Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 27
Dzięki bogu...
Arienda po wyjściu z pokoju Holi wykreśliła runy maskujące na drzwiach i dała się prowadzić Felixowi. Droga do lecznicy, gdzie dobrzał Hektor, była prosta i o wiele bardziej… pozioma niż ta, którą obrali, spadając na taras księżniczki; dzięki temu szybko dotarli do celu i obyło się bez rozpaczliwych krzyków.
Eldenfist dość sprawnie dochodził do siebie i niesiony szczęściem z poprawy stanu zdrowia człapał o kulach po dość przestronnym pomieszczeniu, radując się czymś tak błahym, jak możliwość samodzielnego przemieszczania się – głównie do toalety: duma rycerza nie cierpi zależności.
Wrota do tymczasowego lazaretu rozwarły się na oścież. Najpierw wpadła Sylfia, a za nią Felix, który pośpiesznie zatrzasnął drzwi i zasunął rygiel.
– Pozdrawiam, książę. Czemuż zawdzięczam wizytę i kim jest ta przepiękna dama? – Wulkir zlustrował Sylfię wzrokiem, a jego leciwe serce zostało poddane mocnej próbie wytrzymałościowej.
– Lepiej usiądź – poradził mu Felix i rozpoczął żmudne przedstawianie sytuacji w jak najbardziej skondensowany sposób.
Hektor błyskawicznie przebrnął przez bardzo wiele różnych potencjalnych źródeł tej niesamowitej historii: początkowo ukradkiem, intensywnie wywąchiwał woni alkoholu bijącej od potencjalnie odurzonego Felixa; potem upatrywał oznak obłędu; następnie rozważał mocne uderzenie w głowę; a na koniec – otrucie. Lecz gdy tajemnicza niewiasta, której nigdy wcześniej nie widział, przybrała na moment swoją bardziej majestatyczną formę, był już bliższy zaakceptowania przedstawionego stanu rzeczy.
Sylfia obejrzała zasklepioną, ale nadal ciepłą bliznę i przyłożywszy dłoń do opuchniętego miejsca, wyszeptała mantrę. Magia ukształtowana słowami wsiąkła w ciało i ukoiła gniew rozgorzałej tkanki. Starsza wzmocniła również osłabione mięśnie w nogach.
– Teraz powinno być o wiele lepiej.
Nie myliła się.
Hektor z naturalną dozą sceptycyzmu ostrożnie oparł kule o kamienny filar i zrobił kilka swobodnych kroków, prostując odważnie plecy.
– Nie boli… – wyszeptał, macając, wpierw delikatnie, prawicę gorsu rozoraną przez szarpiący grot.
Szybkim ruchem rozchylił koszulę.
– Nic – skomentował zdumiony, gdy spojrzał na lekko zaróżowioną szramę. Ośmielony pochwycił swój dwuręczny miecz i wykonał kilka powolnych, zamaszystych cięć w powietrzu. Trochę zarwało go pod obojczykiem, ale sam fakt, że mógł utrzymać masywną broń, wprawił Hektora w zachwyt i wzburzył krew zastałą od długotrwałego leżenia.
– Co wy dokładnie ode mnie chcecie? – spytał księcia, odłożywszy espadon na masywnej komodzie. Traktował ten rodowy miecz niemal jak relikwię.
– Musimy uciekać z Oruun i dostać się do świętej bramy ponad Girzel. Pretendentka Sylfioran twierdzi, że tam Starsi udzielą księżniczkom schronienia.
Hektor cały czas taksował Ariankę wzrokiem i bił się z myślami.
A co, jeśli to właśnie ona jest tą, która chce skrzywdzić księżniczkę? Co, jeśli Felix nadal jest opętany?
– Wiem, o czym dumasz, wojowniku, ale nie ja tu jestem wrogiem. – Sylfioran wyjęła gąsiorek z czarnym pasożytem i pokazała Hektorowi.
Wulkir zbliżył naczynie do twarzy. Bezkształtny uderzył o ściankę z nagłym plaskiem, chciał oblepić mu twarz. Wulkir o mały włos nie wypuścił butelki z rąk.
– Miałem to w sobie; to coś przejęło kontrolę nad moim ciałem i umysłem – oświadczył Felix. – Ojciec też ma jednego, a raczej to ma ojca, trzyma go w garści.
– No to musimy oswobodzić starego Niedźwiedzia! – Ponownie poderwał wulkirski miecz. Srebrna głowica zaświeciła zębami osadzonymi w pysku metalowego niedźwiedzia.
– Ich jest więcej, czuję to – oświadczyła Sylfioran. – Jak nas złapią, to wszystko przepadnie.
– Możesz się pokazać radzie, Starsza. Wtedy nie będą mieli wątpliwości.
– Tak, jak ty teraz? Zresztą nie wiadomo, czy bezkształtni nie kontrolują już całego pałacu.
Hektor pokiwał głową i westchnął ciężko.
– A co z Cesarzem? Co jak wróci i te… Monstra…
– Nie musisz z nami iść, możesz tu zostać, ale nie gwarantuję, że to coś nie opęta też ciebie. Wilfred darzy cię zaufaniem, Hektorze; możesz stać się narzędziem jego zguby – prorokował Felix, ale to, co wieszczył, było wielce prawdopodobne.
– Nie możesz zabrać księżniczki Tiji i polecieć za Chamankadar, Starsza?
Felix wtrącił się, nim Sylfia otworzyła usta:
– To skomplikowane, ale nie może, uwierz mi – zapewnił Wulkira. Hektor nawet nie był ciekaw szczegółów. I tak nic nie miało sensu… Stanął przed trudnym wyborem: uwierzyć rozsądkowi czy zapewnieniom zaufanego człowieka? Ryzykować życie księżniczek w ten czy w inny sposób?
Westchnął bardzo ciężko i nienaturalnie głośno, jakby celowo przeciągał czas, budując napięcie przed ogłoszeniem werdyktu.
– Potrzebujemy powozu, który przewiezie Tijanor niepostrzeżenie. I zaufanego woźnicy – dodał książę. – No i oczywiście pomoc przy wyprowadzeniu Tijanor też będzie niezbędna. Nikt nie może widzieć księżniczki przywiązanej do kuca, który maszeruje sobie beztrosko korytarzami.
– Użyjemy starego przejścia do kanałów, a ja osobiście dopilnuję waszego bezpieczeństwa. Ale jeśli to wszystko, to jakaś pałacowa intryga, to obiecuję… Nie będzie miało znaczenia, kim jesteś, książę.
– Chciałbym, żeby to była tylko intryga, Hektorze, i dałbym ci spróbować, jak to jest siedzieć w mroku własnego umysłu, być bombardowanym przez potworne myśli, ale obawiam się, że gdyby ta istota cię pochłonęła, bez wahania byś nas porąbał.
– Muszę tylko iść po moją Mirandę.
– Nie możemy już nikogo angażować! – wtrąciła się Sylfia.
– To nie jest ktoś, tylko żywa broń wielkości powozu – sprostował Felix. Na samo wspomnienie wycieczki do zagród pasiastych niedźwiedzi, żołądek skręcał mu się jak wyżymana pościel. – Przyda się, żeby was bronić.
– Was? – zdziwiła się Starsza. – Musisz iść z nami. Te istoty interesują się również tobą, chłopcze.
– Muszę zostać i spróbować uwolnić ojca; ten pijak prędzej by pół zamku zdewastował, niż mnie zostawił – skomentował i wygiął usta w leki uśmiech. – Muszę też dopilnować, żeby Wilfred nie wpadł w pułapkę. Na nasze szczęście oni nie działają otwarcie, nie chcą być zdemaskowani, więc optymistycznie domniemam, że nie użyją siły. Hektorze, ty też zostaw kilku wtajemniczonych ludzi z gwardii, tylko nie mów kogo; w razie, gdybym…
– Kapitanie…? – Ktoś zapukał do drzwi. – Pora na zmianę opatrunku! – obwieścił pałacowy medyk Eryk Setyl.
Książę wyszedł mu naprzeciw.
– Aaa… witam księcia. Nie wiedziałem, że ma pan gości, kapi… – przerwał, gdy dostrzegł piękność za plecami Felixa. Kobieta kończyła zwijać bandaże zdjęte z torsu i barku Wulkira.
– Doktorze... Panna Sylfioran: uzdrowicielka. Sprowadziłem ją do… pomocy przy opiece nad naszym weteranem.
– Szlachetnie, drogi książę. – Medyk zmarszczył czoło. Poczuł się urażony faktem, że jakaś tam zielarka ma patrzeć mu na ręce i, co gorsza, poprawiać jego pracę. – Szlachetnie… Widzę, że jest pan w dobrych rękach, kapitanie, ale chciałbym jednak…
Felix wkroczył w hol, wypychając Eryka za próg.
– Panna Sylfia.... ona świadczy również inne usługi, doktorze – zasugerował po cichu.
– Inne…? Aaa, rozumiem. Wrócę później.
– Proszę tak uczynić, a ja upewnię się, czy wybrana dama pasuje sir Hektorowi; chłop ma swoje potrzeby, ale to wszystko go krępuje… Rozumie pan, doktorze, kodeks rycerski i te sprawy.
– Oczywiście… – Medyk pokłonił się nisko i odszedł w stronę swojej pracowni. Słyszał o podobnych usługach dla dochodzących do siebie zasłużonych wojaków.
Książę wrócił do komnaty.
– Blisko było – syknął nerwowo i odetchnął z ulgą. – Omówmy szczegóły, zanim serce mi stanie?
Powstały plan w teorii był prosty. Stajenny Taren podstawia powóz z dwoma końmi pod wyście z kanałów w cesarskich ogrodach. Na pytanie: „Dlaczego?”, młodzik usłyszał: „Nie pytaj!”, więc nie zaprzątał sobie tym głowy. Następnie Sikher, przy asyście Holi, wyprowadza księżniczkę Tijanor przez ukryte drzwi osadzone za obrazem z panoramą miasta. Kolejnym i zarazem najtrudniejszym krokiem będzie opuszczenie terenu pałacu przez pomniejszą bramę przeznaczoną dla służby i zaopatrzenia, ale Hektor zadbał o obsadzenie warty swoimi. Potem już miało iść gładko.
O zmierzchu w rzadko uczęszczanym zaułku pojawił się stajenny wraz z karocą. Wedle instrukcji kalesza nie odstawała od wielu innych w tym mieście. Tarenowi towarzyszyło dwóch zaufanych gwardzistów wtajemniczonych przez Wulkira.
Z cienia oderwała się sylwetka Księcia. Samunder omiótł wzrokiem opustoszały zaułek blisko akweduktu i dał znak w stronę wyjścia z tunelu wykutego w tejże kamiennej konstrukcji. Przesłonięta burym płaszczem Holi wyprowadziła kuca niosącego jej starszą siostrę na grzbiecie. Okutaną w warstwy materiału Tijanor miotało nieco na boki, ale bezpieczeństwo zapewniało jej mocowanie do grzbietu Sikhera.
Felix odprawił Tarena i podszedł do gwardzistów.
– Gdzie jest Hektor?
– Kapitan będzie czekał za bramą, książę.
– No tak, w sumie bojowy niedźwiedź w pałacu mógłby sprowadzić na siebie niepożądaną uwagę – skomentował Samunder.
– Ruszajmy już! – ponagliła ich Sylfia, wychynąwszy się przez okno w powozie.
Holi pomogła Felixowi solidnie usadzić Tiję wewnątrz kaleszy. Sikher musiał cały czas blokować śmiercionośną klątwę, co, w połączeniu z materialną formą konia, wymagało wielkiego wysiłku, więc z ulgą czym prędzej wrócił do postaci amuletu, który zawisł na szyi starszej księżniczki.
– Bądź dzielna. – Książę pokrzepił Holi. – Niedługo twój brat dowie się o tym zajściu i razem damy radę to wszystko jakoś poskładać.
Dziewczynka uściskała go mocno i przytuliła się do siostry, a Samunder dał znak woźnicy, żeby ruszył.
Koła zatrzeszczały i zaczęły toczyć się ospale.
Felix odprowadził powóz wzrokiem, aż do momentu, gdy uciekinierzy zniknęli za rządkiem wysokich iglaków, potem zawrócił w stronę pałacu.
– Teraz czas naprawić staruszka – orzekł sam do siebie, ściskając solas, który podarowała mu Sylfia wraz z prostym zaklęciem aktywacji.
Chwilę później kalesza bez problemów minęła wewnętrzną bramę i wszyscy odetchnęli z ulgą. Od wolności dzieliła ich uniesiona krata w zewnętrznym omurowaniu, którą już widzieli przed sobą. Tam też miał czekać Hektor.
Odprężenie nie trwało długo.
Powóz gwałtownie stanął, a konie zarżały. Z bocznych wieżyczek zbiegł tuzin zbrojnych.
– Przepuście nas! – krzyknął woźnica, choć nie miał złudzeń.
– Oddajcie księżniczkę! – zażądał jeden z sungardzkich Skrzydlatych Hełmów, którzy zastąpili im drogę. Strzelcy rozstawieni na machikule naciągnęli kusze. Sylfia zerknęła przez szybę. Była już pewna, że wpadli w pułapkę, nie wiedziała tylko, kto zdradził: książę, czy kapitan, ale to już nie było istotne. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Żadna z niej wojowniczka, a bełty przebijają skórę Ariendich tak samo, jak ludzką. Niemniej jednak nie miała wyboru.
Skrzydło karocowych drzwiczek rozwarło się gwałtownie, uwalniając lawinę blasku.
– Odsunąć się w imię Imaltis! – Wyszła, rozpościerając skrzydła osnute całunem z ciepłego światła. Wojskowi osłonili oczy oślepieni ostrymi promieniami. – Teraz! – nakazała gwardzistom powożącym kaleszą.
Piechurzy popędzili konie.
– Aghh!!! – jęknęła starsza i upadła na kolana.
Jeden z kuszników, rażony światłem, wypuścił pocisk, który trafił Sylfioran w ramię. Blask opadł, a kilku włóczników zatarasowało przejazd, krzyżując glewie. Konie w powozie stanęły dęba.
– Pani Sylfio! – krzyknęła Holi i, niewiele myśląc, wyskoczyła z karety.
– Je… – Starsza zacisnęła zęby i złamała strzałę. – Jeszcze raz rozpalę płomień… a ty i Sikher uciekniecie. Klątwa Tijanor będzie dla wa… – wykrzywiła twarz w bolesnym grymasie. – Będzie dla was ochroną – wyszeptała do końca.
Cesarscy nie wyglądali na zdziwionych obecnością Starszej. Ktoś definitywnie musiał ich uprzedzić i wiedzieli, czego się spodziewać; inaczej nie zachowaliby takiego spokoju w obliczu antycznej istoty.
– Nie zostawimy pani! – zarzekła się Ichti, klęcząc tuż obok rannej. Gwardziści z eskorty nie mogli się ruszyć przykuci przez wycelowane w nich kusze.
– Zabrać młodszą księżniczkę do wozu i odwieźć do pałacu – padł rozkaz dowódcy obławy. – Resztę pojmać! – dodał. – Ty tam…! Dziewczyno! Nie wychodź z karocy, jeśli życie ci miłe!
Holi zbladła i zadrżała.
Przecież w powozie nie było teraz nikogo prócz…
Tijanor stąpała na chybotliwych nogach. Jej kruczo czarne włosy zasłaniały twarz pochyloną w stronę gruntu. Powiew ciepłego powietrza, fala podsycana gniewem… przemknęła prawie niezauważona – prawie.
– Tija! – Holi chciała podbiec, lecz Sylfia złapała ją za rękę.
– Nie podchodź.
Starsza księżniczka zrobiła kilka kroków w stronę cesarskich strażników. Amulet z ogromnym sulfirytem migotał wściekle, wyrzucając chaotycznie karminowe błyski: Sikher krzyczał… krzyczał bezdźwięcznie.
– Ale… – zająknęła się Ichti.
– To nie jest twoja siostra, tylko Gniew w najczystsze formie – oznajmiła Sylfioran.
Holi przypominała sobie opowieść Wilfreda. Wycofała się w stronę starszej i dała osłonić skrzydłem.
– Kolejnego ostrzeżenia nie będzie! – Dowódca Skrzydlatych Hełmów dał znak kusznikom, żeby byli gotowi wystrzelić. Nie mógł rozpoznać księżniczki, której nigdy nie widział, a wiedział o niej tyle, że od lat jest w śpiączce.
Tijanor uniosła głowę. Po hebanowych lokach spłynęły szkarłatne wstęgi magicznego ognia. Włosy porzuciły chęć opadania i dryfowały na astralnych strumieniach. Oczy rozpaliła krwista czerwień: piękna i przerażająca zarazem. W powietrzu rozniósł się swąd siarki i palonego drewna.
– PARSZYWI MESI… – Przemówiła demonicznym głosem; głosem tak ciężkim i pełnym pogardy, że uderzał fizycznym bólem, piekł w skórę, paraliżował ciało.
– Ubić wiedźmę! – krzyknął dowódca uwolniony z pierwszego szoku. Jego słowa niczym zimny prysznic otrzeźwiły otumanionych strzelców, którzy posłali salwę bełtów.
Holi odwróciła wzrok.
Tijanor wykrzywiła usta w upiorny uśmiech. Fala rozżarzonego powietrza odbiła i spopieliła brzechwy. Stopione groty spadły na grunt niczym piekielny grad.
– JAK ŚMIECIE! ROBACTWO… ODPAD Z ISTNIENIA! – grzmiało ciało Tijanor: opętane truchło wznoszące się ponad ziemią. Jej tam nie było. Ludzką kukiełkę oplotły purpurowe macki magicznej pożogi. – OBRZYDLIWI MIESZAŃCY… – zasyczała. Zerwał się palący huragan. Sylfioran przycisnęła Holi do siebie i otuliła lotkami. Otoczka światła utworzyła wokół nich astralne sanktuarium. – PŁOŃCIE, LARWY STWORZENIA! – W Cesarskich uderzyła fala ognia. Żarzyła pancerze i wypalała ciała. Tijanor lewitowała w samym centrum płomiennej kaźni, niczym gorejąca żagiew dzierżona przez samego boga Murkira. Z wież spadały syczące korpusy. Jeden ze strażników przylgnął do gruntu, nim dosięgnęła go śmiercionośna fala.
W desperackim ruchu wymierzył bełt w ognistego demona.
– Uważaj! – zawołała Ichti zza lśniących skrzydeł.
Czas zastygł; zgęstniał jak melasa.
Za plecami kusznika wyrosła masywna postać. Skrzydlaty Hełm obrócił się ze zgrozą wyrysowaną na twarzy. Pierw wrzasnął, potem skomlał i błagał, a na koniec już tylko kwiczał jak zarzynane prosię, gdy Miranda orała mu ciało masywnymi łapami zwieńczonymi pazurami długimi niczym kindżały.
– Ruszajcie! – rozkazał woźnicom Hektor, dosiadający wulfira. – Droga wolna!
Przeżegnali się i wskoczyli na konie. Sylfia smagana bólem ramienia i popalonych skrzydeł podprowadziła Holi do karocy.
Wulkir zwrócił się w stronę kobiecej pochodni, przełknął ślinę i zeskoczył z Mirandy. Wulfirska samica warczała wściekle. Hektor podniósł ręce w uniwersalnym geście pokoju i postąpił o krok ku potworowi zamkniętemu w delikatnym ciele.
Ciało Tijanor przekrzywiło głowę w nienaturalny łuk. Usta cały czas straszyły opętańczym uśmiechem.
– WSZYSCY SPŁONIECIE... – wysyczała. Ogień wezbrał, skłębił się jak ocean przed uderzeniem śmiercionośną falą, szykował do ataku niczym przyczajona lwica.
– Dosyć! – Słowo pognało po astrze. Medalion na szyi Tijanor wybuchł energią w formie eterycznych łańcuchów, które oplotły księżniczkę jak więźnia skazanego na sczeźnięcie w lochach.
Magiczny ogień zgasł. Tijanor opadł na ziemię.
– Wybacz, panie…
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania