Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz.5

Winna!

 

******Z księgi Praw Ziem Sprzymierzonych (po dobroci lub pod przymusem).******

 

Wszystkie księstwa wchodzące w skład zjednoczonego Cesarstwa Sungardu musiały przyjąć system prawny, sądowniczy i ustawodawczy praktykowany na ziemiach starego triumwiratu, czyli sojuszu trzech państw-miast w nizinie dalońskiej: Girzel, Oruun i Onfur.

W myśl dekretów spisanych podczas panowania Ulfrena Tarresa I zwanego Oświeconym każde miasto wcielone – zarówno obecne, jak i przyszłe – musiało wybrać gubernatora. Dokonywali tego mieszkańcy obu płci ze statusem „obywatela”. Kandydata, który ostatecznie zdobył najwięcej głosów, aprobował i zaprzysięgał Cesarz lub – w przypadku mniejszych miast – oddelegowany do tego strateg.

Wybrany w ten sposób rządca powoływał skład sędziów – ilość zależała od potrzeb i wielkości miasta. Kształceni w zasadach cesarskiego prawa sędziowie stanowili najwyższy filar struktur prawnych, jednak – w kilkuletnim okresie przejściowym, egzekwowania kodeksu Praw Nadanych – nadzorował ich urzędnik przydzielony z ramienia stolicy zwany sawarem. W praktyce sawarowie czuwali nad żmudnym procesem integracji w całym spektrum relacji poszczególnych grup społecznych: dla ludności klas niższych wchłoniętej z ziem mniej ucywilizowanych prawa takie jak wolność osobista, były sporym szokiem, a dotychczasowi wodzowie mieli problem z akceptacją takiego stanu rzeczy. Reasumując, bycie sawarem nie należało do łatwych zadań. Mieli oni w obowiązku pilnować, aby każdy proces odbywał się w obecności świadków dobranych z odpowiedniej warstwy społecznej oraz – w przypadku rozpraw z listy zbrodni ciężkich – urzędnik mógł zezwolić na udział mnicha z zakonu Imersów. Ci ludzie, o specyficznych zdolnościach astralnych, potrafili jednoznacznie stwierdzić, czy świadek kłamie, wytropić zaginionego, lub zidentyfikować zabójcę.

 

***********************************************************

 

Milena, po powrocie z bitwy, nie miała okazji osobiście poinformować Wilfreda o tym, co przytrafiło się Lejli: wtedy priorytetem, było zajęcie się ranną Sebil, no i jednocześnie musiała mieć oko na pogrążoną w cierpieniu Selektę. Zamiast osobistej wizyty zdała szczegółową relację kapitanowi oddziału przydzielonego przez Gubernatora Balatana – oczywiście świadków było więcej. Wszyscy zaangażowani w bitwę widzieli, jak czarodziejka znika w snopie błękitnego światła wraz z pokaźnym fragmentem kamiennego mostu – wybuch, który nastąpił potem, również nie mógł ujść niczyjej uwadze.

Od tamtej pory Matka nie otrzymała żadnej odpowiedzi ze strony Wilfreda, który przybył do Telmonton tuż po nich. Stan ten uległ zmianie, gdy któregoś poranka posłaniec przyniósł list obwieszczający wizytę jego Cesarskiej Mości w zakonie.

Wcześniej Matka Karevis długo rozmyślała, jak opowiedzieć o heroicznej walce i poświęceniu Arkanistki, ale teraz… Teraz już nie musiała kończyć tej opowieści żałobnym milczeniem. Teraz mogła przekazać dobre wieści. Z radością w sercu wyszła naprzeciw konnym w pierzastych hełmach, którzy przekroczyli próg Zakonu Miłosierdzia. Ku jej zdziwieniu, nie było wśród nich Cesarza; jedynie cały oddział zbrojnych, co – w jej mniemaniu – był mocną przesadą.

Wyższy rangą oficer wyjechał przed szereg i spojrzał na nią posępnie.

– Poszukuje przełożonej zakonu, Mileny Karevis – oznajmił sztywnym żołnierskim tonem.

– To ja – odpowiedziała Matka, zaniepokojona ilością oręża, jaki ze sobą zabrali.

– Mamy rozkaz doprowadzić panią przed oblicze Cesarza, gdzie zostanie pani osądzona.

– Osądzona…? – zdziwiła się Milena – A o co jestem oskarżona?

– O zbrojną napaść na wojsko oświeconego Cesarstwa Sungardu i spowodowanie śmierci ambasadorki gildii Astrologów, Lejli Winter.

Na dźwięk tych słów Karevis zadrżała, a po plecach spłynął jej zimny pot. Wewnętrzny głos krzyczał: „Broń się!”, „Uciekaj!”, lecz starsza kobieta zachowała zimną krew.

– To jakieś bzdury! – wykrzyczała, nie kryjąc oburzenia.

– Mamy rozkaz doprowadzić panią siłą; jeśli to będzie konieczne – wyrecytował Cesarski konny, nie bacząc na jej słowa. – Wolałbym tego uniknąć.

Wtedy do Mileny w pełni dotarło, co się dzieje: Garnefor knuł, a w dodatku knuł skutecznie.

– Pójdę dobrowolnie; cały ten… pochód jest zbędny. – Chciała powiedzieć: cyrk, ale ugryzła się w język. – Pilia, dziecko! – zawołała jedną z sióstr, obserwujących wydarzenia spod arkad okalających dziedziniec.

– Tak, Matko? – spytała zlękniona dziewczyna, gdy podbiegła bliżej.

– Poinformuj proszę Selektę, że zostałam wezwana do ratusza.

– Tak, Matko.

– Gdybym do jutra nie wróciła niech po mnie, przyjedzie.

– Oczywiście, Matko. Niezwłocznie – odparła zakonnica, pokłoniła się Milenie, skinęła głową w stronę oficera i nawróciła ku wejściu do katedry.

– Pilio!

Dziewczyna przystanęła. – Tylko niech nie robi nic pochopnie: potrafię o siebie zadbać – dodała Karevis.

Zakonnica przytaknęła i pobiegła dalej.

– Jestem gotowa – obwieściła Milena, poprawiając habit, a cesarski nakazał podstawić jej wierzchowca i niezwłocznie ruszyli do dzielnicy szlacheckiej, w której mieścił się ratusz.

Po przybyciu oruńskiej armii oraz przedstawicieli zakonów rycerskich budynek przekształcono w tymczasową bazę operacyjną, a wiele posiadłości należących do elit zasiedlili wyżsi rangą wojskowi – zaanektowano również prywatne stajnie. Oczywiście było to nie w smak otoczeniu gubernatora, ale arystokracja nie mogła protestować.

W drodze do centrum miasta, Milena nieco ochłonęła z pierwszego szoku, tłumacząc sobie, iż zaszło jakieś nieporozumienie, a Gubernator, któremu była solą w oku, dolał oliwy do ognia.

No cóż… Przynajmniej będę miała okazję wszytko wyjaśnić, pokrzepiła się w myślach. Niestety dodatkowy głos szepczący z głębin rozsądku, wtłaczał w serce jadowity niepokój.

Zamknięta w sobie nawet nie zauważyła, kiedy wkroczyli na targ, którego zwykle zatłoczone i tętniące życiem uliczki uderzały brakiem typowego handlowego gwaru; większość przestrzeni zajmowały namioty, tworzące prowizoryczne obozowiska dla żołnierzy i składy z zaopatrzeniem.

Niebawem dotarli na miejsce, gdzie eskorta zaprowadziła Matkę wprost do przepastnej sali, w której gubernator Garnefor przyjmował gości, cesarskich oficjeli oraz ambasadorów – a raz na jakiś czas organizował huczne bale, często kończone równie hucznymi orgiami.

W środku wystawnej auli wyłożonej ozdobnym marmurem, na niewielkim wzniesieniu, ustawiono siedzisko, którego oparcie wieńczyła rzeźba skrzydeł opatrzonych w liczne złocenia i drobne rubiny. Najdłuższe lotki, których krawędzie dodatkowo powleczono srebrem, wystylizowano tak, aby tworzyły okrąg nad głową zasiadającego. Na tej mniej widowiskowej kopii oruńskiego tronu, zasiadał Wilfred, a po jego prawicy dwóch Telmiańskich kapitanów debatowało z Garneforem i kilkoma innymi zbrojnymi. Cesarz, ubrany w kunsztowny napierśnik i skórzane spodnie wzmacniane stalowymi łuskami, odstręczał wyjątkowo posępnym obliczem. Jego pusty wzrok, zakotwiczony w bliżej nieokreślonym punkcie jednej ze ścian, świadczył o nieobecności duszy błądzącej po astrze na falach bolesnych wspomnień.

Świadomość przywrócił mu głośny anons strażnika, zapowiadający Matkę Karevis. Milenę wprowadzono w asyście zbrojnej eskorty, niczym niebezpiecznego zbrodniarza; takie traktowanie szargało jej godność, ale stwierdziła, że nie ważne, co wymyślił Blatan, to ona trzymała zwycięską kartę w rękawie.

Gdy ceremonialnym marszem podprowadzono starszą kobietę bliżej podestu, uradowany burmistrz, czym prędzej przejął inicjatywę i przetoczył się po stopniach, falując ciałem ewidentnie nie nawykłym do zbytecznego ruchu.

– Ach… Witam! Witam szanowną Matkę! – pozdrowił jadowicie uprzejmym głosem, robiąc coś na kształt skarłowaciałego pokłonu. Nawet niewielki wysiłek sprawił, iż twarz zalał mu obfity rumieniec, który zrównał odcień skóry z krwistą czerwienią peleryny.

– Mogłabym się dowiedzieć: dlaczego zostałam tu doprowadzona siłą? – Matka zwróciła się do Garnefora, ale jej wzrok powędrował w stronę Cesarza, który odwzajemnił spojrzenie.

Nie tego się spodziewała.

Oczy władcy przesłaniał mętny całun z rozpaczy, żalu i smutku, ale na jej widok w tęczówkach zaiskrzyło coś jeszcze.

Wstał.

Poblask wezbrał na sile, barwiąc tęczówki Wilfreda karminową czerwienią; wzbierało w nim uczucie tak silne, że zmaterializowało się w najcieńszej granicy pomiędzy inrą i aurą: gniew. Szaleńcza furia podsycana bólem i ponurą wizją świata bez niej. Świata, który nic dla niego nie znaczył. Cesarstwo, które mogło równie dobrze spłonąć.

Milena już to wcześniej widziała – w spojrzeniu Selekty.

– Matko Ka… – zaczął Balatan.

– Ja odpowiem! – przerwał mu, Wifred, wstając z tronu. – Mileno Solaniko Karevis, Matko przełożona zakonu Sióstr Miłosierdzia – recytował wzniosłym tembrem, jakby już byli na odczytaniu wyroku. – Zostałaś oskarżona o prowadzenie działań wojennych na terenie Cesarstwa Sungardu bez aprobaty stolicy i Gubernatora Telmonton.

– Panie, to nie tak… Ja chciałam… – zaczęła się bronić.

– To jeszcze nie koniec! – zrugał ją Cesarz tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Swoim pochopnym działaniem doprowadziła Matka do śmierci niewinnych ludzi, w tym mojej ambasadorki, Lejli Winter.

– Panie, pozwól mi wytłumaczyć! – próbowała dojść do głosu i wiedziona odruchem zrobiła krok w kierunku władcy.

Nadaremno.

Miecznicy w skrzydlatych hełmach zastąpili jej drogę.

– Jutro odbędzie się proces przy świadkach; według prawa. Wtedy będzie czas na tłumaczenia. Wyprowadzić! – Wilfred wydał rozkaz, nie chcąc jej nawet wysłuchać. Strażnicy pochwycili Milenę za ramiona i zaczęli ciągnąć w stronę celi. Ku ich zaskoczeniu Matka stała niewzruszona niczym skała szarpana zrywami zbyt słabego wiatru.

– Ona żyje!! – wykrzyczała w stronę Cesarza.

Eskorta oruńskiej gwardii ustała w próbach przemieszczenia zakonnicy: oczekiwali na reakcję władcy – i łapali oddech. Wilfred zadrżał, gdy słaba iskra nadziei wpadła w serce i rozpaliła niewielki zapominany już płomień. Chciał odwołać strażników, by pozwolić Matce mówić dalej, ale do akcji wkroczył Balatan.

– Panie, tonący brzytwy się chwyta – podjudzał. – Kilkunastu wojskowych widziało, co się stało… Nie pozwól się omamić – wyszeptał Wilfredowi, gasząc pełgający płomyk, tak jak gasi się peta ze zwiniętej balaby: brutalnie i do cna.

– Wyprowadzić, powiedziałem! – warknął Wilfred.

Matka nie miała szans, przebić się przez ten mur z goryczy i jadu separujący jego umysł od rozsądku. Dobrowolnie ruszyła za strażnikami. Musiała wykorzystać czas spędzony w celi, by przemyśleć całą sytuację. Miała doświadczenie w negocjacjach z koroną, ale w tym wypadku w grę wchodziły potężne emocje, których wpływu nie dało się w pełni przewidzieć. Niestety jej specjalne zdolności działały krótko i stanowiły swego rodzaju broń ostateczną do ratowania życia i ucieczki.

Droga do więzienia nie była długa. Lochy pod ratuszem nie należały do dużych i pozostawały względnie puste. Pochodziły jeszcze z czasów „wolnego miasta” i służyły wtedy za zwykły skład tego czy innego oligarchy.

Gdy eskorta wraz z oskarżoną dotarła na miejsce, strażnik uchylił osadzone w kratach drzwi służące za wejście do największej z cel. Ku zdziwieniu Mileny wszystko w środku było wyszorowane na połysk, zaś przy posłanym łóżku stał stolik z kubkiem gorącej herbaty oraz misa ciepłej strawy. Oficer cesarskich wyglądał na niemniej zaskoczonego od niej.

– Co to ma znaczyć?! – spytał młodego telmiańskiego strażnika.

– To na rozkaz gubernatora – odparł nieco zmieszany mężczyzna, skrywając wzrok pod lekko opuszczoną przyłbicą hełmu.

– Widzę, że ma tu pani duże poważanie. – Sungardczyk zwrócił się do Mileny ze wcale nieudawanym podziwem.

– Lata ciężkiej posługi, kapitanie – oznajmiła z pokorą Karevis i spokojnie weszła do celi.

Po tym, kiedy oruńska eskorta zniknęła na schodach, Matka podeszła do krat i zwróciła się do nadal lekko spłoszonego strażnika:

– Podejdź, chłopcze.

Mężczyzna obejrzał się nerwowo w stronę wyjścia, poprawił hełm i, upewniwszy się, że są sami, odłożył broń i zbliżył się do prętów.

– Wiem, że to nie był rozkaz gubernatora – rzuciła pewnie Milena, zdobiąc twarz wdzięcznym uśmiechem. – Pamiętam, jak ty i twoja brzemienna żona przybyliście do klasztoru; ciężki to był poród, dziecko zaplątane w pępowinę, paskudna sprawa – rozpamiętywała Matka, rozpoznając strażnika.

Siostry Miłosierdzia nigdy nie były zamkniętym zakonem. Pod patronatem bogini Imaltis często przyjmowały ludzi w potrzebie: chorych, sieroty, głodujących, jak również kobiety w zaawansowanej ciąży, których nie stać było na akuszerkę i nie mogły liczyć na pomoc kogoś z rodziny.

– Jak miewają się małżonka i… córeczka?

– Bardzo dobrze, Matko Karevis, dziękuję – odpowiedział z przejęciem. – Jak tylko nam powiedzieli, dla kogo ta cela, to skrzyknęliśmy się z chłopakami i zrobiliśmy, co w naszej mocy, żeby choć trochę pomóc. Proszę się nie martwić; jak będzie trzeba to i klucz do celi damy – oświadczył z hartem ducha, a Matka zauważyła, iż gotów naprawdę to zrobić.

– Nie ryzykujcie życiem; mi nic nie będzie. – poklepała go po ramieniu – A ty wracaj na wartę: bez żołdu nie przetrwacie zimy w tych ciężkich czasach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Vespera rok temu
    No, ja widzę ten tron i rozżalonego cesarza na nim... I jeśli to jest mniej widowiskowa kopia, to jak musi się prezentować oryginał?...
  • MKP rok temu
    Jest opisana w pierwszym tomie ale nie pytaj, w której części bo nie wiem?? Gdzieś gdzie było przyjęcie urodzinowe Holi.
  • Charlotte41 rok temu
    Super opisy, bardzo pobudzające wyobraźnię. Łap 5 :)
  • MKP rok temu
    Dziękuję?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania