Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz.2
NA GRANICY ISTNIENIA
Po skutecznym szturmie na posterunek Kruków przy moście nad rzeką Baskir, Matka Karevis z duszą na ramieniu przekroczyła klasztorne bramy Zakonu Miłosierdzia. Zaniepokojona stanem Sebil, przecięła dziedziniec jak pocisk wystrzelony z balisty prosto w drzwi sanktuarium.
Podczas ataku na garnizon mistyczka nagle zerwała połączenie z Lejlą, a magiczna mgła stanowiąca osłonę przed strzałami opadła, pozostawiając Telmian na łasce walońskich łuczników rozstawionych po przeciwnej stronie szerokiego koryta.
Matka wpadła przez wrota głównej katedry z siłą huraganu i pospieszyła w stronę ukrytej kaplicy Arkturosa. Dostęp do świątyni zmiany miała tylko ona i kilka wtajemniczonych mistrzyń, które wtedy przebywały poza zakonem. Po drodze nie odpowiadała na zaczepki zaniepokojonych siostrzyczek, które mijała w pośpiechu, rzucając jedynie zdawkowe uśmiechy i szczątkowe pozdrowienia.
W końcu drzwi do jej prywatnej celi stanęły otworem. Wbiegła do środka, zatrzasnęła skrzydło i z zaklęciem na ustach wkroczyła do biblioteki. Piaskowy portal materializował się niemiłośnie długo, a sekundy rozciągały się w lata oczekiwania.
– Nareszcie! – warknęła nerwowo, gdy rozdarcie w rzeczywistości pozwoliło na bezpieczny przeskok. Zniecierpliwiona pokonała owalną wyrwę w murze i wkroczyła do ciemnej, cichej kaplicy.
Tradycyjne lampiony już dawno wygasły, więc chwyciła podwieszoną na krokwi magiczną latarenkę, zbiegła po stromych schodach i z chyżością geparda pokonała ostatni korytarz dzielący ją od pomieszczenia z posągiem Arkturosa.
Wewnątrz panował półmrok miejscowo rozganiany przez delikatne szarawe światło kandelabrów wypalających astrę zmiany.
Uniosła latarenkę wyżej i oświetliła ołtarz. Srebrzyste piaski spały spokojnie. W powietrzu unosił się dziwny, znajomy zapach – niepokojąco znajomy. Pokierowała wzrok ku podłodze.
Zamarła.
Na kamiennej posadzce dostrzegła ślady zaschniętej krwi rozciągnięte w makabryczną ścieżkę wiodącą za balustradę zdobioną miedziorytem. Serce Mileny zaczęło walić jak oszalałe. Bała się sprawdzić, do czego doprowadzi ją burgundowa wstęga wymazana na zdobnym pawimencie. Przez krótką chwilę stała w bezruchu – nie chciała zobaczyć tego, co uznała za pewnik.
Ciche mruczenie zmąciło ciszę wypełnioną trwogą.
– Na Arkturosa! – oprzytomniała i niemal doskoczyła do miejsca, skąd dochodził stłumiony dźwięk.
Przy krawędzi czary ze srebrzystymi piaskami dostrzegła nieprzytomną Sebil; leżała w zgęstniałej plamie z obeschniętej krwi, obrócona twarzą do ziemi. Jedną rękę trzymała w zastygłym kopczyku magicznego pyłu, który mistyczka zapewne ostatkiem sił przywołała z ołtarza.
Karevis dopadła do przyjaciółki jak błyskawica obleczona w habit. Na szczęście delikatne ruchy futra w okolicy piersi zdradzały oznaki życia; mistyczka oddychała, ale bardzo płytko. Milena przykucnęła i ostrożnie obróciła smukłe owłosione ciało, układając twarzą do góry.
– Sebil! – krzyknęła i poklepała brukę po policzku. – Sebil, słyszysz mnie!?
Żadnej reakcji.
Karevis podebrała nienaturalnie chłodny korpus i wciągnęła na kolana. Bruka przelewała się przez ręce i nie dawała żadnych oznak życia, nic prócz tych delikatnych ruchów mostka. Matka, pomimo własnych pobitewnych obrażeń, z wielkim trudem zdołała wstać, trzymając ranną w ramionach. Głowa bruki opadła w tył, a powieki rozchyliły się, ukazując martwą biel oczu. Ogon, który zwykle zachowywał się jak istota z własną świadomością, teraz zwisał bezwładnie.
Było źle, bardzo źle.
Milena, walcząc z bólem, ostrożnie przeniosła mistyczkę przez portal i ułożyła na kozetce w sypialni. Dopiero przy świetle dziennym rozległa sącząca się rana na potylicy ukazała skalę obrażeń. Napuchnięty płat skóry gorzał zapalną czerwienią widoczną przez rozrzedzone opuchlizną granatowe włosie. Bruka walczyła resztką sił – niestety przegrywała.
Kształt obrażeń wskazywał na mocny cios szerokim, tępym narzędziem – być może nie jeden. Prawdopodobnie ktoś zaatakował ją od tyłu, gdy skupiała się na podtrzymaniu zaklęcia, ale bez zeznań mistyczki ciężko było domniemać cokolwiek więcej.
Karevis ułożyła dłoń na nabrzmiałym skalpie.
– Pomóż mi, przyjacielu – wyszeptała. Palcami wyczuła ciepło pełgającego w głębi życia. Zbyt słabe, żeby samo się podtrzymało. Sebil umierała. Matka odsunęła dłoń i rozejrzała się po pokoju.
Musiała działać szybko.
Po drugiej stronie okna na kamiennym gzymsie siedziało stadko gołębi i przyglądało się całemu zajściu z prymitywnym zaciekawieniem. Wstrętna myśl zrodziła konieczny plan. Nie wahała się nawet chwili.
Resztką zapieczętowanej mocy uderzyła w ptaki i wydarła z nich życie. Eteryczny strumieniem energii powędrował w kierunku bruki. Kilka małych gołębich posażków z wodno-węglowego zestalonego błota roztrzaskało się na dziedzińcu.
Siłą woli Milena pochwyciła smugę ze skradzionego życia, która lewitowała nad Sebil. Oczy Matki rozświetlały pobłyski oliwkowej zieleni. Mentalny rozkaz wtłoczył moc w gasnące ciało, karmiąc jego wewnętrzny płomień. Pierwotna magia popłynęła nićmi istnienia, wypełniając każdą komórkę chęcią życia i determinacją do walki.
Mistyczka otworzyła oczy, szarpiąc tors panicznym wdechem.
– Spokojnie Sebil, jestem przy tobie… – oznajmiła Matka i przytuliła przyjaciółkę. – Ciebie to dosłownie na chwilę nie można zostawić samej.
Sebil próbowała coś powiedzieć, ale spomiędzy zaschniętych, spierzchniętych warg uleciał jednie świst powietrza.
– Nigdy więcej mnie tak nie strasz – dodała Matka i zapłakała.
***********
Okładkę można sobie zobaczyć pod adresem poniżej:)
https://www.wattpad.com/story/348880591-pi%C4%99%C4%87-domen-tom-ii-wiatry-zmiany
Komentarze (7)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania