – Gadaj! I to szybko, bo zaboli jeszcze bardziej! – zagroziła piaskowemu awatarowi. Figurka otworzyła usta, ale zamiast słów, z jej wnętrza trysnęła czarna maź i rozlała się po ołtarzu. Zduszony wilgotny, zapach zatęchłego, jaskiniowego powietrza wypełnił świątynię. Obca, mroczna potęga sączyła się przez ołtarz i zaatakowała aurę mistyczki, uderzając magią jak młotem.
– Aaaa!! – wrzasnęła Sebil i wyszarpała rękę z czary. Mrok wniknął głęboko. Poczuła dotkliwy ból każdą komórką, każdym nerwem.
– Sebil, co się dzieje?! – zawołała wystraszona Milena. Brukijka osunęła się na ziemię, przyciskając rękę do piersi. Matka uklęknęła tuż obok niej.
– Nie widziałaś? – spytała mistyczka, krzywiąc się z bólu.
– Widziałam tylko jak to piaskowe coś, rozdziawiło usta i rozsypało, a ty upadłaś.
– Istota, która pilnuje tej czarodziejki, jest bardzo potężna – oznajmiła z grozą Sebil – Czułam moc, Mileno. Czułam nieprzeniknioną, zimną pustkę, która mroziła mnie od środka. Coś się szykuje, coś poważnego. Coś, co zmieni oblicze świata… – zrobiła dramatyczną pauzę i spojrzała na swoją dłoń. Była cała.
– Pytanie, gdzie my wylądujemy w tym wszystkim? – dodała, błądząc wzrokiem.
– Pewnie tu, jak zwykle – ripostowała żartobliwie Milena, choć nie było jej do śmiechu. Sebil nigdy nie tryskała optymizmem, ale też nie była strachliwa.
– Chodź, podeprzyj się. Stara Karevis przyniesie ci ziołowej naleweczki na ukojenie nerw – Milena uniosła przyjaciółkę i podprowadziła na mały klęcznik. Mistyczka nie miała mebli na stałe, raczej tworzyła je z piasków na bieżąco, wedle potrzeb. – Nie pozwolę skrzywdzić żadnej z nas, nawet ciebie – oświadczyła i puściła oko do Bruki.
– Tak wiem… ty i twój „przyjaciel” – Sebil przewróciła oczami i wykrzywiła usta w uśmiecho-podobny grymas.
– Przynieś lepiej całą butelkę tego bimbru. Muszę pozbyć się tego podłego uczucia – wzdrygnęła. Wewnętrzna pustka pozostawiła nieprzyjemny ślad w jej aurze. Nagle rozwarła oczy drapieżcy i spojrzała na Milenę.
– Myślisz, że powinniśmy ostrzec Selektę przed tym czymś?
– Nie uwierzy – westchnęła Karevis. – Ma słabość to tej dziewczyny. Zresztą i tak są już daleko.
Komentarze (26)
Dobra jestem już na aktualnościach, więc mogę podsumować to. Ponawiam swoje słowa spod bodajże 9 części, jednakże ogromnym minusem i właściwie jedynym jest opis arystokracji zupełnie nie pasującej do elit, do błękitnej krwii. Zważywszy na otoczenie i uzbrojenie umieściłeś powieść w czasach fantasy średniowiecza, bądź trochę później. Epoka królów ciągnęła się długo i mamy wiele opisów, szlachta to nie dzisiejsi bogacze, prawie od wszystkiego mieli służbe. Od ubioru, od opróżniania nocnika, od podawania jadła, u ciebie tego nie ma. Ale zrobisz, co zechcesz, nie do mnie należy ostatnie słowo. Szkoda historii, bo gdyby nie to, nie miałbym się do czego przyczepić i czerpałbym dużo radości z czytania.
nie alfą i omegą. Pozdrawiam.
Cesarz, jak użyłeś takiego opisu, znaczy się że wielkie, bogate państwo i nie ma dużej liczby służby czy też niewolników? - ODPOWIEDŹ: MA - ktoś musi sprzątać, gotować, przycinać kilku-hektarowy ogródek itp...
Jeśli już nie chcess typowego rozwiazania to nie wiem niech zatrudnia, jednak bez dodatkowych ludzi jego praca nie ma bytu To szkopuł jednak działa na imersje. - PROSIŁEM GO A ON MI NA TO: "NIE CHCĘ MIEĆ NIEWOLNIKÓW, BO CHCE BYĆ POSTZREGANY JAKO PZRYJACIEL LUDU" - i co ja mu zrobię jak on nie chce? W końcu jest cesarzem, głową wielkiego państwa: jak chce się sam ubrać to się ubierze, oby było naszykowane.
Przyjaciel ludu musiałby solidnie ograniczyć szlachtę powodując bunt u zamożnych. Więcej jak wrócę do domu, tylko pytanie, czy chcesz? Druga część twej wypowiedzi odebrałem jako irytacje, próbę zbycia.
Nie to było moim celem:) Nie jestem poirytowany poprostu to ma być lekko z humorem, nie chcę odtwarzać rzeczywistości w szczegółach: mam ją na co dzień:)
Cesarstwo to nie jest główny wątek tego opowiadania, więc dostało niski budżet:)
Oczywiście, że chcę: zapominałem dodać:)
Wszystko będzie podane, tylko stopniowo: małymi porcjami. Do każdego rozdziału dopisuje coś ze świata, który jest rozległy, różnorodny i skomplikowany. Niektóre jego aspekty przybrały nawet formę osobnych opowiadań:) A cesarz to ciepłe kluchy i taki ma być: taki jest mi potrzebny:)
Ciekawe
Czytam teraz Trudi Canavan Złodziejska Magia ale powiedziałbym, że średnie: świat ciekawy ale bardzo mało dynamiczne.
20 części: w rzeczywistości półtora rozdziału. Wielowątkowość ma swoją cenę a światło północy dopiero rozbłyśnie
Wszystkie drogi prowadzą do Watenfel:)
Przeczytałem pierwszą część Czarnego Maga i też mnie nie urzekła ale mówię sobie: jej pierwsza książka, zobaczymy... Ale Złodziejska Magia też nie porywa.
Gdybyś zmienił zdanie kolejne części będą czekać:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania