Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 14

NIE KŁAM BRACISZKU

 

Po drugiej stronie pałacu, na wybiegu dla cesarskich rumaków, Księżniczka Holi bawiła się ze swoim prezentem urodzinowym. Kucyk nazwany wzniośle Sir Bąbel woził Ichti wzdłuż ogrodzenia, sprawiając dziewczynce niebywałą frajdę. Konik delikatnie wierzgał i podskakiwał, wywołując u Holi salwy radosnego śmiechu. Sam też wyglądał, jakby się przy tym dobrze bawił. Tylko Brena stała nieopodal płotu i napuszona, spoglądała na dwójkę nowych przyjaciół: czuła się zazdrosna, ale i porzucona; bała się, że Bąbel odbierze jej najlepszą przyjaciółkę.

Postanowiła interweniować:

– Holi! Chodźmy już! Nudzi mi się! Chodźmy na łąkę pozbierać kwiatów! Mama prosiła o kilka bukietów do przystrojenia dzisiejszej kolacji.

– Jeszcze jedno okrążenie Breno jiii… – Babel podskoczył. – I obiecuję, że pójdziemy! – przyrzekła, mijając Rudą. Kucyk wtórował księżniczce parsknięciem.

– W takim razie idę sama! – oświadczyła Brena i w geście protestu, nadęła piegowate policzki, zacisnęła pięści i odwróciła plecami do wybiegu. Holi po cichutku zbliżyła się do niej i szepnęła Bąblowi coś do kosmatego ucha, które w sekundzie stanęło na sztorc.

Spod gęstej rudej czupryny młodej Bargo, wystawały tylko koniuszki odstających małżowin. Kucyk przysunął pysk, ostrożnie wysunął język i dotknął różowego koniuszka. Brena stała niewzruszona.

Konik polizał ponownie tym razem całym pokaźnym ozorem, a Holi zaczęła chichotać. Brena nie wytrzymała i zadrżała w rytm tłamszonego śmiechu.

– Mam nadzieję, że to kuc, a nie ty Holi? – spytała Ruda, z trudem zachowując powagę. W momencie, gdy księżniczka wybuchła śmiechem, nie wytrzymała i dołączyła do przyjaciółki. Ichti zeskoczyła na ziemię.

– Odprowadzę Bąbla do stajni i możemy iść na łąkę. Muszę zrobić nowy wianuszek, żeby podziękować siostrze – oznajmiła Ichti.

– Za co? – spytała zdziwiona Brena.

– Za prezent urodzinowy.

– Chyba spadłaś z tego konia, jak nie patrzyłam!

– Nie… Powiem ci coś, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz. – Holi zmarszczyła brwi, dodają sobie powagi, i wyciągnęła rękę w stronę przyjaciółki.

– Umowa stoi. – Ruda odwzajemniła uścisk i tym samym przypieczętowała zmowę milczenia.

– Zobaczysz! Jak komuś wypaplasz to wypadną ci wszystkie włosy i wszystkie zęby i wszystkie…

– Dobra, dobra… Skończ już z tymi klątwami i mów, o co chodzi.

Obie przysiadły podparte o ogrodzenie wybiegu, a Holi przeczesała wzrokiem okolicę.

– Bąbel jesteś świadkiem – oznajmiła konikowi, który prychnął twierdząco – a przynajmniej księżniczka uznała to przytaknięcie.

– Bąbla nie przysłała ciotka Erny tylko Tija – wyjawiła Rudej.

– A jednak spadla z konia – skomentowała Brena, przewracając oczyma. – Albo ja kopnął – dodała, a kuc parsknął przecząco. – Słuchaj: twoja siostra, od lat, leży nieprzytomna w łóżku! Jakim cudem mogła dać ci konia na urodziny?

– Nie wiem, ale tuż przed pojawieniem się Bąbelka, powiedziałam jej w tajemnicy, że bardzo chciałabym mieć konika i następnego dnia… bach! Pojawił się na sali balowej.

– Phy, to mi wielka tajemnica! – skomentowała rozczarowana Ruda. Liczyłam na prawdziwy sekret. – Oczywiście nie uwierzyła w cudowne pojawienie się kuca i zrzuciła to na bujną wyobraźnię Holi. Księżniczka wyczuła niezadowolenie koleżanki i stwierdziła, że musi się zrehabilitować czymś naprawdę wielkim: WYDARZENIEM WSZECH CZASÓW!

– Możesz iść ze mną do siostry, jak chcesz – oznajmiła beznamiętnie Holi. Brena wybałuszyła oczy.

– Jak to mogę! Nie ma już zakazu?

– Jest, ale Wiluś wyjaśnił mi, że zakaz jest po to, żeby siostrzyczka nie zaraziła się jakąś chorobą, a ty jesteś przecież zdrowa, prawda?

– Mama mówi, że jak byk! – w oczach Rudej w końcu zaiskrzyło. Od wzbierających emocji, zaczęła zgrzytać zębami i przygryzać wargę. Nie mogła uwierzyć, że na własne oczy – z bliska – zobaczy księżniczkę Tiję. Do tej pory tylko spoglądała na nią, nie przekraczając progu sypialni.

– Kiedy do niej idziemy?

– Choćby i dziś, jak załatwimy kwiatki.

– Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę, ŁAŁ!!! – Ruda aż podskoczyła. – W końcu ją zobaczę!

– Tak tylko chodźmy już, zanim ktoś zacznie się nami interesować.

Ichti odprowadziła Kucyka do stajni, po czym wraz z Rudą poszły na łąkę.

Dzień był chłodny, ale słoneczny. Na polanie w cesarskich ogrodach, aż roiło się od kwiatów wszelkiego rodzaju. Wszystkie łakomie czerpały promienie jesiennego słońca, aby jak najszybciej pokazać swoje piękno w pełnej okazałości i zwabić późne motyle i inne owady. Przy krętych dróżkach i altanach, rosły pełne gracji Krusyidy, potocznie zwane dzbanecznikami, a pomiędzy nimi ku słońcu pięły się, dzielne Liblikasy.

Dziewczynki przyszły do ogrodu w tym samym celu, ale potrzebowały innych kwiatów, zatem Holi skierowała się prosto na łąkę po cyranki, Brena zaś zaczęła wybierać najładniejsze dzbany w różnych odcieniach żółci i pomarańczy. Umówiły się na ponowne spotkanie przy wejściu, tuż po tym kiedy Ruda zaniesie kwiaty matce.

Godzinę później Holi stała nieopodal wejścia do ogrodów. Trzymając bukiet świeżo zerwanych cyranków, niecierpliwie wypatrywała na horyzoncie kaskad rudych loków. Brena musiała odnieść swoje dzbaneczniki Teresie, aby uśpić czujność matki. W tym czasie Ichti, rozpierana przez ekscytację, z trudem akceptowała kolejne upływające minuty. Nie mogła się doczekać momentu, kiedy jej najlepsza przyjaciółka pozna Tiję; tę piękną, zabawną i mądrą, starszą siostrę, której wykreowany obraz był tak rzeczywisty, że niemal słyszała serdeczny głos wołający jej imię w oddali.

W końcu iluzoryczna wieczność dobiegła końca, a minuty wyczekiwania, mentalnie zaklęte w lata, zostały nagrodzone.

Ruda czupryna zahulała na wietrze.

– No nareszcie! Ile można czekać na królową!?

– Matula jak zwykle wlepiła mi sto nowych zadań! Nie miałam wyboru! – odpysknęła poirytowana Brena. – Wiesz, jaka ona jest! Nawymyśla sobie obowiązków, a potem ja za nimi ganiam!

– Wiem, wiem, spokojnie, nie wrzeszcz – zakryła Brenie usta, a ona wybełkotała jeszcze kilka słów przez palce. Holi zabrała dłoń i zasygnalizowała, że ma ściszyć ton.

– Wymknęłam się przy pierwszej lepszej okazji. Jaki mamy plan? – spytała półszeptem, Ruda. – Numer z kapłanką już nie przejdzie.

– Nie martw się – pokrzepiła ją Holi. – Do tej części zamku można jeszcze dojść tunelem; kiedyś przejście było strzeżone, ale obecnie nikt go nie pilnuje, bo nikt oprócz mnie, Wilusia i Hektora o nim nie wie.

– Zarąbiście! – wykrzyczała Brena, podskakując w górę.

– Cicho, mówiłam! Ktoś może nas śledzić.

– Dobra, chodźmy już, zanim matka zacznie mnie szukać.

Obie ruszyły wzdłuż pałacowego muru, aż dotarły do miejsca, gdzie zamek łączył się z akweduktem doprowadzającym wodę do fontann. Otwór w murze, do którego wpływał strumień, był bardzo wąski, ale Księżniczka prześlizgnęła się bez większych problemów – czego nie można było powiedzieć o Brenie.

W końcu Ruda, z wielkim trudem i pomocą Holi, zdołała przecisnąć krągłe biodra do wnętrza korytarza. Tunel prowadził w głąb muru i kończył przy dziedzińcu, gdzie wyjście zapieczętowano solidną kratą. Na rozkaz ojca Wilfreda, Fredryka, wewnątrz tego wilgotnego przejścia, zamieszczono ukryte drzwi prowadzące do piwnicy pod starymi komnatami królewskimi. Dodatkowo zapieczętowano je zaklęciem maskującym, aby ukryć ich istnienie przed oczami nieproszonych gości.

Nie licząc Holi, tylko Wilfred i Hektor wiedzieli jak z nich skorzystać: podczas wojny z podziemnymi, Fredryk wręczył synowi klucze do tego przejścia na wypadek, gdyby musieli się ewakuować z zamku. Gdy Holi skończyła jedenaście lat, Wilfred przekazał jej sekret oraz klucz, który pierwotnie miała otrzymać Tija.

To właśnie do tego zaklętego portalu zmierzała Ichti, ciągnąc za sobą przerażoną Brenę. Dziewczynki cały czas trzymały się blisko ściany i pokonawszy kilka metrów, zatęchłego tunelu, zatrzymały się przy runie, którą Ichti wyczuła pod palcami.

Wewnątrz panowała całkowita ciemność przełamywana jedynie słabym światłem przeciskającym się przez grube kraty. Prawdopodobieństwo tego, iż ktoś odnalazłby runę, nie wiedząc czego szuka, graniczyło z cudem.

– Jesteśmy, Ruda – oznajmiła towarzyszce.

– I co teraz? – spytała podekscytowana Brena.

– Teraz patrz jak twoja przyjaciółka, staje się czarodziejką – obwieściła wyniośle księżniczka i zdjęła z szyi mały wisiorek.

Medalik kształtem przypominał miecz, lecz zamiast klingi, z rękojeści wystawał kryształ twardego minerału. Holi przytknęła koniec kamienia do runy i powoli przesuwała wzdłuż wygrawerowanej ścieżki. Znak, kawałek po kawałku, podświetlał się tuż za medalikiem. Płonący bladym blaskiem szarawy glif, miał kształt obróconej, małej litery „e” wpisanej w trójkąt.

Coś w murze trzasnęło i chrupnęło tępo. Runa obróciła się i zgasła, wyrzucając podmuch zduszonego powietrza. Księżniczka założyła wisiorek na szyję i zwróciła się w stronę przyjaciółki, która stała z rozdziawionymi ustami.

– Ja bym tu tak nie robiła na twoim miejscu: sporo to robactwa la...

– Ekhe! Ble! – Ruda splunęła targana dreszczem odrazy i z obrzydzeniem wytarła język w rękaw. – Fuj! Obrzydlistwo.

– Pomóż mi pchać, pamiętam, że są dość ciężkie – oznajmiła Holi, zapierając nogi o wystający głaz.

– Pchać co?

– Drzwi głuptasie – Ichti wskazała na owalne wyżłobienie w omszałych granitowych blokach: wcześniej nie było widoczne.

– Zaprzyj się obiema rękoma i pchaj z całych sił. – Ciekawość wzięła górę nad strachem i Brena pchnęła ścianę razem z Holi.

Usłyszały szorowanie przesuwnego włazu. Eliptyczny blok w końcu ustąpił, ujawniając skrywane schody.

– Teraz musimy być cicho, bo wyjście z korytarza jest tuż za strażnikami – poinstruowała Holi przygaszonym głosem. Brena tylko skinęła głową, po czym obie weszły na górę po krętych, stromych stopniach.

Po drugiej stronie, wyjście przysłonięto obrazem z panoramą miasta. Obraz jak ich wiele w pałacu, nie przykuwał większej uwagi: i o to chodziło. Holi pierwsza wyjrzała zza drewnianej ramy, aby upewnić się, że nie ma nikogo w pobliżu.

– Droga wolna – szepnęła do Breny i obie pośpiesznie przemknęły w stronę sypialni niczym pałacowe myszy. Im bliżej drzwi, tym emocje coraz bardziej wzbierały w młodej Bargo. W głowie od dawna pielęgnowała własne wyobrażenie o starszej księżniczce, a przerysowane opisy Ichti, nadawały starszej córce Tarresów, niemal boskie przymioty.

Niebawem dziewczynki weszły do pomieszczenia, gdzie na szerokim, bogato zdobionym łożu leżała Tijanor. Na jej widok Brena zastygła z zachwytu i jedyne, co mogła z siebie wydusić to ciche westchnienie: – Jest piękna…

Holi wsadziła bukiecik cyranków do pustego wazonu, po czym napełniła go wodą z dzbana i przysiadła na pościeli.

– Cześć siostrzyczko – uśmiechnęła się słodko – Bardzo dziękuję za prezent – pocałowała siostrę w czoło i kontynuowała: – Bąbel nie miał dobrego startu, szczególnie z Wilusiem, ale teraz już jest grzeczny. Będzie moim drugim najlepszym przyjacielem, zaraz po Brenie – Ichti zwróciła wzrok w stronę przyjaciółki.

– Chodź Ruda! Poznasz moją siostrę.

– Holi, nie czuję się najlepiej… – córka Teresy ledwie stała, wspierając się o komodę. Jej policzki z różowych stały się blade jak świeżo wybielony sufit.

Osunęła się na ziemię.

– Breno? Breno! Co się stało?! – Holi poderwała się z pościeli – Co ci jest!? Odpowiedz, proszę! – Ruda milczała, nie dając oznak życia.

– Pomocy! Pomocy!! Breno wstawaj! Pomocy!! Niech ktoś mi pomoże! Proszę… – krzyczała rozpaczliwie księżniczka. Stukot kopyt zadźwięczał na korytarzu. Do pomieszczenia wparował Bąbel, złapał Brenę za ubranie i przeciągnął za próg drzwi. Chwilę później zjawili się strażnicy.

– Księżniczko, co się stało? – spytał jeden z nich. Holi dopadła do nieprzytomnej przyjaciółki.

– Czy ten zwierzak znowu był agresywny? – spytał drugi z wojskowych. Bąbel parsknął, oburzony.

– Nie… Bren… – księżniczka nie mogła wyksztusić słowa przez zaciśniętą krtań. – Brena… Ona… Ona upadla! Nagle! Na ziemię! Nie wiem, co się stało! – wyrzuciła z siebie salwą, na jednym wydechu.

Odgłos szybkich kroków wypełnił korytarz. Wilfred wybiegł zza zakrętu korytarza.

– Co tu się u licha dzieje!? – z niedowierzaniem spojrzał na Holi, potem na Brenę i na Bąbla, a na koniec prawie, purpurowy ze złości, obrócił się w stronę rycerzy.

– Czy pilnowanie jednych, jedynych drzwi, to zbyt wymagające zadanie!

– Panie… – strażnik próbował coś odpowiedzieć, niestety Wilfred był w szale.

– Milcz! Dwoje ludzi, koń i co jeszcze!? Jutro mam się spodziewać tu stada krów i smoka!? Mieliście jedno zadanie! Pilnować, żeby nikt tu nie wszedł bez mojej zgody! I co!? – Spojrzał ponownie na zapłakaną siostrę i jej nieprzytomną przyjaciółkę. Ten widok ostudził nieco gniew, ale nie na tyle, żeby rozmawiać z Holi: nie chciał powiedzieć czegoś, czego będzie potem żałował.

– Brenie nic nie będzie – burknął tylko nieprzyjemnie. – Niedługo wróci jej przytomność – dokończył, nie patrząc Ichti w oczy.

– Braciszku ja, ja nie rozumiem, co się stało.

– Porozmawiamy o tym później, teraz odprowadzasz konia i do końca dnia jesteś w pokoju bez jedzenia.

– Wiluś ja przepraszam, ja… – Jej przeprosiny przyniosły odwrotny skutek i nim skończyła, Cesarzowi puściły hamulce.

– Nie obchodzą mnie twoje przeprosiny! – wywrzeszczał jej w twarz i pochwycił za ramiona. – Przez ciebie Brenie mogła stać się krzywda! Kto by wtedy powiedział Teresie, przepraszam!? Co!? Powiedz mi, kto!? Marsz do pokoju! Wy dwaj zanieście dziewczynę do jednej z komnat dla gości i powiadomcie jej matkę oraz medyka.

Holi już nic nie mówiła, tylko chwyciła Bąbla za uzdę i cicho łkając, udała w stronę wyjścia.

Diasir, który ledwie dowlekł się do sypialni, stał teraz oparty o ścianę. Krótki bieg tak zaskoczył jego organizm, że każdy desperacki oddech krzyczał: „nie rób mi tego więcej!”.

– Mistrzu, nic ci nie jest? – spytał Wilfred.

– Nie… a przynajmniej… tak mi się zdaje.

– Wybacz, proszę. Holi czasami robi głupoty.

– Jak każde dziecko, nawet księżniczka. Dziwi mnie tylko, że panienka Holi przyprowadziła koleżankę pomimo ryzyka – Wilfred zbladł. Właśnie zdał sobie sprawę, że to wszystko, to w gruncie rzeczy jego wina.

– Nie była świadoma niebezpieczeństwa – wyszeptał z poczuciem winy.

– Rozumiem… – mag ponownie zaczął głaskać brodę, dając sobie czas na skonstruowanie jednej z tych dobrych rad, które są oczywiste, a jednak zawsze padają po szkodzie.

– Myślę panie, że chyba czas opowiedzieć jej całą historię; czasami najstraszniejsza prawda jest lepsza niż najpiękniejsze kłamstwo.

– Ehh… Teraz to już chyba nie mam wyboru – oznajmił Wilfred, wzdychając ciężko, jakby na klatce piersiowej spoczywał mu wielki głaz.

– Chodźmy Diasirze – poklepał czarodzieja – Muszę się napić, a i ty powinieneś uzupełnić płyny.

– Panie, jeszcze chwilę… jeśli pozwolisz. – Wilfred spojrzał na niego, marszcząc czoło pytająco.

– Tuż po tym, kiedy usłyszeliśmy krzyk, eremantes ponownie się uaktywnił. Tym razem kryształy skierowane w stronę źródła dźwięku, mieniły się głębokim szkarłatem. Nawet teraz mają lekką poświatę. Zobacz, panie – Diasir wyciągnął z sakwy urządzenie, które tliło się delikatnym purpurowym światłem. – Zaiste nie-sa-mo-wite – skomentował z fascynacją i wbił wzrok w połyskujące minerały.

– Nie teraz Mistrzu, proszę: na razie nie mam siły na łamigłówki.

 

****

Liblikasy to małe kwiatki kształtem przypominające skrzydła motyla. Były bardzo cenione w ogrodach ze względu na swoją różnorodność i wytrzymałość. Oprócz tego kwitły po kilka razy w roku i to w różnych kolorach tak, aby zwabić owady aktywne o danej porze.

****

 

Na wattpadzie jest wersja rozdziału z grafikami. Zapraszam.

https://www.wattpad.com/myworks/321118796/write/1279908016

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • krajew34 dwa lata temu
    Jeśli chora siostra przysyła ci kucyka, wiedz, że coś się dzieje. :) Taki typowy motyw dziecięcej niewinności, zazwyczaj skutkujących bardzo negatywnie. Podoba mi się.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania